Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Czas szumideł

Wbrew nadziejom opozycji, „afera KNF” nie ma potencjału porównywalnego z „aferą Rywina”. Wątpliwe zresztą, by w ogóle cokolwiek było w stanie wywrzeć na Polskę taki wpływ, jak tamta sprawa, która wysadziła w powietrze postkomunizm i michnikowszczyznę. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, komisja śledcza w sprawie Rywina namieszała właśnie dlatego, że była pierwsza – od tamtego czasu śledcze spektakle spowszedniały i uległy inflacji, przeciętny Polak nawet nie umie sobie już przypomnieć, ile razy były odgrywane i czym właściwie się zajmowały „komisja orlenowska” albo „komisja bankowa”. A na razie nie widać nawet przekonujących powodów, dla których taka komisja miałaby powstać. Marek Chrzanowski został błyskawicznie odstrzelony, nie ma kartki, na której miał napisać korupcyjną propozycję, nie ma, poza słowami mało wiarygodnego biznesmena, dowodu, że kiedykolwiek ona istniała; oryginału taśmy, która się szumidłu nie kłaniała, też nie ma, jest tylko kopia...

Przede wszystkim - patrząc na to czysto politycznie, bo przecież o meritum wiemy na razie tyle, ile użyto w propagandzie - nie ma tu bohatera pozytywnego, rycerza na białym koniu, bez którego skutecznej narracji zbudować się nie da.

W tamtej aferze rolę tę odgrywał, w chwili jej ujawnienia, Adam Michnik. Jawił się Polakom jeśli nawet nie jako człowiek bez skazy, to w każdym razie jako człowiek bez materialnych pokus, który mógł się w pełni zasłużenie i legalnie nachapać na akcjach "Agory", a ich nie przyjął, nosi się jak abnegat, mieszka w zawalonej książkami kawalerce i w ogóle jego redaktorski "żołdzik lada jaki starcza mu na ponczyk i lulkę tabaki". Taki człowiek mógł skutecznie rzucić o stół dyktafonem i krzyknąć: dość tego, nie może się tak w Polsce, o którą walczyłem, dziać, ja nie mogę milczeć!

Dopiero po czasie, właśnie dzięki pracom komisji, dotarło do Polaków, że - jak to żartował śp. Maciej Rybiński - "przychodzi Rywin do Michnika, a Michnik też Rywin". Że wielki moralista i bohater nim ujawnił taśmę, przez pół roku próbował nią grać, że w przeddzień zeznań wykańczał wspólnie z również przesłuchiwanym Urbanem "biedaka zająca z buraczkami", co rodziło podejrzenie, iż ustalali wspólną wersję, że w ogóle korupcyjna propozycja Rywina wpisana była w walkę o grubą kasę i polityczne wpływy. Mówiąc krótko, okazało się, że ani rycerz nie taki błędny, jak sądzono, ani koń, na którym siedzi, biały. W ten sposób siła imponowania Michnika i jego środowiska została raz na zawsze złamana.

Tutaj smród mamy od samego początku. Pan Czarnecki to były TW, wzbogacony na interesach tak wątpliwych jak wciskanie ludziom polisolokat, koleś poprzedniej władzy, który sfinansował "znajomemu spod śmietnika" Pawła Grasia polityczne przejęcie i zniszczenie "Rzeczypospolitej" oraz tygodnika "Uważam Rze". Jego twarzą jest w tej sprawie Roman Giertych, były celebrytan Ojca Rydzyka i "faszysta" szefujący Młodzieży Wszechpolskiej oraz Lidze Polskich Rodzin, który po "odstawieniu od koryta" odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i teraz jest stuprocentowym salonowcem, nie przepuszczającym żadnej okazji, by ukąsić PiS i Jarosława Kaczyńskiego, i nie kryjącym ambicji powrotu do polityki, gdyby tylko ktokolwiek gotów by wpuścić go na "biorące" miejsce jakiejkolwiek listy wyborczej. Motywy działania Czarneckiego też są oczywiste - po zmianie władzy interesy zaczęły facetowi się walić, bankrutuje, a na dodatek złamał prawo, handlując toksycznymi obligacjami grynderskiej firmy windykacyjnej i zapadła decyzja o umieszczeniu jego banku na liście ostrzeżeń KNF, czyli praktycznie o jego dobiciu. Właśnie ta decyzja, zapowiedziana przez branżową gazetę w ostatnim dniu października, musiała skłonić go do "odpalenia" nagranej przed ośmioma miesiącami taśmy. Na zasadzie - tonę, to złapię kogoś za nogi, jeśli się nie uratuję, to przynajmniej nie utonę sam.

Owszem, w tle całej sprawy jest wątek, który rzeczywiście powinien wzbudzić oburzenie - kwestia manipulowania przepisami umożliwiającymi przejmowanie banków przez państwo. Tylko że to nikogo nie ruszy. Większość Polaków wcale nie jest przeciwna nacjonalizowaniu mienia zdobytego w wątpliwy sposób, zwłaszcza, gdy alternatywą jest ratowanie prywaciarza pieniędzmi publicznymi, trudno tu wskazać zarówno naruszenie interesu publicznego, jak i prywatnego beneficjenta nadużyć. Zresztą wszystko to zbyt skomplikowane, by dało się zbudować jakąś narrację o "grupie trzymającej władzę". A gdyby nawet kto próbował, zagłuszy wszystko chór niezawodnych jak zwykle idiotów z "totalnej opozycji" ośmieszających swymi osobami i bombastyczną retoryką każdą sprawę, jaką sobie wypiszą na sztandarach. Nawet jeśli ktoś się oburzy, to będzie tak jak z sądami, rezydentami czy niepełnosprawnymi - przyjdzie Wałęsa z paniami Lempart i Suchanow, przyjdzie Kasprzak z Mazguła, Środa z Płatek, Scheuring-Wielgus i Frasyniuk, nadymią, natupią, nawrzeszczą o faszyzmie, i społeczne poparcie dla protestów rozwieje się jak dym.

To wszystko nie znaczy, że sprawa PiS nie zaszkodzi. Zaszkodzi, ale na zupełnie innej zasadzie, na tej, o jakiejś mówi amerykańskie powiedzonko o materii wrzuconej w wentylator. PiS znowu traci część nimbu, który go otaczał i który sprawiał, że Polacy wybaczali mu siermiężność, socjalistyczne nawyki, nieudolność i nawet podatność na lobbing, owocujący tak głupimi ustawami, jak "apteka dla aptekarza" czy zamykanie galerii handlowych w niedzielę. Nimbu partii ludzi nieumoczonych, niepodatnych na pokusy, immunizowanych od patologii swym patriotyzmem i ideowością - "może oszołomy, ale przynajmniej nie złodzieje".

Co gorsza, bardziej uważni wyborcy zauważają przy okazji, że w PiS żrą się nie mniej niż w poprzednich partiach rządzących, że szczególny status "naczelnika" nie zapobiega wcale walce frakcji w jego cieniu, że właśnie KNF jest jedną z instytucji, o którą Morawiecki toczy zaciekłą walkę z sojuszem Ziobry, Glapińskiego i Szydło. Oczywiście, dla każdego powinno być od zawsze oczywiste, że myślenie sanacyjne jest z zasady chore, że wiara, iż można nie zmieniać patologicznego systemu, tylko obsadzi się go swoimi ludźmi i ci "nasi", jako moralnie lepsi, będą się zachowywać zasadniczo inaczej od "nienaszych" to bzdurne i szkodliwe złudzenie. Powinno być, ale z racji historycznych uwarunkowań (ten absurdalny kult Piłsudskiego, kultywowany po wszystkich stronach sceny politycznej!) nie jest. Dopiero takie sytuacje, jak obecna, stopniowo tę oczywistość wtłacza wyborcom do głów, opornie, ale nieubłaganie.

Odnotowałem początek tego procesu dwa i pół roku temu w felietonie "PiS krwawi". Krwawi nadal, kropla po kropli, powoli osuwając się z kategorii "większe dobro" do kategorii "mniejsze zło", a u jakiejś części elektoratu, jak pokazały wybory w mniejszych miastach, z dyrektorii "dać szansę i czekać" do dyrektorii "ukarać". Ten proces pewnie był nieuchronny, ale PiS, hołdując jakiemuś wygodnickiemu "chciejstwu", zupełnie nie przygotował pomysłów na przełamanie impasu i "zużycia władzą", którego mógł się spodziewać. I ma teraz bardzo mało czasu, by coś wymyślić. Od razu powiem: kolejny histeryczny spot straszący, że PO sprowadzi do Polski imigrantów, na pewno nie pomoże.


© Rafał A. Ziemkiewicz
16 listopada 2018
źródło publikacji:
www.interia.pl





Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2