Szanowni Państwo!
Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Właśnie doświadczyliśmy ostentacyjnego potwierdzenia trafności tego przysłowia. Oto na 14 lutego zwołana została do Warszawy międzynarodowa konferencja, jak zrobić porządek ze złowrogim Iranem. Bezcenny Izrael bowiem nie może już ścierpieć złowrogiego Iranu i chciałby albo zetrzeć go z powierzchni ziemi, a przynajmniej – spolonizować, to znaczy – naznaczyć mu rząd, który będzie we wszystkim bezcennego Izraela słuchał.
Wydawało się, że to tylko formalność, bo skoro tak postanowił bezcenny Izrael, przed którym Nasz Najważniejszy Sojusznik skacze z gałęzi na gałąź, to tak musi być. Tymczasem wyszło jak zawsze, to znaczy – przedstawiciele bezcennego Izraela nieubłaganym palcem wytknęli Polsce kolaborację ze złymi nazistami. Tubylczy rząd, zamiast powiedzieć, że może szkoda, że to nieprawda, zademonstrował wielkie oburzenie tą obrazą godności narodowej i w rezultacie pan premier Mateusz Morawiecki odwołał swój wyjazd na posiedzenie Grupy Wyszehradzkiej w Izraelu. Opinia publiczna była tak zachwycona desperacką odwagą pana premiera, że nawet dociekliwi dziennikarze z nieprzejednanej opozycji, co to utopiliby rząd w łyżce wody, nie odważyli się dociekać, dlaczego właściwie spotkanie Grupy Wyszehradzkiej, w skład której wchodzi Polska, Czechy, Słowacja i Węgry, miało odbyć się akurat w Izraelu? Precedens wprawdzie już był, kiedy to izraelski Kneset wyznaczył sobie rendez-vous w Polsce i zdaje się, że nawet nie pofatygował się powiadomić o tym władz naszego bantustanu. Ale inne przysłowie powiada, że co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie. Tak właśnie za głębokiej komuny zachował się Antoni Słonimski, kiedy to na przyjęciu dla literatów w pałacu w Jabłonnie, bardzo ważny literat sowiecki zapytał go, gdzie mógłby załatwić naturalną potrzebę. Słonimski popatrzył na niego uważnie, po czym powiedział: „pan – wszędzie!” Toteż o ile bezcenny Izrael może urządzać sobie rendez-vous, gdzie tylko zechce, o tyle kraje Grupy Wyszechradzkiej musiały od bezcennego Izraela nie tylko uzyskać pozwolenie na takie spotkanie, ale prawdopodobnie dostały nawet taki rozkaz. Kto taki rozkaz wydał – czy bezcenny Izrael, czy może raczej Nasz Największy Sojusznik, co to w lipcu 2017 roku obiecał popierać Projekt Trójmorza? Tajemnica to wielka, podobnie jak i to, ile to poparcie będzie Polskę kosztowało – bo przecież Nasz Największy Sojusznik chyba nie będzie popierał tego projektu za darmo?
Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, Projekt Trójmorza od tamtej pory nie wyszedł poza fazę projektu, więc nie wiadomo, czy kiedykolwiek się ziści, tymczasem koszty prawdopodobnie trzeba będzie zapłacić z góry, tak, jak to było w przypadku przyjęcia Polski do NATO. Jak pamiętamy, w roku 1994 „przeciekł” do amerykańskich gazet list 8 polityków amerykańskich do ówczesnego sekretarza stanu Warrena Christophera, żeby Departament Stanu ostrzegł rządy państw Europy Środkowej, że jeśli nie zadośćuczynią majątkowym roszczeniom żydowskim, to stosunki USA z nimi się pogorszą. W przełożeniu na język ludzki oznaczało to, że jak nie zapłacą Żydom łapówki, to nie zostaną przyjęte do NATO, na czym wtedy bardzo im zależało. Toteż Polska, podobnie jak inne kraje Grupy Wyszehradzkiej, aluzję zrozumiała i łapówkę w postaci ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich zapłaciła. No i jesteśmy w NATO, drżąc ze strachu, czy Nasz Najważniejszy sojusznik nie wpadnie aby na pomysł kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, w następstwie którego znowu dostalibyśmy się pod kuratelę złego Putina i Naszej Złotej Pani. Wtedy na tubylczej scenie politycznej musiałaby nastąpić kolejna podmianka i pozycję lidera znowu zajęłoby Stronnictwo Pruskie, które Polskę z Projektu Trójmorza by wycofało. Toteż nic dziwnego, że sekretarz stanu USA, pan Pompeo podkręcał w Warszawie Naszych Umiłowanych Przywódców, by jak najszybciej przeforsowali „kompleksowe ustawodawstwo”, które żydowskim roszczeniom majątkowym dotyczącym „mienia bezdziedzicznego”, nadałoby jakieś pozory legalności. Pan premier Morawiecki oświadczył, że Polska jest „pod tym względem bezpieczna”, co dowodzi, że albo udaje durnia, albo nie udaje, ponieważ – jak to wielokrotnie tłumaczyłem – umowa indemnizacyjna Polski z USA z początku lat 60-tych dotyczyła zupełnie innej sprawy. Obawiam się tedy, że „kompleksowe ustawodawstwo” może zostać przeforsowane jeszcze przed wyborami do Sejmu i Senatu, a izraelski premier Beniamin Netanjahu swoimi deklaracjami stworzył Naszym Umiłowanym Przywódcom możliwość przesłonięcia wypłacenia kolejnego haraczu bohaterskimi deklaracjami i zbojkotowaniem spotkania Grupy Wyszehradzkiej w Izraelu, które w tej sprawie niczego nie narusza, ani nie zmienia.
© Stanisław Michalkiewicz
20 lutego 2019
Felieton emitowany w Radio Maryja i Telewizji Trwam *
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
20 lutego 2019
Felieton emitowany w Radio Maryja i Telewizji Trwam *
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Na uboczu świata
Nowa Zelandia żyje jakby na uboczu świata, przede wszystkim ze względu na swoje geograficzne położenie. W tym przypadku łatwiej uwierzyć w geograficzne determinacje polityki, niż np. w przypadku Polski. Kiedy jeszcze byłem redaktorem „Najwyższego Czasu!” zaangażowani geopolitycznie koledzy usilnie namawiali mnie do nadania pismu prorosyjskiej linii – że Polska powinna związać się z Rosją. Koronnym argumentem miał być „rów terytorialny”. I kiedy prawie już mnie przekonali, no bo z takim „rowem” nie ma żartów, nagle w Europie Środkowej próżnię polityczną powstałą po ewakuacji stąd imperium sowieckiego, zaczęły wypełniać Niemcy, kusząc tutejsze państwa, a szczególnie – tutejszych biurokratów korzyściami z Anschlussu. Koledzy geopolitycy zaczęli gorąco namawiać mnie do nadania pismu linii proniemieckiej – że Polska musi związać się z Niemcami. - Jakże to z Niemcami – odpowiedziałem zdziwiony. - Przecież „rów terytorialny” cały czas jest w tym samym miejscu – to jakże my z Niemcami? Na takie dictum koledzy geopolitycy wzruszyli ramionami, a ja zrozumiałem, że do geopolitycznych dogmatów należy podchodzić ostrożnie i cum grano salis. Więc chociaż Nowa Zelandia żyje jakby na uboczu świata, to niekiedy angażuje się w sprawy rozgrywające się w jego centrum. Tak było w czasie I wojny światowej, kiedy to wojska nowozelandzkie wykrwawiły się w bitwie pod Galipoli – o czym świadczy przejmująca ekspozycja w Muzeum Narodowym w Wellington – no i w II wojnie światowej, kiedy to nowozelandczycy walczyli ramię w ramię z Polakami pod Monte Cassino.
Ale chociaż Nowa Zelandia żyje jakby na uboczu świata, to przecież i tutaj dobiegają stłumione echa wydarzeń zachodzących w jego centrum. A gdzie jest to centrum? Odpowiedź jest prosta, jak budowa cepa. Centrum świata jest dzisiaj w Warszawie, to znaczy – już było 14lutego, kiedy to nasi Umiłowani Przywódcy zorganizowali międzynarodową konferencję w sprawie złowrogiego Iranu. Piszę to 10 lutego, kiedy konferencja jeszcze się nie odbyła, ale na pewno się odbędzie, skoro tak zdecydował sekretarz Stanu USA pan Mike Pompeo, no i izraelski premier Beniamin Netanjahu. Kto jeszcze weźmie w niej udział – tego oczywiście nie wiem, bo na Nową Zelandię docierają zaledwie stłumione echa wydarzeń zachodzących w centrum świata, więc dotarła tylko informacja, że uczestniczyć w niej będą także „inne kraje europejskie” - ale nie wiadomo, ani które, ani – czy w ogóle. Ale stosunki międzynarodowe nie rządzą się zasadą demokratyczną, głoszącą, że im wieksza Liczba, tym słuszniejsza Racja, tylko ciężarem gatunkowym uczestników. Na przykład w takim Zgromadzeniu Ogólnym ONZ co i rusz ma miejsce jakieś groźne kiwanie palcem w bucie przeciwko bezcennemu Izraelowi, który jednak nic sobie z tego nie robi, bo jego ciężar gatunkowy w światowej polityce jest prawie taki sam, jak ciężar gatunkowy Stanów Zjednoczonych. Ciekawe, co na to geopolityka, ale mniejsza z tym. Jak to tłumaczył pewien adwokat swemu klientowi: „wygrał pan sprawę, trzeba tylko zapłacić i odsiedzieć” - więc i ustalenia jakie zapadną na konferencji w Warszawie trzeba będzie jeszcze wprowadzić w życie. No a jak je wprowadzić w życie? Jak przekonać złowrogi Iran, żeby zrobił coś, czego za żadne skarby nie będzie chciał zrobić? Tajemnica nie taka to wielka, bo już Stanisław Lem pisał w „Cyberiadzie” o „maszynach śledczych o mocy kilku tysięcy trupsów”, a cóż dopiero – gdy się pomyśli o machinach perswazyjnych, którymi dysponują wielkie mocarstwa oraz bezcenny Izrael? Takim wielkim mocarstwem była w czasie I wojny światowej Wielka Brytania – ale wizyta w Muzeum Narodowym w Wellington, podobnie jak wizyta w memoriale w australijskiej Canberrze pokazuje, że kierownicy Imperium Brytyjskiego woleli posługiwać się nie tyle może „askarisami”, bo to praktykowali Niemcy, ale wojskami przybyłymi z odległych zakątków świata. Ciekawe jak to będzie w przypadku złowrogiego Iranu, bo dlaczegóż by bezcenny Izrael miał narażać swoich bezcennych obywateli w jakichś arabsko-irańskich awanturach, kiedy są przecież Amerykanie, których – podobnie jak Polacy – aż się rwą do walki i nie mogą się doczekać, gdy padnie stosowny rozkaz? W dodatku historia może się powtórzyć, bo skoro Wielka Brytania skrupulatnie podliczyła, ile kosztowało ją utrzymanie tych całych polskich wojsk i zażądała zapłaty, to dlaczegóż by nie miało tak samo być i teraz? To może być cena za bilet wstępu do klubu wielkich mocarstw, bo wiadomo przecież, że uzyskanie tak wysokiej pozycji towarzyskiej w świecie musi kosztować. Jeśli za jeden „Fort Trump” w Polsce pan minister Błaszczak gotów jest płacić 2 miliardy dolarów rocznie, to kiedy w grę wchodzi pozycja Polski na arenie międzynarodowej, rząd nie będzie się wahał i sypnie groszem, a właściwie – sypnie złotem, które w ubiegłym roku Narodowy Bank Polski kupił na czarną godzinę. W 1939 roku w Paryżu, gdzie zorganizowano pomoc dla polskich uchodźców, pewnego dnia do okienka, gdzie wypłacano zapomogi, zgłosiła się dama z ubrylantowanymi palcami obydwu dłoni. - Pani z takimi brylantami po zapomogę? - zdumiał się kasjer. - Te brylanty, to na czarną godzinę – odpowiedziała dama. - To już jest czarna godzina – odparł kasjer i zatrzasnął jej okienko przed nosem. Więc nie jest wykluczone, że po warszawskiej konferencji w sprawie złowrogiego Iranu nadejdzie czarna godzina – chyba, że wspomniane złoto jeszcze wcześniej zostało przekazane bezcennemu Izraelowi w charakterze zaliczki na poczet tak zwanych „roszczeń”. Czy tak było, to nie jest oczywiście pewne – ale skoro „Gazeta Wyborcza” w ramach leninowskich norm o organizatorskiej funkcji prasy, zorganizowała klangor przeciwko prezesowi NBP Adamowi Glapińskiemu, że wypłaca zbyt wysokie pensje swoim współpracownicom, to być może pan Glapiński jeszcze złota nie przekazał, a ten klangor mógł być formą perswazji, żeby, jak przyjdzie co do czego, nie wierzgał przeciwko ościeniowi. Wszystko bowiem na tym świecie pełnym złości zależy od etapu, na jakim aktualnie się znajdujemy i od tego, jakie mądrości w danej chwili obowiązują – a niezależnie od tego nadal pozostaje w mocy słynna nazistowska zasada, że „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”. Toteż okazało się, że współpraca pana Kazimierza Kujdy, w swoim czasie pełniącego funkcję prezesa zarządu spółki „Srebrna”, ze Służbą Bezpieczeństwa, wcale go nie dyskwalifikuje, bo „nikogo nie skrzywdził”. To jasne, że nie mógł nikogo skrzywdzić, skoro pan generał Petelicki raz na zawsze wyjaśnił, że do SB się wstępowało, żeby pełnić dobre uczynki. To by wyjaśniało również przypadki współpracy z SB wielu osób duchownych – ale – jak zauważyła pani Beata Mazurek – kiedy o taką współpracę jest posądzony ktoś z towarzystwa, albo nawet i Lech Wałęsa, to zaraz podnosi się pełen oburzenia klangor, a jeśli ktoś z PiS, to zaraz, niczym fala tsunami - podnosi się fala moralnego potępienia. W Nowej Zelandii fale tsunami nie biorą się z lustracji, tylko zwyczajnych, poczciwych trzęsień ziemi – ale bo też Nowa Zelandia żyje jakby na uboczu świata.
* Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdą środę o godz. 20.50. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu.
Ilustracja
Media © Radio Maryja / Telewizja Trwam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz