Bohater II wojny światowej wyraził w nich swoje obawy o to, że „kompleks wojskowo-przemysłowy” uczyni w niedługim czasie farsę z demokracji w Ameryce.
Coraz większe wpływy ludzi czerpiących zyski ze zbrojeń i rozwoju tych gałęzi przemysłu, których produkcja związana jest z zaspokajaniem potrzeb armii, odbiorą obywatelom prawa i wolności. Zniszczą słynne na cały świat amerykańskie wolności, napawające obywateli USA uzasadnioną dumą, o które walczyli przodkowie. Dziś, po 58 latach od przemówienia Eisenhowera, Joseph Farah, publicysta strony internetowej WND, wrócił do poruszonego w wypowiedzi prezydenckiej problemu.
Autor zwrócił uwagę, że o ile to ostrzeżenie jest dość dobrze znane i od czasu do czasu pojawia się jego przypomnienie w mediach, to o wiele mniej mówi się o drugim wielkim koszmarze prezydenta noszącego przydomek „Ike”.
To był jego strach przed „elitą naukowo-technologiczną” − innym kompleksem związanym z funduszami federalnymi, bezpieczeństwem narodowym i indywidualnymi wolnościami. Według Faraha kompleks ten jest nawet groźniejszy dla wolności i praw obywatelskich niż kompleks militarystów.
Eisenhowera przypomniał, że zarówno podczas II wojny światowej, jak i konfliktu koreańskiego Ameryka nie miała przemysłu zbrojeniowego. Kiedy zachodziła taka potrzeba, właściciele zakładów przemysłowych produkujących „lemiesze” mogli je szybko przestawić na produkcję „mieczy”. Jednak ta prowizorka była już dłużej niemożliwa. Wybuch Zimnej Wojny − a wojna w Korei pokazała, że w każdej chwili może się ona przeistoczyć w otwarty konflikt zbrojny między mocarstwami − nakazywał Ameryce stworzenie przemysłu zbrojeniowego, o olbrzymich rozmiarach.
W roku, w którym polityk wypowiadał swoje słynne ostrzeżenie w Ameryce, trzy i pół miliona mężczyzn i kobiet było bezpośrednio zaangażowanych w działalność obronną. Corocznie wydawano na bezpieczeństwo militarne więcej niż dochód netto wszystkich amerykańskich korporacji razem wziętych. „To połączenie ogromnej armii i wielkiego przemysłu zbrojeniowego jest nowością w amerykańskim doświadczeniu. Całkowity wpływ − ekonomiczny, polityczny, a nawet duchowy − odczuwany jest w każdym mieście, każdym budynku stanowym, każdym biurze rządu federalnego. Zdajemy sobie sprawę z oczywistej potrzeby tego rozwoju. Jednak nie możemy pomijać jego poważnych implikacji. Nasz trud, zasoby i środki utrzymania są mocno zaangażowane w przemysł zbrojeniowy; tak samo jest z konstrukcją naszego społeczeństwa”.
Rozrastająca się struktura militarno-przemysłowa zaczęła narzucać wolnym do tej pory obywatelom Ameryki swój punkt widzenia: wszystko należy podporządkować bezpieczeństwu państwa. Przy tym to, co oznacza pojęcie „bezpieczeństwa państwa”, określali najważniejsi w kompleksie ludzie, stając się tym samym niewybieranym przez obywateli, ale rzeczywistym rządem, z którym musiał się liczyć prezydent i jego administracja.
Rozległe zmiany, jakie dokonały się w przemyśle zbrojeniowym, nie byłyby możliwe bez wielkiego przewrotu technologicznego ostatnich dziesięcioleci. W tej rewolucji kluczowe stały się badania; coraz bardziej sformalizowane, złożone i kosztowne. Uniwersytety, do tej pory miejsca wolnych od jakiegokolwiek nacisku badań, wykluwania się nowych pomysłów, inspirujące powstawanie świeżych idei, napędzających nowe rozwiązania starych problemów ludzkości, stał się obszarem, w którym prowadzi się badania na zamówienie państwa. „Częściowo z powodu ogromnych kosztów umowa rządowa staje się praktycznie substytutem ciekawości intelektualnej”. Innymi słowy wielu uczonych w swych dociekaniach kieruje się nie tyle pasją badawczą, co poleceniem urzędnika państwowego, stając się tym samym uzależnionym od aparatu państwowego oraz administracji rządowej. Niezależność naukowca stała się fikcją.
Jednak Joseph Farah zwraca uwagę, że istnieje również odwrotne niebezpieczeństwo – to uczeni zaczynają sterować władzą, mając w tym dziele pomocnika w postaci dobrze już usadzonego w słojach rządowych kompleksu militarno-przemysłowego. „Polityka sama może stać się ofiarą elity naukowo-technicznej”. O ile w ciągu tych wszystkich dekad, które minęły od przemówienia Eisenhowera, pojawiło się wielu demaskatorów rosnących nadmiernie wpływów wojska i przemysłowców na życie polityczno-społeczne oraz gospodarcze kraju, o tyle głosy ostrzegające przed kompleksem naukowo-technicznym są słabo słyszalne. A te, którym uda się przebić do świadomości społecznej są postponowane jako teorie spiskowe, głosi dziennikarz WND.
Autor zwraca uwagę na rozwijający się dynamicznie monopol sprzedaży detalicznej prowadzonej przez Amazon wspomagany finansowo przez rząd. Natomiast Google może gromadzić więcej danych o Amerykanach niż Agencja Bezpieczeństwa Narodowego, jednocześnie uzyskując przywilej zarabiania na nich. Kolejne zagrożenie dla wolności obywateli pochodzi od potężnych firm technologicznych, będących obecnie największymi lobbystami na świecie. Sile ich wpływów i znaczenia nie może się równać wiele współczesnych państw.
„Ale najbardziej niepokoi mnie to, że takie podmioty, jak Google, Facebook, Amazon, Apple i inne, zagrażają bastionom wolności chronionych przez pierwszą poprawkę konstytucji Stanów Zjednoczonych, a także przyszłości wolnej i uczciwej prasy”, pisze Joseph Farah, dodając: „Dzięki stworzeniu kodów mowy, narzuceniu reguł skierowanych przeciwko tak zwanej ››mowie nienawiści‹‹ i algorytmicznej stronniczości zastosowanej przeciwko konserwatywnym i niezależnym głosom, monopole te oczyszczają publiczny plac debaty, nie dopuszczając na rynek idei głosów sprzeciwu i heterodoksji”.
Dziennikarz WND powołuje się na głos Roberta Epsteina, psychologa z Harvardu, który ostrzega, że Big Tech może znacznie łatwiej zmanipulować przyszłe wybory prezydenckie w USA niż rosyjscy hakerzy.
Druga przepowiednia Eisenhowera sprawdza się na naszych oczach, ale my zdajemy się tego nie dostrzegać wpatrzeni w Kalendarz Majów, wsłuchani w słowa Baby Wangi z Bułgarii czy Krzysztofa Jackowskiego z „Super Expressu”. I to jest problem większy niż Koniec Świata, który, jak pokazuje doświadczenie, zawsze można odwołać.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz