Nie ma kogo szanować.
Media, na przykład. Jak mam w ogóle je brać poważnie, gdy dowiaduję się, że cenioną - podobno - branżową nagrodę dostaje za, delikatnie mówiąc, nader wątpliwe dzieło ekipa TVN z niejakim Bertoldem Kittelem na czele.
Bertold Kittel to człowiek, który powinien być w tym zawodzie otoczony ostracyzmem, uznawany za trędowatego. Swego czasu, i nie był to w jego karierze wypadek odosobniony, posłużył jako "cyngiel" - nie bardzo wiadomo dziś, jakiej mafii,
ale można domyślać się, że gdzieś z okolic WSI - w rozpętaniu afery, mającej na celu zniszczenie wiceministra Obrony Narodowej Romualda Szeremietiewa, gdy ten zablokował jakieś mocno śmierdzące i idące w grube miliony interesy na zamówieniach broni (pamięta ktoś jeszcze medialny cyrk ze zdejmowaniem helikoptera z promu rzekomo uciekającego asystenta Szeremietiewa, pana Farmusa?).
To wtedy, nawiasem mówiąc, minister Obrony Bronisław Komorowski zapewniał, że "wie co to honor", więc jeśli zarzuty wobec Szeremetiewa okażą się fałszywe na zawsze odejdzie z polityki. Po latach okazało się, że wszystkie zarzuty wobec Szeremietiewa faktycznie były spreparowane - współautorka oszczerczego tekstu, Anna Marszałek, odeszła po tej kompromitacji z zawodu. Kittel okazał się mieć tyle samo honoru, co były szef MON i późniejszy prezydent, i podobnie jak on, generalnie dobrze na tym wychodzi.
Teraz Kittel został uhonorowany dziennikarską nagrodą za telewizyjny reportaż o "wafel SS", czyli kilku neonazistach celebrujących urodziny Hitlera swastyką z wafelków w dolnośląskim lesie. Wiele wskazuje, iż rzekomy reportaż był ustawką - a najbardziej to, że sensacyjny materiał trzymał TVN w szafie przez całe pół roku, by "odpalić go" w odpowiednim momencie, jako element politycznej nagonki na Polskę po przyjęciu nieszczęsnej nowelizacji ustawy o IPN. Organizator imprezy twierdzi, że zainscenizowanie "urodzin Hitlera" zamówiono u niego i zapłacono za to 20 tysięcy - TVN zaprzecza tyleż stanowczo, co dziwnie, bo twierdzeniem, że żaden pracownik stacji nie przekazywał organizatorowi pieniędzy, a ten wcale nie mówi, że dostał je bezpośrednio od pracowników stacji, tylko że tajemniczy ofiarodawca postawił warunek, by uczestnikiem zamówionej imprezy była osoba, która okazała się tefałenowską "dziennikarką pod przykryciem".
Niestety, nagrodzenie tak żałosnego paszkwilanta nie jest tu odosobnionym przypadkiem. Tomasz Piątek, autor książki o Antonim Macierewiczu, sprawiającej wrażenie parodii, też otrzymał nagrodę. Co prawda przyznaną przez Niemców, którym widać ktoś to "dzieło" zarekomendował - ale nie zmienia to faktu, że uhonorowano kuriozalny zbiór spiskowych teorii, opartych na luźnych asocjacjach. Wyszydzane latami "Rozmowy niedokończone" Radia Maryja z nieśmiertelnym "przypadek? Nie sądzę" albo demaskacje doktora Targalskiego to przy schizofrenicznych "sałatkach słownych" Piątka wzory iście naukowej ścisłości.
Zresztą oprócz Niemców swoją nagrodę Piątkowi wręczyli także "studenci wydziałów dziennikarstwa ze wszystkich polskich uczelni". Niezła nam rośnie kadra do zawodu, skoro sukcesem dziennikarskim jest w jej optyce postawić "mocną" tezę, taką, która trafi w emocje, podkręci je, narobi na maksa szumu i przełoży się na "popularkę" - a o żadnej rzetelności czy nawet zdrowym rozsądku nawet szanownemu jury nie mów, takie sprawy poszły się czochrać sto lat temu.
Jeśli tak rozumieć dziennikarstwo, to mistrzem nad mistrze, który powinien pośmiertnie patronować wszystkim naszym środowiskowym nagrodom, jest autor "Protokołów Mędrców Syjonu" - gdzieś w archiwach "Ochrany" powinno być jego nazwisko. Choć, przyznam obiektywnie, Ryszard Kapuściński, człowiek, który pod dyktando sowieckiego wywiadu zmyślił cesarza Etiopii, opisał i sprzedał swą powieść do wszystkich krajów świata jako mistrzowski reportaż, też się na patrona dla wyróżnienia za ułożenie wafelkowej swastyki nadaje.
Nie ma kogo szanować. Drugi obok "wolnych mediów" filar demokracji ze snów ojców założycieli - prawo. Ja, jako stary dziadek, ledwie rok młodszy od Kuby Wojewódzkiego, miałem jeszcze szczęście znać prawników takich jak śp. Edward Wende, dla których prawo było czymś więcej niż dżunglą przepisów, było wartością i - przepraszam za śmieszne słowo - etosem. Dziś dominuje wśród prawników typ, który nazywam "mataczakami". Ten neologizm jest oczywiście utworzony od czasownika "mataczyć" i proszę nie dopatrywać się w nim aluzji do żadnych konkretnych osób.
Dla "mataczaków" prawo jest tylko zbiorem kruczków i sztuczek, umożliwiających im robienie różnych "myków" - dzięki tym "mykom" różne wynajmujące mataczaka koncerny mogą doić i kroić na grubą kasę leszczy, taki leszcz "umrze, a pieniędzy nie zobaczy", choćby mu się nie wiem jak należały, a mataczaki dostają w nagrodę taaaaką kasę, i chwalą się tym z poczuciem nieskończonej wyższości. Wiadomo - "złota wór wysypie ludziskom przed ślipie, postawię se pański dwór": ja jestem taki mega-wypas-super prawnik, jeżdżę taką furą, dziaduję na takiej hawirze i obracam takie laski, że wszyscy możecie mi skoczyć, a jeszcze mam wszędzie znajomych, że jak mi kto szura to mu nawet córkę na studiach zgnoję.
Naprawdę nie jest tak, żebym miał jakiś problem z tym, że ktoś siedzi na kasie. W mojej arcypolsko wymieszanej chamsko-pańskiej naturze stosunek do spraw materialnych ukształtowały akurat inteligenckie, a nawet arystokratyczne geny Krzykowskich i Kakowskich odziedziczone po kądzieli, a nie chłopskie dziedzictwo Ziemkiewiczów, czyli mówiąc prościej, kasa mnie nigdy nie kręciła, to znaczy lubię ją wydawać, ale jej zarabianie wydaje mi się nudne i zupełnie mi nie imponuje. Gdyby było inaczej, zakładałbym spółki i banki, a nie pisał książki. Niemniej, sam fakt, że ktoś się dorabia pieniędzy, nie jest dla mnie powodem, by go nie szanować, broń Boże.
Niemniej jednak, gdy mi takie mataczaki zaczynają się stręczyć na autorytety od praworządności, konstytucjonalizmu i innych spraw, którym służyli ci dawni prawnicy w typie Wendego, to mogę tylko odpowiedzieć po inteligencku Gombrowiczem: "rzyg, rzyg!".
Weź tu, kurde, szanuj sędziów, którzy pajacują w koszulkach "konstytucja", i z mataczakowym uśmieszkiem rżną głupa, powiadając - no co, ma władza coś przeciwko konstytucji? Przecież to nie żadna polityczna demonstracja, ha, ha. Taa, pewnie - a gdyby któryś włożył koszulkę "prawo i sprawiedliwość", i to, podobnie jak "konstytucja", napisanymi czcionką tworzącą rozpoznawalne powszechnie logo, to też by przecież nie była polityka, bo każdy sędzia służy prawu i sprawiedliwości. Wielkie mecyje, bo PiS chce wypieprzyć z sądów peowców i wsadzić na ich miejsce pisowców. A Schetyna z pajacami w koszulkach nawet nie ukrywają, że "zapisują sobie nazwiska" i jak się znowu dorwą, nie daj Boże temu umęczonemu krajowi, to wywalą pisowców i powsadzają apiać peowców. Jest się, kurde, czym podniecać i z czym latać na skargę do zachodnich cwaniaków, dając im tylko pretekst, by znowu nas wydutkali.
Weź tu kurde szanuj prawo i sądy. O "autorytetach" moralnych i intelektualnych to już mi się nawet nie chce wspominać, tyle razy o nich pisałem. Lubię sobie w nocy oglądać powtórki "Drugiego Śniadania Mistrzów". Nie ma lepszego panopticum nadętych błaznów, jakie tam co tydzień prezentuje ku uciesze gawiedzi Marcin Meller, wygłaszających z nadęciem i nieskończonym poczuciem wyższości kazania, z których wynika tylko jedno - że nie znają się na niczym i niczego nie wiedzą, poza tym, że są najmądrzejsi z całej wsi. A trzeba uczciwie przyznać Mellerowi, że wygrywa w naprawdę trudnej i licznie obsadzonej konkurencji.
Chciałby człowiek, wierny tatowym naukom, uszanować przynajmniej Kościół i jego hierarchię. Taa, akurat. Kardynał Nycz raczył był odprawić mszę dziękczynną za dwunastoletnie rządy w Warszawie, w których dopatrzył się realizowania "królestwa Bożego na Ziemi". W czym konkretnie, ciekaw jestem? W "zorganizowanej grupie przestępczej", której przez lata pani prezydent w Ratuszu nie zauważała, może dlatego, że jej uwagę zajęła kamienica, którą sama dzięki niej otrzymała? W promowaniu "Klątwy" i "Golgoty Piknik", w tęczy-przekręcie, ustawionej co prawda głównie po to, żeby za "dzierżawę dzieła sztuki" miasto płaciło jej właścicielowi jakieś bodaj sto tauzenów miesięcznie, ale przecież także po to, by "zeświecczyć" plac Zbawiciela, zneutralizować jego religiancki charakter, i przerobić na "zbawiks". Komuniści uszanowali, a HGW nie uszanowała - podobnie jak ze świętą Zofią, która została usunięta z nazwy sławnego szpitala położniczego, gdzie rodziliśmy przed laty z żoną nasze córki. Wszystko nic, jak śpiewał Kuba Sienkiewicz, ważne, że pani prezydent demonstrowała publicznie dewocję, w końcu wiara to pozory, a nie czyny. Powiedzieć "publiczne zgorszenie" to nic nie powiedzieć, księże kardynale. Żaden "Kler" nie zrobi takich szkód, jak dopuszczający się podobnego zgorszenia hierarcha. "Biada złym pasterzom, którzy prowadzą do zguby owce mego pastwiska!" - to nie ja, proszę księdza, to Szef.
Nie ma kogo szanować, kurde. Jak nie ma kogo szanować, to w co wierzyć, gdzie iść, na kogo głosować? Biedna ta nasza Polska. Jedyna pointa jaka mi przychodzi do głowy, naruszałaby ustawę antyalkoholową - więc zostawię to tak, bez pointy, mimo że to piątek.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz