– Dziękujemy, ale czy mogę o coś księdza zapytać?
– Tak, proszę.
– Czego właściwie ksiądz nam życzy?
– Szczęścia.
– No właśnie, czyli czego?
Taki dialog – niechcący – usłyszałem niedawno w jednym z krakowskich kościołów. Było to w czasie wieczornej mszy, która sprawowana była w intencji młodych małżonków, w pierwszą rocznicę zawarcia przez nich sakramentu.
Piszę ostatnio o sprawach nieco przygnębiających, więc tym razem postanowiłem zastanowić się nad tym dialogiem. Z pozoru pytania młodego małżonka wydają się nawet impertynenckie. No bo czego on właściwie chce, skoro ksiądz tak dobrze mu życzy. Kiedy jednak zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać, to rezultatem była bezsenna noc i intensywne przypominanie sobie uniwersyteckich zajęć z filozofii.
Czymże bowiem jest to szczęście, do którego wszyscy dążymy, za którym się rozbijamy i o którym tak ciągle – skrycie lub jawnie – marzymy. To słowo, którego tak często używamy, które świechtane jest w nieomal każdej telewizyjnej reklamie.
Okazuje się, ze zastanawiając się nad fenomenem szczęścia intuicyjnie jesteśmy w stanie wypowiedzieć własną definicję szczęścia jako stanu zadowolenia, przyjemności i braku cierpienia. Dalej – zaskoczeni – będziemy napotykali na coraz większe problemy. Okaże się, że istnieje wiele definicji szczęścia, niektóre z nich stoją nawet w jaskrawej sprzeczności wobec siebie. Szczęście chodzi bowiem tak wieloma drogami, że zdefiniować je to jak porwać się na znalezienie lapidarnego opisu fenomenu istnienia człowieka.
Szczęście to – w ujęciu minimalistycznym – brak nieszczęścia, cierpienia, smutku, jednak maksymaliści gardzą takim rozumowaniem i znajdują opis szczęścia jedynie jako nadzwyczajnej harmonii pomiędzy intuicją etyczną i egzystencjalną – jaką w sobie posiadamy – a życiem i odczuciami ludzkiej osoby.
Taki na przykład Max Scheler zastawia pierwszą pułapkę dopuszczając sytuację, w której człowiek spiskuje sam przeciwko sobie. Scheler twierdził, że człowiek właśnie jest jedynym bytem, który sam sobie może powiedzieć: „nie”. To jakby fraza wyjęta z genialnego sonetu Mikołaja Sępa Szarzyńskiego „ O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem”, gdzie kilka wieków wcześniej Sęp ujmuje sedno filozoficznego odkrycia Schelera pisząc o naturze człowieka: „Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie”.
Szamoczemy się z pojęciem szczęścia od starożytności. Arystoteles, a za nim i święty Tomasz z Akwinu nadawali szczęściu sens o wiele większy niż chwilowe odczucie przyjemności. Arystoteles wymagał od szczęścia znacznie więcej - chciał, aby było Eudajmonią, a więc zrównoważonym, dojrzałym zaspokojeniem potrzeb duchowych i cielesnych, które rodzi poczucie harmonii i obcowania z czymś więcej niż tylko światem materialnym. Św. Tomasz zdefiniował to znacznie prościej – szczęście to jak najbliższe zespolenie się z Bogiem, absolutem niepojmowalnym, w którym wszystko ma swój początek i zakorzenienie.
Hedoniści zredukowali to pojęcie do odczuwania przyjemności, a choćby twórca utylitaryzmu – angielski filozof Jeremy Bentham, twierdził, że szczęściem jest wszystko to co powoduje stan odczuwania przyjemności i uwalnia od lęku przed czymś bolesnym i smutnym.
Tak filozofując możemy zapędzić się w rejony kompletnie już dla nas abstrakcyjne i spytać jaką definicję szczęścia przysposobił nam Marks, jaką Adorno lub Jean Paul Sartre.
Tylko czy to posunie nas, choćby o milimetr w poszukiwaniu znaczenia słów, które katolicki ksiądz wypowiedział, do młodej pary, w krakowskim kościele w roku pańskim 2017?
Chcąc napisać o czymś budującym, optymistycznym i dającym nadzieję sam przygotowałem na siebie i Was – Drodzy Czytelnicy – pułapkę, która - jak widać - może wwieść nas w tarapaty poważniejsze niż zastanawianie się nad współczesnymi okolicznościami przyrody, polityki i przemian społecznych.
Zatem – czem prędzej – udałem się do swojego tajnego warsztatu i przyniosłem dwa przyrządy, które ułatwią nam wyjście z problemów jakie rodzi rozdrabnianie sensów i badanie pod lupą terminu: „szczęście”.
Przyniosłem brzytwę Willa Okhama (nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę) oraz kontrowersyjny mocno „Młot na czarownice”, nie rozumiany jednak tak jak nakazali to Heinrich Kramer i Jakob Sprenger, ale na mój sposób.
„Młot” nie służy mi bowiem do wynajdowania czarownic, ale porządkuje nim te stwierdzenia i przekonania, które nijak nie wytrzymują próby zmierzenia się z myśleniem logicznym i oparte są na nowych zabobonach, a te są jeszcze bardziej głupie i pozbawione sensu niż średniowieczne zmagania z czarownicami.
Tak więc rach, ciach - tu młotem, a tam brzytwą – zabrałem się za „szczęście”.
Po drodze zatrzymałem się nad pięknie napisanym traktatem Władysława Tatarkiewicza „O szczęściu”, który uczciwie stara się uporządkować i rozjaśnić tradycję filozofowania o tym – najlepszym z ludzkich stanów istnienia.
Tatarkiewicz przypomniał cztery definicje tego stanu: szczęście jako „wybitnie dodatnie wydarzenie”, jako „wybitnie dodatnie przeżycie”, jako „posiadanie największej miary dóbr dostępnej człowiekowi” oraz jako „ zadowolenie z życia”. W tej ostatniej definicji bliscy jesteśmy Arystotelesowi, który wręcz twierdził, ze dzieci nie są w stanie odczuwać szczęścia bowiem ten stan dostępny jest dopiero tym osobom, które potrafią spoglądać na swoje życie z pewnego już dystansu.
No dobrze – jak na telewizyjnej reklamie paliw – zamroziłem przed wami scenę, w której kapłan składa życzenia młodym małżonkom.
Kapłan wciąż stoi z uniesioną dłonią, a młody małżonek intensywnie wpatruje się w jego spojrzenie.
Pora odmrozić kadr i tchnąć w niego odrobinę zwykłego życia.
Załóżmy przy tym, że nasz kapłan jest człowiekiem wrażliwym, mądrym, wierzącym w Pana Boga i życiowo doświadczonym.
Chwilę – nie ukrywam, że w pewnym napięciu – oczekujemy wspólnie na zakończenie tego dialogu.
Ksiądz uśmiecha się życzliwie do młodego człowieka i spokojnie opuszcza dłoń.
W jego umyśle trwa jednak prosta modlitwa do Ducha Świętego. Tak zwykle się dzieje, gdy kapłan otrzymuje pytanie, od którego może bardzo wiele zależeć, a jest to pytanie generujące odpowiedź dającą uczciwą okazję do wejrzenia za kulisy stwórczej mocy Pana.
– Duchu Święty spraw, abym potrafił odpowiedzieć uczciwie, prawdziwie i dobrze – modli się dusza naszego kapłana.
Teraz spojrzenie księdza staje się jasne, spokojne – tak jakby właśnie nadeszła długo oczekiwana odpowiedź.
– Dziękuje – niespodziewanie odzywa się młody małżonek – Właśnie pojąłem definicję tego, czego ksiądz nam życzy. Mam nadzieję, że przed śmiercią znów przyjdziemy do księdza i opowiemy o tym co nas spotkało.
– Bóg zapłać Kochani – spokojnie odpowiada im kapłan.
Długo spogląda na oddalającą się długim krużgankiem parę.
Jest bardzo podekscytowany.
Pojął coś, o czym wcześniej przeczytał tysiące pracowicie zapisanych stron.
***
– Czym jest szczęście?
– Już wiecie?
© Witold Gadowski
27 listopada 2017
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
27 listopada 2017
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz