Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rafał Ziemkiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rafał Ziemkiewicz. Pokaż wszystkie posty

ACTA oszustwa

Z taką opozycją PiS nie straci władzy nigdy. Dosłownie dwa dni temu – nie mam świadków, ale proszę mi wierzyć, że tak było – czytałem sobie, w ramach porannej prasówki, czy raczej „sieciówki”, wywody komentatorów politycznych, że partii rządzącej kończy się „wyborcze paliwo”.

Rozdawać pieniędzy więcej już nie można, nie ma nawet pewności, czy można rozdać to, co już PiS obiecał. Na długo też już nie starczy obrony normalności przed roszczeniami lobby LGBT, postawionymi ku korzyści rządzących w centrum debaty publicznej przez

Mściciele w togach

Tomasz Lis nie zawsze był tym elegancikiem w drogich garniturach, którego znacie państwo z telewizji. Jego szkolni koledzy wspominają, że w młodości był strasznym brudasem - nie miał zwyczaju myć się ani zmieniać bielizny, capiło od niego na kilometr skarpetą; żadna dziewczyna nie chciała mieć z flejtuchem do czynienia, i pewnie to sprawiło, że redaktor naczelny "Newsweeka" rozładowuje dziś swoje kompleksy i zahamowania w tak brzydki sposób.

Jacy to znajomi z czasów szkolnych opowiedzieli mi te nieznane fakty z życia czołowego hejtera polskiej żurnalistyki? Żadni. Zmyśliłem ich sobie. Że tak nie można? Otóż właśnie można, mam na to zgodę sądu rejonowego w Warszawie. Co prawda, nieprawomocną.

LGBT – jest się czego bać

Trzeba wyjaśnić pewne nieporozumienie: te cztery literki, które sponsorują polską politykę od kilku tygodni, nie oznaczają wcale "orientacji seksualnej". Oznaczają orientację polityczną. Ma ona oczywiście związek z homoseksualizmem, ale mniej więcej taki sam, jaki miał komunizm z interesami robotników, albo jego współczesne wcielenie, feminizm, z problemami kobiet. W gruncie rzeczy od czasów Marksa stale chodzi o to samo: o zniszczenie starego świata, bo rewolucjonistom w nim duszno i ciasno, a poza tym to rozwalanie jest fajne, szczególnie dla znudzonych paniczyków z tzw. dobrych domów

"Srebrna" – pułapka, która nie pykła

Najłatwiej to wyjaśnić przykładem. Wyobraźcie sobie Państwo, że pojawia się u was jakiś daleki powinowaty, przyjaciel znajomych, ktoś, kogo macie powód lubić i uznawać za osobę życzliwą – tym bardziej, że wprowadza go do waszego domu rodzina. Kolo przypadkiem jest z zawodu architektem i widząc wasze mieszkanie zaczyna z entuzjazmem namawiać was na przeróbkę. Słuchaj, z tego można taaaki wypas zrobić, ja się na tym znam, ja takie przebudowy robiłem nieraz – dobudujemy strych, tu ci zrobię schody, tam drugi salon, zyskasz fantastyczny metraż… Tłumaczycie, że nie macie pieniędzy, zezwoleń, ale facet namawia dalej, weźmiesz kredyt, opłaci się stokrotnie, ja ci to wstępnie rozrysuję – i rzeczywiście, kreśli plany, przynosi wstępny kosztorys, mówi, że już gadał z ewentualnymi wykonawcami, rozpytywał o materiały…

Koalicja obciachu

Stronnicy "opozycji totalnej" muszą mieć doprawdy niezwykle mocne mięśnie powiek. Trzeba nie lada siły, by zdołać zamknąć oczy na to, jakim obciachem i pośmiewiskiem jest całe to towarzystwo, które pompatycznie stroi się w takie przymiotniki jak "demokratyczny", "europejski" czy "obywatelski".

Reakcja "totalnych" na przedwyborcze zapowiedzi była oczywiście do mdłości przewidywalna, PiS jak zwykle zagrał na pewniaka. Po pierwsze, jednym chórem zakrzyknęli politycy PO i jej "przystawki", "piniędzy nie ma i nie będzie", to nieodpowiedzialne rozdawnictwo, populizm, prosta droga do ruiny budżetu i kupowanie wyborców, czyli "korupcja polityczna". Po drugie: to wszystko przecież nasze postulaty programowe, nasze pomysły, które PiS nam ukradł.

To naprawdę nie była jakaś wpadka - że Schetyna powiedział tak, a Neumann czy Kopacz inaczej, bo się w porę nie umówili co do "przekazu dnia".

Strategia tysiąca kozich bobków

Donald Tusk to wytrawny uwodziciel, istny Kalibabka polskiej polityki - ale, jak się zdaje, długie pławienie się w europejskich luksusach stępiło jego talent bajeranta. O Jarosławie Kaczyńskim można prędzej powiedzieć wszystko, niż to, że "ma obsesję na punkcie pieniędzy".

I wcale nie dlatego tak nie można powiedzieć, że to nieprawda. Gdyby można było mówić tylko prawdę, to niektóre wciąż wpływowe media musiałyby się zamknąć na kłódkę i wystawić na licytacje. Prawda nie ma tu nic do rzeczy. Chodzi o latami budowany i ugruntowany w społeczeństwie wizerunek wroga, tworzony swego czasu także przez samego Tuska. W głowy Polaków, szczególnie owych "lemingów", które szczególnie się na propagandę obozu pomagdalenkowego otworzyły, wtłaczano latami obraz Kaczyńskiego jako nieporadnego przygłupka, który nie ma konta w banku ani prawa jazdy, mieszka z mamą, bo sam by sobie nie poradził ze zrobieniem wokół siebie najprostszych rzeczy, i tylko, pełen zawiści i frustracji, nienawidzi ludzi sukcesu, którzy te konta, samochody i sukces życiowy mają, i knuje, jak im zaszkodzić.

Polska w pozycji horyzontalnej

W słowach cenzuralnych nie sposób należycie oddać rozmiarów tej politycznej katastrofy, jaką był antyirański szczyt w Warszawie. Amerykanie, z właściwą sobie dosadnością, ludzi zachowujących się tak, jak zachowują się obecne władze Polski wobec USA i Izraela, nazywają "brązowymi nosami" - nie będę tu wyjaśniał, dlaczego - ale i to wydaje mi się za słabe. Podobnie, jak stare powiedzonko o utraceniu cnoty i nie zarobieniu rubla.

Praworządność „na oko”

Kłopoty pani Aleksandry Dulkiewicz z nazwą jej komitetu wyborczego przeciętnemu Polakowi wydadzą się zawracaniem głowy, ale rzecz jest charakterystyczna. Przypomnę – zgodnie z Kodeksem Wyborczym nazwa i skrót komitetu wyborczego nie mogą być tożsame z nazwą organizacji wpisanych do oficjalnych rejestrów. Pani Dulkiewicz nazwała zaś swój komitet Wszystko Dla Gdańska, choć takie właśnie stowarzyszenie istnieje i formalnie nie ma z Komitetem nic wspólnego.

Kiedy jej kontrkandydat, Grzegorz Braun, zaskarżył z tego powodu jej rejestrację, nazwę komitetu zmieniono.

Medialne ogony merdają swymi psami

Rozmawiałem kiedyś z Władysławem Frasyniukiem - wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale, naprawdę, sięgam pamięcią takich czasów, kiedy z ludźmi dziś już kompletnie oszalałymi z nienawiści do PiS dało się normalnie rozmawiać. Frasyniuk był wtedy przewodniczącym chylącej się ku upadkowi Unii Wolności i utyskiwał, że na wszystkich spotkaniach z wyborcami tłumaczyć się musi z "Gazety Wyborczej". Bo dla ludzi - tych życzliwych mu, popierających, zamierzających na jego partię głosować - linią programową i ideologią Unii Wolności było to, co napisała wspomniana gazeta, a nie to, co sobie przegłosowali w dokumentach programowych czy zadeklarowali w innych mediach jej politycy, z przewodniczącym na czele.

Adamowicz jako Blida-bis

"Świeże groby zawsze wzruszą, obojętnie gdzie kopane – jak porosną, się okaże, kto szczuł i co było grane", śpiewał przed laty Jacek Kleyff. Grób byłej minister Barbary Blidy zarósł już, by trzymać się konwencji tej piosenki, trawą tak wysoką, że przez prawie dwa tygodnie po śmierci Pawła Adamowicza nikt o niej nie wspomniał. A przecież przypomnienie jej nazwiska w tym kontekście wręcz się narzuca.

Oceńcie Państwo sami. Sprawa zamknięta została pięcioma wyrokami sądowymi, o których mało kto wie, bo tzw. wiodące media ledwie je odnotowały - czytelnik zapewne domyśla się, dlaczego, a jeśli nie, to zaraz się domyśli. Powstał również raport specjalnej komisji sejmowej, o którym informowano w sposób, delikatnie mówiąc, groteskowy - zupełnie pomijając zawartość raportu, a skupiając się na fanfaronadzie przewodniczącego komisji Ryszarda Kalisza,

Wieczny Smoleńsk

I znowu, po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza, powtarza się to samo i tak samo - z jedną tylko różnicą, że wojska zamieniły się pozycjami i używaną bronią. Ci, którzy do niedawna perswadowali, że nie ma co doszukiwać się spisku tam, gdzie lekkomyślnie łamano wszelkie cywilizowane procedury, i wszystko jest "najboleściwiej oczywiste", teraz usilnie zamykają oczy na fakt, że do śmierci prezydenta Gdańska doprowadziło owo wieczne polskie "jakoś to będzie", "udało się tyle razy, uda jeszcze raz" i lekceważenie wszelkich zasad bezpieczeństwa; słowem, zachowanie, które w publicystyce lat ostatnich doczekało się miana "tupolewizmu". Już kolekcjonują najbardziej nawet wydumane, naciągane i sprzeczne z powszechnie znanymi faktami "dowody", że to zbrodnia polityczna, zaplanowana, skutek "prawicowej nienawiści", słowem - wina PiS.

Zdziczała PO

Nowa histeria – dziki. Zbrodniczy rząd PiS każe myśliwym, w imię walki z wirusem tzw. afrykańskiego pomoru świń, czyli ASF, „wymordować” 180 tysięcy dzików, czyli, jak twierdzi opozycja, „praktycznie wybić całą ich populację”. KOD demonstruje pod sejmem, tefałeny pełne są oburzonych „ekspertów”, krzyczących, że to „zbrodnicza głupota”, „absolutnie bezprecedensowa rzeź” i „powiem to z całą odpowiedzialnością, pani redaktor, faszyzm!”, na pudelkach serce i dusze krwawią panie Ostaszewska i Rusin, europosłowie PO zanoszą supliki o interwencję do Timmermansa, a szeregowi wariaci pospiesznie wymieniają w swoich internetach tęczowe awatary z Trzaskowskim na takie z dzikiem.

Nowy rok, stary magiel

Coraz trudniej, wyznam z Nowym Rokiem, zmusić mi się do komentowania polskiego życia politycznego (z zachodnim zresztą nie jest lepiej, ale to mnie aż tak nie wkurza). Oddalamy się, niestety, z każdym tygodniem coraz bardziej, od jakiejkolwiek sensownej debaty nad czymkolwiek, pogrążając w odmętach absurdu i w nieustającym, by dla eufemizmu użyć języka obcego, szitsztormie.

Trudno orzec, kto jest tu bardziej winien. Media, które wyniki oglądalności i klikalności upewniają w przekonaniu, że "przebijają się" tylko "niusy" wzięte z... znikąd, powiedzmy, dęte, "podkręcone", bombastyczne i judzące?

Trzaskowski – katastrofa indukowana?

Początek rządów Rafała Trzaskowskiego w Warszawie doskonale rokuje wynikom Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych wyborach. Chyba nawet sam Ryszard Petru nie zdołałby w tak krótkim czasie dostarczyć przeciwnikom więcej i bardziej przekonujących argumentów przeciwko sobie.

Powiedzmy sobie szczerze - obietnice wyborcze wszyscy, i składający je politycy, i wyborcy, przywykli traktować z dużym przymrużeniem oka. PiS, który spełnił drobny ułamek swych zapowiedzi, zaledwie kilka z nich (nieustająco zachęcam do przypomnienia sobie expose Beaty Szydło, co to miało nie być, i to w ciągu pierwszych stu dni "dobrej zmiany"), a kilka innych spełnić próbował, choć tak nieudolnie, że skończyło się to upokarzającą rejteradą, i tak dzierży niedościgniony rekord całego trzydziestolecia III RP. Choć, przyznajmy, był on do znacznie poważniejszego niż pozostali traktowania swego programu zmuszony bezprecedensową w owym trzydziestoleciu samodzielną większością parlamentarną, czyli brakiem możliwości zwalenia winy na koalicjanta.

Demokracji mówimy: pa, pa!

Trudno mi pojąć, po kiego diabła rząd skompromitował się w sprawie podwyżek cen prądu i zamiast powiedzieć, jak jest, odtańcował groteskowego kadryla z przytupami. Nie zdrożeje, no dobrze, zdrożeje, ale tylko trochę, no dobrze, sporo zdrożeje, ale podwyżkę wezmą w koszta państwowe firmy energetyczne, albo nie, zdrożeje tylko dla przemysłu i nie wpłynie to na poziom cen (akurat!) a odbiorcy indywidualni dostaną rekompensaty (chociaż w projekcie budżetu na 2019, procedowanym w Sejmie, żadnych rekompensat nie przewidziano, a potrzeba by paru miliardów) – a w końcu, apiać, nie, nic w ogóle nie podrożeje, bo zabronimy elektrowniom podnosić ceny… 

Codziennie coś innego.

Kaczyzacja Platformy, stuszczenie PiS-u

Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, co zrobiła w Warszawie PO. I to, akurat, jak raz, 13 grudnia. Wybrać taki właśnie dzień na to, by odebrać warszawskie ulice ludziom takim, jak Jacek Kaczmarski, Zbigniew Herbert, "Inka" Siedzikówna i Lech Kaczyński, i oddać je ponownie Teodorowi Duraczowi, Leonowi Kruczkowskiemu, "Małemu Frankowi" i Armii Ludowej – to wyjątkowa perwersja.

Bezradne literki

Niepostrzeżenie przeszła trzecia rocznica powstania Komitetu Obrony Demokracji. Jedyne obchody zwołał Mateusz Kijowski, a jedyny dziennikarz, jaki się na nich pojawił, był z programu "W tyle wizji". Nie pojawił się pan Kleyff, który na łamach "Rzeczypospolitej" osobiście ręczył za uczciwość Kijowskiego w sprawie wystawianych Komitetowi faktur, nie pojawił się sutener (och, pardąs - "menadżer") Materna z helikopterem na głowie, redaktora Lisa, który trzy lata zapowiadał, że "na wiosnę przyjdą nas tu miliony" też ani widu. Nie pojawił się na wiecu Kijowskiego, ani nie zorganizował własnych, konkurencyjnych obchodów pan Łozowski, obecny przewodniczący Komitetu, ten, który potrafił jasno sformułować jego ideę i cel:
powstrzymać chamstwo, które pcha się na salony.

Wszyscy ubabrani

Nie ma, kurde, kogo szanować. To jest dziś nasz największy problem.
Nie ma kogo szanować.

Media, na przykład. Jak mam w ogóle je brać poważnie, gdy dowiaduję się, że cenioną - podobno - branżową nagrodę dostaje za, delikatnie mówiąc, nader wątpliwe dzieło ekipa TVN z niejakim Bertoldem Kittelem na czele.

Bertold Kittel to człowiek, który powinien być w tym zawodzie otoczony ostracyzmem, uznawany za trędowatego. Swego czasu, i nie był to w jego karierze wypadek odosobniony, posłużył jako "cyngiel" - nie bardzo wiadomo dziś, jakiej mafii,

Prawdziwe wybory

Arłukowicz, Borusewicz, Hubner, Kamiński (Michał), Kluzik-Rostkowska, Mężydło, Pitera, Rosati, Sikorski, Ujazdowski, Zalewski... Kogo pominąłem ze sławnych "perekińczyków", którzy przeszli z opozycji do PO za czasów, gdy rządziła ona, rozdawała na prawo i lewo konfitury, i wydawało się wielu, że będzie rządzić wiecznie? Lista jest niepełna i krótka, bo pomija tych, których przesiadka nie miała charakteru bezpośredniego akcesu do partii, ale zmianę politycznego obozu. Marcinkiewicz, wyszydzany gdy był pisowskim premierem i podawany jako przykład zepsucia, gdy poszedł na "klamkowego" u Goldmana, odkąd dołączył do ekskluzywnego klubu stałych gości Moniki Olejnik nagle stał się dla salonów autorytetem.

Czas szumideł

Wbrew nadziejom opozycji, „afera KNF” nie ma potencjału porównywalnego z „aferą Rywina”. Wątpliwe zresztą, by w ogóle cokolwiek było w stanie wywrzeć na Polskę taki wpływ, jak tamta sprawa, która wysadziła w powietrze postkomunizm i michnikowszczyznę. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, komisja śledcza w sprawie Rywina namieszała właśnie dlatego, że była pierwsza – od tamtego czasu śledcze spektakle spowszedniały i uległy inflacji, przeciętny Polak nawet nie umie sobie już przypomnieć, ile razy były odgrywane i czym właściwie się zajmowały „komisja orlenowska” albo „komisja bankowa”. A na razie nie widać nawet przekonujących powodów, dla których taka komisja miałaby powstać. Marek Chrzanowski został błyskawicznie odstrzelony, nie ma kartki, na której miał napisać korupcyjną propozycję, nie ma, poza słowami mało wiarygodnego biznesmena, dowodu, że kiedykolwiek ona istniała; oryginału taśmy, która się szumidłu nie kłaniała, też nie ma, jest tylko kopia...
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2