Pomódlmy się za prawdziwych faszystów
Cóż, znowu przyjdzie nam rozprawić się z kolejnym kamieniem węgielnym (w tym wypadku chodzi o odwrotność definicji biblijnej) współczesnej lewicy – z poglądem, że my wszyscy, którzy nie wyznajemy lewicowych złudzeń, jesteśmy w istocie faszystami.
Tak zazwyczaj kończy się dziś każda dyskusja konserwatysty z lewicowcem. Kiedyś publiczność sama beształa tych, którzy stosowali „arumentum ad personam” miast „argumentum ad res”. No, ale kiedyś nawet uczniowie szkół średnich musieli wkuwać łacinę, grekę, logikę i zręby filozofii. Po takim kursie wszelkie dzisiejsze dywagacje pań pokroju prof. Środy czy prof. Płatek budziłyby jedynie pusty śmiech i zdziwienie jak takie osoby mogły ukończyć choćby podrzędne liceum, o stopniach naukowych w ogóle już nie wspominając.
Kiedyś… no ale kiedyś myślenie nie opierało się na testach, mozaikowych wykładach i wszechobecnej kulturze uwagi na pięć minut i komiksów zamiast rzetelnych opowieści. Obrazki czynią z nas istoty wrażeniowe, a takim istotom zaiste coraz dalej do myślenia w kategoriach prawdopodobieństwa, logiki i metodologicznej weryfikacji wagi każdego argumentu.
Współcześni mędrcy usiłują oderwać nas od klasyki, zastąpić powszechne doświadczanie świata opowieściami zapoznanych geniuszy, którym… im dalej od doświadczenia tym mocniej słońce przypala główki.
Niestety, tak długa prelogomena konieczna była do tego co teraz nastąpi. Właściwie mógłbym to ująć w jednym zdaniu: każdy kto ludzi kierujących się zdrowym rozsądkiem nazywa faszystami, jest w istocie faszystą lub będzie nim niedługo!
No, gdybym jednak tak skwitował wytwory myśli pań takich jak choćby posłanka Kluzik Rostkowska, to ktoś doszedłby do wniosku, że nie szanuję zarówno oponentów, jak też i publiczności innego płazu, która domaga się bardziej obfitej argumentacji.
Nazywają nas faszystami, bo nie godzimy się na istnienie wielu prawd, bo nie godzimy się na zrównanie praw rodzinnych dla zboczeńców i dla ludzi normalnych, bo nie czcimy bezwarunkowo „autorytetów”, które wskazują nam masowe (masowo przez nich opanowane) media, bo nie przystajemy na to aby człowiek wchodził w dziedziny boskie i sam orzekał kiedy ludzkie życie może się rozpocząć i kiedy ma się zakończyć. Nie godzimy się na bardzo wiele z tego co teraz, siłowo i bezczelnie usiłuje się ludziom wciskać już od kołyski. Sprężyny tej przemocy są bardzo zawoalowane i wcale nie kryją się w sporach medialnie nagłaśnianych. Te sprężyny tkwią z podstawowych koncepcjach świata, człowieka, natury i ….w najbardziej brutalnych rachubach ekonomii. To jednak sprawy, które – każda z osobna – wymagają dłuższej analizy. Wrócę do tego uzasadniając np., stwierdzenie, że myślenie kabalistyczne leżało np. u początków rewolucji bolszewickiej, czy też ustanawiania w Turcji „państwa świeckiego”. To jeszcze przed nami.
Teraz zastanówmy się czym właściwie wojują dzisiejsi lewicowcy gdy usiłują nas stygmatyzować i szantażować jednocześnie epitetem „faszysta”.
Zacznijmy od tego, że dziewięciu na dziesięciu używających terminu „faszysta” kompletnie nie ma pojęcia czym był faszyzm i jaka jest jego historyczna i ideowa definicja. Ot gadają: „faszysta” bo usłyszeli w tvn, że teraz „wojna z faszyzmem” jest modna i powoduje, że taki bojownik automatycznie awansuje do „intelektualnej elity”. Gdyby jednak prawdziwe elity składały się z takich – jak oni - jednostek, to pewnie do dziś czesalibyśmy się grzebieniami z kości, jadalibyśmy przy ogniskach i ubierali się w zwierzęce skóry.
Faszyzm jest szczególną odmianą myślenia socjalistycznego, która państwo i jego siłę stawia ponad demokratyczną metodą wyłaniania władzy. Wyznaje kult siły państwa ponad demokratycznymi metodami oraz socjalistyczne myślenie o gospodarce - to w istocie podwaliny systemu, który zbudował Benito Mussolini.
Jeśli wiec ktoś wyzywa nas od faszystów, to w istocie odsyła nas na Półwysep Apeniński z początków dwudziestego wieku.
To, co zwykle epiteciarze mają na myśli jest jednak czymś zupełnie innym: oni mówią „faszyzm”, a zupełnie nieświadomie (niedouczenie) mają na myśli ”nazizm”, czyli system, który kilka lat po wynalazkach Mussoliniego stworzył w Niemczech, legalnie i demokratycznie wybrany później na kanclerza, Adolf Hitler. Nie wyzywają nas od „nazistów”, bo mają o tych dystynkcjach nikłe pojęcie, a poza tym sam termin „nazizm” brzmi dla lewicowców mniej plakatowo i propagandowo. Wszak w swej pojęciowej istocie to: „narodowy socjalizm”.
Hmmm, trudno potem wyjaśniać, że hitlerowski nazizm był antykomunistyczny. No, był… bowiem komunistów naziści traktowali jako najpoważniejszych konkurentów do totalnie i bezwzględnie uprawianej władzy. Zresztą gdy zastanowimy się nad dokonaniami Józefa Stalina, to zauważymy lustrzane podobieństwo metod pomiędzy nazizmem i praktycznie uprawianym komunizmem. Pamiętajmy też i o tym, że faszyzm był korporacjonistyczny, a jego praktyczny dorobek i dziś można zauważyć na korytarzach i w stosunkach pomiędzy pracownikami w niejednej światowej korporacji.
Nazizm Adolfa Hitlera to już nie były przelewki, w istocie była to ideologia zbrodni, masowego mordu, rasistowskich prześladowań i morderczej ekspansji za wszelką cenę. Łączyła w sobie cechy planowej gospodarki (którą Hitler był zafascynowany) i totalnej kontroli nad każdym przejawem życia podległych sobie obywateli. Dopiero właśnie niemiecki nazizm przeraził cały świat. Od 1933 roku do 1945 urządził światu tak krwawe zdarzenia, że trudno to porównać z czymś innym. Oczywiście osiągnięcia światowego komunizmu są daleko większe, ale rządził przecież nieporównanie dłużej.
Czy zatem lewicowi totalitaryści (cechą totalniaków jest przecież odmawianie a priori praw do posiadania racji wszystkim, którzy nie myślą tak jak totalniacy) wiedzą co mówią obarczając właśnie nas epitetem „faszyści”?
My, konserwatyści, przyglądamy się światu i z tych obserwacji wyciągamy ogólne wnioski, postulujemy dostosowywanie się właśnie do tych praw. Nie chcemy niczego rewolucyjnie zmieniać, nie chcemy nikogo na siłę edukować. Nigdy też nie przyjdzie nam do głowy, aby kogoś obrażać mianem „faszysty”. Postulujemy kultywowanie indywidualizmów, obronę wolności, ograniczanie omnipotencji państwa tam, gdzie to tylko na racjonalny sens. Czy zatem, którekolwiek z tych dążeń można określić mianem: „faszystowskie”?
Niestety zjawiskiem starym jak świat jest przypisywanie własnych dążności i sposobu myślenia innym. Często przecież to właśnie złodziej najgłośniej krzyczy: „łapcie złodzieja!”.
Ludzie mający w sobie dążność do wprowadzenia powszechnego myślenia w rytm wyznawanych przez siebie schematów, ludzie, którzy chcieliby przymusowo „resocjalizować” tych, którzy myślą inaczej niż oni, ludzie, którzy uważają, że tylko za pomocą państwowej przemocy można ludzi – najczęściej wbrew ich woli – doprowadzić do najszczęśliwszej formy społecznego zorganizowania. Ci ludzie szybko etykietują swoich adwersarzy mianem „faszyści”. Ten termin dziś już na pewno nie oznacza tego, co historycznie powinien, dziś symbolizuje on po prostu osoby sprzeciwiające się wszechobecnej intelektualnej i mentalnej przemocy serwowanej przez lewicę .
Oni chcą wszystko zmieniać, rewolucjonizować, chcą ludzi „przymusowo edukować”, marzą o rozbiciu tradycyjnych form społecznej organizacji. Jeśli walczą o naturę, to tylko taką, która da się wprząc w ich „intelektualne czołgi”.
Kochają tłum, umundurowanie i powszechne skandowanie własnych haseł. Czy takie tendencje nie wyczerpują dziś definicji „faszyzmu”, a nawet najbardziej brutalnych form „nazizmu”? Dlaczego zatem zarażeni intelektualnym syfilisem dwudziestego wieku wszystkim innym wmawiają chorobę i chcą ich przymusowo wysyłać na leczenie?
Świat nie jest prosty i w tym jest piękno myślenia prawdziwie konserwatywnego, że zawsze wynajdzie coś nowego, fascynującego zapładniającego intelektualnie.
Świat w wydaniu lewicowców jest ponury, nieprzyjazny, trzeba go okiełznywać za pomocą mundurowania, ujednolicania, globalizowania, korporacjonizowania….
Biedni ludzie, zasłużyli na szczerą modlitwę.
Bez odwagi król jest nagi
Kto się boi, ten już przegrał. Stara maksyma wojenna nigdy nie straciła swojej aktualności. W wielkich kampaniach dużo ważniejsze okazują się być starcia psychologiczne i informacyjne niż sam – słyszany w finale – szczęk oręża.
Wojny przegrywa się w głowach i w rezultacie tego procesu właśnie głowy spadają, choć zwykle nie są to jednak głowy tchórzy, którzy klęskę sprowadzili. Odwaga dowódców zaraża żołnierzy. Napoleon wielokrotnie sam – choć wzrostu był nikczemnego – krzesał ze swoich wojaków najwyższe poświęcenie.
Spokojnie! Nie przystąpiłem do pisania żadnego nowego traktaciku o strategiach i wojnach, chcę tylko tak – artyleryjsko i z porządnym przygotowaniem – powiedzieć co myślę o strategii naszych władz względem opresyjnych praktyk lewackich władz Unii Europejskiej, rozdokazywanej pani Mosbacher oraz Abbego Foxmana i niektórych kręgów żydowskiej diaspory.
Jak do tej pory to przybraliśmy strategię najgorszą z możliwych: najpierw bezsensowne pobrzękiwanie szabelką i deklaracje w stylu Stefka Burczymuchy, a potem – nawet bez próby trzymania szyku – żenujące rejterady.
Przy czym każda z tych rejterad jest bardziej brzemienna w skutki od swych sióstr starszych. Nasi rywale i przeciwnicy postępują więc wedle najbardziej skutecznej taktyki: jak miękko wchodzi, to pchamy jak najdalej. Im bardziej podkulamy ogon, tym mocniejsze ciosy będą na nas spadać, aż w końcu ktoś wejdzie tu sobie i porządzi jak chce, bo dlaczego miałby się przejmować rządem Polaków, który nikomu nie potrafi skutecznie dać w zęby.
Nawet ukraińscy nacjonaliści nic sobie nie robią z polskiej racji stanu i wrażliwości i nuże bandziora Stepana Banderę wynosić na narodowy Parnas.
Tchórzliwi politycy nie biorą się jednak znikąd, nie wypadają jak króliki z kapelusza. To wynik:
- raz/ komunistycznej hodowli,
- dwa/ działania Republiki Okrągłego Stołu, która każdemu, kto upominał się o Polskę gotowała medialną kocią muzykę,
- trzy/ chowu wsobnego wewnątrzpartyjnego, który zakłada, że tylko głupie i pokorne ciele przeżyje, a cała reszta zostanie zgilotynowana przez kieszonkowych bonaparsteczków.
Piszę rzeczy banalne i oczywiste, ale sami spójrzcie jak zachowują się nasi dzisiejsi „przywódcy”. Czy oni są w stanie poprowadzić nas do zwycięskiej kampanii choćby przeciwko… Andorze?
Siła, która musi przemówić
Od wielu lat spada na nas lawina pouczeń. Do znudzenia – przed snem i skoro tylko otworzymy powieki – powtarza się nam jakie to mamy obowiązki, jacy powinniśmy być i czego mamy bezwzględnie przestrzegać.
Tresuje się nas w respektowaniu praw każdej – ulubionej przez polityczną poprawność – mniejszości. W końcu boimy się nawet odezwać, aby komuś nie podpaść, aby ktoś na nas nie doniósł do jakiegoś sądu, trybunału.
W sytuacji, gdy czujemy na sobie rosnącą presję totalitaryzmu – dla niepoznaki ubranego w szatki humanizmu i troski o najbiedniejszych – warto zdać sobie sprawę z faktu, że
primo: to my stanowimy tu większość, secundo: płacąc podatki i przestrzegając prawa naturalnego to my właśnie możemy zmiatać rządy i domagać się zagwarantowania naszych właśnie praw, tertio: tolerancja oznacza niemiłą zgodę na współistnienie z tymi, którzy widzą świat niezgodnie z naszymi poglądami i uszanowaniem dla wartości.
Mamy swoje prawa. Najważniejszym z nich jest prawo do wolności. Nikt nie może nam narzucać rzeczy niezgodnych z naszym poczuciem przyzwoitości, świętości i prawego życia. Nikt też nie może gwałcić naszego prawa do ustanawiania w kraju takiej władzy, jaka nam się żywnie spodoba. Najmniej zaś predestynowani do tej roli są eurokraci, których – na dobrą sprawę – nikt nie wybiera i nikt nie rozlicza z tego, co za nasze pieniądze, czynią.
Odrzućmy więc na bok nasze spokojne myśli, odrzućmy na bok przekonanie, że najważniejsze jest unikanie konfliktów. Nadszedł czas, aby otwarcie zdać sobie sprawę z naszych praw i jednocześnie ryknąć. Inaczej zagonią nas do konta, w którym będą nas zamykać, wybijać i „resocjalizować”.
Ich bezczelna ofensywa trwa na wszystkich frontach.
Ostatnio – w nadmorskich Łazach – mój znajomy uczestniczył w niewinnej „animacji” dla dzieci, która miała być urozmaiceniem ich wypoczynku i dobrą zabawą. Gwiazdą „animacji” dla dzieci była słynna tefauenowska „niania” Dorota Zawadzka. Czegóż to „niania” dzieciom nie naopowiadała. Dowiedziały się, że jej spotkania są częścią całego tournée, które „niania” odbywa nad polskim morzem. „Niania”, która znana jest z tego, że lepiej potrafi udzielać telewizyjnych porad niż wychowywać własne potomstwo, przykazywała dzieciakom, że powinny natychmiast zawiadamiać „stosowne organy” – a nawet rzecznika praw dziecka – gdy tylko zachowanie ich rodziców wyda im się podejrzane. „Niania” – jak rasowy sowietskij komisar – zachęcała więc progeniturę, aby obficie czerpała ze wspaniałego przykładu Pawlika Morozowa. Muzeum tego denuncjatora własnych rodziców mieściło się w sowieckiej Gierasimowce. Na koniec spotkania bezinteresowna „niania” rozdała dzieciom prospekt reklamujący drogie zabawki z komentarzem, aby dzieciaki domagały się od rodziców kupienia im takich właśnie cudeniek. Złośliwie domyślam się, że firma produkująca te rzeczy była cichym sponsorem tego - sowietyzującego milusińskich - spotkania.
Mówiąc krótko machina wojny z nami działa nieustannie i nie przebiera w środkach. Deprawowanie dzieci uchodzi im bezkarnie…Dlaczego?
Bo my milczymy, albo machamy rękami, albo też kładziemy uszy po sobie aby się nie awanturować. Powiem dosadnie – jeśli nadal będziemy się zachowywać jak zastraszone owieczki, to poderżną nam gardła, zaczipują mózgi i zagonią nas do rezerwatów. Jeśli nie zaczniemy się domagać prawa do wpływu na program wychowania od przedszkoli, aż do szkoły średniej, to niedługo – po cichu, na zasadzie pełzającej mgły – zborsuczą nam młode pokolenie.
Mamy prawo do wyrzucania z obiegu tych treści, które uznamy za szkodliwe dla naszych dzieci!
Mamy prawo i obowiązek domagania się, aby w przestrzeni publicznej nie były eksponowane i promowane symbole i hasła związane z ruchem homoseksualnym. To zawsze była mniejszość i niech taką pozostanie. Są tolerowani przez normalną większość i niech im to wystarczy. Eskalowanie żądań, ze strony mniejszości, szantażowanie nas nowomową, w której wielką rolę pełni zastraszanie nas terminem: „homofobia”, musi znaleźć swój kres. Dosyć zohydzania miłości, rodziny, płci i seksualności! Dość promowania i gwałcenia nas przez oczy treściami, które są sprzeczne z naturą i poglądami większości mieszkańców naszego kraju! Tolerancja dla homoseksualistów nie oznacza zgody na zrównanie statusu homoseksualnych par z uświęconą w naszym społeczeństwie instytucją małżeństwa. Protestujmy przeciwko nachalnym i złym w swojej wymowie paradom na naszych ulicach. Inaczej trująca mgła zatruje nasze społeczeństwo tak, jak uczyniła to ze społeczeństwami w Europie Zachodniej.
Mamy obowiązek obrony tego, co dla nas święte. Musimy domagać się od naszych posłów działania na rzecz praktycznego stosowania kar za szarganie naszej religii i świętych dla niej symboli. Tu nie ma żadnej taryfy ulgowej, bo deprawatorzy tylko czekają na nasza bezczynność i słabość. Każde naruszenie naszych uczuć religijnych powinno natychmiast być karane. Nie możemy zachowywać się jak nieprzezorne panny, którym nie starczyło oleju w lampach. Nasza aktywność obywatelska to jednak nieustanne czuwanie. Nie bójmy się oskarżeń o „zaściankowość” i „dewocyjność”.
Uwielbiam wracać do Mojej Polski właśnie dlatego, że w maju kobiety modlą się pod figurkami Maryji, że w Boże Ciało ulicami chodzą liczne procesje, że trwają peregrynacje kopii jasnogórskiej ikony Najświętszej Maryji Panny.
Piszę te słowa jako człek naznaczony wieloma upadkami, który zakosztował smaku „wolności”, którą oferuje dzisiejszy świat. Pewnie siedziałbym cicho, rachując własne grzechy, gdybym tak codziennie nie zżymał się na letniość, brak aktywności publicznej środowisk ludzi wierzących, tych którzy są lepsi ode mnie.
Trzeba zatrzymać podstępny pochód neomarksistów przez cała humanistykę. Oni tam czują się jak ryby w wodzie. Zatruwają umysły studentów, marnują publiczne pieniądze, a efektem tego jest wypełzanie z uczelni coraz gorszych potworów.
Mamy obowiązek protestować – skutecznie protestować – kiedy zamiast polskiej kultury serwuje się nam wymiociny tego, co już dawno na Zachodzie było prezentowane i dziś nie budzi tam nawet wzruszenia ramion.
Nie musimy przepraszać za to że istniejemy – jesteśmy większością i nie dajmy sobie wtłoczyć do głów kłamliwej retoryki mówiącej, o tym że - jako większość - mamy bezwzględny obowiązek milczenia wobec ekscesów małych – ale promowanych i hałaśliwych – grupek wynaturzeńców. Pamiętajmy o tym, że rycerz, który dotychczas nas bronił: zdrowy rozsądek, jest coraz bardziej zmęczony, atakowany ze wszystkich stron, a jego naturalne warunki życia, są nieustannie podmywane przez fale „nowego świata”.
Pamiętajmy też o tym, że Platon jest prorokiem wszystkiego czego nie chcemy wokół siebie i nie dajmy sobie wmówić, że konsekwencje jego myślenia są naturalną drogą rozwoju społeczeństw.
Mamy prawo walczyć o to, aby – w samorządach – rządzili nami ludzie prezentujący podobną do naszej wrażliwość i wartości.
Mamy obowiązek zadbać o to, aby w szeregach partii rządzącej obecnie rugowani byli karierowicze i „farbowane lisy”, a ich miejsce zastępowali ludzie związani z nami. Nie możemy być wyrozumiali dla dziadostwa, które często opanowuje PiS, nie możemy być bierni wobec tego, jak miejsce wartościowych postaci zajmują podrabiańcy, ludzie bez właściwości, mierni i bierni.
Mamy prawo promować naszych ludzi, nasze wartości, naszą kulturę, naszą wizje społeczeństwa i nasze media.
Pora na to, aby zmienić nie tylko język, którym publicznie się rozmawia, ale także media, które formują wrażliwość i wyobraźnię naszych rodaków.
Jak wyrugować stąd media niemieckie, postkomunistyczne i otwarcie prorosyjskie, to już temat na kolejny tekst, który niebawem Państwu przedstawię.
Teraz jednak proszę o to, abyście podnieśli głowy, zdali sobie sprawę z faktu, że jesteście większością i – jako potężna siła – zadziałali bez samoograniczania się!
To nie jest kosmetyczna zabawa, to bój o świat w jakim będą żyły nasze dzieci. Na każdą próbę zastraszenia reagujmy solidarnie i z mocą jaka płynie z faktu, że to my jesteśmy tu milczącą większością.
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz