Celebryci z nożem w plecach
Ale obciach, ale zamieszanie! Takiego noża w plecy chyba nikt się nie spodziewał, a już zwłaszcza celebryci ze wszystkich siedmiu płci, którzy gotowi są na wszystko, by choć na chwilę pojawić się w światłach rampy. Dotychczas świat wydawał się prosty; z jednej strony Jasnogród pod dyrekcją żydowskiej gazety dla Polaków, która codziennie informuje mikrocefali, o czym i jak myślą, a z drugiej – Ciemnogród z faszystami, kseno – i homofobami, a przede wszystkim – z antysemitnikami. Tych antysemitników trzeba zwalczać wszystkimi środkami, a w ostateczności – zgotować im ostateczne rozwiązanie. Bo – jak poucza Adam Mickiewicz – „dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest święte, jak dzieło tworzenia”, a jakaż sprawa może być lepsza od posłania wszystkich antysemitników do gazu, by w ten sposób naprawić świat?
Na razie oczywiście nikt z takim radykalnym programem nie występuje, ale któż może zagwarantować, że gdzieś tam, w mrokach podziemia, nie jest wykuwana Wunderwaffe, która raz na zawsze oczyści świat z elementów niepożądanych? Na razie jednak mamy do czynienia z nieśmiałymi próbami wysondowania, jak dalece cel uświęca środki. Mam oczywiście na myśli pana Rafała Gawła, funkcjonariusza Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Taki monitoring kosztuje, zwłaszcza, że zwalcza się tam rasizm i ksenofobię przy pomocy tańcowania i organizowania specjalnych „warsztatów antydyskryminacyjnych”. Nigdy w takim warsztacie nie byłem, ale mogę sobie wyobrazić, że jest tam bardzo wesoło, bo w końcu któż ma się weselić, jeśli nie bojownicy o Słuszną Sprawę, zwłaszcza kiedy już zejdą się we własnym gronie i każdy coś tam ze sobą przyniesie? Na takie rzeczy pieniądze muszą być, toteż zarówno administracja rządowa, jak i samorządowa futruje rozmaite „organizacje pozarządowe”, których funkcjonariusze dzięki temu mogą i sobie wypić i smacznie zakąsić. Zwłaszcza organizacje tropiące antysemitników – bo gdyby tak któraś została pominięta w rozdzielniku, to już nastepnego dnia „prasa międzynarodowa” zrobiłaby z takiego zapominalskiego marmoladę. Toteż wszyscy starają się jak mogą, żeby nie padło na nich podejrzenie i organizacjom pozarządowym nie potrafią niczego odmówić. Aliści już w Starym Testamencie mamy zanotowane spostrzeżenie, że „nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”, toteż nie można się dziwić, że w tej sytuacji taki jeden z drugim funkcjonariusz próbuje sobie to i owo sprywatyzować. I taki właśnie casus pascudeus przytrafił się panu Rafałowi, który potrafił wydymać nawet Fundację Batorego, futrowaną przez starego żydowskiego grandziarza finansowego. Co tu gadać; w haśle „Polak potrafi”, była sama najczystsza prawda! Toteż niezawisły sąd w pierwszym odruchu (jeszcze za komuny Janusz Wilhelmi napominał, by wystrzegać się pierwszych odruchów, „bo mogą być uczciwe”) skazał go na 4 lata więzienia, ale potem ktoś starszy i mądrzejszy musiał niezawisłemu sądu zwrócić uwagę, że taka surowość jest dopuszczalna, a nawet zalecana w stosunku do faszystów, czy antysemitników, ale przecież nie wobec płomiennych szermierzy postępu! Z drugiej jednak strony wydymana została Fundacja Batorego, a tego żaden niezawisły sąd płazem puścić nie może, to chyba jasne? Tedy rada w radę uradzono, by wilk był syty i owca cała. W rezultacie panu Rafałowi zmniejszono karę o połowę. Jak widzimy, również na nieubłaganym gruncie postępu droga ku świetlanej przyszłości najeżona jest różnymi niebezpieczeństwami, o czym informuje angielskie przysłowie, że life is brutal, plugaws and full of zasadzkas.
No i właśnie okazało się to w całej straszliwej postaci. Zresztą nie po raz pierwszy, bo jeszcze w latach 90-tych „Gazeta Wyborcza” podała informację, że w Nowym Jorku Murzyni biją Żydów. Jak biją Żydów, to oczywiście bardzo źle, podobnie jak źle jest, gdy biją Murzynów. Ale jak jest, gdy Murzyni biją Żydów? Jak to zdefiniować, jak to ocenić? Redakcyjny Judenrat powstrzymał się tedy od wszelkich komentarzy, co wskazywało nie tylko na zaskoczenie, ale i potężny dysonans poznawczy. Podobnie i teraz, kiedy to krwawy reżym Jarosława Kaczyńskiego, któremu najwidoczniej nie wystarczy, że „morduje papugi” – podniósł zbrodniczą rękę na dziki z zamiarem sprawienia im holokaustu. Takiej zbrodni żaden człowiek mądry, roztropny i przyzwoity, z tych, co to rozpoznają się po zapachu, nie mógł puścić płazem, toteż w miejsce Komitetu Obrony Demokracji powołany został Komitet Obrony Dzików, do którego jeden przez drugiego zaczęli garnąć się celebryci ze wszystkich siedmiu płci. Na mieście pojawiły się pogłoski, jakoby pani Kinga Rusin zamierzała bronić dzików własną piersią, a pani „Kasia” Nosowska napisała i nawet zaśpiewała dla dzików specjalną piosenkę. Podobno dziki słuchały tego, jak zaczarowane, co pokazuje, że prawdziwa sztuka pokonuje wszelkie bariery, również te, jakie Ciemnogród wzniósł między ludźmi, a „istotami czującymi” – bo dziki, ma się rozumieć, są „istotami czującymi”.
I kiedy wydawało się, że wajcha została przestawiona prawidłowo, niczym grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że Komisja Europejska pochwaliła Polskę i to w dodatku nie za desperacką obronę dzików przed holokaustem ze strony krwawego reżymu, a przeciwnie – za zbrodniczy zamiar ich zholokaustowania. Dotychczas Komisja Europejska, na czele której stoją dwa niemieckie owczarki: Jan Klaudiusz Juncker i Franciszek Timmermans, uchodziła za najtwardsze, a jeśli nawet nie najtwardsze, to w każdym razie za jedno z najtwardszych jąder nieubłaganego postępu, a tu ni stąd, ni zowąd, opowiedziała się, wbrew stanowisku postępaków ze wszystkich siedmiu płci, po stronie krwawego reżymu. Takiego noża w plecy nikt się nie spodziewał i teraz nie wiadomo, czy pani „Kasia” Nosowska za swoją piosenkę dostanie Nagrodę im. Karola Wielkiego, czy też będzie mogła liczyć wyłącznie na order krzyża zbolałego, zwłaszcza gdy i dzikom jej twórczość przestanie się podobać?
Najwyraźniej w obozie nieubłaganego postępu wystąpił brak koordynacji, a w takiej sytuacji należy przyjrzeć się przyczynom tego stanu rzeczy i rozebrać je sobie z uwagą. Już na pierwszy rzut oka narzuca się jeden wniosek – że mianowicie tubylczy Komitet Obrony Dzików nie uzgodnił swoich działań, ani nawet swojej inicjatywy z Komisją Europejską. A przecież powinien zrozumieć, że Komisja Europejska nie będzie tolerowała żadnych samowolek, nawet w słusznej sprawie, bo gdy chodzi o władzę, to wszystkie inne względy schodzą na plan dalszy. Zauważył to jeszcze w XVIII wieku Franciszek Maria Arouet bardziej znany jako Voltaire, pisząc, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się o to, jakie wygody mają myszy na statku.” Rozumiał to doskonale Król z książki Antoniego de Saint-Exupery „Mały Książę.” Jak pamiętamy, jest tam scena, gdy Mały Książę przybywa na planetę zamieszkałą przez Króla, który przedstawia mu się jako władca absolutny, nie tolerujący najmniejszego sprzeciwu, toteż Mały Książę prosi go, by mu zarządził zachód słońca. Król bynajmniej nie odmawia, tylko zagłada do kalendarza i powiada: „zarządzam zachód słońca na godzinę 19,15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch!” Najwyraźniej tubylczy celebryci ze wszystkich siedmiu płci padli ofiarą uderzenia do głowy wody sodowej, zapominając nawet o polskim przysłowiu, że „co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie!”
Nasza Złota naciska cyngiel?
Wiadomo, że nie ma rzeczy ważniejszej, jak demokracja. Kiedy tylko okazało się, że demokracja powoduje zagrożenie dla demokracji, poruszone zostały Moce ziemskie i piekielne, z panem Mateuszem Kijowskim na fasadzie. Kiedy jednak obrona demokracji spaliła na panewce, okazało się, że nie ma rzeczy ważniejszej nad praworządność. Toteż w obronie praworządności zostały poruszone Jeszcze Większe Moce – również w postaci Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu – i wydaje się, że praworządności może stać się zadość. Pani Małgorzata Gersdorf rozsiadła się na fotelu Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego pełną gębą, do swoich gabinetów wrócili będący już w stanie spoczynku sędziowie – a przecież to dopiero początek, bo Nasza Złota Pani pełne zwycięstwo praworządności przewidziała dopiero na rok 2019, więc wszystko jeszcze przed nami. I chociaż wiadomo, że nie ma rzeczy ważniejszych, niż demokracja, czy praworządność, jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że pieniądze jednak ważniejsze, zwłaszcza cudze. Nie ma bowiem niczego, co mogłoby wzbudzić większe emocje, niż pieniądze, a demokracja czy nawet praworządność bez emocji, to jak Cygan bez drumli, więc jak widać, ani demokracja, ani praworządność beż pieniędzy obejść się nie mogą. Zwłaszcza w 2019 roku, który w naszym nieszczęśliwym kraju jest rokiem wyborów i to podwójnych. W maju odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a jesienią – do parlamentu tubylczego. Na te wybory trzeba zaproponować suwerenom jakieś makagigi, zwłaszcza, że obrona demokracji, a nawet praworządności, nieco spowszedniała. Toteż pani Babara Nowacka w Trzech Króli wystapiła z manifestem, by rozpocząć oddzielanie Kościoła od państwa, a na początek – by odciąć Kościół od finansów publicznych. Dopiero teraz stało się lepiej zrozumiałe, dlaczego przed kilka ostatnich miesięcy zarówno żydowska gazeta dla Polaków, jak i inne media głównego nurtu, biły na alarm z powodu szerzącej wśród duchowieństwa z szybkością płomienia pedofilii i priapizmu. Jak wiadomo, w kampanię tę włączyły się również środowiska twórczej, a konkretnie – pan reżyser Wojciech Smarzewski, upowszechniając frazę „tajemnica wiary – złoto i dolary”. Toteż i pani Nowacka wiąże nadzieje na polityczną konkietę na ekscytowaniu ludzi perspektywą pozbawienia Kościoła dochodów, a pan profesor Jan Hartman, u którego szczerość wyprzedza i to znacznie – pozostałe zalety intelektualne wyjaśnił o co chodzi. Nie chodzi o to, by ułożyć na nowo stosunki między Kościołem i państwem, tylko o to, by pozbawić Kościół w Polsce jakiejkolwiek władzy. To nawet logiczne, bo szlachta jerozolimska już nie może się doczekać, kiedy wejdzie na kark mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, więc po cóż tu jeszcze ktoś, kto miałby jakąś władzę? Tak oto ujawnia się prawdziwe oblicze i prawdziwy cel Zakonu Synów Przymierza, przywleczonego do Polski za prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
Ale Kościół, chociaż – jak to zauważyła pani prof. Monika Płatek, ta sama, co to zasłynęła ze spostrzeżenia, że w związkach jednopłciowych rodzi się więcej dzieci, niż w normalnych – biedny nie jest, to przecież nie jest tak bogaty, jak - dajmy na to – banki. Pieniądze, jak wiadomo, są w bankach, ale i bank bankowi nierówny, toteż najwięcej pieniędzy jest w banku wszystkich banków, czyli – w Narodowym Banku Polskim. Gdyby jeszcze prezesem Narodowego Banku Polskiego był dajmy na to, ascetyczny pan prof. Leszek Balcerowicz, to nikomu nic by nie przeszkadzało, bo wiadomo, że czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty. Tymczasem prezesem tego Banku jest Adam Glapiński, stary kolaborant Jarosława Kaczyńskiego, zatem jest podejrzany ex definitione. Toteż nie trzeba było długo czekać, aż „Gazeta Wyborcza”, która – jeśli madrość etapu tego wymaga – chętnie zagląda osobom podejrzanym nie tylko w rozporki, ale również, a może nawet zwłaszcza – w kieszenie - zaczęła ekscytować tubylczych suwerenów zarobkami dyrektorek, a konkretnie – pani dyrektor Martyny Wojciechowskiej. Zgodnie z faktami prasowymi, nad którymi swoje wypielęgnowane ręce załamuje pochodząca ze świętej rodziny pani redaktor Dominika Wielowieyska, pani Wojciechowska zarabia ponad 60 tysięcy złotych miesięcznie. Tego żaden uczciwy obywatel tolerować nie może, toteż kiedy tylko sprawa wyszła na jaw, działacze Platformy Obywatelskiej („Iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka?” - zastanawiał się poeta) od razu złożyli gotowy projekt ustawy, żeby ujawnić zarobki w NBP. Nie dlatego bynajmniej, żeby – dajmy na to – BND im ten projekt zawczasu przygotowała i tylko czekali na publikację faktu prasowego w „Gazecie Wyborczej” - tylko tak się po prostu złożyło. Wysokością zarobków w NBP poruszeni zostali również działacze PiS w osobach Wielce Czcigodnego Senatora Jana Marii Jackowskiego i Niemniej Czcigodnego, a w dodatku – najpobożniejszego ministra rządu Jarosława Gowina. Ale prezes Glapiński nie zaspokoił ich ciekawości w tym zakresie, ponieważ – jak wyjaśnił – nie pozwala mu na to prawo. A wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak złamane prawo, toteż ustawa według projektu PO pewnie zostanie uchwalona – bo na taką możliwość wskazała również Wielce Czcigodna Beata Mazurek.
Widać tedy wyraźnie, że PiS cofa się na całej linii, a nawet – że na fasadzie obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm pojawiają się kolejne rysy, niczym w lustrze Lisa Witalisa z popularnej opowieści Jana Brzechwy, który tak naprawdę też nazywał się inaczej. Ale o to mniejsza – jak w swoim czasie śpiewała Krystyna Prońko - „będzie to, co ma być” - więc ważniejsza wydaje się deklaracja prezesa Glapińskiego, że taka ustawa może Narodowemu Bankowi Polskiemu „bardzo zaszkodzić”. Ciekawe, że podobną opinię wyraził były prezes NBP Marek Belka, który do krwawego reżymu Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie miał zadnych skłonności, więc być może chodzi tu o coś innego, niż ukrycie finansowych bezeceństw. W takim razie – o co? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. No dobrze – ale o jakie pieniądze? Jak wiadomo, w traktacie akcesyjnym z 2004 roku Polska zobowiazała się do przystąpienia do unii walutowej, czyli – mówiąc po ludzku – do przyjęcia waluty emitowanej przez Europejski Bank Centralny we Franfurcie nad Menem, czyli euro. Data przystapienia do tej unii nie została wprawdzie określona, ale to znaczy tylko tyle, że w takiej sytuacji o tym, czy już czas, zadecyduje Nasza Złota Pani. Jeśli tedy folksdojcze z PO mieli już z góry przygotowany projekt ustawy, która może Narodowemu Bankowi Polskiemu „bardzo zaszkodzić”, to być może oznacza to, że Nasza Złota Pani nakazała rozpoczęcie operacji demontowania NBP? Żeby jednak w roku wyborczym niepotrzebnie nie płoszyć tubylczych suwerenów, którzy w przeciwnym razie mogliby instynktownie skupić się wokół rządu, operacji tej nadany został pozór walki z korupcją. Niemcy znają psychikę narodu polskiego, więc wiedzą, że najłatwiej wyprowadzić go w pole wykorzystując uśpione w nim zarazki „choroby czerwonych oczu” - jak lubiący kwieciste zwroty Chińczycy nazywają zazdrość. Cierpiące na tę chorobę narody wysilają całą swoją energię i pomysłowość na to, „by każdemu było tak źle, jak mnie”, więc nietrudno się domyślić, że na wieść, iż ktoś zarabia lepiej od innych, miliony Polaków odkryją w sobie sklonność do „sprawiedliwości społecznej” i w ten sposób może narodzić się nawet większość konstytucyjna – bo żeby Polska przystapiła do strefy euro, musi zostać zmieniona konstytucja, nad którą trzecie już pokolenie partyjniaków i ubowców mało nie zniesie jaja.
Impulsem do naciśnięcia przez Naszą Złotą Panią cyngla mogła być wizyta, jaką w naszym nieszczęśliwym kraju złożył włoski wicepremier Mateusz Salvini, który przyjechał tutaj gwoli montowania „osi”, która mogłaby zrównoważyć w Europie wpływy „osi” Berlin-Paryż. Ten cały Mateusz Salvini jest znanym populistą, podobno jeszcze większym od starzejącego się Jarosława Kaczyńskiego i prawie dowrównującym w populizmie węgierskiemu premierowi Wiktorowi Orbanowi. W takiej sytuacji periculum in mora, więc Nasza Złota Pani uznała, że czas uderzyć w czynów stal – a skoro tak, to i „Gazeta Wyborcza” i folksdojcze na dźwięk znajomej trąbki stanęli w ordynku – podobnie jak to było 16 grudnia 2016 roku podczas tzw. „ciamajdanu”.
© Stanisław Michalkiewicz
11-13 stycznia 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
11-13 stycznia 2019
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © "URMA" Sp z o.o.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz