…węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie.Wprowadzenie przez papieża Franciszka do Katechizmu Kościoła katolickiego kanonu o karze śmierci niezgodnego z wielowiekową, spójną nauką Kościoła wywołało niemałą konsternację. Zapis głoszący „(…) Kościół w świetle Ewangelii naucza, że »kara śmierci jest niedopuszczalna, ponieważ jest zamachem na nienaruszalność i godność osoby«, i z determinacją angażuje się na rzecz jej zniesienia na całym świecie” stwarza dziwaczną i bezprecedensową sytuację, w której urzędowy Katechizm przywołuje w charakterze źródła nieurzędową wypowiedź Ojca Świętego – a powinno być odwrotnie.
(Mk 16, 18)
Jeżeli ta wewnętrznie sprzeczna konstrukcja nie natrafi w Kościele na podobny opór, jak nieprzemyślana reforma liturgiczna z lat 1965-1970 (krytykowana potem nawet przez swojego twórcę, bł. Pawła VI), nie wiadomo, jakie jeszcze nowinki mogą się w przyszłości pojawić. Następny będzie kanon w Katechizmie mówiący, iż „Kościół w świetle Ewangelii z determinacją angażuje się w walkę z globalnym ociepleniem”?
Nic dziwnego, że reakcja w konserwatywnych kręgach katolickich ma charakter szokowy. Niektórzy ich przedstawiciele, wśród nich nawet poważni autorzy, posuwają się do nazywania papieża heretykiem. O ile jestem jak najdalszy od poglądu, iż nie ma powodów do niepokoju, o tyle ze swej strony przestrzegam wszystkich przed naśladowaniem najgorszej prawicowej smarkaterii, która od początku pontyfikatu obecnego Ojca Świętego lży go od antychrystów. Sytuacja jest poważna i trzeba działać poważnie, zamiast wpadać w histerię. Z całą pewnością musimy wystrzegać się postępowania, które w swoim czasie zaprezentował niejaki doktor Luter, uczony teolog.
Niewątpliwie w naszych czasach mamy do czynienia z kryzysem w Kościele, i to głębokim. Przejęci tym stanem, konserwatywni katolicy często zapominają, iż nie jest to pierwszy taki kryzys w dziejach Kościoła, ani nawet najgorszy. Historia święta wiedzie do szczęśliwego końca, do „nowego nieba i nowej ziemi”, ale to nie znaczy, że przebiega po krzywej wznoszącej się, niczym „postęp linearny” wymyślony przez naiwnych (bajko)pisarzy z epoki Oświecenia, którzy sami siebie nazywali na wyrost „filozofami”. W rzeczywistości rozwija się ona w sposób cykliczny, tworzy swoisty puls bądź rytm, niekoniecznie regularny. Popełniliśmy w końcu grzech pierworodny i wszystko, co na ziemi, opiera się na zawodnym materiale ludzkim, który co i rusz nawala. W ziemskiej pielgrzymce Kościoła obok wieków złotych i srebrnych występują również „wieki ciemne”, a także „gasnące ery” i „międzyepoki”. Upadek Kościoła w jednej epoce nie oznacza, że nie nastąpi już po nim odrodzenie, a odrodzenie nie oznacza, że nie nastąpi już po nim kolejny upadek.
Kto mógł się spodziewać, że po erze, kiedy Kościołem kierowały tak świetlane postacie, jak papieże św. Leon I Wielki (440-461), św. Gelazy I (492-496) czy św. Grzegorz I Wielki (590-604), nadejdzie X wiek i epoka pornokracji – straszliwego upadku papiestwa, jakiego nigdy wcześniej nie było? A jednak Kościół wyszedł z tego upadku i jego fermentujące aż do XI wieku zepsucie wywołało ozdrowieńczą reakcję w postaci reformy kluniackiej, a potem gregoriańskiej.
Rzadko pamiętamy, do jakiego stopnia posunął się rozkład Kościoła pod koniec katolickiego średniowiecza. Jeśli kogoś przerażają posoborowi papieże, to niech sobie przypomni dwór papieży renesansowych. Długo nabrzmiewający wrzód na początku XVI wieku wreszcie pękł, co współcześnie określamy mianem Reformacji. W całych nominalnie katolickich krajach na długi czas przestano odprawiać katolicką Mszę. Ale po XVI wieku i Reformacji nastąpił wiek XVII i Kontrreformacja.
Kto patrzy na obecny kryzys Kościoła z myślą, że to już koniec, powinien pamiętać, że Kościół wyszedł z niewoli awiniońskiej, a potem z wielkiej schizmy zachodniej. W IV wieku Kościół przezwyciężył kryzys ariański, kiedy to przynajmniej czasowo większość biskupów przeszła na herezję, popieraną w dodatku przez cesarzy (nie odmówię sobie przyjemności przypomnienia, że wśród tych mniej licznych, co ze św. Atanazym podtrzymali i obronili wówczas ortodoksję, do najaktywniejszych należał biskup Lucyfer z Cagliari).
Nie wpadajmy zatem w panikę. Spotkanie w Asyżu w 1986 r. czy wątpliwe posunięcie papieża Franciszka w sprawie kary śmierci to małe piwo w porównaniu z takimi wydarzeniami w dziejach Kościoła, jak „synod zbójecki” (rok 449) albo „synod trupi” (rok 897). A jednak Kościół za każdym razem z tego wyszedł, oczyścił się ze wszystkiego.
Gdy coś rzeczywiście popsuło się w Kościele, najlepsze co mogą zrobić zwykli katolicy, to przeczekać, aż Kościół sam to naprawi. Sam – to brzmi banalnie, lecz w istocie mowa tu o sprawach najpoważniejszych: o Opatrzności Bożej, o działaniu Ducha Świętego, o niewidzialnej Głowie Kościoła, która nie zostawi Swego Mistycznego Ciała.
Jednak i my jesteśmy Kościołem (wir sind Kirche). Przeczekać nie znaczy wobec tego: stać z założonymi rękami, lecz spokojnie modlić się o tę naprawę i wywierać na nią oddolny nacisk. Jak ci biskupi, księża i wierni świeccy – wspomagani okazjonalnie nawet przez niekatolików (sic!) – którzy po Soborze Watykańskim II nie pozwolili na wyrzucenie z Kościoła tradycyjnej liturgii.
Nie należy się przy tym nastawiać na natychmiastowy efekt, żeby potem zniechęcić się jego brakiem. Wygaszenie wielkiej schizmy zachodniej trwało prawie sześćdziesiąt lat. Obrońcy tradycyjnej Mszy świętej wymogli zgodę Stolicy Apostolskiej na jej odprawianie dopiero po około dwudziestu latach. Ogniskiem zarazy, która dziś rozlewa się na cały świat – również w Kościele – jest Europa Zachodnia. Ale Europa Zachodnia stopniowo wymiera, a jej „udzisiejszone” kościoły coraz bardziej pustoszeją. Z biegiem czasu coraz większe znaczenie w Kościele powszechnym zyskiwać będzie Kościół „trzeciego świata”, na przykład afrykański, który jest odmienny od zachodnioeuropejskiego. W Kościele zachodnim natomiast wolno, ale nieustannie wzrasta liczba wiernych, wspólnot i instytucji kultywujących tradycyjną liturgię. Biorąc to wszystko pod uwagę, za 40-50 lat podział wpływów w Kościele może wyglądać zupełnie inaczej, niż obecnie.
Dlatego do wszystkich, którzy z powodu zmiany kanonu o karze śmierci przez papieża Franciszka popadają w rozpacz, zapowiadają rychły koniec świata, chcą występować z Kościoła, przejść na jakąś eklektyczną, pseudofilozoficzną doktrynę („bo katolicyzm się skończył”) albo na prawosławie („bo jest bardziej konserwatywne”), kieruję apel: sursum corda, drodzy bracia! „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?” (Hi 7, 1). Kto jak kto, ale wy powinniście o tym wiedzieć. Więc osuszcie wasze oczy i spodnie. I zamiast rejterować, zabierajcie się do roboty.
Ilustracja © Jeon Han (전한) / Koreański Serwis Kulturalno-Informacyjny (해외문화홍보원) / www.korea.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz