Za kulisami brawury
Rząd „dobrej zmiany” aż się zachłysnął własną odwagą, wzywając do MSZ panią ambasadoressę bezcennego Izraela w Warszawie i odmawiając udziału w rendez-vous, jakie akurat w Izraelu wyznaczyli sobie członkowie Grupy Wyszehradzkiej. To oczywiście bardzo ładnie, że rząd „dobrej zmiany” jest zdolny do takiej brawury, o którą nigdy bym nie posądzał pana premiera Mateusza Morawieckiego. Ale – powiadają – jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści – więc dlaczego pan premier Mateusz Morawiecki nie miałby być mężny? Nu, dlaczego on nie miałby być mężny? Inna rzecz, że zanim premier Beniamin Netanjahu i izraelski minister spraw zagranicznych Izrael Kac, nie zaczęli nam wymyślać i szkalować Polski, to pan premier nie miał nic przeciwko temu, by – po pierwsze – spotkanie Grupy Wyszehradzkiej odbyło się akurat w Izraelu, a po drugie – by tam skwapliwie pogalopować. Co mu się zatem stało, że teraz odegrał przez nami takie przedstawienie?
Myślę, że główną przyczyną było to, co zarówno rząd „dobrej zmiany”, jak i sam Naczelnik Państwa, a także pan prezydent Andrzej Duda, od co najmniej dwóch lat starannie ukrywają przed polską opinią publiczną – że potajemnie zgodzili się na realizację żydowskich roszczeń majątkowych, szacowanych – jak wiadomo – na ponad 300 miliardów dolarów. Powiem więcej; obawiam się, że obietnica takiej zgody była główną przyczyną podmianki, jaką na polskiej scenie politycznej przeprowadzili pierwszorzędni fachowcy przy niejakiej pomocy trzech kelnerów. Poszlaką uprawdopodabniającą te podejrzenia jest apel, a właściwie żądanie, z jakim podczas warszawskiej konferencji 14 lutego br. poświęconej stworzeniu pozorów moralnego uzasadnienia dla wojny z Iranem, wystąpił amerykański sekretarz stanu Michał Pompeo. Jak wiadomo, wezwał on naszych Umiłowanych Przywódców do niezwłocznego przeforsowania „kompleksowego ustawodawstwa” które bezpodstawnym i hucpiarskim roszczeniom żydowskiego przemysłu holokaustu nadałoby pozory legalności. Najwyraźniej pan Pompeo wie już coś, czego opinia publiczna w Polsce jeszcze nie wie – mianowicie to, że tubylczy rząd „dobrej zmiany” w podskokach podpisał stosowne cyrografy, no a skoro słowo się rzekło, to kobyłka u płotu – jak powiada popularne przysłowie. Ale jakże tu całować kobyłkę w podogonie na oczach całej Polski, w której przecież jest tylu wyznawców Jarosława Kaczyńskiego i jego trzódki? Zbytnia ostentacja mogłaby zrobić złe wrażenie i nawet zachwiać wiarą w patriotyzm Naczelnika Państwa, na którym jedzie on nieprzerwanie bodajże od roku 1990, kiedy to wylansował na prezydenta naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju naszego Drogiego Bolesława, co tak się złości, kiedy nazywają go „Bolkiem”. Co prawda, nieprzejednana opozycja, co to miesiącami nie zdejmuje z siebie przepoconych i zarobaczonych koszulek z napisem „Konstytucja”, nie jest bynajmniej lepsza. Uważam, że to są też sprzedawczykowie, tylko, zdaje się, głupsi od Jarosława Kaczyńskiego, bo wiadomo nie od dzisiaj, że charakterystyczną właściwością idiotów jest szczerość. Najwyraźniej nie pamiętają oni o przestrodze, jakie jeszcze za głęboki komuny udzielał Janusz Wilhelmi, by wystrzegać się pierwszych odruchów, „bo mogą być uczciwe”, to znaczy w tym przypadku nie tyle „uczciwe”, bo skąd u nich uczciwość, tylko po prostu prawdziwe i szczere.
Ale mniejsza z tymi dygresjami. Wróćmy a nos moutons, czyli do sposobów uniknięcia zbytniej, a nawet wszelkiej ostentacji w przygotowaniu „kompleksowego ustawodawstwa” otwierającego drogę do rabunku Polski pod pretekstem realizowania hucpiarskich „roszczeń”. Najprostszym sposobem jest odwrócenie uwagi opinii publicznej, nie tylko poprzez skierowanie jej uwagi na zupełnie inna sprawę, a w dodatku takie, które rządowi „dobrej zmiany” i samemu Naczelnikowi Państwa będzie mogło przysporzyć paru listków do wieńca sławy. Przypuszczam tedy, że Nasz Najważniejszy Sojusznik, być może nawet na prośbę naszych Umiłowanych Przywódców zwrócił się do izraelskiego premiera i jego ministra spraw zagranicznych, żeby Polsce splunęli w twarz. A kiedy oni to – jak przypuszczam – nie bez satysfakcji uczynili, zarówno rząd „dobrej zmiany”, jak i nieprzejednana opozycja stanęły na nieubłaganym gruncie godności narodowej, której będą bronić własną piersią aż do ostatniej kropli krwi. Taka postawa zawsze wywołuje życzliwość sporej części opinii publicznej, bo – jak to jeszcze w XVIII wieku zauważył rosyjski ambasador w Warszawie Otto Magnus von Stackelberg w liście do Katarzyny, o przyzwyczajeniu Polaków do kultu działań pozornych. Toteż kiedy nawet poniewczasie wszyscy się dowiedzą, że rząd „dobrej zmiany” przekazał Żydom Polskę w arendę, to wielu ludzi z przekonaniem będzie dowodziło, że to nie jego wina, że po prostu „tak musiał” – podobnie jak to było z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim, który „musiał” ratyfikować traktat lizboński, bo inaczej ktoś starszy i mądrzejszy przełożyłby go sobie przez kolano i wsypał mu na sempiternę porcję solidnych klapsów.
Więc kiedy ta ustawka z izraelskimi obelgami w tle spełniła swoje zadanie i rząd „dobrej zmiany” złożył dowody brawury w obronie Polski, nasz Najważniejszy Sojusznik wezwał bezcenny Izrael oraz władze naszego bantustanu, by już się nie przezywały, tylko się pogodziły, jak przystało na sojuszników Naszego Najważniejszego Sojusznika. I na pewno tak będzie i jeszcze zobaczymy pana premiera Morawieckiego, jak galopuje na spotkanie Grupy Wyszehradzkiej do Jerozolimy, a może tylko do Tel Aviwu – ale dopiero wtedy, gdy „kompleksowe ustawodawstwo” będzie już uchwalone przez Sejm i Senat oraz podpisane przez pana prezydenta Andrzeja Dudę, który po to właśnie został postawiony tak wysoko, by każdy mógł zobaczyć jego małość.
Bo oto kiedy tutaj rząd „dobrej zmiany” staje na zadnich nogach, boksując się z bezcenny Izraelem, właśnie w Paryżu odbywa się konferencja o nowej szkole holokaustu, z udziałem utytułowanych propagandystów w służbie przemysłu holokaustu: „światowej sławy historyka” Jana Tomasza Grossa, Jana Grabowskiego, Barbary Engelking-Boni, Jacka Leociaka, Joanny Tokarskiej-Bakir, Agnieszki Haskiej i Anny Bikont. To może nie zasługiwałoby na uwagę, bo nikt nie może zabronić urządzania konferencji nawet w Paryżu i nawet łajdakom – ale na mieście uporczywie krążą fałszywe pogłoski, jakoby ta konferencja odbywała się również za pieniądze Polskiej Akademii Nauk! Być może pogłoski te są fałszywe, ale niby dlaczego miałyby takie być, skoro rząd „dobrej zmiany” frymarczy pieniędzmi polski podatników na rozmaite żydowskie cmentarze, czy centrum antypolskiej propagandy, dla zmylenia przeciwnika nazwane „Muzeumem Historii Żydów Polskich”? Akompaniują tej konferencji tacy osobnikowie, jak zasuspendowany w swoim czasie przewielebny ksiądz Lemański, który dla przypodobania się Sanhedrynowi, do spółki z Judaszem sprzedałby nawet Pana Jezusa, czy doradca pana Roberta Biedronia. Wprawdzie jeden osobnik nie czyni jeszcze „Wiosny”, ale myślę, że takich osobników jest tam więcej, a być może stare kiejkuty delegowały tam wszystkich swoich konfidentów – oczywiście z wyjątkiem tych, którym wyznaczyły inne zadania – na przykład w Polskiej Akademii Nauk, albo rządzie „dobrej zmiany”.
