Widziałam prowokację z podrzuceniem sfałszowanych podpisów, matactwa wyborcze, łamanie prawa, a nawet antyterrorystów szukających bomby w siedzibie sztabu kandydata, który przybył z zewnątrz z zapowiedzią zlikwidowania „układu gdańskiego”. Mało? Spokojnie, było tego więcej!
To z czym mamy w Polsce do czynienia nie ma nic wspólnego z demokracją o jakiej uczyliśmy się w szkole przerabiając historię starożytnej Grecji. Ostatnie wybory w Gdańsku odzierają z resztek złudzeń.
Chichotem historii jest fakt, że w obronie demokracji stanął zagorzały monarchista Grzegorz Braun.
Tymczasem z ustroju zakpili monopoliści z POPiS, którzy jednogłośnie namaścili kandydatkę starego układu, czyli Aleksandrę Dulkiewicz, zastępczynię tragicznie zmarłego Pawła Adamowicza. Pozbawili tym samym gdańszczan wyboru, czyli tego, co stanowi podstawę demokracji. Co znamienne, wybory uzupełniające na prezydenta Gdańska zostały rozpisane w na tyle krótkim terminie, by pozostało dramatycznie mało czasu na zebranie podpisów i przygotowanie kampanii alternatywnych komitetów.
W głębokim poważaniu mają demokrację także mainstreamowe media, które bojkotowały (przemilczały) głos pozostałych. Dla przykładu: dziennikarze (reprezentujący zarówno tzw. media publiczne jak i prywatne) stawiali się tłumnie na liczne konferencje prasowe organizowane przez komitet Brauna, ale ich wydawcy (przełożeni) i tak w większości nie pokazywali tego potem swoim widzom/czytelnikom/słuchaczom. Co ciekawe, największe (pozorne) zainteresowanie wykazywali dziennikarze TVN, którzy niemal każdego dnia dzwonili do siedziby sztabu i pytali o harmonogram kolejnych działań, przychodzili na wszystkie konferencje, nagrywali wypowiedzi kandydata, po czym darmo było szukać jakiejkolwiek relacji na antenie ich stacji.
Równi i równiejsi
Na początku kampanii okazało się, że Aleksandra Dulkiewicz – która ostatecznie została nowym prezydentem Gdańska – startowała nielegalnie. Paragraf 3 art. 95 kodeksu wyborczego mówi wyraźnie, że nazwa i skrót nazwy komitetu wyborczego wyborców muszą być różne od nazw lub skrótów nazw partii politycznych lub organizacji wpisanych odpowiednio do ewidencji lub rejestru prowadzonych przez właściwy organ. A zatem żaden komitet wyborczy wyborców nie może się nazywać tak jak istniejąca już organizacja społeczna czy polityczna, stowarzyszenie czy partia. Tymczasem Dulkiewicz zarejestrowała swoją kandydaturę pod szyldem „Komitet Wyborczy Wyborców – Wszytko dla Gdańska”, czyli nazwą stowarzyszenia, które w najlepsze istnieje sobie w Gdańsku już od ładnych paru lat (zresztą z namaszczenia nieżyjącego prezydenta).
Złamanie prawa ujawnił Grzegorz Braun, a nawet złożył skargę do Państwowej Komisji Wyborczej. Sprawa była ewidentna. Tymczasem PKW stwierdziła, że owszem, komitet został zarejestrowany nielegalnie, ale co tam... Dulkiewicz mogła sobie szybko zmienić jego nazwę, tj. zarejestrować komitet pod nowym szyldem. Problem w tym, że minął już termin rejestrowania komitetu wyborczego, ale kto by się w PKW przestrzeganiem prawa przejmował. Co znamienne, za ważne (!) zostały też uznane dotychczas zebrane podpisy złożone pod nazwą komitetu zarejestrowanego nielegalnie (sic!). Wspomnę jeszcze, że do sztabu Brauna dochodziły głosy z innych (zdecydowanie mniejszych) komitetów – tj. nienamaszczonych przez żaden układ – których rejestrację odrzucono już na starcie, tylko dlatego, że „coś tam” urzędnikom w ich nazwie nie grało.
Po decyzji PKW – która tak zinterpretowała przepisy, by Dulkiewicz mogła jednak swobodnie startować – Pełnomocnik Komitetu Wyborczego Wyborców Grzegorza Brauna złożył skargę do Sądu Najwyższego. I tutaj „prawo” znów stanęło po stronie bezprawia. Zastępczyni Adamowicza – mimo, iż jej komitet ewidentnie złamał kodeks wyborczy – okazała się być nietykalną „świętą krową”.
Aby zemścić się na Grzegorzu Braunie – bo ośmielił się stanąć po stronie praworządności? – gdańscy urzędnicy odwlekli jego rejestrację jako oficjalnego kandydata. Kiedy komitet Brauna uzbierał wystarczającą ilość podpisów, przyczepili się tego, że Grzegorz Braun we wniosku rejestrującym jego kandydaturę w rubryce miejsce zamieszkania wpisał... swoje miejsce zamieszkania. Okazało się bowiem, że według urzędników w rubryce miejsce zamieszkania powinno się wpisać coś innego niż miejsce zamieszkania (sic!), a konkretnie miejsce wpisania do rejestru wyborców. Tymczasem Grzegorz Braun okazał się nie być jasnowidzem, tj. rubrykę wypełnił zgodnie z opisem, a nie tym, co ktoś sobie potem na poczekaniu wymyślił. W konsekwencji przyblokowali Braunowi na kilka dni oficjalne kandydowanie.
W reżimowych mediach – typu „Gazeta Wyborcza” – obrócono całą sprawę w taki sposób, by ukazać Brauna jako nieudolnego fajtłapę, który nie potrafił właściwie wypełnić prostego wniosku.
Należy też dodać, że Aleksandra Dulkiewicz konsekwentnie wymigiwała się od udziału w debacie kandydatów na prezydenta Gdańska. Do wspólnej debaty – na którą czekali gdańszczanie – wielokrotnie zapraszał Grzegorz Braun.
Trudny teren, trudny czas
Wartym odnotowania jest sam proces zbierania podpisów pod kandydaturą Grzegorza Brauna na prezydenta Gdańska. I tutaj gdańscy urzędnicy przyblokowali Braunowi (pod byle pretekstem, jakże by inaczej) możliwość zbierania podpisów na jeden weekend. Czasu na zebranie podpisów zostało tak mało, że już mało kto wierzył w powodzenie sprawy. Szczególnie, że pierwsze zbiórki podpisów szły dość opornie – wiadomo, Gdańsk w żałobie, a do tego liberalny teren.
Wielu (zbyt wielu?) gdańszczan nie kojarzyło też z początku kim w ogóle jest Grzegorz Braun. A jeśli już nawet, to nie byli pewni, w którym kościele bije dzwon. Dla przykładu, niektórzy mieszkańcy Gdańska sądzili, że jest on związany z PiS. Jeszcze inni mieli mu za złe, że jest on zaciętym krytykiem partii rządzącej, która – według tych nieszczęśników – jest jedyną alternatywą dla PO. Często dało się też usłyszeć narzekania typu: - A po co nam kandydat z zewnątrz? Wtedy Braun ze stoickim spokojem odpowiadał: - Żeby zdemontować „układ gdański”, potrzeba człowieka spoza tego układu.
Na ostatniej prostej coś drgnęło i sytuacja odmieniła się diametralnie. Pomocne okazały się apele w internecie. Z całej Polski ruszyli na pomoc wolontariusze (narodowcy, wolnościowcy, proliferzy, Rycerze Chrystusa Króla, osoby indywidualne, itp.), którzy przyjechali do Gdańska, by pomóc w zbiórce podpisów. Pomogli też sami mieszkańcy, a konkretnie świadoma ich część, mająca szczerze dosyć dwudziestoletnich rządów „układu gdańskiego”. Efekt zamurował chyba wszystkich ze sztabu (i nie tylko) – w zaledwie kilka dni zebrano prawie dwa razy więcej podpisów niż było wymagane w kodeksie wyborczym.
Oczywiście nie obyło się bez prowokacji. Do siedziby sztabu przyszedł człowiek, który przyniósł w „prezencie” pięćset sfałszowanych podpisów (sic!) popierających kandydaturę Brauna. Dzięki czujności pełnomocnika KWW Grzegorza Brauna, Włodzimierza Skalika (z zawodu pilota i mistrza świata w lataniu precyzyjnym) prowokacja została natychmiast wykryta i do prokuratury trafiło zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.
Kłody pod nogi kładli też wandale, których „misją specjalną” było niszczenie banerów i plakatów z wizerunkiem Grzegorza Brauna. Nie notowałam (a szkoda) ile telefonów interwencyjnych odebraliśmy w tej sprawie (było ich od groma i jeszcze trochę). Gdańszczanie – bardzo miło z ich strony – dzwonili podając dokładne namiary, tj. gdzie i w jaki sposób (np. poprzez zerwanie lub przecięcie) zniszczono materiały wyborcze KWW Grzegorza Brauna. Nikogo za rękę nie złapaliśmy, więc nie będę wysuwać konkretnych oskarżeń, ale dziwnym zbiegiem okoliczności w miejsce zniszczonych banerów zbyt często wieszano plakaty obecnej prezydent.
Audyt potrzebny od zaraz
Grzegorz Braun dał się poznać gdańszczanom głównie dzięki licznym spotkaniom z mieszkańcami miasta i wsparciu niezależnych mediów – szczególnie aktywne i pomocne były redakcje „Najwyższego Czasu!” i „Magna Polonia”, oraz telewizje internetowe „wRalu24” i „Media Narodowe”. Co ciekawe, przebieg kampanii dość obiektywnie relacjonował lokalny portal Trójmiasto.pl, którego redakcja dokładnie opisała między innymi Konwencję Wyborczą Grzegorza Brauna z udziałem posła Roberta Winnickiego, prezesa Janusza Korwin-Mikkego i innych koalicjantów.
Gwoździem programu było wydanie gazetki wyborczej pt. „Układ Gdański – do likwidacji” sfinansowanej ze środków KWW Grzegorza Brauna (tj. z wpłat darczyńców). Gazeta – wydrukowana w nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy, z czego rozkolportowano ok. 70 procent – to tak naprawdę reportaż z pola walki i wstępna dokumentacja do przyszłego audytu stanu, w jakim znajduje się Gdańsk. Wydanie gazety było efektem wytężonej pracy między innymi lokalnych patriotów, którzy od lat próbują przeciwstawić się systemowi. To właśnie oni przychodzili do siedziby sztabu i opowiadali o licznych – i przerażających! – nieprawidłowościach do jakich doszło podczas dwudziestoletnich rządów gdańskiej kliki.
Na łamach gazety opisano największe bolączki gdańszczan. Jedną z nich są gigantyczne rachunki za prąd, z których utarg wypływa do... Niemiec. W tekście pt. „W Lipsku ciepło, kasa też pełna” (za zgodą redakcji na podst. artykułu, który ukazał się w „Gazecie Gdańskiej”), czytamy:
Kurą znoszącą złote jaja okazała się firma odpowiedzialna za ogrzewanie mieszkań i budynków w Gdańsku. Ale owe złote jaja zasilają nie budżet Gdańska, ale niemieckiego Lipska, jako że śp. prezydent Paweł Adamowicz lekką ręką za relatywnie niewielkie pieniądze zbył ją Niemcom. W roku 2017 gdańszczanie zasilili komunalne usługi w Lipsku kwotą 11,7 mln euro – tyle bowiem zarobił Stadtwerke Leipzig GmbH tytułem dywidendy z GPEC. I tak dzieje się od lat. O ile jednak gdańszczanie mogą tu pluć sobie w brodę, to nie dotyczy to śp. prezydenta Adamowicza, który bynajmniej na tym interesie nie stracił, jako że do jego kieszeni, jako przewodniczącego Rady Nadzorczej GPEC, wpłynęła niezła sumka – mianowicie odkąd firmę przejęli Niemcy zarobił milion złotych.
Kolejną powszechną praktyką w Gdańsku jest blokada wykupu lokali mieszkalnych. Pretekstów bez liku, jak chociażby ten o tajemniczych „spadkobiercach”, pojawiających się znikąd. Blokują oni uregulowanie stanu prawnego budynków mieszkalnych, by po jakimś czasie bezprawnie samemu wejść w ich posiadanie. Redakcja gazety o „układzie gdańskim” w tekście pt. „Dla mieszkańców czy deweloperów?” przypomniała, że urzędnicy miejscy są bezwzględnie głusi na żywotne interesy i potrzeby mieszkańców.
Zapleśniałe, zagrzybione rudery, których nie można na własną rękę wyremontować (ponieważ nie są własnością mieszkańców) – to niestety często chleb powszedni mieszkańców niektórych dzielnic, tych kategorii „B”. (…) Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia ze zorganizowaną akcją, której celem jest doprowadzenie do całkowitego zniszczenia budynków komunalnych, by na ich miejsce postawić nowe osiedla (przypominamy zeszłoroczne pożary kamienic na Dolnym Mieście – sprawcy oczywiście pozostają „nieznani”) i dać zarobić deweloperom (wiadomego) pochodzenia.
Gazeta wydana przy okazji kampanii wyborczej liczy zalewowe 8 stron, ale to wystarczyło, by – głównie dzięki sprawnemu zredagowaniu – zawrzeć na jej łamach bezprawne działania, które od lat niszczą Gdańsk i jego mieszkańców. Już na pierwszej stronie wypisano cały alfabet miejscowych afer, począwszy od A – jak Amber Gold. I wreszcie, sztab Grzegorza Brauna zapytał – a co z raportem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o Gdańsku? Okazuje się bowiem, że taki raport istnieje – swego czasu poinformował o tym opinię publiczną poseł Tomasz Rzymkowski, wiceprezes komisji śledczej ds. ABW.
Do raportu ABW o „układzie gdańskim”, dotarli dziennikarze Wirtualnej Polski. Na łamach portalu ujawnili, że zawiera on opis sieci powiązań biznesowo-kryminalnych w Trójmieście. W sprawę miał być również uwikłany były premier Donald Tusk.
Według raportu znany trójmiejski biznesmen Mariusz Olech miał być „mózgiem” całej afery wokół Amber Gold. Wśród jego ludzi są wymienieni między innymi były prezydent Lech Wałęsa, jego syn Bogdan (funkcjonariusz ABW!), zmarły prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, jego brat Piotr, prezydent Sopotu Jacek Karnowski, a także sędzia Lidia Jedynak, która... zajmowała się sprawą Amber Gold. Co ciekawe, znajomym Olecha wedle raportu jest również prezes TVP, Jacek Kurski. Sam Olech zaś dobrze znał się z bossem trójmiejskiej mafii Nikodemem Skotarczakiem „Nikosiem”, który został zabity w porachunkach gangsterskich. Raport wymienia też wiele nazwisk trójmiejskich sędziów i prokuratorów. Dlaczego więc raport nie ujrzał światła dziennego? – zastanawia się redakcja gazety „Układ gdański – do likwidacji”, powołując się na doniesienia Wirtualnej Polski.
W obronie cywilizacji
Przekręty ponad prawem to dopiero początek. Władze miasta co rusz fundują gdańszczanom niebezpieczne projekty, jak chociażby ten o współdziałaniu w dziedzinie migracji, deklarujący otwartość na uchodźców. Czym się to kończy? Nie trzeba szukać daleko – wystarczy spojrzeć na sytuację we Francji lub Szwecji – przestrzega sztab Grzegorza Brauna za pośrednictwem gazety „Układ gdański – do likwidacji”. Na jej łamach czytamy:
Tak, obowiązkiem chrześcijanina jest miłosierdzie, ale też... bronienie własnej rodziny, domu i ziemi ojczystej. Znane przysłowie mówi: „Mądry Polak po szkodzie”, ale nam bliżej do: „Lepiej zapobiegać, niż leczyć”. Dlatego uczmy się na cudzych błędach, zanim będzie za późno i naszych Rodaków dotknie nieodwracalna krzywda. Lista dramatów w krajach skandynawskich jest długa. Wystarczy wspomnieć liczne medialne doniesienia o gwałtach, grabieżach, podpaleniach, dewastacjach i morderstwach. Obawiamy się, że taką właśnie przyszłość zgotowali swoim mieszkańcom – mniej lub bardziej świadomie – włodarze niektórych polskich miast, w tym Gdańska.
Chodzi oczywiście o spotkanie w Gdańsku z dn. 30 czerwca 2017 r., podczas którego 11 prezydentów dużych miast należących do Unii Metropolii Polskich podpisało deklarację o współdziałaniu w dziedzinie migracji. Tymczasem przed specjalnym programem integracji imigrantów przestrzegł Grzegorz Braun. «Miasto Gdańsk, ani zresztą żadne polskie miasto, nie powinno na koszt obywateli angażować się w import uchodźców-nachodźców. Chrześcijańskie miłosierdzie i polską gościnność wobec przybyszów powinniśmy praktykować, ale każdy na własne konto» – podkreślił kandydat na urząd prezydenta Gdańska.
Zdaniem Brauna, jeśli ktoś chce pomagać imigrantom, powinien robić to na własny koszt, bez obciążania budżetu miasta. «Jeżeli ktokolwiek z gdańszczan chce sprowadzić tutaj, przez siebie obdarzonych zaufaniem gości, nic nam do tego. Ważne, żeby nie rozkładać kosztów fałszywie pojmowanej filantropii na ogół obywateli przez podpinanie takich oszukańczych inicjatyw do budżetu miejskiego» – zaznaczył kandydat spoza układu.
Kolejnym szkodliwym projektem przyklepanym przez Radę Gdańska jest „Model na rzecz równego traktowania”, promowany przez środowiska LGBT. Radni przyjęli uchwałę 28 czerwca 2018 r., pomimo ogromnego sprzeciwu mieszkańców miasta oraz apeli księży biskupów. Ten antycywilizacyjny projekt, pod przykrywką pięknie brzmiących haseł, w rzeczywistości kryje wiele zagrożeń, przede wszystkim uderza w rodzinę i dzieci. Zdaniem przeciwników uchwały model promuje homoseksualizm i zboczenia oraz walkę z Kościołem. Dlatego jednym ze sztandarowych punktów programu wyborczego Grzegorza Brauna stała się ochrona rodziny.
Redakcja gazety „Układ gdański – do likwidacji” przypomniała, że szkodliwy projekt był oczkiem w głowie Pawła Adamowicza. – Dzięki modelowi równości środowiska LGBT otrzymają specjalne uprawnienia oraz profity w Gdańsku. Będą miały bezproblemowy dostęp do szkół i przedszkoli. Wszystko w imię równouprawnienia i tolerancji – przekonywał były prezydent Gdańska. Z kolei sztab Grzegorza Brauna jak i sam kandydat ostrzegli: „Model na rzecz równego traktowania” w praktyce oznacza molestowanie seksualne dzieci w szkołach i przedszkolach.
Robota zawodowców?
Nie trudno się domyśleć, że wydanie gazety demaskującej miejscowe afery oraz jej sprawny kolportaż wywołał panikę w gdańskim ratuszu i nie tylko. Co znamienne, nawet wśród urzędników było kilku „aniołów stróżów”, o czym świadczą tajemnicze, acz życzliwe telefony wykonane do biura komitetu Brana. Dla przykładu, któregoś dnia zadzwonił człowiek przedstawiający się jako członek komisji wyborczej z urzędu, który właśnie wrócił ze szkolenia tegoż urzędu i ostrzegł, że tamci zrobią wszystko, żeby Dulkiewicz miała odpowiedni wynik. Podobnych sygnałów było więcej, choć nie wykluczam, że mogły być prowokacją, dlatego wstrzymuję się tutaj od oskarżeń.
Niemniej jednak, sztab Grzegorza Brauna był świadomy tego, że kampania kampanią, ale najważniejszy jest dzień wyborów. W związku z powyższym w międzyczasie kompletowano członków komisji wyborczych z ramienia KWW Grzegorza Brauna oraz mężów zaufania. Ci ostatni przyjechali do Gdańska z całej Polski. Ze środków komitetu zapewniono im darmowy nocleg oraz wyżywienie na dzień wyborów. Wcześniej zorganizowano dla wszystkich specjalne szkolenie. Całe przedsięwzięcie było potężnym wyzwaniem organizacyjnym. Trzeba było wstawić przynajmniej jednego człowieka do każdej komisji wyborczej. Komisji było prawie dwieście, w tym zmiana dzienna (do przeprowadzenia głosowania) i nocna (do liczenia głosów), co daje prawie czterysta miejsc do obsadzenia, czego nie udało się wypełnić w stu procentach.
Szkolenie dla mężów zaufania odbyło się 2 marca, czyli dzień przed wyborami. Na weryfikację wszystkich kandydatów nie było wystarczająco czasu, więc „nieproszeni goście” mieli dobrą okazję prześlizgnąć się na spotkanie szkoleniowe. I najprawdopodobniej tak się właśnie stało. Grupa ludzi – w liczbie około ośmiu – zapewniała, że chce być mężem zaufania KWW Grzegorza Brauna, choć swoją deklarację złożyli na ostatnią chwilę. Nie było sposobności, by sprawdzić szczerość ich intencji; nie było też powodów, by z marszu uznać ich za krętaczy – dlatego ostatecznie zostali wpuszczeni. Tymczasem zachowywali się potem dość prowokacyjnie, ale nie na tyle, by móc zdecydowanie w porę zareagować i wyprosić ich ze szkolenia.
Dla przykładu, podczas wydawania przeze mnie zaświadczeń dla ponad setki mężów zaufania – co było wielkim wyzwaniem przy takiej liczbie osób – wspomniana grupa obstawiła mnie z każdej strony i dokładała wszelkich starań, by rozbijać moją pracę. Zadawali pełno pytań, rozpraszali, zaczepiali, odwracali uwagę – robili to z dziwnym uśmiechem na twarzy i jakąś taką szyderczą satysfakcją, ale nijak nie mogłam udowodnić, że działają z premedytacją. Dodam, iż wykonywana przeze mnie czynność wymagała absolutnej precyzji i skupienia (zweryfikowanie numerów PESEL, poprawności nazwisk, numeru komisji, itp.). Doszły też do mnie sygnały, że te same osoby rozpraszały niektórych mężów zaufania podczas samego szkolenia.
Szczególnie trudny był dzień wyborów. W sztabie Grzegorza Brauna uruchomiono specjalne numery alarmowe, pod które mężowie zaufania mogli zgłaszać zaobserwowane nieprawidłowości. Telefony dzwoniły bez przerwy. Nazajutrz, w komunikacie wydanym przez Biura Prasowe KWW Grzegorza Brauna, napisano:
Dnia 03.03.2019 podczas wyborów przedterminowych na prezydenta miasta Gdańska dopuszczono się szeregu uchybień, nieprawidłowości i wykroczeń przeciwko obowiązującemu prawu. Zgłoszone nieprawidłowości sięgają 30 procent komisji, do których Komitet Wyborczy Wyborców Grzegorza Brauna delegował swoich mężów zaufania (co stanowi około 50 procent wszystkich komisji obwodowych). Miały miejsce uchybienia podlegające pod art. 270 § 1 kodeksu karnego. Nagminnie był też łamany kodeks wyborczy. Przede wszystkim poza lokal wyborczy wynoszone były pieczęci komisji oraz karty do głosowania co pozwala na manipulacje przy wynikach wyborów.
Mocnym akcentem wieńczącym wyborczą niedzielę była wizyta grupy antyterrorystycznej w biurze komitetu. Dostali ostrzeżenie, że w sztabie Grzegorza Brauna może znajdować się ładunek wybuchowy. Ostatecznie żadnej bomby nie znaleźli, a na ewentualną panikę chyba nikt z nas nie miał już siły. Choć zapewne wywołanie strachu – i rozbicie pracy! – było intencją autora anonimowego telefonu z pogróżkami.
Wiatr w żagle
Wybory uzupełniające na prezydenta Gdańska odbyły się 3 marca. Frekwencja wyniosła 48,67 proc. O urząd prezydenta miasta ubiegało się trzech kandydatów. Na Aleksandrę Dulkiewicz głos oddało 82,22 procent gdańszczan, Grzegorz Braun uzyskał 11,86 procent, a Marek Skiba 5,92 proc. Kandydatura tego ostatniego rodzi sporo znaków zapytania, zważywszy na fakt, że w przeszłości zgłosił się on na gdańskiego pełnomocnika (którym na jakiś czas został) „Pobudki” – organizacji powołanej kilka lat temu przez Grzegorza Brauna.
Większość komentatorów uznało dwucyfrowy wynik Grzegorza Brauna za spory sukces. Jakby nie patrzeć, był to jedyny kandydat z zewnątrz, a jego komitet – złożony z osób, które przyjechały do Gdańska z najróżniejszych zakątków Polski – zaczynał praktycznie od zera. Ostatecznie niezależnego reżysera i publicystę poparło ponad dwadzieścia tysięcy gdańszczan.
Dzięki zaproszeniu do Gdańska, jako dziennikarka mogłam to wszystko zobaczyć z bliska. Pierwszy mój wniosek jest taki, że demokracja w naszym kraju to farsa (najdelikatniej rzecz ujmując). Organom bezpieczeństwa i wymiarowi sprawiedliwości wystawiam niedostateczny, bo nie stają na wysokości zadania, tj. nie pilnują praworządności w naszym kraju i nie przestrzegają prawa. Dziennikarze mediów głównego nurtu kolejny już raz zawalili na całej linii – zamiast rzetelnie informować odwalają ordynarną propagandę lub stosują taktykę przemilczenia. Nadzieją napawają coraz sprawniejsze media niezależne, których działalność dobrowolnie finansują zwykli Polacy.
Kolejnym ważnym dla mnie doświadczeniem – tym razem pozytywnym – był wymiar międzyludzki. Doświadczyłam od nieznanych mi wcześniej gdańszczan wiele dobroci. Na szczególne uznanie zasługuje Pani Wanda, która na czas kampanii – a więc kilka tygodni – użyczyła mi serdecznej gościnności w swoim domu. Wraz z jej przyjaciółką Wiolą, obie Panie karmiły mnie pysznymi i pożywnymi posiłkami, a gdy zmęczony organizm zaniemógł, leczyły naturalnymi i skutecznymi specyfikami.
Przez kilka tygodni pełniłam dyżury w biurze KWW Grzegorza Brauna, w trakcie których poznałam niezliczoną ilość mieszkańców Gdańska. Przychodzili oni do siedziby komitetu (lub dzwonili), bo chcieli z kimś porozmawiać. Często byli to wyborcy polityków PiS, rozczarowani ich służalczą postawą w relacjach z Żydami i kompromitowaniem Polski na arenie międzynarodowej. Dzięki nim zrozumiałam, że pierwszy cel Grzegorza Brauna – aby dać gdańszczanom wybór – został osiągnięty. Obok wyboru dostali nadzieję, bo dwucyfrowy wynik sprawił, że ludzie – nie tylko w Gdańsku – w końcu uwierzyli, że jest w Polsce jakaś alternatywa dla POPiSu. Z Pomorza ruszył właśnie powiew zmian, którego nie sposób już będzie zatrzymać.
© Agnieszka Piwar
brak daty
źródło publikacji: „Myśl Polska, nr 13-14 (24-31.03.2019)”
www.Mysl-Polska.pl
brak daty
źródło publikacji: „Myśl Polska, nr 13-14 (24-31.03.2019)”
www.Mysl-Polska.pl
Ilustracje © brak informacji / za: www.mysl-polska.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz