Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wstyd – to być żydem i antypolskim ścierwem!

Polskojęzyczny żyd i przede wszystkim jedno z najbardziej aktywnych ścierw antypolskiej propagandy – niejaki Jasio Hartman – podzielił się ostatnio ze światem swymi wypocinami w formie żenującego wpisu na blogu, zatytułowanego „Wstyd być katolikiem!”. Ponieważ nie czytamy antypolskich ścierw i z zasady bojkotujemy wszelkie wyroby izraelskiej produkcji (a za takie trzeba uznać Jasia H. i miliony jemu podobnych polakożerczych Żydów), dlatego jak zwykle czekaliśmy na polemikę Człowieka Poważnego odnoszącego się do (zapewne – jak zwykle) obelg i plwocin Jasia H. na Polskę, Polaków, Kościół, itd. Dlatego też w poniższej polemice musimy polegać na Autorach, którzy poświęcili się dla nas wszystkich i przeczytali wypociny Jasia…


Niniejszy tekst jest polemiką z artykułem Jana Hartmana „Wstyd być katolikiem!”, który kilka dni temu opublikowany został na jego blogu. Przez jakiś czas zastanawiałam się, czy polemika ta w ogóle ma sens.
Czy można bowiem napisać sensowną polemikę w odpowiedzi na prymitywne wywody ubrane jedynie w szatkę naukowości? Mimo wszystko podejmę taką próbę. Nie możemy być w końcu obojętni na ataki wymierzone w naszą wiarę.

Dlaczego zdaniem Hartmana bycie katolikiem miałoby być powodem do wstydu? Z kilku powodów. Jak na prawdziwego antyklerykała przystało, Hartman w pierwszej kolejności przywołuje temat pedofilii wśród duchownych. Co ciekawe, autor nie uderza tu tylko w oskarżonych o pedofilię księży, ale w wiernych, którzy utożsamiają się z katolicyzmem, i którzy wspierają Kościół finansowo. Tak, więc jeśli uczestniczysz w niedzielnej Mszy Świętej i dajesz „na tacę”, wiedz, że jesteś współodpowiedzialny za grzech pedofilii.

Hartman odwołał się rzecz jasna do opublikowanych przez Konferencję Episkopatu Polski danych dotyczących pedofilii wśród duchowieństwa. Oburzenie wśród lewicy oraz wśród tak zwanych liberalnych katolików wywołały słowa abp Gądeckiego, który zwrócił uwagę na pewną występującą w niektórych środowiskach niekonsekwencję: z jednej strony potępianie pedofilii, z drugiej strony zgoda na edukację seksualną w bardzo młodym wieku oraz chęć zarobienia na dystrybucji środków antykoncepcyjnych czy materiałów pornograficznych. Przewodniczący KEP zwrócił ponadto uwagę, iż zainteresowanie budzi jedynie problem pedofilii w Kościele, nie widać natomiast szerszego zainteresowania społecznego. „Do tej pory przyzwyczailiśmy się do tego hasła ukutego ideologicznie mianowicie: pedofilia w Kościele. To hasło dość zręcznie dobrane miało w sumie z jednej strony wskazać na problem, który istnieje, z drugiej zaś strony poderwać też autorytet Kościoła i doprowadzić do tego, żeby zaufanie wiernych w ogóle do instytucji Kościoła zostało zniszczone”- oceniał arcybiskup.

Słowa abp Gądeckiego skrytykowane zostały między innymi przez znanego powszechnie „kato- celebrytę” Szymona Hołownię. Dziennikarz wyraził opinię, iż Episkopat żyje na innej planecie. „Wtedy kiedy trzeba mówić jasno, twardo i krótko, pokazać ludzką twarz, choć cień ludzkich emocji, choć promil spontaniczności i odruchu Samarytanina – rzucić wszystko i iść bandażować zranionych, dostajemy wykład nowego-starego (to bardzo trafne określenie) szefa KEP o ogólnie trudnej sytuacji dzieci na świecie”- stwierdził Hołownia.

