Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Imigracyjny czar klonowego liścia

Coraz więcej zagranicznych studentów i profesjonalistów wybiera Kanadę, a nie Stany Zjednoczone – alarmują amerykańskie media. To skutek uboczny zaostrzenia procedur i intencjonalnego wydłużenia procedur w United States Citizenship and Immigration Service (USCIS). Trudno przypuszczać, aby Biały Dom o tym nie wiedział.

Opinia publiczna doskonale wie, że prezydent Donald Trump od ponad dwóch lat prowadzi walkę ze zjawiskiem nielegalnej imigracji. Walka o sfinansowanie muru granicznego wciąż się toczy. W tle tej batalii toczy się jednak inna, cichsza – przy urzędniczych biurkach.

Tygodnie zamiast lat


„Proces wyrobienia wizy studenckiej zamienił się w koszmar“ – ostrzega na YouTube adwokat z San Francisco Shah Peerally, specjalizujący się w załatwianiu formalności imigracyjnych studentom i osobom sponsorowanym przez pracodawców.
Prawnicy imigracyjni pytani przez telewizję CNBC zauważyli nasilające się zjawisko. Coraz częściej w sprawach ich własnych klientów z prośbą zwracają się o materiały koledzy po fachu z Kanady. Wielu zagranicznych studentów zaczęło realizować „plan B“, poszukując bezpiecznego życia w Kraju Klonowego Liścia. „Kanada oferuje szybki wjazd. Proces wydania zezwolenia na pracę, a nawet przyznania prawa stałego pobytu, często zamyka się w kilku tygodniach“ – podkreśla mec. Peerally. W porównaniu z miesiącami a nawet latami, które trzeba odczekać na swoją kolejkę w USCIS, to kusząca alternatywa. W końcu zamiast studiować na amerykańskim college’u średniej klasy, można kształcić się na podobnej uczelni na północ od 48 równoleżnika.

Rosnący mur biurokracji


Problemy mają też absolwenci. Wiele inicjatyw podjętych przez obecną administrację, w tym przede wszystkim rozporządzenie wykonawcze Donalda Trumpa „Buy American, Hire American“, utrudniło podjęcie legalnego zatrudnienia i pozostanie na stałe w USA w przypadku zagranicznych studentów kończących studia i młodych profesjonalistów. Ponieważ Białemu Domowi nie udało się przeprowadzić przez Kongres projektu ustawy zmniejszającej poziom legalnej imigracji o 50 proc., administracja próbuje osiągnąć swoje cele za pomocą procedur administracyjnych. Mimo zadeklarowanego przez Donalda Trumpa poparcia dla legalnej imigracji (patrz niedawne orędzie o stanie państwa) kandydaci do pozostania w USA biją głową w mur biurokracji. Nawet te osoby, którym udało się zarejestrować do kolejki po wizę pracowniczą H-1B częściej napotykają na poważne przeszkody, w postaci konieczności uzupełnienia dokumentacji lub wręcz decyzji odmownej. Wynika to z memorandum USCIS z lipca 2018 roku, które daje urzędnikom całkowitą swobodę oddalania petentów z kwitkiem. Poprzednie przepisy z 2013 roku zobowiązywały pracowników urzędu imigracyjnego do zwrócenia się do wnioskodawcy o uzupełnienie dokumentacji i/lub złożenie dodatkowych wyjaśnień. Teraz wszystko zależy od „kaprysu“ urzędnika, tym bardziej, że kryteria podejmowanych decyzji nie są wyraźnie sprecyzowane. Skutkuje to ryzykiem utraty legalnego statusu przez studentów i koniecznością opuszczenia USA. Dotyczy to zarówno osób występujących o wizy studenckie, z najpopularniejszą F-1, jak też profesjonalistów i naukowców ubiegających się o wizy pracownicze H-1B. Oznacza to kłopoty dla takich gigantów high-tech, jak Amazon, Microsoft czy Google, które często korzystają z utalentowanych ludzi urodzonych poza USA.

Wizerunkowa katastrofa?


Potwierdzają to także twarde dane. Ubiegły rok był już drugim z rzędu, w którym odnotowano spadek liczby młodych ludzi zza granicy pragnących studiować w USA. W 2018 roku wskaźnik spadł o 4 proc., a w 2017 r. – o 2 proc. To jedyny dwuletni cykl spadkowy od 2003 roku, kiedy zaczęto sporządzać zestawienia– wynika z danych Council of Graduate Schools (CGS), który monitoruje 240 amerykańskich uczelni. Zmniejszyła się nie tylko liczba studentów z Indii, skąd obok Chin pochodzi najwięcej kształcących się cudzoziemców, ale także z tak bogatych krajów, jak Arabia Saudyjska. Susanne Ortega, szefowa CGS mówi wręcz o kryzysie wizerunkowym Stanów Zjednoczonych, uważanych do tej pory za mekkę dla najzdolniejszych studentów i naukowców.
Co więcej, administracja planuje kolejne utrudnienia dla rodzin profesjonalistów – zgłosiła właśnie propozycję znacznego ograniczenia przyznawania prawa do legalnego zatrudnienia małżonkom posiadaczy wiz H-1B. Z tego przywileju, tzw. H-4 EAD (emloyment autorization document) korzysta w USA ok. 100 tys. osób. Z reguły są to osoby o porównywalnym poziomie wykształcenia co sami posiadacze H-1B, więc wyłączenie ich z rynku pracy nie ma głębszego ekonomicznego uzasadnienia. Z pewnością też pozbawienie jednego z małżonków prawa do rozwoju zawodowego, przynajmniej do momentu otrzymania zielonej karty (mimo legalnego statusu) nie zachęca do pozostania w USA.

Kanadyjskie gambity


Trudno więc się dziwić, że obiektem zainteresowania dla osób wykształconych i pragnących sie kształcić stała się sąsiednia Kanada. Tamtejszy system imigracyjny już od dawna jest dużo bardziej przyjazny dla ludzi posiadających wysokie kwalifikacje. Poza tym Kanada ze względów i demograficznych i ekonomicznych zwiększa liczbę przyjmowanych legalnych imigrantów. W ubiegłym roku prawo stałego pobytu u naszych północnych sąsiadów otrzymało 310 tys. osób. Do 2020 r. ich liczba może wzrosnąć do 340 tys. rocznie. Do tego należy doliczyć ponad 40 tys. uchodźców. Jeśli porównamy to (proporcjonalnie) z sytuacją demograficzną USA, to tak, jakby Stany Zjednoczone sprowadzały corocznie 3 miliony legalnych imigrantów i prawie 400 tys. uchodźców.
System kanadyjski jest jednak dużo szczelniejszy jeśli chodzi o nielegalnych imigrantów. Także z przyczyn obiektywnych – takich jak choćby brak granicy z Meksykiem. Ale w ostatnich miesiącach nieudokumentowani cudzoziemcy zaczęli w coraz większej liczbie przekraczać zieloną granicę, najczęściej na wysokości prowincji Quebec, który graniczy z Nowym Jorkiem i innymi stanami Wschodniego Wybrzeża. To odwrócenie trendu, bo zwykle to Kanada była krajem tranzytowym w drodze do USA. Rząd w Ottawie szybko jednak zareagował na potencjalny kryzys. Kiedy przez granicę zaczęli przenikać Haitańczycy przestraszeni perspektywą wygaśnięcia Temporary Protected Status (TPS), w USA pozytywnie rozpatrzono zaledwie 8 procent ich wniosków o azyl. Resztę zawrócono lub deportowano.

„Kanadyjski gambit“ stosują także niektórzy amerykańscy pracodawcy, zwłaszcza z branży IT, delegując pracowników z wizami H1-B do swoich kanadyjskich oddziałów. Tam dużo łatwiej o wizę pracowniczą, a do tego można spokojnie podróżować do USA. A ponieważ w sektorze zaawansowanej technologii część prac można wykonywać w dowolnym miejscu, korzystają na tym wszyscy zainteresowani. Z kanadyjską gospodarką włącznie. To dość nieoczekiwany efekt uboczny polityki imigracyjnej administracji. Ciekawe, czy Biały Dom wziął to pod uwagę renegocjując traktat handlowy NAFTA.


© Jolanta Telega
USA, 4 marca 2019
źródło publikacji:
www.DziennikZwiazkowy.com





Ilustracja © domena publiczna / Rząd Kanady

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2