Marsz Niepodległości, który wszyscy znamy, zrodził się w 2010 r. z koleżeństwa, poczucia obowiązku i odpowiedzialności za sprawy narodowe
dwóch największych nacjonalistycznych organizacji w Polsce. Owoc tej współpracy jest dobrze znany. Ziarno, z którego on wyrósł, jak często się dzieje, zostało przysłonięte.
Na kilka lat przed 2010 rokiem były bowiem już narodowe marsze niepodległości, które doprowadzały do szału środowiska lewackie, liberalne i tych wszystkich pożytecznych idiotów, którzy w owczym pędzie podążają za koryfeuszami „Polski otwartej i tolerancyjnej”.
W 2006 r. Obóz Narodowo-Radykalny zorganizował pierwszy marsz w stolicy, który rozpoczął się spod Zamku Królewskiego i zakończył pod pomnikiem Romana Dmowskiego na placu Na Rozdrożu (notabene pomnik ten został odsłonięty dzień wcześniej!). Pierwszy marsz narodowy w Warszawie także jako pierwszy zakończył się w tym ważnym, dla obozu narodowego, miejscu w stolicy. Liczba jego uczestników daleka była od morza ludzi, którzy za kilka dni przejdą w Marszu Niepodległości, ale nawet ten niewielki strumień swoją wartkością zelektryzował media, które przedstawiały go tradycyjnie, po stalinowsku, jako marsz faszystów, zaś jego oponentów (współczesny fołksfront) jako obrońców demokracji. Rzucane w kierunku maszerujących narodowców kamienie jako alegoria tolerancji, przekleństwa będące wyrazem otwartości i siłowe próby przerwania pochodu stanowiące pokojową formę obywatelskiego sprzeciwu spełzły na niczym. Marsz przeszedł.
W kolejnym tj. 2007 r. zgodnie z naszą obietnicą dotrzymaliśmy honorowego słowa i zorganizowany został kolejny marsz 11 listopada. Jego początek miał miejsce przy Ogrodzie Saskim, a zakończył się ponownie u stóp Romana Dmowskiego. Opinia publiczna już na kilka dni wcześniej była wstrząśnięta, czując nosem zbliżający się odór faszyzmu. Najwrażliwsze serca demokratów cudem nie pękły na widok setek młodszych i starszych Polek i Polaków idących w święto niepodległości pod biało-czerwonymi flagami. Hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna” niejednemu przywołały skojarzenia z Trzecią Rzeszą, ale mimo tego dramatu marsz karnie, w porządku i zgodnie z planem przeszedł i zakończył się na Rozdrożu. W 2007 r. zastosowaliśmy jednak nową formułę, gdyż do udziału w pochodzie oraz na jego zakończenie zaproszone zostały również inne organizacje odwołujące się do tradycji obozu narodowego, dzięki czemu święto wszystkich Polaków stało się doskonałą okazją do zamanifestowania jedności wśród narodowców. Pod bacznym okiem ojca polskiego nacjonalizmu wspólnie przemawiali przedstawiciele Obozu Narodowo-Radykalnego oraz innych zaproszonych grup jako zapowiedź czegoś większego i lepszego, czegoś, co miało się ziścić w 2010 roku i w latach kolejnych.
W 2008 roku miarka się przebrała. Czarny sen Michnika i jego szajki zaczynał niebezpiecznie się materializować, a co gorsza niczym kula śniegowa nabierać masy i prędkości. O ile wcześniej pochody nacjonalistów odbywały się z udziałem stosunkowo niewielkiej liczby uczestników, przy (powiedzmy szczerze) jako takiej organizacji i raczej okazjonalnie niż cyklicznie to od kilku już wówczas lat w Polsce miały miejsca regularne, coroczne – coraz liczniejsze i lepiej zaplanowane marsze narodowców. Do gorących serc i entuzjazmu dorzuciliśmy zwarte szyki, liczne flagi, osoby porządkowe, nagłośnienie, fotografów i kamerzystów tworząc fundament pod nową jakość. Po drugiej stornie barykady rewolucyjna czujność starych towarzyszy zdawała się stępić lekko i należało w ich mniemaniu szybko przeciwdziałać rodzącej się popularności idei narodowej i coraz większej akceptacji zwykłych Polaków na obecność w życiu publicznym ruchu narodowego. Blokady „dzielnych”, acz zwyczajowo przegrywających antyfaszystów nie dały rady fali nacjonalizmu.
Autorytety moralne wylały wiadra łez, wstrząsały się wielokrotnie i dziwiły po tysiąckroć w studiach telewizyjnych i na łamach prasy. I też nic. Przeciwnikom obecności narodowców w życiu publicznym pozostała więc jedyna broń, po którą sięgnęli, a więc blokada prawna. Upojeni sukcesem z kwietnia 2008 r., kiedy łamiącą prawo (post factum tak uznał Sąd Administracyjny) decyzją władz Wrocławia została rozwiązana manifestacja rocznicowa ONR, a jej uczestnicy w większości siłą zatrzymani przez policję. 11 listopada marsz mógł się zakończyć podobnie, ale w dużej mierze dzięki naszej ostrożności, umiejętności obrony swoich konstytucyjnych praw do manifestowania oraz wytrwałej pracy naszych działaczy obchody zostały zarejestrowane. Zmianą w 2008 r. było miejsce zakończenia pochodu, zamienione z placu na Rozdrożu na Pomnik Armii Krajowej i Polskiego Państwa Podziemnego stojący nieopodal Sejmu, niemalże pod nosem władzy. Mimo szumnych zapowiedzi lewaków, którzy przed i w trakcie marszu zapowiadali „no pasarán”, przeszliśmy tak jak chcieliśmy i zakończyliśmy tak jak planowaliśmy. Han pasado!
M ądrzejsi o kolejne doświadczenia, jeszcze lepiej zorganizowani i liczniejsi stawiliśmy się w 2009 r. w Warszawie. W mieście, które stało się dzięki ONR-owi od kilku lat widownią corocznych manifestacji niepodległości, furii lewicy i coraz większego zaciekawienia Polaków. Nie wiedzieliśmy wówczas, że ten marsz będzie ostatnim marszem wyłącznie zorganizowanym przez Obóz Narodowo-Radykalny i jednocześnie ostatecznym poligonem przed zbliżającym się przełomem. Mimo ulewnego deszczu około tysiąc uczestników pochodu ruszyło spod Kolumny Zygmunta III Wazy i skierowało się pod pomnik Romana Dmowskiego. Przeciwnicy idei narodowej kolejny raz sięgali po niesprawdzony arsenał gróźb, inwektyw, paranoicznych zapowiedzi zadym i burd, ale także po niezawodnych kontrmanifestantów, którzy karnie, ale i marnie próbowali zablokować nasz marsz. Mokre od padającego deszczu kolumny maszerowały idąc w skier powodzi, zbrojni duchem depcząc podłość, fałsz i brud naszych przeciwników. Już wtedy wiedzieliśmy, że kolejny marsz będzie jeszcze większy i lepiej zorganizowany. Już wtedy trwały też wstępne rozmowy z zaprzyjaźnioną Młodzieżą Wszechpolską o tym, żeby wspólnie w przyszłości pokazać naszą dumę z polskości i gotowość do obrony niepodległości. Całe przesłanie marszu w 2009 roku nakierowane było na jedność obozu narodowego, było wezwaniem do wspólnych działań i konsolidacji naszych sił. Wiara w to, że kolejny marsz będzie wspólny i zatrząśnie posadami demoliberalnej republiki zostało wypowiedziane przez nas expressis verbis (kto nie wierzy to niech sprawdzi, YouTube pamięta). Po raz kolejny daliśmy słowo i go dotrzymaliśmy.
W 2010 r. wiele się zmieniło. Pierwszy Marsz Niepodległości, który powstał dzięki współdziałaniu Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego swoje korzenie miał w marszach z lat poprzednich. Doświadczenie obu organizacji, pracowitość naszych działaczy z ONR i MW oraz odrobina szczęścia (jak w każdej ludzkiej inicjatywie) sprawiły, że ten pierwszy wspólny marsz przerósł nasze oczekiwania i zgromadził tysiące osób z całej Polski. Na ten sukces zapracowali także nasi przeciwnicy, którzy przerażeni poprzednimi marszami tym razem szczególnie się zmobilizowali w kampanii nienawiści przeciwko planowanemu marszowi. Karnawał hejtu, wyzwania do fizycznej rozprawy z nami, szaleńcze mobilizowanie swoich stronników zrobiło nam najlepszą i darmową reklamę. Zmusiło także wielu z tych, którzy wcześniej stali obojętni i milczący do tego, żeby zabrać głos w obronie planowanego Marszu. A sam pochód jak zwykle przeszedł tak jak było zaplanowane. Otworzył także drzwi dla myśli narodowej, które z każdym rokiem stają się coraz mocniej rozwarte. Przywrócił nacjonalistyczny dyskurs i wypromował modę na patriotyzm.
Jego sukces szybko znalazł wielu ojców, którzy albo wcześniej stali z dala, albo wręcz szkodzili naszym marszom. Historia jednak potwierdziła, kto miał rację i kogo ciężka praca przyniosła odrodzenie w nowych pokoleniach Polaków. Bez wcześniejszych marszów i walki, jakie toczyliśmy przy ich okazji z mainstreamem, bez sumy doświadczenia Młodzieży Wszechpolskiej i Obozu Narodowo-Radykalnego oraz ogromnemu zaangażowaniu działaczy obu organizacji i wolontariuszy, a także bez tysięcy Polek i Polaków dumnych z pochodzenia nigdy nie narodziłby się Marsz Niepodległości, jaki znamy i który już po raz siódmy przybliża nas do budowy narodowej Wielkiej Polski.
© Artur Krzysztof Zienkiewicz
31 października 2017
źródło publikacji: „Historia Marszu Niepodległości – 11 lat w marszu”
www.kierunki.info.pl
31 października 2017
źródło publikacji: „Historia Marszu Niepodległości – 11 lat w marszu”
www.kierunki.info.pl
Ilustracje Autora © brak informacji / www.kierunki.info.pl
Sukces MN w 2010 roku i późniejszych był jedynie przejawem wyrazu niezadowolenia społeczeństwa z rządów PO, a także - a właściwie przede wszystkim - jednym z efektów zamordowania Prezydenta Kaczyńskiego i setki lecących z nim osób. Dopiero TO otworzyło oczy wielu Polakom, a że nie było gdzie zamanifestować swój sprzeciw wobec ścieku kłamliwej propagandy we wszystkich przekaziorach i oszustw rządu PO-PSL, MN był jedynym miejscem gdzie Polacy mogli okazać swe niezadowolenie. Tak było aż do 2015 r. (i chwała organizatorom MN za to!),jednak Autor za bardzo na wyrost przypisuje sobie (tj. ONR-owi) sukces MN w latach 2010-2014.
OdpowiedzUsuńPrzecież to nie przypadek, że Polacy zainteresowali się MN właśnie w 2010 roku. To oczywiste, że bez "wypadku" 10.04.2010 nigdy nie stałby się tak popularny.
MN był formą sprzeciwu dla korupcji, zakłamania, propagandy i złodziejstwa rządu polskiego w rękach Platformy Obywatelskiej. Gdy wybory z 2015 r. zmiotły tych szubrawców na śmietnik - MN w 2016 r stracił swój impet i tak samo będzie jutro. Poprzednia formuła MN (jako formy sprzeciwu) straciła rację bytu i teraz MN powinien działać razem z naszym rządem, albo z PiS-em. Trudno przecież oczekiwać, aby nawet nasz Rząd dołączał do prywatnego marszu, prawda?
Sunt Facta, Nowy Jork