Tragikomedia pomyłek
Będąc na Antypodach, jestem skazany na serwis informacyjny portali internetowych. Nie jest to sytuacja komfortowa, bo – po pierwsze – z podawanych tam informacji nie zawsze można wydedukować, o co chodzi. Jest to sytuacja, którą dobrze ilustruje anegdotka o dwóch ekonomistach. Jeden zwierza się drugiemu; słuchaj, ani w ząb nie rozumiem, na czym właściwie polega ten cały kryzys finansowy. - O, to nic takiego, ja ci to zaraz wytłumaczę – odpowiada drugi – na co pierwszy – Ooo! Wytłumaczyć to i ja potrafię! Po drugie – portale internetowe nie uprawiają żadnej działalności informacyjnej, tylko biorą udział w walce kogutów – bo do tego w tej chwili sprowadza się polemika między obozem płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm i obozem zdrady i zaprzaństwa. Dlatego też publikacje, na przykład na Onecie, traktuję cum grano salis, bo Onet podobno należy do grupy TVN, którą nie tylko podejrzewam o to, że została utworzona przy udziale pieniędzy ukradzionych z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, ale w dodatku – że jest własnością Discovery Communication, w której zarządzie zasiada pan Dawid Zaslaw z pierwszorzędnymi żydowskimi korzeniami. W innych warunkach może nie miałoby to znaczenia, ale kiedy sekretarz stanu USA, pan Mike Pompeo, wezwał władze naszego bantustanu do uchwalenia „kompleksowego ustawodawstwa”, które stworzy pozory legalności dla żydowskich roszczeń majątkowych, korzenie pana Zasława nabierają ciężaru gatunkowego. Oto bowiem portal Onet opublikował informację, jakoby pan premier Mateusz Morawiecki miał oświadczyć, że sprawa zwrotu mienia obywatelom amerykańskim pochodzenia żydowskiego jest „ całkowicie uregulowana” i że pod tym względem Polska jest „całkowicie bezpieczna”. Obawiam się, że jest to jakaś dywersja w stosunku do premiera rządu RP, bo w przeciwnym razie trzeba by przyjąć, że nie tylko premier rządu, ale i jego otoczenie i doradcy są głupsi, niż to przewiduje ustawa. Ustawa bowiem przewiduje, że pan premier, a nawet pan prezydent mogą być głupi – ale nie aż tak, żeby nie rozumieli najprostszych rzeczy. Mówiąc nawiasem pan premier Morawiecki powtórzył opinię pana Leszka Millera, który przypomniał, że Polska w roku 1961 zawarła z rządem USA umowę indemnizacyjną, na podstawie której rząd Stanów Zjednoczonych, w zamian za 40 mln dolarów, przejął na siebie obowiązek wypłacenia odszkodowań dla obywateli amerykańskich za ich mienie znacjonalizowane w Polsce. Pan Leszek Miller nie jest już premierem tubylczego rządu i niech już tak zostanie, bo razem z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, którego nie tylko nie szanuję jako człowieka, ale uważam za największe nieszczęście dla Polski, zaniedbał załatwienia żywotnych polskich interesów państwowych. Do tej pory myślałem, że uczynił to z wyuczonej w PZPR predylekcji do łajdactwa, ale ostatnia jego deklaracja pozwala przypuszczać, że to nie żadne łajdactwo, do którego pan Leszek Miller, ma się rozumieć, też byłby zdolny, tylko zwyczajna ignorancja. Doprawdy nie wiem kogo ci wszyscy dygnitarze zatrudniają w charakterze swoich doradców, ale podejrzewam, że muszą to być jegomoście głupsi od nich samych. Nic zatem dziwnego, że dysponują fałszywymi informacjami o świecie, a to jest sytuacja znacznie gorsza od tej, gdyby nie dysponowali informacjami żadnymi. Jeśli, dajmy na to, jeden z drugim premier tubylczego rządu, nie dysponuje żadnymi informacjami, to zachowuje się, a przynajmniej powinien zachowywać się ostrożnie. Jeśli jednak dysponuje informacjami fałszywymi, myśląc, że są one prawdziwe, to może to doprowadzić do tragedii, a w najlepszym razie – do tragicznych nieporozumień. Nawiasem mówiąc, stare kiejkuty, które teoretycznie powinny dostarczać naszym utytułowanych Zasrancen wiarygodnych informacji o świecie, z powodu przewerbowania się do zagranicznych central wywiadowczych, dostarczają im informacji fałszywych, w następstwie czego nasz bantustan wyprawia i to w dodatku za darmo, zdumiewające głupstwa w rodzaju monachijskiej konferencji w Warszawie 14 lutego, gdzie podobno – jak to powiedział szczerze izraelski premier Netanjahu – namawiano się jakby tu wywołać małą zwycięską wojnę z Iranem. W rezultacie nasi Zasrancen, w osobach pana prezydenta Anrzeja Dudy i pana premiera Mateusza Morawieckiego, żyją w oparach ułudy.
Otóż umowa indemnizacyjna, o której wspomniał pan premier Mateusz Morawiecki, a wcześniej – pan Leszek Miller - rzeczywiście została zawarta – ale – jak wspomniałem – dotyczyła przejęcia przez rząd USA, podobnie jak przez rządy kilkunastu innych państw – bo z nimi takie umowy też zostały zawarte - zobowiązania do wypłacenia odszkodowań obywatelom amerykańskim, których mienie zostało w Polsce za komuny znacjonalizowane. Bardzo możliwe że pan Leszek Miller, jako komunista, nie bardzo rozumie subtelności stosunków własnościowych, bo z młodości zapamiętał leninowską normę: „grab nagrabliennoje!” - ale pan premier Mateusz Morawiecki żadnym komunistą przecież chyba nie jest; nosi garnitury i mówi językami, jak nie przymierzając Aleksander Kwaśniewski - ale okazuje się - o ile oczywiście Onet pisze prawdę – że też nie ma pojęcia, o czym mówi. W dodatku przekazuje obywatelom fałszywą informację, że „Polska jest pod tym względem całkowicie bezpieczna”. Otóż jest to nieprawda. Wspomniana umowa indemnizacyjna dotyczy przejęcia przez rząd USA obowiązku wypłacenia odszkodowań dla obywateli amerykańskich, których mienie zostało w Polsce znacjonalizowane. Tymczasem roszczenia żydowskie, których wykonania zażądał w imieniu USA sekretarz stanu Mike Pompeo, dotyczą mienia „bezdziedzicznego” pozostałego po Żydach – obywatelach polskich – wymordowanych przez Niemców w czasie okupacji. Mamy zatem dwie możliwości – albo pan premier Mateusz Morawiecki, na polecenie Naczelnika Państwa, Jarosława Kaczyńskiego, udaje głupiego, albo przeciwnie - wcale niczego nie udaje. Nie wiadomo, która możliwość jest gorsza, ale w tej sytuacji każdy Polak, który zagłosuje na Prawo i Sprawiedliwość, nie będzie miał prawa na nic narzekać. Oczywiście pod warunkiem, że portal Onet napisał prawdę, co też wcale nie jest takie oczywiste.
Skruszony herszt całuje rączki
A to ci dopiero siurpryza!
Podczas debaty na temat pedofilii w Kościele, jaka z inicjatywy papieża Franciszka odbyła się w Watykanie, do Rzymu poleciała moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, pani Agata Diduszko oraz pan Marek Lisiński z fundacji „Nie lękajcie się”, żeby wręczyć papieżowi Franciszkowi pisemny donos na temat plagi pedofilii w polskim Kościele.
Wprawdzie zarówno dla mojej faworyty, która jeszcze nie pochwaliła się, że w dzieciństwie była molestowana, ale nie tracę nadziei, że kiedyś sobie to przypomni, jak i dla pani Diduszko, papież jest hersztem watykańskiej mafii, która na podobieństwo ośmiornicy oplata swoimi mackami znękany świat, ale pryncypialne potępienie, zwłaszcza na użytek tubylczych nieprzyjaciół Pana Boga, to jedna sprawa, a snobizm, to sprawa druga.
Mojej faworycie bowiem dotychczas udawało się sfotografować tylko jak nie z panem Ryszardem Petru, to z podobnymi celebrytami drugiej świeżości, więc jak trafiła się jej okazja do fotografii z samym pa... - to znaczy, pardon; jakim tam znowu „papieżem”! Nie żadnym papieżem, tylko hersztem watykańskiej mafii, która – i tak dalej, to pobiegła tam w podskokach, byle tylko znaleźć się w kadrze. Podobnie pani Diduszko. O ile pamiętam, ostatnio fotografowała się w charakterze Matki Boskiej Marksistowskiej, w scenie lamentacji nad małżonkiem, który podczas ciamajdanu 16 grudnia 2016 roku, podczas ogólnopolskiego zlotu konfidentów WSI pod Sejmem, gdzie pod nadzorem samego Najstarszego Kiejkuta III Rzeczypospolitej, czyli pana generała Marka Dukaczewskiego, który pojawił się tam przebrany za cywila, z powodzeniem udawał trupa. Muszę powiedzieć, że zarówno pan Diduszko, jak i jego małżonka odegrali obstalowane role bardzo dobrze i niepotrzebnie teraz temu zaprzeczają – ale przedstawienie, niechby nawet z konfidentami pana generała Dukaczewskiego w „małym żydowskim miasteczku na niemieckim pograniczu”, to mizeria, podczas gdy bliskie spotkanie III stopnia z pa... - to znaczy, nie z żadnym papieżem, tylko z hersztem watykańskiej mafii, która – i tak dalej – to co innego.
Takim zdjęciem można będzie pochwalić się w towarzystwie, bo nie każdą damę molestował – oczywiście in pectore – sam herszt watykańskiej mafii, która – i tak dalej – tak samo, jak chwalą się damy zapłodnione w szklance jakimiś pierwszorzędnymi nasionami: „mój syn urodził się z plemnika Rodryga Podkowy z pierwszej wyprawy krzyżowej, a z kogo twój, ty garkotłuku?”
Ale to jeszcze nic, bo całą delegację donosicielską przelicytował pan Marek Lisiński, który - jako że przed laty przypomniał sobie, iż w dzieciństwie był molestowany przez księdza – podsunął papie... - to znaczy, pardon, jakiemu tam znowu „papieżowi”! Nie żadnemu papieżowi, tylko hersztowi pedofilskiej mafii watykańskiej, która – i tak dalej – dłoń do ucałowania, którą skruszony herszt ucałował. Hm, nawet ucałował! Ładny interes! Jestem pewien, że po tym incydencie, który odnotowały wszystkie postępowe, a nawet niektóre wsteczne media, pan Lisiński jednym susem wskoczy do pierwszego szeregu autorytetów moralnych – bo któż może pochwalić się, że ucałował go w rękę sam pa... to znaczy, pardon. Nie żaden „papież”, tylko sam skruszony herszt watykańskiej mafii, która – i tak dalej?
Warto zwrócić uwagę, że do tego pocałunku nigdy by prawdopodobnie nie doszło, gdyby pan Lisiński – po pierwsze – nie przypomniał sobie, jak to w wieku 13 lat został wymolestowany, a po drugie – gdyby nie roztrąbił o tym na cały świat. Na tym przykładzie sprawdza się trafność przysłowia starożytnych Rzymian, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, w tym przypadku – per aspera ad astra, co się wykłada, że przez trudy, do gwiazd. Ileż przekonujących świadectw mogłyby dostarczyć na poparcie tej sentencji słynne gwiazdy i pomniejsze gwiazdeczki filmowe i inne! Gdyby je wszystkie spisać, wystarczyłoby materiału na kilka książek, a kto wie, czy na cały długi serial dla dorosłych, który można by w szkołach puszczać dzieciom w ramach edukacji seksualnej.
Podobno delegacja przedstawiła papie... - ach chyba się nie uwolnię od tych freudowskich pomyłek! Przecież nie żadnemu „papieżowi”, tylko hersztowi watykańskiej mafii, która – i tak dalej – imienną listę pedofilów grasujących w polskim Kościele. Na pewno jest ona prawdziwa, przynajmniej w takim sensie, w jakim prawdziwe są „listy Żydów”, kolportowane przez anonimowych przyjaciół ludzkości w internecie. Wydaje mi się, że autorzy tych list czerpią natchnienie z pewnego wierszyka Tadeusza Boya-Żeleńskiego o krakowskim jubileuszu. Pisze on tak: „Bierze się do tego celu tęgiego starego pryka, sadza się go na fotelu...” - i tak dalej. Zatem i autorzy tych list biorą na warsztat wszystkie osoby powszechnie znane, a następnie dorabiają im żydowskie, w ich mniemaniu, nazwiska. Na przykład pan Władysław Frasyniuk ma przyznane nazwisko „Rotenschwanz”, którego nawet ja nie śmiem przetłumaczyć na język polski, a przecież nie jest to ostatnie słowo. Te listy są z wypiekami na twarzy czytane przez osoby spragnione prawdziwej wiedzy o świecie i otaczającej nas coraz ciaśniej rzeczywistości, więc jestem pewien, że i lista dostarczona przez pana Lisińskiego, też będzie cieszyła się wielką popularnością, jeśli oczywiście zamieści ją w internecie i będzie na bieżąco uzupełniał. Gdyby jeszcze od każdego wejścia pobierał stosowną opłatę, to fundacja „Nie lękajcie się!” nie tylko zapomniałaby o problemach finansowych, ale jednym susem wskoczyła do pierwszego szeregu potentatów, dzięki czemu traumatyczne rany mogłaby bez problemów zalepiać złotymi plastrami – bo wiadomo, że nic tak nie ociera łez, jak złoty plaster.
W ten oto sposób obok przemysłu holokaustu, który jest w przededniu finalizowania 30-letniego planu wyszlamowania naszego nieszczęśliwego kraju, mógłby rozwinąć skrzydła również przemysł molestowania, zwłaszcza gdyby zasada odpowiedzialności zbiorowej upowszechniła się w orzecznictwie niezawisłych sądów. Szanse na to są całkiem spore, a nawet – graniczące z pewnością – bo wiadomo, że niezawisłe sądy orzekają zgodnie z rozkazem.
Tak było za Stalina i było dobrze, więc dlaczego za demokracji miałoby być inaczej? Trzeba tylko pilnować, by fundacji nie wyrosła na boku jakaś konkurencja, bo wiadomo, że w branży przeżywającej okres dobrego fartu, inwestorzy mnożą się niczym „koncepcje” w nieprzeniknionych mrokach głowy naszego Kukuńka. Myślę, że batem na wszelką konkurencję może być miotanie na nią oskarżeń o molestowanie, podobnie jak przemysł holokaustu zwalcza konkurencję i przeciwników przy pomocy oskarżeń o antysemityzm, który, jak wiadomo, wysysany jest z mlekiem matki Żydówki.
Może to być zarazem odpowiedź na poczucie bezradności inwestorów, którzy nie są pewni, w co właściwie w naszym nieszczęśliwym kraju mają włożyć ręce, a poza tym delegacja, z taką atencją przyjęta przez papie... - to znaczy, pardon – przez herszta watykańskiej mafii, która - i tak dalej – będzie miała w kieszeni nie tylko forsę, o której pan Mateusz Kijowski mógłby tylko pomarzyć, ale i głosy wyborcze – bo kogóż lud pracujący miast i wsi ma wspierać w tych zepsutych czasach, jak nie wzory cnót w osobach mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, czy pani Agaty Diduszko?
Powierzchnia i głębia
Kiedy car Aleksander II w liście do cesarza Napoleona III użył intytulacji: Mój Przyjacielu!” - francuski minister spraw zagranicznych zwrócił ambasadorowi Kisielewowi uwagę, że dwór w Petersburgu jest zbyt młody, żeby zmieniać ustalone zasady. Chodziło o to, że w myśl dotychczasowych zasad monarchowie w korespondencji między sobą używali intytulacji „Mon Frere”, czyli mój bracie. Ale cesarz Napoleon zachował się zręczniej i odpowiedział rosyjskiemu ambasadorowi, że „jest specjalnie pochlebiony intytulacją, jaką zwrócił się do niego Najjaśniejszy Pan”. Musimy bowiem cierpieć naszych braci, ale przyjaciół możemy sobie dobierać.
Niestety nasi Umiłowani Przywódcy albo nie potrafią dobierać sobie przyjaciół, albo już mają to surowo zakazane. W przeciwnym razie nie rajcowaliby się tak i nie afiszowali z przyjaźnią dla Izraela i jego przywódców, którzy zaczynają się zachowywać podobnie, jak izraelska młodzież przyjeżdżająca do Polski na wycieczki. Ja wiadomo, srają na łóżka w pokojach hotelowych, wobec obsługi zachowują się wyzywająco, a na straży tego chamstwa stoją izraelscy komandosi, którzy jakimś prawem kaduka, z bronią w ręku towarzyszą izraelskiej młodzieży podczas wycieczek do Polski. Żaden z naszych Zasrancen, którzy są butni tylko wobec własnych obywateli, nigdy nie odważył się na najmniejsze słowo krytyki, nie mówiąc już o tym, by położyć kres panoszeniu się izraelskiej soldateski w Polsce.
Toteż izraelski premier Beniamin Netanjahu podczas swojej wizyty w Warszawie, przy okazji konferencji mającej stworzyć pozór moralnego uzasadnienia dla planowanej napaści na złowrogi Iran, który – w odróżnieniu od państw eunuchoidalnych – nie chce bezcennego Izraela słuchać – nieubłaganym palcem wytknął Polakom, że kolaborowali ze złymi nazistami. Słowem – nasrał na łóżko, które z wielką rewerencją Polska, na rozkaz Naszego Najważniejszego Sojusznika, co to przed bezcennym Izraelem skacze z gałęzi na gałąź, mu pościeliła. O tym, że nie był to przypadek, świadczą pogróżki izraelskiego ministra spraw zagranicznych, niejakiego Izraela Kaca, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki i że nikt nie będzie im, to znaczy Żydom, mówił, jak mają się wyrażać i w jaki sposób pamiętać naszych poległych. Ale tak to już jest, że kto z chamem pije, ten z nim pod płotem leży, więc nasi Umiłowani Przywódcy mają za swoje. To już nie mogli sobie w korcu maku wyszukać innych przyjaciół, tylko właśnie Izraela Kaca? Może rzeczywiście nie mogli, może pani Żorżeta Mosbacher zadzwoniła i do Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego i do pana premiera Morawieckiego i do pana prezydenta Dudy, a kto wie, czy nie zleciła wykonania telefonów również do dygnitarzy drobniejszego płazu, że mają się przyjaźnić z bezcennym Izraelem, jeśli nawet przy każdej okazji jego reprezentanci będą srali nam do łóżek i jeszcze nam wymyślali, że ośmielamy się zwracać im uwagę. Na taką możliwość naprowadza nas apel Departamentu Stanu USA, żeby się Polska z bezcennym Izraelem już nie spierała, bo trzeba wszystko załatwić w drodze dialogu. Czemu nie; dialogi są albo na cztery nogi, albo – gęsi z prosięciem. Zatem Polska ma „nasłuchiwać”, co jakiś Izrael Kac na kacu wykombinuje i chlapnie, a potem pracowicie udowadniać, że nie jest wielbłądem. Wcześniej Departament Stanu, pięknie wymalowanymi ustami swojej rzeczniczki ostrzegał Polskę, że jak się nie opamięta, to może zagrozić swoim interesom strategicznym. Chodziło o nowelizację ustawy o IPN, w której w 1998 roku, na życzenie, czy też raczej – żądanie strony żydowskiej, z którą Polska już wtedy uzgadniała swoje ustawodawstwo – umieszczony został art. 55, przewidujący karalność tzw. kłamstwa oświęcimskiego, czyli podyktowanej do wierzenia przez stronę żydowską wersji historii II wojny światowej. Nowelizacja polegała zaś na dopisaniu do tej ustawy art. 55 a, przewidującego karalność tzw. kłamstwa obozowego, to znaczy – bredzenia o polskich obozach zagłady. Polska oczywiście się „opamiętała” i z podwiniętym ogonem nowelizację anulowała, żeby nie zagrozić swoim interesom strategicznym. A jakie interesy strategiczne ma Polska w stosunkach z USA? Ano jeden taki, w postaci przekonania, ze USA będą broniły Polski aż do ostatniej kropli krwi. Okazało się jednak, że to wcale nie jest takie pewne, jeśli się nie „opamiętamy” i nie będziemy słuchać we wszystkim bezcennego Izraela. No to cóż myśleć o sytuacji, gdy nad Polską zawisłoby prawdziwe niebezpieczeństwo?
Ale to tylko tak zwana powierzchnia zjawisk, bo sprawa wydaje się bardziej skomplikowana. Rzecz w tym, ze podczas warszawskiej konferencji, jakby tu załatwić złowrogi Iran w tak zwanym majestacie prawa, sekretarz stanu Naszego Najważniejszego Sojusznika wezwał naszych Umiłowanych Przywódców, by nie zwlekali już z przeforsowaniem „kompleksowego ustawodawstwa”, które stworzyłoby jakiś pozór legalności dla żydowskich roszczeń majątkowych wobec Polski. Kongres USA uchwalił bowiem w roku ubiegłym ustawę nr 447 JUST, na podstawie której USA zobowiązały się do dopilnowania, by Polska te roszczenia zrealizowała. Chodzi o ponad 300 miliardów dolarów – bo na tyle te roszczenia oszacowała w liście do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego w Nowym Jorku, będąca wiodącym kombinatem przemysłu holokaustu. Kiedy jednak premier Netanjahu, który też ma w tym roku wybory i podobnie jak Umiłowani Przywódcy Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc już o naszych, musi trochę popodlizywać się izraelskim Żydom, którym te 300 miliardów dolarów z pewnością by się przydało, zaczął nieubłaganym palcem wytykać Polakom kolaborację ze złymi nazistami, a niejaki Izrael Kac, dla podgrzania atmosfery dorzucił swoje mądrości, sprawa „kompleksowego ustawodawstwa” natychmiast ucichła, a pan premier Mateusz Morawiecki zademonstrował szaleńczą brawurę, odmawiając uczestnictwa w posiedzeniu Grupy Wyszehradzkiej, która dlaczegoś wyznaczyła sobie rendez-vous akurat w Izraelu. Wyznawców pana premiera Morawieckiego, w którym Naczelnik Państwa z zagadkowych powodów sobie upodobał, wprawiło to w zachwyt, że teraz to już na pewno nie oddamy ani guzika. Tymczasem wygląda na to, że pod osłoną tromtadrackiej i pełnej frazesów o narodowej godności retoryki, rząd posłusznie przygotuje „kompleksowe ustawodawstwo” - no bo sekretarz stanu USA pan Pompeo, musi w tym roku, najpóźniej w jesieni, złożyć Kongresowi sprawozdanie. Nietrudno się domyślić, że chciałby w tym sprawozdaniu poinformować o „kompleksowym ustawodawstwie”, które Polska właśnie uchwaliła. Wtedy nie tylko premier Netanjahu, który dzięki pomyślnemu załatwieniu haraczu od Polski w kwocie ponad 300 miliardów dolarów, może wygrać kwietniowe wybory, ale i przywódcy organizacji przemysłu holokaustu z pewnością pana Pompeo pochwalą i powiedzą: „wot maładiec!” Czyż można wyobrazić sobie większe szczęście?
© Stanisław Michalkiewicz
21-24 lutego 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
21-24 lutego 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl / www.Prawy.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz