Z inicjatywą jego uruchomienia (wówczas jeszcze pod roboczą nazwą „Prawa i Wartości” z budżetem 642 mln. euro) wyszła w ubiegłym roku Komisja Europejska. W styczniu br. program został zatwierdzony i poszerzony przez Parlament Europejski (który też znacząco powiększył jego finansowanie – do 1,834 mld. euro), a następnie zyskał poparcie Rady Unii Europejskiej.
Docelowo nowy unijny fundusz ma obejmować cztery obszary: „Równość i prawa” (upowszechnianie idei równości, w tym równości płci); przeciwdziałanie przemocy, ze szczególnym uwzględnieniem przemocy wobec kobiet; „Aktywność obywatelska” (propagujący obywatelską świadomość na temat znaczenia UE) oraz „Wartości Unii” (wspierający działalność na rzecz urzeczywistniania wartości zapisanych w art.2 Traktatu o Unii Europejskiej). Ostatecznie program i poziom jego finansowania ma zostać zatwierdzony jesienią.
Cóż jest w nim takiego niezwykłego? Otóż unijni urzędnicy nie ukrywają, że pragną sobie w ten sposób zafundować swoisty „fundusz propagandowy” mający w zamierzeniu przeciwdziałać niekorzystnym z ich punktu widzenia tendencjom w krajach członkowskich. Dotyczy to zwłaszcza takich państw jak Polska i Węgry, których „nieprawomyślne” rządy od dawna są na celowniku Brukseli. Podstawą do opracowania nowego unijnego programu stał się alarmistyczny raport europejskiej Agencji Praw Podstawowych, zarzucający Polsce i Węgrom sekowanie organizacji pozarządowych (NGO) – m.in. ograniczanie finansowania czy wprowadzanie niekorzystnych zmian w prawie. Dlatego też program „Obywatele, Równość, Prawa i Wartości” powstał właśnie z myślą o wsparciu „trzeciego sektora” jakoby zagrożonego autorytarnymi zapędami władz. Główny nacisk ma zostać położony na punkt „Wartości Unii” - obszar ten, jak z nieskrywaną satysfakcją donosi opozycyjny portal OKO Press, dostanie proporcjonalnie największą pulę środków, bo aż 850 mln. euro.
No i wreszcie sprawa kluczowa – zarządzaniem projektem oraz dystrybucją środków ma zajmować się bezpośrednio Komisja Europejska, z pominięciem rządów państw członkowskich. Jest to bezprzykładne zerwanie z dotychczasowymi zasadami, gdyż dotąd unijne fundusze rozdzielane były za pośrednictwem rządów krajowych. Jak czytamy w komunikacie Parlamentu Europejskiego, organizacje pozarządowe będą mogły skorzystać z „przyśpieszonej procedury”, gdy „sytuacja w państwie członkowskim w zakresie przestrzegania zasad unijnych znacząco się pogarsza, a podstawowe wartości są zagrożone. Pozwoli to na wsparcie demokratycznego dialogu w kraju, którego władze są niechętne organizacjom pozarządowym”.
Innymi słowy, Bruksela zajmie się finansowaniem politycznej dywersji skierowanej przeciw rządom państw z którymi ma aktualnie na pieńku. Tak się bowiem składa, że owe rzekomo „prześladowane” organizacje mają jednoznacznie liberalno-lewicowy profil ideowo-polityczny i w obecnych warunkach stanowią po prostu integralną część szeroko rozumianej opozycji. Dodatkowe fundusze, przekazywane z ominięciem władz państwowych, mają na celu urobienie opinii publicznej w duchu pożądanym przez brukselską „centralę” i w konsekwencji wpłynięcie na wyniki wyborów. Mamy zatem do czynienia z lekko tylko zakamuflowaną ingerencją w wewnętrzne sprawy państw członkowskich. To ma nawet swoją nazwę, doskonale znaną z polskiej historii: jurgielt.
W optyce zwolenników powyższego euro-jurgieltu, dotychczasowe działania Komisji Europejskiej, takie jak procedura kontroli praworządności, groźby sankcji czy skargi do TSUE, nie przyniosły zadowalających rezultatów. Co gorsza, zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech rządzące partie wciąż cieszą się społecznym poparciem. Dlatego powstała potrzeba działań „pozytywnych”, co w praktyce oznacza zintensyfikowanie antyrządowych akcji propagandowych pod sztandarami obrony „praworządności” i „demokracji” - czyli wzniecanie społecznych niepokojów rękoma lokalnych, lewicowych NGO'sów, systemowo futrowanych z zagranicy finansową kroplówką liczoną w grubych milionach euro. Jest to skrajnie niebezpieczny precedens, w ten sposób bowiem brukselska kasta polityczno-urzędnicza, sama nie posiadająca demokratycznego mandatu i uzupełniająca się de facto przez kooptację, dostaje do ręki narzędzie moderacji debaty publicznej w nominalnie suwerennych państwach. Można się spodziewać, że będzie to dopiero pierwszy krok, za którym pójdą kolejne – słyszeliśmy już przecież z ust opozycyjnych polityków wezwania, by Bruksela przekazywała fundusze strukturalne bezpośrednio samorządom, a także by Unia Europejska wspomagała grantami opozycyjne media w Polsce (Roman Imielski z „Gazety Wyborczej” w wywiadzie dla Euractiv.com). Przedstawiony tu unijny program idzie dokładnie w tym kierunku. Szykuje się zatem powtórka z XVIII wieku - z gromadą chętnych sprzedawczyków ustawionych w kolejce do szczodrej kiesy unijnego ambasadora.
© Piotr Lewandowski
24 marca 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
24 marca 2019
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
Ilustracja Autora © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz