Pod strasznym knutem faszystowskiego reżymu w Polsce rośnie męczenników orszak biały. Nic zresztą dziwnego, skoro ten męczeński marsz rozpoczął się jeszcze przed wojną, kiedy to Żydzi i Ukraińcy, że o dobrych Niemcach już nie wspomnę, jęczeli pod strasznym knutem „polskich panów”, od których wyswobodził ich dopiero wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler. Co prawda on też miał bzika na punkcie Żydów, którzy za swoje wyzwolenie spod władzy „polskich panów” zapłacili wysoką cenę, ale dla Ukraińców, a zwłaszcza dobrych Niemców, nastał czas dobrego fartu. Potem ten dobry fart się dla nich skończył, ale ponieważ natura nie znosi próżni, to okres dobrego fartu rozpoczął się dla Żydów. „Weź pan prostego Żyda” – tłumaczył kiedyś Antoniemu Słonimskiemu jego rozmówca – ale ten natychmiast mu przerwał pytaniem – a skąd wziąć prostego Żyda?
A jednak Stalinowi się to udało; skądciś nabrał mnóstwo prostych Żydów, szewców, krawców i tp. z których porobił dygnitarzy, ministrów, dyrektorów departamentów, generałów, czy ostatecznie – pułkowników i majorów – żeby tresowali mniej wartościowy naród tubylczy do komunizmu. Do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja, toteż i prości Żydzi, jak dopuścili sobie do głowy, że stanowią elitę mniej wartościowego narodu tubylczego, to uważają tak aż do dnia dzisiejszego. Kiedy, na skutek walki z konkurencyjnym gangiem „Chamów” te wszystkie alimenty potracili, w jednej chwili z podpory komunistycznego reżymu, stali się jego męczennikami, powiększając orszak biały i napełniając świat klangorem swej męczeńskiej skargi.
Bo trzeba nam wiedzieć, że status męczennika, zwłaszcza, gdy męczeństwo odbywa się na pluszowym krzyżu („Bo to ważne przecie wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie” – poucza poeta), ma swoje dobre strony. Aj, co ja mówię: „dobre strony”! Status męczennika ma same dobre strony! Po pierwsze – za męczeństwo należy się nagroda, to znaczy nie żadna nagroda, jaka tam znowu „nagroda”? Nie „nagroda”, tylko zadośćuczynienie. Toteż jeszcze świat nie otarł łez „ocalałym z holokaustu”, w imieniu których coraz natarczywiej domagają się zadośćuczynienia organizacje wiadomego przemysłu ze Stanów Zjednoczonych i innych nieszczęśliwych krajów – a wiadomo, że nic tak nie ociera łez, jak złoty plaster, w który łzy same wsiąkają bez śladu – a tu zadośćuczynienia zaczynają domagać się męczennicy marcowi – bo komuż zadośćuczyniać w dzisiejszych, porażonych znieczulicą czasach, jeśli nie męczennikom? Po drugie, taki jeden z drugim męczennik, jest naturalnym kandydatem na autorytet moralny. Zauważył to już dawno Piotr Brantome, który w „Żywotach pań swawolnych” przytacza rozmowę wrażliwej damy z jeńcem dopiero co wykupionym z tureckich galer. Pytała go, co też bisurmanie „czynili białym głowam. – O pani – rzekł – tyle im czynią tę rzecz, aż umierają z tego! – Dałby Bóg – odrzekła – abym tak w męczeństwie mogła umrzeć za wiarę”. Czyż ta deklaracja nie przynosi zaszczytu zarówno owej damie, jak i wszystkim męczennikom, z których każdy mógłby zostać autorytetem moralnym, nawet bez konieczności odbywania stażu w charakterze Tajnego Współpracownika? Po trzecie wreszcie, status męczennika, którego pochodną jest status autorytetu moralnego, stanowi coś w rodzaju dożywotniego, a nawet i dłuższego immunitetu. Męczennik i autorytet moralny z natury rzeczy nie może być zdolny do popełnienia czegoś złego na tej samej zasadzie, na jakiej czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty.
I dopiero na tle tych rozważań lepiej rozumiemy pragnienie męczeństwa, jakiego doznaje pan mecenas Roman Giertych. Właśnie oskarżył był redaktora Cezarego Gmyza o zbrodniczą intencję zamordowania go. Cezary Gmyz zacytował bowiem rymowankę: „Giertych do wora, wór do jeziora!” – w której pan mecenas Roman Giertych dopatrzył się myślozbrodni. Tymczasem żyją jeszcze ludzie pamiętający, że taką właśnie rymowankę recytowały watahy młodocianych demonstrantów, protestujących przeciwko pomysłom wicepremiera i ministra edukacji Romana Giertycha w roku 2006. Inspirację do tych protestów młodociani protestanci czerpali z tak zwanego „Salonu”, w którym co prawda nie ma podłogi, ale za to jest tylu męczenników i autorytetów moralnych, że nie można nawet splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić. Ale pan mecenas Roman Giertych nie bez powodu sprawia wrażenie, jakby chciał autorstwo tej rymowanki przypisać panu Cezaremu Gmyzowi, co do którego wcale nie wiadomo, czy by potrafił coś podobnego napisać, albo wymyślić. Rzecz w tym, że od czasu, gdy wycofał się z życia politycznego (co prawda nie do końca, bo widziano go, jak pod batutą pana Mateusza Kijowskiego podskakiwał na demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji), cierpliwie i metodycznie próbuje wkraść się w łaski Salonu. Stanisław Lem powiada, że „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”. Może z konklawe poszłoby łatwiej, bo panu mecenasowi Giertychowi jakoś nie udało się przekonać Salonu, że porzucił sprośne błędy Niebu obrzydłe, którym hołdował w młodości i nieodwołanie przeszedł na jasną stronę Mocy. Najwyraźniej Salon nadal czeka na jakiś znak, a właściwie ZNAK, który ostatecznie przekonałby tamtejszych niedowiarków do metamorfozy pana mecenasa, a zwłaszcza – do jej nieodwracalności. Być może męczeństwo mogłoby spełnić tę funkcję, ale czy oskarżenie pana red. Cezarego Gmyza o myślozbrodnię zawiera znamiona męczeństwa? Dodajmy – oskarżenie oparte na wątłych podstawach, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa to nie on jest autorem wspomnianej rymowanki, tylko ktoś zupełnie inny, kogo pan mecenas Giertych chyba nie ma odwagi wskazać nieubłaganym palcem. To zresztą całkowicie zrozumiałe, bo w przeciwnym razie naraziłby się na męczeństwo i to niekoniecznie na pluszowym krzyżu, tylko prawdziwe – oczywiście wedle stawu grobla, czyli według współczesnych kryteriów prawdziwości, które – jak wiadomo – bywają nader rozciągliwe. Ale z tych samych powodów Salon mógłby nie uznać ani autentyczności nawet takiego męczeństwa, ani zwłaszcza – jego nieodwracalności. Cóż tedy przystoi czynić panu mecenasowi Romanowi Giertychowi?
Pewnej wskazówki dostarcza analiza składników fenomenu, jakim jest męczeństwo. Zawiera ono w sobie element ofiary. Niekoniecznie od razu z siebie samego, a zwłaszcza – z siebie całego. Na początek można by zacząć od jakiegoś fragmentu osoby, który w ramach męczeństwa trzeba by poświęcić przy użyciu drobnej operacji chirurgicznej. To nadawałoby męczeństwu, a zatem i metamorfozie, znamiona nieodwracalności („darmo; co człek raz stracił, tego nie odzyszcze” – zapewnia poeta), no a potem można by zaoferować nawet duszę.
Śmiejemy się baranim głosem
„Śpiewała wesoło i nagle w śmiech. Sam śpiew ją rozśmieszył – że śpiewa (…) Wesoło się śmiała – i nagle w płacz. Sam śmiech ją rozpłakał i trzęsie...” - pisał poeta w wierszu „Scherzo”. Scherzo to niby żartobliwy utwór muzyczny, ale często pod tymi żartami kotłują się uczucia mieszane, rodzaj psychicznej huśtawki – od ściany do ściany i z góry na dół. Coś takiego właśnie przeżywamy w naszym nieszczęśliwym kraju, który miota się od euforii do depresji – oczywiście w zależności od punktu widzenia, a ten – wiadomo: zależy od punktu siedzenia. Punkt siedzenia zaś zależy od dwóch rzeczy. O jednej najlepiej wypowiedział się Aleksander Puszkin pisząc o pewnym dygnitarzu, zasiadającym w różnych prestiżowych fotelach: „Pocziemu on zasiedajet? Potomu, czto żopa jest!” (A dlaczego on zasiada? Dlatego, że dupę ma!). Iluż Umiłowanych Przywódców można by tak właśnie scharakteryzować? O drugiej decydują starsi i mądrzejsi, to znaczy – niekoniecznie oni osobiście. Na przykład Lech Wałęsa, czy Andrzej Duda zasiedli w prezydenckich fotelach, ponieważ nastręczył ich naiwnym Polakom na prezydentów Jarosław Kaczyński. Kto ich nastręczył jemu? Aaaa, tajemnica to wielka, a – jak powiedział w „Faraonie” arcykapłan Mefres – czy może Pentuer? - „kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie: ciałem i duszą.” Toteż na wszelki wypadek wszyscy udają, że to pełny spontan i odlot – tak samo zresztą, jak w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego, czy Bronisława Komorowskiego. Pewnej wskazówki, chociaż jak zwykle ogólnikowej i metaforycznej, dostarcza literatura, a konkretnie - „Placówka” Bolesława Prusa, kiedy to stara Sobieska snuje przypuszczenia na temat przyczyn powodzenia Ślimaka: „Widać go diabeł zrodził z parszywej suki – żywych i umarłych, amen!” Dzisiaj w takie rzeczy nikt nie wierzy, a już specjalnie – politycy Nowoczesnej. Jak wyjaśniła moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, zapisała się do partii Nowoczesna, a nie „Średniowieczna”. To akurat prawda; kto zresztą może wiedzieć, czy Wielce Czcigodna zostałaby do partii Średniowieczna w ogóle przyjęta – naturalnie gdyby taka partia powstała – ale co tam marzyć o tym? W Średniowieczu było mnóstwo ludzi wielkiego formatu: św. Tomasz z Akwinu, Dunst Szkot, czy choćby Piotr Abelard, nie mówiąc już o osobniku zwanym „stupor mundi”, to znaczy „dziwowiskiem (cudem) świata”, czyli władcy świętego Cesarstwa Rzymskiego Fryderyku II, uważanym nawet za „Antychrysta”. Któż może równać się z francuskim poetą Franciszkiem Villonem, który swoją sztuką potrafił dotknąć zarówno ziemi („Już zgoda; Małgoś klepnie mnie po głowie, pierdnie siarczyście wzdęta, jak ropucha. Śmiejąc się swoim picusiem nazowie, życzliwie nóżką przygarnie do brzucha... Schlani oboje śpimy jak barany, a gdy nad ranem burknie jej w żywocie, wyłazi ma mnie na jutrzne pacierze...”), jak i nieba („Królowo Niebios, Cysarzowo Ziemi, Pani Monarsza czeluści piekielnych, przyjm mnie pokorną między pokornemi (…) Prostaczka jestem stara i uboga. Nic nie znam – liter czytać nie znam zgoła, oprócz parafii mej niskiego proga, gdzie raj oglądam i harfy dokoła i piekło, w którym potępieńców prażą. Jedno mnie trwoży, drugie zaś raduje. O, daj bogini, niech twą radość czuję! Ku tobie duszy daj grzesznej pozierać z ufnością w sercu i rzetelną twarzą. W tej wierze pragnę żyć, jak i umierać!” - to fragmenty modlitwy, jaką Villon napisał dla swojej matki). No a w Polsce? Gall Anonim, Wincenty Kadłubek, co to sprokurował pogańskim Słowianom cały Olimp, czy wreszcie – Jan Długosz. Tymczasem absolwenci jakichś Wyższych Szkół Gotowania na Gazie, jako perły wiedzy recytują pogardliwe, chociaż już dawno podważone oceny Jakuba Buckhardta odnośnie Średniowiecza. Ale niech no który współczesny filozof dorówna Tomaszowi, niech no który poeta napisze tak, jak Villon... O ile Renesans miał powody, by na Średniowiecze spoglądać bez kompleksów, a nawet – z góry, to dzisiejsi celebryci powinni co do jednego popełnić z rozpaczy harakiri. Problem w tym, że dureń przecież nie wie, że jest durniem, bo gdyby to zauważył, to w tej samej chwili durniem by być przestał...
Wróćmy jednak a nos moutons i psychicznej huśtawki, jakiej poddawany jest nasz nieszczęśliwy kraj. Oto z gospodarską wizytą przybyła do Warszawy Nasza Złota Pani. Składała się jak scyzoryk i była słodka, niczym król francuski, co Umiłowanych Przywódców, a zwłaszcza – rządowych klakierów wprawiło w euforię do tego stopnia, że ogłosili ludowi, iż Polska jest w Europie „rozgrywającym”. Cóż jednak z tego, skoro wściekłość niemieckich owczarków, których Nasza Złota Pani, niczym Cerberów, umieściła na fasadzie Komisji Europejskiej, ani na moment nie ustała i nie poluzowały one swego buldożego chwytu? Toteż premier Morawiecki zatrąbił do odwrotu ze wszystkimi wiekopomnymi reformami, zwłaszcza niezawisłego sądownictwa i rząd z podwiniętym ogonem zaczął rewokować, a Naczelnik Państwa, nie mogąc znieść tej sromoty, schronił się za murami dyplomatycznej niedyspozycji, a kiedy jako-tako przyszedł do siebie, przypomniał sobie leninowskie: krok naprzód, dwa kroki wstecz i ogłosił, że idziemy drogą Viktora Orbana. Znaczy sukces – zarówno wtedy, gdy te reformy zostały uchwalone, jak i teraz, gdy rząd się z nich w podskokach wycofuje. Oczywiście jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, a już specjalnie – Leszkowi Balcerowiczowi, który pod wpływem lawiny pochlebstw, najwyraźniej musiał dopuścić sobie do głowy, że jest rodzajem „legata urodzonego”. Jak czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty, tak Leszek Balcerowicz nadaje się do rządzenia państwem z racji urodzenia, a kto w tę zbawienną prawdę nie wierzy i tej władzy przekazać mu nie chce, zasługuje na potępienie i wzgardę. Les extremes se touchent – powiadają wymowni Francuzi, co się wykłada, że przeciwieństwa się stykają i najlepiej widać to właśnie na przykładzie Jarosława Kaczyńskiego i Leszka Balcerowicza. Obydwaj uważają, że cały naród powinien się dla nich poświęcić, a poza tym obydwaj są etatystami, chociaż prof. Balcerowicz za żadne skarby by się do tego nie przyznał. Cóż jednak z tego, kiedy już dawno tak właśnie scharakteryzował go w rozmowie ze mną sam Donald Tusk, który przejrzał go na wylot? Koń – jaki jest – każdy widzi – pisał ksiądz Benedykt Chmielowski, a skoro każdy, to dlaczego nie Donald Tusk?
Kiedy tak premier Morawiecki wraz z rządem brnie od sukcesu do sukcesu, niespodziewany cios przyszedł od Naszego Najważniejszego Sojusznika. 59 senatorów USA napisało do polskiego premiera list z żądaniem niezwłocznego zadośćuczynienia żydowskim roszczeniom majątkowym. Jeszcze niczym konkretnym Polsce nie grożą, ale list nie pozostawia wątpliwości, że przyjdzie czas i na groźby, a nawet – na ich spełnienie, bo jużci – żydowskie organizacje przemysłu holokaustu nie mogą czekać na szmal w nieskończoność. Można by na tej podstawie odnieść wrażenie, że udział Polski w NATO polega nie tylko na tym, że Polska udostępnia Stanom Zjednoczonym swoje terytorium dla potrzeb globalnej amerykańskiej rozgrywki z Moskalikami, ale również na tym, że za ten radosny przywilej musi jeszcze zapłacić Żydom haracz w kwocie ponad 300 mld dolarów – bo taka właśnie pojawiła się w liście wysłanym do Ministerstwa Sprawiedliwości przez Światową Organizację Restytucji Mienia Żydowskiego. Nawiasem mówiąc, pan dr Targalski uważa, że Stany Zjednoczone nie prowadzą żadnej globalnej rozgrywki, ani z Moskalikami, ani z nikim innym, tylko zwyczajnie – poczciwie walczą o pokój, a kto w to nie wierzy, to jest sługusem Putina. Podobnej argumentacji użył w marcu 1968 roku wobec nas, to znaczy żołnierzy-studentów 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie pułkownik Hipolit Kwaśniewski, z tą oczywiście różnicą, że taki jeden z drugim nie był żadnym sługusem Putina, o którym wtedy nikt jeszcze nie słyszał, tylko „agentem Bundeswehry”. Więc żeby nie powstało takie nieprzyjemne wrażenie, to Polska podpisała umowę na zakup 2 baterii amerykańskich rakiet „Patriot” - a z tej okazji w środowisku rządowych klakierów euforia sięgnęła zenitu. Teraz już na pewno nie oddamy ani guzika, a zimny ruski czekista Putin może nam „skoczyć” - mniejsza o to, gdzie. Co prawda znawcy przedmiotu powiadają, że te dwie baterie mogą pokryć zaledwie niewielki fragment obszaru kraju, ale kto by się takimi głupstwami przejmował, kiedy przecież sam fakt, że Polska podpisała umowę pokazuje, że USA traktują nasz nieszczęśliwy kraj, jako ważnego, a kto wie, czy nie Najważniejszego Sojusznika? Za rządów Gierka krytykowano Macieja Szczepańskiego za sprostytuowanie państwowej telewizji do reszty propagandą sukcesu – ale niekiedy wydaje mi się, że Maciej Szczepański od prezesa Jacka Kurskiego mógłby się w tej dyscyplinie jeszcze wiele nauczyć.
Ale zakup dwóch baterii rakiet „Patriot” to zaledwie wstęp do Jeszcze Wiekszego Sukcesu w postaci przyjazdu izraelskiego prezydenta pana Rivlina do chwilowo nieczynnego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, gdzie ma wziać udział w Marszu Żywych – a towarzyszyć mu będzie tubylczy prezydent Andrzej Duda. Jestem pewien, że nie będą długo maszerowali w milczeniu, że prezydent Rivlin przekaże prezydentowi Dudzie swoje życzenia zarówno co do zakresu i tempa realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, a kto wie, czy nie wskaże mu jakichś upatrzonych nieruchomości – bo przecież i on należy do „ocalałych” z holokaustu. Wiadomo przecież, że kto żyje – ten ocalał, no bo jakże inaczej? A jak ocalał, to może sobie u nas wybierać-przebierać – o czy, właśnie poinformowało premiera Morawieckiego 59 amerykańskich senatorów. Więc jakże w tej sytuacji nie śmiać się i nie płakać jednocześnie?
Ptaszek Boży zwiastunem kanibalizmu?
Ach, ileż niewymownych cierpień przysparza służenie dwu panom! Słusznie napisano w Ewangelii, że jest to niemożliwe, bo taki serwirant jednego pana będzie respektował, a drugim wzgardzi. Ale to tak jak z pieniędzmi; niby wszyscy wiedzą, że nie dają one szczęścia i psują charakter – ale każdy chciałby przekonać się o tym osobiście. Wróćmy jednak do służenia dwu panom. W takiej właśnie kłopotliwej sytuacji znalazł się Boży ptaszek, czyli pan red. Jan Turnau, Główny Teolog Rzeszy, to znaczy - pardon – jakiej tam znowu „Rzeszy”. Nie żadnej „Rzeszy” w której panoszyli się źli „naziści”, co to ją w pierwszej kolejności „okupowali”, tylko Główny Teolog III Rzeczypospolitej, w której pracowicie usiłuje zaszczepić „judeochrześcijaństwo”, to znaczy – rodzaj Żywej Cerkwi, w której za parawanem pozostawionych struktur Kościoła katolickiego, pod dyskretnym kierownictwem żydokomuny,
będzie prowadzona dechrystianizacja – aż do ostatecznego zwycięstwa. Trudna sytuacja wytworzyła się w związku z promowaniem przez żydowską gazetę dla Polaków proaborcyjnej ofensywy, w którą – jak słychać – włączyły się jakieś agendy Organizacji Narodów Zjednoczonych. Najwyraźniej biurokratyczna międzynarodówka z ONZ musiała dojść do wniosku, że radzenie sobie z konfliktami zbrojnymi i humanitarnymi katastrofami przekracza ich zdolności umysłowe, więc postanowiła zająć się depopulacją Ziemi, zgodnie z postulatami ponurej sekty, ukrywającej się pod zmyłkową nazwą Pracowni Na Rzecz Wszystkich Istot. Ponurej – bo jednym w punktów programu tej sekty jest redukcja liczebności gatunku ludzkiego, by w ten sposób zdobyć Lebensraum dla wszy, szczurów, pcheł i pozostałych swoich faworytów. Warto wspomnieć, że na podobny pomysł wpadli dwaj wybitni przywódcy socjalistyczni: Adolf Hitler i Józef Stalin. Pierwszy postanowił rozpocząć redukcję liczebności gatunku ludzkiego od Żydów, a drugi – od „burżujów” i „kułaków”. Ciekawe, że Adolf Hitler, który najwyraźniej musiał się pomylić, z powodu tej pomyłki został personifikacją Zła Absolutnego, podczas gdy Józef Stalin jest tylko postacią „kontrowersyjną”, ale o bezwzględnym jego potępieniu nie ma mowy. Najwyraźniej mordowanie ziemian, kupców, księży, czy chłopów w oczach Samozwańczych Guwernantek Ludzkości zasługuje na większą wyrozumiałość, niż mordowanie Żydów. Dlaczego tak jest – trudno zgadnąć, chyba, żeby zwrócić uwagę, że wśród Samozwańczych Guwernantek Ludzkości, i Rewidentów Cnoty, Żydzi mają nadreprezentację, podobnie jak w za Stalina w NKWD i MBP. Ale jeśli nawet Hitler się pomylił, to nie da się ukryć, że zasadniczo chciał dobrze, bo tak czy owak, skoro już jest rozkaz, że trzeba zredukować liczebność gatunku ludzkiego, to od kogoś wypada przecież zacząć. Wiadomo, że od Żydów nie – ale w takim razie – od kogo? Nikt nie waży się udzielić na to pytanie odpowiedzi wprost, ale poparcie przez Organizację Narodów Zjednoczonych proaborcyjnej manifestacji w Polsce jednak jakiejś wskazówki dostarcza: zaczynamy od ludzi bardzo małych. Po pierwsze dlatego, że są bardzo mali, więc większość może nawet nie zauważyć tego ludobójstwa, a po drugie – że tacy bardzo mali ludzie nie maja jeszcze praw politycznych, nie mogą brać udziału w demokratycznych procedurach, a skoro tak, to nic nam po nich. Zdarza się niekiedy, że tacy ludzie bardzo mali są jednocześnie bardzo chorzy, a w tej sytuacji odpowiedź nasuwa się sama, bo przecież z ludźmi chorymi, nawet gdy są wyrośnięci, reszta Ludzkości ma same zgryzoty, w związku z czym coraz częściej pojawiają się głosy, by takich delikwentów jakoś likwidować. Rzecz w tym, że koszty opieki nad takim schorowanym wrakiem, jakie ponosi ubezpieczalnia w ostatnich 6 miesiącach jego życia, są równe kosztom, jakie ubezpieczalnia ponosi na tego samego człowieka przez cały wcześniejszy okres jego życia. Nic więc dziwnego, że finansiści, którzy w dzisiejszych czasach mają w coraz to większym zakresie spraw ostatnie słowo, chcieliby ten półroczny okres maksymalnie skrócić, a najlepiej całkiem go wyeliminować. Ale przecież nie jest to jedyna rezerwa, z której można szmal wydostać („tak, jak za okupacji z Żyda”), więc tylko patrzeć, jak pojawia się pomysły wykorzystania zwłok do produkcji konserw dla psów – bo dlaczegóż by „Wszystkie Istoty” nie miałyby ten na tym skorzystać, zanim jeszcze nastanie Lebensraum? Jestem pewien, że ten pomysł znajdzie licznych entuzjastów zwłaszcza w środowisku „Gazety Wyborczej” - bo już wcześniej redakcyjny Judenrat bardzo życzliwie potraktował pomysł pani Aliny Żemojdzin, która z ludzkiego tłuszczu zaczęła produkować rozmaite „balsamy”. Trzeba tylko dopilnować, by nie był to tłuszcz żydowski i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. Skoro tyle możliwości kryje się w przypadku zwłok ludzi schorowanych, którzy często mają mięso łykowate, „jak ze starego kurwiarza”, to cóż dopiero mówić o delikatnych tkankach ludzi bardzo małych, z których można produkować nie tylko „balsamy”, ale kosmetyki dla starzejących się dam, pobierać organy do wymiany, czy wreszcie - „komórki macierzyste”? Nieubłagany postęp raczej prędzej, niż później doprowadzi do kanibalizmu technologicznego, a etycznego uzasadnienia z pewnością dostarczy mu „judeochrześcijaństwo”, które w żydowskiej gazecie dla Polaków od dziesięcioleci stręczy ludności tubylczej ptaszek Boży, pan red. Jan Turnau.
Nie miałbym on żadnych problemów z podtrzymaniem wrażenia, jakoby można było służyć dwu panom: Jezusowi Chrystusowi i staremu żydowskiemu grandziarzowi finansowemu Jerzemu Sorosowi, który niedawno, kupiwszy pakiet kontrolny spółki „Agora”, kontroluje również sumienia zatrudnionych tam funkcjonariuszy – gdyby nie stanowisko biskupów, którzy poparli pomysł zakazu „aborcji eugenicznej”. W tej sytuacji ptaszek Boży został zmuszony do lawirowania między Scyllą i Charybdą, przy czym „wylazła z archanioła stara świnia reakcyjna” , to nawet w sytuacji lawirowania trudno ukryć, w jakim kierunku skłania się jego sympatia. Lawirując ptaszek Boży stara się przekonać biskupów do „kompromisu”, to znaczy – zgody na aborcję eugeniczną. Oczywiście ten kompromis ma swoje granice, bo nie sądzę, by nawet ptaszek Boży odważył się postulować abortowanie bardzo małych ludzi pochodzenia żydowskiego. To nawet pocieszające, bo widać, że nawet technologiczny kanibalizm nie nabierze charakteru powszechnego.
© Stanisław Michalkiewicz
30-31 marca 2018
www.magnapolonia.org / www.goniec.net / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
30-31 marca 2018
www.magnapolonia.org / www.goniec.net / www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz