Co zakrywa listek figowy?
Trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Czy w roku 1994, czy może wcześniej? W roku 1990 środowiska żydowskie w Ameryce zaczęły oskarżać naród polski, że w obliczu holokaustu zachował się „biernie”. Było to dziwaczne, bo oskarżyciele nie mówili, co „naród polski” powinien był zrobić, żeby nie zasłużyć sobie na taka ocenę. Toć i żydowski naród w obliczu holokaustu zachował się biernie, bo stroną aktywną byli przecież Niemcy, to znaczy – jacy tam znowu „Niemcy”! Niemcy były przecież pierwszym krajem okupowanym przez „nazistów”, więc i oni zachowali się „biernie” bo stroną aktywną byli źli „naziści”. Jak nie wiadomo, o co chodzi, tak i w tym przypadku chodziło o pieniądze i już w roku 1994 ośmiu wybitnych amerykańskich polityków napisało list do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera, żeby Departament Stanu ostrzegł państwa Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią majątkowym roszczeniom żydowskim, to stosunki USA z tymi państwami się pogorszą.
Tekst tego listu jakimiś sekretnymi drogami „przeciekł” do „prasy międzynarodowej”, więc bardzo możliwe, że za całą operacją stał żydowski przemysł holokaustu. Państwa środkowoeuropejskie, wśród nich również Polska, uległy temu szantażowi, ale to szantażystów tylko rozzuchwaliło. W rezultacie Polska zaczęła konsultować z Żydami swoje ustawodawstwo. W 1998 roku do ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej włączony został art. 55, przewidujący karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, a więc każdej próby publicznego podważania zatwierdzonej do wierzenia wersji historii II wojny światowej, a obozów koncentracyjnych w szczególności. Warto przypomnieć, że w 1998 roku rząd w Polsce tworzyła koalicja Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności, nie bez powodu uważanej za „partię zagranicy”, między innymi z uwagi na wpływy żydowskie. Kiedy w roku 2018 Polska – zresztą konsultując ten zamiar z ambasadoressą Izraela – spróbowała użyć tego samego narzędzia do ochrony własnej reputacji, Żydzi podnieśli klangor aż pod niebiosa, Departament Stanu ostrzegł Polskę, że jak się nie opamięta, to „narazi na szwank swoje interesy strategiczne”, więc rząd „dobrej zmiany” z podwiniętym ogonem się z tej nowelizacji wycofał. A jeszcze wcześniej, bo w roku 2006, ówczesny ambasador Izraela w Warszawie Dawid Peleng ogłosił, że Izrael będzie „bojkotował” Romana Giertycha, który w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego był ministrem edukacji. W rezultacie Roman Giertych został „przyjacielem Izraela”, co sprawiło, że obecnie nie tylko dobrze mu się powodzi, ale w dodatku zażywa reputacji autorytetu moralnego. Przypadek Romana Giertycha był pierwszą tak ostentacyjną ingerencją żydowską w sferę tak zwanych „spraw wewnętrznych” w Polsce. Niestety nie ostatnią – bo polskie władze państwowe wobec takich zachowań strony żydowskiej wykazują zdumiewającą nieśmiałość. No i mamy kolejną powtórkę, związaną z nominacją na stanowisko wiceministra cyfryzacji posła Adama Andruszkiewicza. Przeciwko tej decyzji wypowiedział się przewodniczący Ligi Antydefamacyjnej Abraham Foxman, a ze specjalnym oświadczeniem wystąpił też Komitet Żydów Amerykańskich, który wyraził swoje „zaniepokojenie” tą nominacją. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak amerykański Departament Stanu znowu zabierze głos i wezwie Polskę do opamiętania – podobnie jak to było zarówno w sprawie nowelizacji ustawy o IPN, jak i w sprawie śledztwa, jakie prokuratura wszczęła wobec TVN w celu wyjaśnienia, czy uroczystość obchodów urodzin Hitlera w lasach koło Wodzisławia Śląskiego nie została aby zainscenizowana przez funkcjonariuszy tej stacji. Jeśli to jeszcze nie nastąpiło, to być może ze względu na sytuację w samych Stanach Zjednoczonych, gdzie już około miliona funkcjonariuszy rządowych zostało odesłanych na bezpłatne urlopy. Ale kiedy to zamieszanie się skończy, to Departament Stanu na pewno się odezwie, skoro przeciwko nominacji posła Andruszkiewicza zostały poruszone takie Moce. Ciekawe, co wtedy zrobi pan premier Morawiecki. To znaczy wiadomo, co zrobi; to, co mu rozkaże zrobić Naczelnik Państwa, czyli Jarosław Kaczyński. A co mu rozkaże zrobić?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wyjaśnić, dlaczego właściwie pan poseł Andruszkiewicz został wiceministrem cyfryzacji. Chyba nie ze względu na swoje zalety fachowe, bo jest on absolwentem stosunków międzynarodowych uniwersytetu w Białymstoku. Nie jestem też pewien, czy ze względu na swój polityczny potencjał, bo poseł Andruszkiewicz wprawdzie był w ruchu narodowym, ale już tam nie jest, podobnie jak w wielu innych organizacjach politycznych, przez które w międzyczasie przewędrował. Zatem jeśli nominacja posła Andruszkiewicza miałaby być próbą otwarcia się Prawa i Sprawiedliwości na środowiska, które w roku wyborczym PiS chciałoby pozyskać, to byłaby to próba nieudana. Poseł Winnicki ocenił posła Andruszkiewicza bardzo krytycznie, wyrażając nawet żal, że wyszedł on ze środowiska narodowego. Skoro nawet my, biedni felietoniści, to wiemy, to byłoby niegrzecznie przypuszczać, że nie wie tego pan prezes Jarosław Kaczyński. A skoro wie i do tej nominacji przynajmniej dopuścił, jeśli w ogóle jej nie wymyślił, no to musiały go przekonać jakieś argumenty.
Jesteśmy skazani na domysły, ale jeśli już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy. Ja na przykład się domyślam, że nominacja posła Andruszkiewicza miała na celu wywołanie żydowskiej krytyki, która z kolei wywoła reakcję Departamentu Stanu USA. Pod amerykańskim naciskiem rząd „dobrej zmiany” będzie musiał ustąpić, ale oczywiście nie od razu, tylko po odegraniu przedstawienia desperackiej obrony posła Andruszkiewicza. Takie widowisko z pewnością usposobi życzliwie do PiS wiele osób, a nawet wiele środowisk, które będą miały okazję zobaczenia na własne oczy, jak PiS mężnie staje w obronie suwerenności Polski. Oczywiście w końcu będzie musiał ulec, ale również ta porażka może przysporzyć PiS-owi sympatii, bo Polacy raczej współczują politykom, którzy musieli ulec przemocy. W tej sytuacji pan poseł Adam Andruszkiewicz może pełnić rolę listka figowego, który miałby przykryć jakieś wstydliwe zakątki PiS – na przykład – milczącą zgodę na realizację roszczeń żydowskich wobec Polski. Nominacja, a następnie odwołanie pana Andruszkiewicza ten listek figowy strąci – ale wiadomo, że nie ma większego rozczarowania nad to, kiedy po odsłonięciu listka figowego zobaczy się pod nim figę.
Jeżeli podobają Ci się materiały publicystów portalu Prawy.pl wesprzyj budowę Europejskiego Centrum Pomocy Rodzinie im. św. Jana Pawła II poprzez dokonanie wpłaty na konto Fundacji SOS Obrony Poczętego Życia: 32 1140 1010 0000 4777 8600 1001. Pomóż leczyć ciężko chore dzieci.
Rok tresury ku przeznaczeniu
Wprawdzie minęło już święto Trzech Króli, kończące sekwencję świąt Bożego Narodzenia, ale nic nie szkodzi, a cykl wydawniczy nawet temu sprzyja, byśmy dokonali podsumowania minionego roku. Nawiasem mówiąc, Główny Rachmistrz Rze..., to znaczy pardon – jakiej tam znowu „Rzeszy”! Nie żadnej „Rzeszy”, tylko profesora Leszka Balcerowicza - naliczył tych króli aż sześciu. To by wyjaśniało optymizm, jaki pan profesor Balcerowicz w latach dobrego fartu niezachwianie prezentował, prawdopodobnie bazując na wyliczeniach Pana Ryszarda. Generalnie bowiem wiadomo, że po kielichu świat w ogóle wydaje się jakiś taki weselszy, no a niekiedy pojawia się nawet podwójne widzenie i pewnie stąd tych „sześciu króli”, których pan Ryszard Petru naliczył panu profesorowi Balcerowiczowi. Warto tedy przypomnieć, że w felietonach, jakie pan prof. Leszek Balcerowicz pisywał do tygodnika „Wprost”, prezentował poglądy znacznie rozsądniejsze, niż jako wicepremier i minister finansów, czy prezes Narodowego Banku Polskiego. Uprzejmie bowiem zakładam, że przy pisaniu tych felietonów nie korzystał z pomocy pana Ryszarda, podczas gdy przy trudach rządzenia – jak najbardziej – no i stąd ta różnica. Jak widzimy choćby na tym przykładzie, a co zauważył już w korespondencji z synem szwedzki kanclerz Axel Oxienstierna, „małą mądrością rządzony jest ten świat” - a już nasz nieszczęśliwy kraj, to chyba jeszcze mniejszą. Czegoż jednak innego możemy oczekiwać, skoro nawet mieszkańcy Krakowa, a więc miasta z tradycjami, obrali na reprezentującego ich prawodawcę osobę legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka” - a jedynym tytułem tego wyróżnienia były opowieści tego jegomościa, że w Bangkoku poddał się zabiegowi wyharatania sobie klejnotów? Ale mniejsza już o ten cały osobliwy folklor profesorski i polityczny, bo przecież chodzi o podsumowanie minionego, 2018 roku. Co tu ukrywać – był to rok szczególnie niefortunny dla naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju - chociaż wszystkie zostały zaprezentowane jako sukcesy.
Najważniejszy Sojusznik nas wydymał
Pierwszym i chyba największym nieszczęściem, jakie w ubiegłym roku spotkało Polskę i nasz naród, była ustawa uchwalona przez amerykański Kongres i podpisana przez prezydenta Donalda Trumpa, który kilka miesięcy wcześniej, z miedzianym czołem, sadził nam w Warszawie komplementy, a amerykańskim Polakom obiecywał, że ich „nie skrzywdzi”. Tymczasem na podstawie ustawy opatrzonej numerem 447, Stany Zjednoczone, którym rząd „dobrej zmiany” nie tylko rzucił się na szyję, ale w dodatku każdego, kto podnosi wątpliwości, czy najwyższym nakazem, jakim powinny kierować się władze naszego bantustanu, jest bezwarunkowe dochowanie lojalności wobec Naszego Najważniejszego Sojusznika, nawet gdyby postanowił sprzedać nas Putinowi (czego właśnie nie wykluczył niemiecki „Der Spiegel”), szczuje swoimi ratlerkami, które obsikują mu nogawki, jako „ruskiemu agentowi” - więc Stany Zjednoczone zobowiązały się do dopilnowania, by żydowskie roszczenia majątkowe wobec Polski zostały zrealizowane aż do ostatniego centa. W liście, jaki nowojorska Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego, przed którą amerykańscy twardziele z obydwu izb Kongresu skaczą z gałęzi na gałąź, przesłała w styczniu 2018 roku do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie, roszczenia te zostały oszacowane na kwotę biliona złotych, czyli – według aktualnego kursu – ponad 300 miliardów dolarów. Jak już pisałem, jest to równowartość trzech rocznych budżetów Polski, więc jest oczywiste, że nasz nieszczęśliwy kraj nie jest w stanie wygenerować takiej gotówki bez spowodowania natychmiastowej katastrofy ekonomicznej, która pociągnęłaby za sobą katastrofę społeczną i polityczną. Z tego powodu roszczenia te musiałyby zostać zrealizowane w naturze, to znaczy – w nieruchomościach, ewentualnie również w postaci udziałów w spółkach Skarbu Państwa. Czy dlatego właśnie pan premier Morawiecki tworzy FIK, dysponujący co najmniej miliardem złotych, ściąganych ze spółek Skarbu Państwa i tych z państwowym udziałem, żeby wykupywać udziały a nawet całe spółki przez państwo? Może to rezultat bzika Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który umiłował przedwojenną sanację, ale może w tym szaleństwie jest metoda – bo w ten sposób pan premier Morawiecki, pod osłoną patriotycznej retoryki, poda żydowskim okupantom na tacy wszystko, czego tylko będą sobie życzyli? Żydowska okupacja Polski, jaka nastąpiłaby w rezultacie zrealizowania żydowskich, nawiasem mówiąc, - całkowicie bezpodstawnych – roszczeń, doprowadziłaby do zdegradowania historycznego narodu polskiego do roli narodu trzeciej kategorii, bo kategorię drugą stanowiłaby polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, która od 1944 roku gotowa jest wysługiwać się każdemu, kto jej obieca możliwość pasożytowania na narodzie polskim. Jest to największe zagrożenie, jakie zawisło nad państwem i narodem polskim od 1939 roku – a tymczasem żaden z Umiłowanych Przywódców, czy to z „dobrej zmiany”, czy nieprzejednanej opozycji, nie ośmiela się w tej sprawie pisnąć nawet słowem. Pan prezydent Duda, który niedawno bawił w Białym Domu, gdzie odbył 20-minutową rozmowę w cztery oczy z prezydentem Trumpem, na pytanie, czy w ciągu tych 20 minut poruszył sprawę ustawy nr 447 odpowiedział, że nie poruszył, bo strona amerykańska tego nie zaproponowała. Cóż o tym wszystkim sądzić? Chyba tylko to, że od 1944 roku jedynym elementem stałym w polityce tubylczego bantustanu jest to, że Polską rządzą albo agenci, albo Zasrancen, albo i jedni i drudzy jednocześnie – bo przecież jedno drugiego nie wyklucza.
Smoła i pierze amerykańskie
Drugim przykrym incydentem, który w ubiegłym roku doprowadził do upokorzenia naszego państwa na oczach całego świata, było zmuszenie Polski do znowelizowania nowelizacji ustawy o IPN. Ustawa o IPN została uchwalona w roku 1998 i na żądanie strony żydowskiej, która już wtedy dyktowała naszym szabesgojom treść ustawodawstwa, umieszczony został w niej art. 55, przewidujący karalność tzw. „kłamstwa oświęcimskiego” - czyli każdej próby publicznego podważania zatwierdzonej do wierzenia wersji historii II wojny światowej, a obozów koncentracyjnych w szczególności. Przez 20 lat żaden z płomiennych obrońców swobody badań naukowych, ani wolności słowa nie zauważył, że to zagraża jednemu i drugiemu. I dopiero, gdy Polska, próbując chronić własną reputację, znowelizowała tę ustawę, dodając do niej art. 55 a, przewidujący karalność tzw. „kłamstwa obozowego ”(„polskie obozy zagłady”), to najpierw ambasadoressa Izraela w Polsce, z którą – co przyznał pan min. Patryk Jaki – nowelizacja była „konsultowana” - podniosła klangor aż pod niebiosa. Na takie dictum rząd Izraela krzyknął „gewałt!” - a jak rząd Izraela krzyknął „gewałt!”, to i cała diaspora krzyknęła „gewałt!”. A jak diaspora krzyknęła „gewałt!”, to Departament Stanu nie tylko krzyknął „gewałt!”, ale w dodatku wymalowanym ustami swojej rzeczniczki ostrzegł Polskę, że jak się nie opamięta, to „zagrozi swoim interesom strategicznym”. Na czym polega „strategiczny interes Polski”? Na iluzji, że w razie niebezpieczeństwa USA będą bronić polskich interesów państwowych do ostatniej kropli krwi. To oczywiście iluzja – ale Departament Stanu nawet jej nas pozbawił, bo skoro z tak błahego powodu ogłosił taką poważną – ja to nazywają gitowcy - zastawkę, to cóż dopiero, gdyby pojawiło się prawdziwe niebezpieczeństwo? Ale rząd „dobrej zmiany”, zamiast przedstawić Stanom Zjednoczonym pomysł, że skoro tak, to może lepiej będzie dla Polski, gdy zamiast „fortu Trump” - za który zresztą pan minister Błaszczak gotów jest zapłacić 2 miliardy dolarów - Polska pozwoli zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi, żeby wrócił do Legnicy, przesuwając w ten sposób ruską broń ku zachodniej Europie o 1000 kilometrów? Za przedstawienie takiego poglądu zostałem po raz kolejny zdemaskowany jako ruski agent – ale powiedzmy sobie szczerze – w jaki inny sposób Polska może przeciwstawić się takim bezczelnym szantażom ze strony waszyngtońskich panienek? Najwyraźniej żadnego alternatywnego pomysłu nie ma, bo rządowa telewizja przedstawiła dokonaną z podkulonym ogonem nowelizację znowelizowanej ustawy o IPN, jako wielki sukces, bo cały świat o Polsce usłyszał. Pisałem, że przypomina mi to kobietę, która właśnie doznała gwałtu zbiorowego, po czym wybiega na ulicę i woła do przechodniów: patrzcie, jakie mam powodzenie u mężczyzn!
Smoła i pierze niemieckie
Jak wiadomo, od czasu, gdy Polska przeszła spod kurateli niemieckiej pod kuratelę amerykańską i w 2015 roku dokonana została w naszym bantustanie podmianka Stronnictwa Pruskiego na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej na Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, Niemcy próbują odzyskać wpływy polityczne w Polsce. Już na początku roku 2016, kiedy rząd pani Szydło jeszcze niczego nie zdążył zrobić kierowana przez dwóch niemieckich owczarków Komisja Europejska wszczęła wobec Polski bezprecedensową procedurę sprawdzania stanu demokracji. Eskalacja tych podchodów doprowadziła do ciamajdanu w grudniu 2016 roku, po czym Niemcy postawili na „obronę praworządności”, wykorzystując nie tylko starych kiejkutów, które od 1944 roku, już w trzecim pokoleniu ubeckich dynastii wysługują się każdemu, kto obieca im możliwość pasożytowania, ale i liczne, jak się okazało, rzesze folksdojczów, no i „pożytecznych idiotów”, którym się wydaje, że to wszystko naprawdę. Wątpliwości pojawiają się w przypadku Lecha Wałęsy – czy jest on starym kiejkutem, czy folksdojczem, czy może – „pożytecznym idiotą”? Myślę, że zgodnie z maksymą „za, a nawet przeciw”, w jego przypadku nie można wykluczyć wszystkich trzech możliwości jednocześnie, bo Lech Wałęsa to postać niewątpliwie pod każdym względem osobliwa.
Ta walka o praworządność doprowadziła nie tylko do felonii prezydenta Andrzeja Dudy wobec Jarosława Kaczyńskiego, który tego mężyka stanu diabli wiedzą po co wystrugał z banana, ale i do kolejnego wytarzania Polski na oczach całego świata w smole i pierzu. Oto Komisja Europejska, czyli niemieckie owczarki, zaskarżyły Polskę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, który „zawiesił” uchwaloną przez Sejm i Senat tubylczego bantustanu oraz podpisaną przez takiegoż prezydenta ustawę o Sądzie Najwyższym. Po tej deklaracji, do Sądu Najwyższego wrócili sędzie, których już przesunięto w stan wiecznego spoczynku i nawet nie oddali odpraw, jakie im z tego powodu Rzeczpospolita dała na otarcie łez. Na stolcu I Prezesa Sądu Najwyższego zasiadła („a dlaczego on zasiada? - pytał Aleksander Puszkin i od razu odpowiadał - dlatego, że dupę ma!”) pani Małgorzata Gersdorf. I dopiero po tym wszystkim tubylczy dygnitarze stworzyli dla tego stanu pozory legalności, uchwalając nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym, zgodną z życzeniami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który z kolei czerpie inspirację od niemieckich owczarków, no a oni – od Naszej Złotej Pani. Taki to ci jest łańcuch pokarmowy sławnej „niezawisłości sędziowskiej”.
Smoła i pierze sojusznicze
W trakcie prac nad ustawą nr 447, kiedy to Polonia amerykańska podjęła przeciwko niej rozpaczliwy lobbing, nawiasem mówiąc, chyba torpedowany przez wysłannika warszawskiego MSZ do USA pana Magierowskiego, w TVN, którą podejrzewam, że została utworzona przez starych kiejkutów za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, ukazała się relacja z obchodów urodzin Hitlera w lasach koło Wodzisławia Śląskiego. Relacja został wyemitowana w 9 miesięcy po jej nakręceniu, więc już to mogło wzbudzić podejrzenia o koordynację, ale w dodatku dziennikarze tej stacji wzięli w tych urodzinach udział, więc pojawiły się podejrzenia, że cała impreza została przez funkcjonariuszy – bo przecież nie dziennikarzy – TVN zainscenizowana. Na taką możliwość wskazywałoby ostentacyjne wynagrodzenie autorów tej relacji akurat w momencie, gdy prokuratura wszczęła w tej sprawie postępowanie. Ale widocznie właściciel stacji, pan Dawid Zaslaw, z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami uznał, że nie ma co używać jakichś półśrodków, że trzeba chwycić byka za rogi i pokazać tubylczym Zasrańcom ich miejsce w szeregu. Toteż nasłana na stanowisko ambasadoressy USA w Warszawie pani Żorżeta Mosbacher, co to – jak słychać – zrobiła majątek na rozwodach – pogroziła Polsce nieubłaganym palcem, że jak nie przestanie naruszać wolności słowa, to znaczy – że jak nie odpieprzy się od TVN, to całe te przyjazne sojusznictwo ze Stanami Zjednoczonymi mogą wziąć diabli. Opinię pani Żorżety wkrótce potwierdził Departament Stanu, z czego wynika, że własność żydowska w Polsce zaczyna korzystać, albo już korzysta z przywileju eksterytorialności, podobnie jak to było z ludźmi białej rasy w Chinach po zakończeniu wojen opiumowych. Jak widać, Nasz Najważniejszy Sojusznik poważnie traktuje swoje zobowiązania z ustawy nr 447 i przy pomocy swoich funkcjonariuszy tresuje ludność tubylczą i instytucje naszego bantustanu do uległości wobec przyszłego okupanta. Do czego dojdzie w rozpoczynającym się roku 2019, kiedy to w naszym bantustanie będziemy się bawić w wybieranie Umiłowanych Przywódców zarówno do Parlamentu Europejskiego, jak i obydwu izb parlamentu tubylczego – już wkrótce się przekonamy.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/DeS
UAKTUALNIENIE: 2019-01-09-00:00 CET / J. (fragment „Rok tresury ku przeznaczeniu” zastąpiony całym tekstem za witryną p. Michalkiewicza)
Panie Stanisławie, z całą pewnością zaczęło się w 1987 roku od filmu „Ucieczka z Sobiboru”. Wtedy po raz pierwszy oficjalnie i publicznie oskarżono Polaków o mordowanie Żydów - w napisach końcowych filmu zamieszczono fałszywą informację o tym, jakoby większość Żydów jacy uciekli z Sobiboru została zabita przez Polaków.
OdpowiedzUsuń