Czy jednak naprawdę jest się o co oburzać? W końcu na konferencji usłyszeliśmy też słowo potępienia w kierunku duchownych dopuszczających się pedofilii oraz deklarację zrozumienia dla osób pokrzywdzonych. Jednocześnie nie ulega wątpliwości, iż słowa abp Gądeckiego są w pełni prawdziwe. Temat pedofilii w Kościele już jakiś czas temu stał się bardzo prymitywnym sposobem na uderzanie w Kościół. Dla przeciętnego (niekoniecznie niewykształconego…) widza TVN-u słowo „ksiądz” stało się niemal synonimem słowa „pedofil”. Szeroko pojęta lewica na wszelkie stawiane jej zarzuty ma tylko jeden argument: Dopóki nie osądzicie pedofilów w sutannach, nie macie prawa nas krytykować. Argument ten, choć prymitywny, jest jednak trudny do zbicia. W końcu przypadki pedofilii wśród duchowieństwa zdarzały się wcale nierzadko i rzeczywiście były niekiedy tuszowane przez władze kościelne. Mamy więc tu do czynienia nie tyle z argumentacją, ile z oddziaływaniem na nasze emocje. W końcu trudno wyobrazić sobie większe okrucieństwo niż molestowanie dziecka, a jeżeli ktoś rości sobie prawo do pouczania innych, a jednocześnie dopuszcza się tak wielkiej zbrodni, automatycznie traci w ludzkich oczach autorytet. Abp Gądecki słusznie zauważył jednak, iż w mediach przewija się jedynie temat pedofilii w Kościele. W rzeczywistości o wiele bardziej odpowiednie byłoby mówienie o pedofilii w ogóle. W końcu dla pokrzywdzonego dziecka nie ma większego znaczenia czy skrzywdzone zostało przez księdza, nauczyciela czy może przez bezrobotnego. Nie jest do końca jasne, wśród jakiego zawodu liczba pedofilów jest największa. Niektóre źródła statystyczne mówią, iż liczba pedofilów wśród nauczycieli jest o wiele większa niż wśród księży. Z danych opublikowanych w 2013 roku przez Ministerstwo Sprawiedliwości wynika jednak, iż dominują tu osoby wykonujące prace fizyczne, np. murarze, ślusarze czy rolnicy. Czy jednak powinno mieć to dla nas jakiekolwiek znaczenie? Czy ktokolwiek z nas patrzy na nauczycieli przez pryzmat nauczycieli- pedofilów albo na rolników przez pryzmat rolników- pedofilów? Nie, doceniamy na ogół wysiłek, który nauczyciel wkłada w proces wychowania dziecka. Doceniamy również ciężką pracę rolnika. Czy ktokolwiek domagałby się od Ministerstwa Edukacji albo od Ministerstwa Rolnictwa, aby przepraszał za nauczycieli- pedofilów albo rolników- pedofilów? Interesujące jest to, że tak wielu ludzi oburza się, kiedy próbuje się drążyć temat oskarżeń o pedofilię wymierzonych w Michaela Jacksona. Bo to legenda, bo o zmarłych nie mówi się źle, bo przecież został uniewinniony. Jeśli osobom pokroju Jana Hartmana czy pokroju Szymona Hołowni tak bardzo leży na sercu los pokrzywdzonych dzieci, to może jednak powinni domagać się szerszego zainteresowania tematem pedofilii. Może powinni pomyśleć nad programem edukacyjnym dla rodziców czy nauczycieli, który pomógłby im w opiece nad skrzywdzonym dzieckiem. Problem polega na tym, że tym osobom nie zależy na niczyim dobru, a już na pewno nie na dobru dzieci…

Rozważania Hartmana nie kończą się jednak na pedofilii. W dalszej kolejności postanowił zabawić się on w historyka i przedstawił czytelnikom krótką historię Kościoła katolickiego. Hartman nie słodzi: „Nikt nie może dziś tłumaczyć się, że nie wie, jak potwornym, niekończącym się pasmem zbrodni jest historia tej organizacji”- czytamy na jego blogu. Jakieś to zbrodnie ma na myśli szanowny publicysta? Totalitarna (sic!) władza papiestwa w Europie, nadużycia księży wobec zakonnic, zamykanie Żydów w gettach (papieże mieli być tu ponoć inspiracją dla Hitlera), „kampanie terroru” na kilku kontynentach, zwalczanie heretyków czy krucjaty. Problem polega jednak na tym, iż Hartman pomieszał informacje wyssane z palca z informacjami w pełni prawdziwymi, dodając do nich informacje prawdziwe, które jednak trzeba liczyć Kościołowi na plus. Nie trzeba chyba tłumaczyć, iż jest to dość podły zabieg psychologiczny.

Na temat zagadnień poruszonych przez Hartmana napisano już wiele. Ponieważ celem mojego artykułu nie jest szczegółowa analiza faktów historycznych, ograniczę się jedynie do najbardziej kluczowych kwestii. Prawda, nadużycia księży wobec zakonnic rzeczywiście miały miejsce. Podobnie jak zawsze miejsce miały zdrady małżeńskie. Pozostaje nam tylko żywić nadzieję, że Hartman zna oficjalne stanowisko Kościoła na temat szóstego przykazania i potrafi odróżnić ją od ludzkiego grzechu, od których niestety nawet osoby duchowne nie były i nie są wolne (nad czym oczywiście należy ubolewać, ponieważ na kapłanach ciąży pod tym względem większa odpowiedzialność niż na członkach laikatu). A totalitarna władza papieża w Europie? Chyba u każdego, kto ma, chociażby minimalne pojęcie o historii Kościoła, pojawia się tu uśmiech. Pomijając fakt, iż termin „totalitaryzm” jest pojęciem pochodzącym z XX wieku i nie może mieć żadnego zastosowania przy opisywaniu historii średniowiecznej czy nowożytnej, to czy Panu Hartmanowi znany jest, chociażby tak zwany spór o inwestyturę pomiędzy papiestwem a cesarstwem? Czy słyszał o zatargu króla Filipa Pięknego z papieżem Bonifacym VIII? Okazuje się, że to raczej Kościół miał poważne problemy z wyzwoleniem się od władzy świeckiej. Nawet bogobojny i pełen dobrej woli św. Ludwik IX uważał, że przysługuje mu prawo do mianowania biskupów. A „kampanie terroru” na innych kontynentach? Domyślam się, że chodzi tu o legendarne prześladowanie Indian. Pomijając fakt, iż podbój obu Ameryk przez Europejczyków owiany jest wieloma tajemnicami, to szkoda, że Hartman nie wspomniał nic o wykorzenieniu przez duchowieństwo obecnych w religii Indian krwawych ofiar z ludzi. Ciekawe czy jest świadomy tego, że Kościół w pracy misyjnej nie potrzebował „kampanii terroru”, bo Indianie dość chętnie przyjmowali nową wiarę. Kto nie słyszał, chociażby o objawieniach Najświętszej Maryi Panny w Guadalupe, do którego do dziś pielgrzymuje tysiące pielgrzymów?

Z jednej strony nie może dziwić nas to, iż Hartman z dziką nienawiścią odnosi się do krucjat, do prześladowania heretyków czy do chęci odseparowania się od Żydów (tu jednak zaznaczyć należy, iż chęć odseparowania się była obustronna, Żydów i chrześcijan łączyło słuszne przekonanie, że ich światy zupełnie do siebie nie pasują). W końcu nie wierzy on w życie po śmierci, a życie doczesne uznaje za wartość najwyższą. Dla człowieka o takim światopoglądzie nie do pomyślenia jest, iż mamy moralne prawo do odebrania życia komuś, kto bluźni Panu Bogu i poprzez propagowanie swoich błędnych mniemań zagraża zbawieniu innym. My jako katolicy musimy jednak dążyć do „rewolucji w myśleniu”, do zmiany sposobu myślenia ludzi nam współczesnych. Współczesny świat chciałby zamknąć Pana Bogu w kościele, ewentualnie pozostawić na domowym ołtarzyku (choć i te należą już do rzadkości…), a oddanie życia za Chrystusa uważa za szaleństwo (bo przecież nie ma znaczenia czy ktoś wierzy w Chrystusa, czy w Allaha…).

Co jednak istotne, zauważmy, że Hartmana pokonać można de facto jego własną bronią. „Może [katolik] nie znać faktów, bo jest do czytania, do zdobywania wiedzy nienawykły i tego nienauczony. Ale nikt nie może własnej ignorancji bronić ani się nią zasłaniać. Dotarcie do informacji zajmuje dziś bowiem minuty. Ignorancja już nie usprawiedliwia. Ignorancja tylko przynosi wstyd”- czytamy w artykule. Prawda, ignorancja przynosi wstyd, a dotarcie do informacji zajmuje dziś kilka minut. Hartman jednak, wbrew deklaracjom, daje mistrzowski popis ignorancji.

„Nie ma czegoś takiego jak światły i otwarty katolicyzm. Nie łudźcie się, straszni mieszczanie! Doktryna jest, jaka jest. Weź oficjalny katechizm (jakże ugrzeczniony wobec dawniejszych pism kościelnych!) i czytaj – zdanie po zdaniu. Ile napotkasz w nim wrażliwości moralnej, dobroci, szacunku dla prawdy i dla wiedzy, ile tolerancji, ile szacunku dla odmienności i różnic między ludźmi, dla równości i wolności, a ile spotkasz obłudy, ciemnoty, fanatyzmu, pychy, przewrotności, gwałtu na sumieniu w imię sumienia?” I znów, Hartman uprawia tu manipulację, miesza pojęcia. Bo cóż wspólnego może mieć szacunek do prawdy z tolerancją albo z równością i wolnością? Św. Teresa Benedykta od Krzyża, nawrócona na katolicyzm żydówka, pisała, iż „Bóg jest Prawdą. I kto szuka Prawdy, ten szuka Boga, choćby o tym nie wiedział”. Dlatego jako katolicy mamy obowiązek głosić Prawdę. Tolerancja nie jest Prawdą, bo tolerowanie zła (np. w postaci zgody na Deklarację LGTB) wiąże się z zagrożeniem zbawienia bliźniego. Równość też nie jest Prawdą, bo każdy z nas posiada inne talenty czy inne predyspozycje. A czy Prawdą jest, że nie ma czegoś takiego jak „światły i otwarty katolicyzm”? Katolicyzm jest światły, bo daje człowiekowi światło Prawdy, światło Chrystusa. Jest też otwarty, bo katolikiem może zostać każdy- bez względu na pochodzenie, wiek, wykształcenie czy sytuację finansową. Domyślam się jednak, iż Hartman ma tu na myśli mityczną walkę Kościoła z nauką. Tu znów jednak przypomnieć należy, że ignorancja przynosi wstyd, a dotarcie do informacji zajmuje kilka minut. Większość wybitnych naukowców wierzyła w Boga. Ks. Stanisław Bartynowski w swojej „Apologetyce podręcznej” sporządził dość szeroką listę wierzących naukowców. Okazuje się bowiem, iż wgłębienie się w tajemnice nauk przyrodniczych uświadamia człowiekowi, jak niewiele wie o świecie i doprowadza do przekonania, że świat po prostu musi mieć swojego Stwórcę.

Przy pisaniu powyższej części artykułu towarzyszyło mi poczucie, iż jest ona pełna truizmów i nie poszerzy zbytnio wiedzy większości czytelników. Ufam, że czytelnicy „Kierunków” znają historię Kościoła, a potępianie krucjat czy inkwizycji może wzbudzić u nich co najwyżej uśmiech politowania. Ufam też, iż każdy w miarę przyzwoity człowiek odróżnia katolicyzm od grzechów duchowieństwa lub laikatu (jedni i drudzy mają tę wyższość nad nie-katolikami, że mają sakrament spowiedzi). W końcu opowieści o księżach- pedofilach zaczynają budzić politowanie u osób niezwiązanych z Kościołem. Skąd więc moja polemika? Bo musimy reagować. Musimy reagować na przypadki pokroju Jana Hartmana. To wstyd, że w kraju, który uważany jest za przedmurze chrześcijaństwa na uczelniach czy w szkołach spotkać można wcale niemało osób głoszących publicznie bluźnierstwa, walczących z Kościołem. Godne ubolewania jest też to, iż dwie uchodzące za najlepsze uczelnie w Polsce, Uniwersytet Jagielloński i Uniwersytet Warszawski, wiodą w tej kwestii prym. Nota bene warto przypomnieć, iż Jan Hartman okazał się zbyt „postępowy” nawet dla Janusza Palikota. W 2014 roku wyrzucono go bowiem z partii „Twój Ruch” za poparcie… kazirodztwa.

Na koniec wróćmy na moment do stwierdzenia, że ignorancja przynosi wstyd. Śmiało powiedzieć mogę, iż właśnie dlatego jestem katolikiem (pomijam tu oczywisty fakt, iż również dlatego, że została mi dana taka łaska). Bo ignorancją byłoby zlekceważenie faktu, iż pierwsi uczniowie Chrystusa oddali życie za wiarę (czy mogliby zrobić to mając wątpliwości co do Jego Zmartwychwstania). A jeżeli Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał, jeżeli rzeczywiście powiedział „Bramy piekielne go nie przemogą”, to kimże jest Jan Hartman, jeżeli nie ignorantem…?


© Małgorzata Jarosz
26 marca 2019
źródło publikacji: „Małgorzata Jarosz: Jestem katolikiem, bo ignorancja przynosi wstyd, czyli krótka polemika z pseudonaukowcem”
www.Kierunki.info.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2