Kilka miesięcy temu na dworcu śródmiejskim w stoisku z przecenioną prasą kupiłam dosłownie za złotówkę grudniowy numer Więzi z 2001 roku, ale nie miałam czasu do niego zajrzeć. Teraz przy okazji porządkowania książek znalazłam ten numer, a w nim tekst profesora Antoniego Sułka na temat Sąsiadów Jana Tomasza Grossa zatytułowany „Sąsiedzi- zwykła recenzja”.
„Sąsiadów” trudno zakwalifikować do jednej kategorii, choć jak pisze Sułek „kategoryzowano ich rozmaicie – od monografii naukowej przez esej historyczny , opowieść, reportaż dokumentalny, publicystykę historyczną, aż do przypowieści i moralitetu”. Sułek postanowił zastosować do tego dzieła kryteria naukowe, postanowił starać się oddzielić to co autor stwierdził od tego co tylko sądzi, postanowił zając się trafnością uogólnień i poprawnością rozumowań Grossa. I za tę zimną konsekwencję go cenię. Dla mnie książka Grossa powstała jak niemiecki eintopf lub cygańska „zupa na gwoździu”, jest mieszaniną ćwierć prawd, półprawd i bezczelnych kłamstw, a przede wszystkim rojeń obolałego umysłu autora, któremu przysługują rzekomo szczególne względy z przyczyny prześladowań jakich doznał w marcu 1968 roku. Faktycznie jednak w marcu 68 roku Gross sypał jak szalony swoich kolegów. Jak napisała Marzena Paczuska: „Jan Tomasz Gross spowiadał się bezpiece jak uczeń z młodszych klas. Nie był TW, tylko zwykłym gadułą. W 1968 roku sypać żydowskich kolegów to jednak mega kompromitacja.” Dlaczego koledzy mu wybaczyli to ich sprawa. Nic mnie to nie obchodzi. Traktowanie poważnie rojeń Grossa ma jednak dokładnie taki sens jak traktowanie poważnie rojeń sfrustrowanej damulki, która na kozetce psychoanalityka opowiada jak gwałcił ją pułk sowieckich matrosów. Psychoanalityk jako profesjonalista nie mrugnie nawet okiem wysłuchując tych wszystkich bredni. Dobrze wie, że klientka odreagowuje w ten sposób różne swoje niepowodzenia życiowe, a poza tym płaci mu za możliwość sformułowania tego co jej się w głowie roi. Nam nikt nie płaci i choć moglibyśmy zrozumieć, że Grossowi łatwiej było poradzić sobie ze świadomością, że był zwykłym kapusiem dzięki obrzucaniu błotem i odsądzaniu od czci i wiary społeczeństwa, które uratowało przecież od śmierci z rąk niemieckich oprawców jego ojca, które żywiło go przez długie lata i które dało mu wykształcenie, nie musimy dobrowolnie się godzić na taki seans psychoanalityczny. Reakcję na książki Grossa utrudnia fakt, że staje on w obronie narodu żydowskiego, który przeżył w czasie niemieckiej okupacji straszliwe rzeczy i z tego tytułu jest w oczach międzynarodowej społeczności pod ochroną. Dyskutowanie ile osób zostało spalonych w sławetnej stodole w Jedwabnem wydaje się zupełnie niestosowne, wobec potworności tego czynu. A jednak równie niedopuszczalne jest pisanie historii zakłamanej, nieudowodnionej, przypisującej komuś niepopełnione zbrodnie tylko dlatego, że Gross odczuwa potrzebę wykrzyczenia swojej nienawiści do rodzinnego kraju aby zagłuszyć świadomość, że był zwyczajnym kapusiem.
Profesor Sułek przyjmując do wiadomości nagłaśniane przez Grossa fakty a właściwie moim zdaniem artefakty czyli wymysły, zastanawia się dlaczego zostały one ujawnione dopiero 50 lat po wojnie. Trafnie zauważa, że w Polsce do roku 1989 nie wolno było pisać nie tylko o Jedwabnem lecz także o rzeziach na Wołyniu, o zbrodniach sowieckich a także o polskich zbrodniach komunistycznych. Białych plam na historycznej mapie nie brakowało. Natomiast po tak czy owak ocenianej pieriestrojce mieliśmy do czynienia z lawinowym wypływem różnych rewelacji i dokumentów. W świetle tego nikt nie zwracałby szczególnej uwagi na jeden z epizodów tej okrutnej wojny, epizodów nie unikalnych lecz banalnie powszechnych gdyby nie fakt, że książka Grossa łatwo się wpasowywała w nowy obraz Holokaustu. Jak napisał profesor Krasnodębski „Z perspektywy dzisiejszej bardziej logiczne i łatwiejsze do zrozumienia byłoby, gdyby właściwymi sprawcami (Holokaustu) okazali się ci wschodni, niecywilizowani, biedni, antysemiccy katolicy i nacjonalistyczni Polacy niż zachodni, zamożni, cywilizowani, liberalni, zsekularyzowani i proeuropejscy Niemcy. Fakt, że było inaczej, zdaje się – szczególnie młodym ludziom- jakimś ponurym żartem historii, niezrozumiałym zbiegiem okoliczności.”
Warto porównać wydarzenia w Jedwabnem z pacyfikacją Ochotnicy gdzie Niemcy metodycznie zamykali mieszkańców w ich domach, zabijali drzwi i okna deskami i podpalali domy skazując na śmierć w płomieniach całe rodziny. I nie dało się zwalić winy na mitycznych sąsiadów.
Profesor Sułek dokonuje egzegezy tekstu Grossa wskazując jego wewnętrzne sprzeczności i metodologiczne błędy w rozumowaniu. Gros na przykład twierdzi, że sprawcami mordu w Jedwabnem byli „ot tacy sobie, całkiem zwykli ludzie”. Zwykli oznacza tu przeciętni, dobrze reprezentujący populację. Sułek w oparciu o ten sam tekst stawia hipotezę konkurencyjną - nie byli to ludzie zwykli, lecz wręcz przeciwnie ludzie peryferii, ludzie zbędni (określenie Stefana Czarnowskiego w szkicu „Ludzie zbędni w służbie przemocy”). Jednak ta teza jego zdaniem też wymaga zweryfikowania tak jak wszystkie tezy pretendujące do naukowości.
A książki Grossa należy zaliczyć do kategorii terapii zajęciowej.
© Izabela Brodacka Falzmann
31 marca 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
31 marca 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl
Podkreślenia pochodzą od Redakcji ITP.
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz