Francja wybuchnie, a wraz z nią cała Europa
Przeciwko polityce Emmanuela Macrona protestują obecnie głównie rodowici Francuzi, przeciwni imigracji. Jednak w kolejce do buntu czekają także przybysze – może to prowadzić do eskalacji napięcia zarówno we Francji jak i na całym Starym Kontynencie.
Dopiero zachowanie Emmanuela Macrona wywołane postępem działań „żółtych kamizelek” ujawnia prawdziwe znaczenie protestów wywołanych we Francji w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Pierwotnym ich celem był arogancki francuski prezydent, który w swym przemówieniu do narodu 10 grudnia musiał przyznać się do fiaska swej polityki. Macron stanowi jednak jedynie paryskie wcielenie europejskich potęg technokratycznych, a jego porażką jest również ekonomiczno-społeczny kaganiec nałożony na Francję przez eurokratów.
Politycznymi zwycięzcami tych „zapasów” są natomiast partie pokonane w wyborach z 2016 roku. Poparcie zyskują wszak „Zgromadzenie Narodowe” (dawniej „Front Narodowy”) Marie Le Pen i lewicowa „Niepokorna Francja” Jeana-Luca Melenchona.
Kluczowe słowa dla tych partii to – jak zauważa Eric Zemmour – „suwerenność”. […] Dziś według sondaży odwołanie do suwerenności pozytywnie oddziałuje na ponad 60 procent Francuzów! Podobnie dzieje się we Włoszech, gdzie równie silnym wsparciem cieszy się rząd premiera Giuseppe Conte.
Oprócz słowa „suwerenność” furorę robi też termin „populizm”. Tradycyjna dwubiegunowość – lewica i prawica została – jak się wydaje, zastąpiona przez dychotomię lud-elity. Nową dialektyczną opozycję reprezentuje były doradca Trumpa Steve Bannon i bliski Putinowi politolog Aleksander Dugin. Ten ostatni twierdził, że „dziś lewica i prawica już dłużej nie istnieją: są tylko ludzie sprzeciwiający się elicie. Żółte kamizelki tworzą nową historię polityczną, nową ideologię”.
Jednak czy dychotomia lewica i prawica jest rzeczywiście nieaktualna? Czy owa „nowa dialektyka”, podział ludzie-elity stanowi autentyczną alternatywę dla poprzedniej? Z historyczno-politycznego punktu widzenia obydwie koncepcje rozpoczęły się wraz z rewolucją francuską, oznaczającą koniec cywilizacji chrześcijańskiej i powstanie „profańskiej” przestrzeni politycznej.
W 1789 roku, gdy Stany Generalne zebrały się razem w Wersalu, francuskie państwo monarchiczne charakteryzowało się istnieniem trzech warstw społecznych. Na szczycie znajdował się kler i szlachta, a na dole stan trzeci. Po rozwiązaniu Stanów Generalnych, w Zgromadzeniu Narodowym obrońcy tronu i ołtarza ulokowali się na prawicy, a na lewicy znaleźli się liberałowie i republikanie. Ci pierwsi bronili klasy wyższej, a drudzy ludu (warstw niższych). Te dwie metafory: wertykalna i horyzontalna, są ze sobą połączone.
W historii zazwyczaj to lewica czyniła lud wyłącznym podmiotem życia politycznego narodu, proponując koncepcję suwerenności przeciwną tej tradycyjnej. Dla Rousseau i Abbe Sieyesa – intelektualnych ojców rewolucji francuskiej, suwerenność znajdowała się w ludzie, niemogącym w żaden sposób jej przekazać ani podzielić. Historyk George Mosse (1918-1999) podkreślił, że obłędne kulty rewolucji francuskiej stanowiły nic ponad wstęp do kultu „woli powszechnej”, zaproponowanego wszak przez nowoczesne totalitaryzmy.
Jednak w rzeczywistości to nie lud, lecz mniejszości są motorem historii. To mniejszości stworzyły rewolucję francuską i włoskie Risorgimento, to mniejszości przeprowadziły rewolucję bolszewicką, a także rewolucję roku 1968. To także mniejszości kierują „bezgłowym” rzekomo ruchem żółtych kamizelek. Rola mniejszości w rządzeniu społeczeństwie została podkreślona przez wszystkich wielkich mistrzów myśli politycznej od Platona i Arystotelesa pod nowoczesną szkołę politologiczną zapoczątkowaną we Włoszech początku XX wieku przez Gaetano Moscę, Vilfredo Pareto and Roberto Michelsa.
Dzięki naukowemu badaniu polityki udowadniali oni, w jaki sposób we wszystkich ludzkich społeczeństwach polityczny kierunek społeczeństwa wyznacza zorganizowana mniejszość zdefiniowana jako elita. Słowo „elita” stanowi współczesną transkrypcję słowa „arystokracja” oznaczającego etymologicznie rządy najlepszych. Gdy klasa rządząca jest zepsuta, to z elity przekształca się w finansową partyjniacką oligarchię (czy coś jeszcze gorszego). Charakteryzuje ją podążanie za osobistymi lub grupowymi interesami. Tymczasem elita – przeciwnie! Jest klasą rządzącą podporządkowaną własnym interesom dla dobra wspólnego narodu.
Tym, co wyróżnia elitę, jak podkreśla Plinio Correa de Oliveira, jest zdolność do poświęcenia własnych interesów na rzecz służby dobru wspólnemu, stanowiącemu najwyższy interes społeczny. (Nobiltà ed élites tradizionali analoghe nelle allocuzioni di Pio XII al Patriziato e alla Nobiltà, Marzorati, Milano 1993). Z kolei Pius XII naucza, że w poczet elity wchodzi się „nie tylko przez krew lub pochodzenie, ale przede wszystkim przez dzieła i poświęcenie, twórcze świadczenie usług wszystkim wspólnotom społecznym”.
Po upadku nazistowskich i komunistycznych totalitaryzmów demokracja przedstawicielska, na pozór zwycięska, zmierza do ostatecznego upadku. Tym, co w rzeczywistości stało się w ciągu ostatnich dwóch stuleci i nasiliło przez ostatnie 20 lat, jest proces „piramidyzacji” społeczeństw, polegający na zastąpieniu tradycyjnych elit przez nowe oligarchie. W 1995 roku ukazał się pośmiertny esej Christophera Lascha pod tytułem „Rewolta elit i zdrada demokracji” (tł. włoskie Feltrinelli, Milano 1995), w którym amerykański historyk oskarża nową elitę o zdradę zachodnich wartości i zamknięcie się w sztucznym i zglobalizowanym środowisku z dala od realnych problemów społeczeństwa.
Jednak antyelitaryzm wyróżniający myśl Noama Chomsky’ego jest dziełem oporu lewicy. Yves Mamou w Le Figaro z 4 grudnia stwierdza, że (protesty) żółtych kamizelek nie są rewolucją, lecz ruchem „narodowej odbudowy” przeciwko rewolucji nałożonej przez ostatnie 30 lat przez polityczne, ekonomiczne i administracyjne elity. Analiza jest prawidłowa, jeśli odnosi się do duszy protestu.
Jednak istnieją przynajmniej dwie jego „dusze”: jedna prawicowa i jedna lewicowa. Pierwsza wciela prawdziwą Francję, Francję rolników, rzemieślników, kupców, sklepikarzy i żołnierzy, Francję prawdziwego bogactwa, będącego przede wszystkim bogactwem moralnym i założonej na ofiarach i poświęceniu na rzecz wspólnych wartości. Druga to Francja społecznej nienawiści, wypływającej bezpośrednio z rewolucji francuskiej. Chodzi o sen demokracji zarządzanej przez jakobinów, anarchistów, trockistów pragnących zwycięstwa po upadku biurokratycznego państwa marksistowsko-leninowskiego.
Te dwie „dusze” zbiegły się na „suwerenistycznym” i populistycznym placu, przeciwko któremu inny plac w ukryciu ostrzy broń.
Zwróćmy uwagę: imigrantów pierwszej, drugiej i trzeciej fali na rewolcie zabrakło, wszak jednym z celów tego zrywu jest ukazanie niezadowolenia ze skutków imigracji. Jednak imigranci nie pozostaną cicho na długo.
Scenariusz na przyszłość, w którym „żółte kamizelki” jawią się jako bohaterowie, wydaje się nakładać na inny scenariusz, zaproponowany przez Laurenta Obertone w jego wizjonerskiej powieści: Guerilla: Le jour où tout’s embrasa (Guerilla. Dzień w którym wszystko spłonie). W dniach bowiem, gdy Piąta Republika odsłania swoją bezbronność, place gotowe do eksplozji we Francji są dwa: multikulti oraz suwerenno-populistyczny. A jeśli Francja eksploduje, eksploduje cała Europa.
© prof. Roberto de Mattei
12 grudnia 2018
źródło publikacji: „Le due anime dei gilets gialli”
www.CorrispondenzaRomana.it
12 grudnia 2018
źródło publikacji: „Le due anime dei gilets gialli”
www.CorrispondenzaRomana.it
Przekład z włoskiego na angielski: © Francesca Romana
12 grudnia 2018
źródło: www.Rorate-Caeli.blogspot.com
12 grudnia 2018
źródło: www.Rorate-Caeli.blogspot.com
Przekład z angielskiego na polski: © brak informacji („mjend”)
14 grudnia 2018
źródło: www.Bibula.com
14 grudnia 2018
źródło: www.Bibula.com
Żółte kamizelki, czyli „francuska wiosna”
Podwyżka „eko-akcyzy” na olej napędowy była jedynie katalizatorem społecznego wybuchu, iskrą rzuconą na prochy narastających od dawna zbiorowych frustracji.
I. Francuska wiosna?
1723 zatrzymane osoby (w tym 1082 w Paryżu) i 118 rannych, a także trudne jeszcze do oszacowania straty finansowe – to bilans kolejnej soboty (8 grudnia) z protestami ruchu „żółtych kamizelek” we Francji.
Wg francuskiego MSW łącznie w demonstracjach wzięło udział ok. 136 tys. obywateli – czyli liczba porównywalna z tą sprzed tygodnia, co oznacza, że uliczna rewolta póki co nie słabnie.
Wszystko to powoduje, że nawet do mainstreamowych mediów powoli przebija się świadomość, że nie jest to bynajmniej wyłącznie sprzeciw wobec podwyżki cen paliw. Do tej pory słyszeliśmy głównie lekceważącą narrację w stylu: no tak, typowy francuski protest „roszczeniowy”, jakich w tym kraju odbywa się co najmniej kilka w ciągu roku – w domyśle, Francuzom poprzewracało się w głowach od dobrobytu. Tym razem jednak - co na początku zlekceważyli zarówno komentatorzy, jak i władze – ludzi nie wyprowadziły na ulice wielkie centrale związkowe, nie jest to też typowa rozróba „inżynierów i lekarzy” ubogacających kulturowo paryskie przedmieścia (choć i oni częściowo podłączyli się pod protesty, węsząc okazję do demolki). W przypadku „żółtych kamizelek” mamy do czynienia z czymś z gruntu odmiennym jakościowo – wkurzeni obywatele skrzyknęli się oddolnie, m.in. za pośrednictwem internetu, co zaowocowało masowym ruchem społecznym.
Jeżeli już szukać tu jakichś analogii, to bardziej do specyfiki tzw. arabskiej wiosny, tym bardziej, że w Tunezji i Egipcie także zaczęło się od eskalacji niezadowolenia z powodu marnych perspektyw życiowych – wysokich cen, niskich zarobków, bezrobocia itd. Zgadzają się nawet takie szczegóły, jak pora roku (rewolucje w płn. Afryce również wybuchły na przełomie jesieni i zimy) oraz to, że rozruchy miały miejsce w reżimach autorytarnych. Tu warto pamiętać, że nominalnie „demokratyczna” Francja jest od czasu islamistycznych zamachów w listopadzie 2015 r. krajem permanentnego stanu wyjątkowego. Wprawdzie formalnie stan wyjątkowy zniesiono z początkiem listopada 2017 r. - lecz tylko dlatego, że gros rozwiązań „nadzwyczajnych” (szczególnie dotyczących uprawnień służb) przeniesiono specjalną ustawą do „codziennego” porządku prawnego. No i wreszcie, w obu przypadkach do postulatów socjalno-bytowych szybko dołączyły żądania polityczne. Ciekawy staje się też potencjał „transgraniczny” - w sobotę 8 grudnia doszło do starć belgijskich „żółtych kamizelek” z policją w Brukseli, gdzie demonstranci domagali się dymisji premiera Charlesa Michela i próbowali się wedrzeć do rządowych budynków oraz Parlamentu Europejskiego (bilans – 74 aresztowanych, 12 rannych policjantów i kilka spalonych samochodów). Nawiasem, mniej więcej w tym samym czasie rząd Michela utracił parlamentarną większość wskutek wycofania się z koalicji Nowego Sojuszu Flamandzkiego sprzeciwiającego się podpisaniu przez Belgię ONZ-owskiego paktu migracyjnego. Robi się ciekawie...
II. Bunt przeciw elitom
Powyższe sprawia, że media lewicowo-liberalne zabierają się do omawiania wydarzeń we Francji jak pies do jeża – relacjonują „zajścia” i „incydenty”, jak ognia unikając szerszej interpretacji. Początkowa wersja o rozpieszczonych kierowcach, którzy nie chcą płacić więcej za paliwo nie wytrzymała konfrontacji z rzeczywistością, podobnie jak próby przypisania protestów „populistom” i „skrajnej prawicy”. Dziś, gdyby zapytać przeciętnego leminga, kto ma rację – Macron, czy „żółte kamizelki”, to zawiesi mu się system wskutek iskrzących na stykach sprzeczności. Z jednej strony bowiem jest „słuszny” prezydent, forsujący „proekologiczne” rozwiązania i optujący za europejskim super-państwem, z drugiej zaś mamy równie słuszny „gniew ludu”, łączący (przynajmniej chwilowo) ponad politycznymi podziałami zarówno zwolenników Marine Le Pen, jak i skrajną lewicę spod znaku Antify czy socjalisty i niedawnego kandydata na prezydenta Jean-Luc Melenchona. Ostatnio więc liberalne elity próbują nowego wytrychu – za protestami mianowicie ma stać pragnący zdestabilizować Europę Putin i jego armia internetowych trolli. Dziwnym trafem, gdy podczas rewolucji w krajach arabskich wskazywano na analogiczną rolę francuskich (był to okres, gdy Sarkozy roił o „Unii Śródziemnomorskiej” pod przewodnictwem Paryża) i amerykańskich służb, to takie głosy z miejsca zakrzykiwano medialnym jazgotem. Owszem, putinowskie trolle mogły skorzystać z okazji do podgrzewania atmosfery (francuskie służby zabrały się nawet do prześwietlania ok. 200 kont na Twitterze mających jakoby rozsiewać fake newsy) – ale to wątek marginalny. Z pewnością zaś przyczyna rewolty nie leży w moskiewskiej prowokacji – podobnie jak podwyżka „eko-akcyzy” na olej napędowy była jedynie katalizatorem społecznego wybuchu, iskrą rzuconą na prochy narastających od dawna zbiorowych frustracji.
W istocie bowiem ruch „żółtych kamizelek” jest klasycznym buntem przeciw nachapanym elitom, które oderwały się od społeczeństwa. Trzonem protestu nie są tutaj zawodowi politycy czy aktywiści, lecz zwykli obywatele, przytłoczeni rosnącymi kosztami życia i brakiem perspektyw, na których barki spycha się większość kosztów funkcjonowania państwa, dając coraz mniej w zamian. Wpisuje się to w ogólnoświatowy trend ubożenia klasy średniej na który składa się m.in. stagnacja realnych płac i malejąca siła nabywcza, prekaryzacja rynku pracy, rosnące obciążenia fiskalne i ceny, postępujący zanik małych i średnich przedsiębiorstw – co skutkuje chociażby zjawiskiem „pracujących biednych”. Tylko w ciągu ostatniego roku cena paliwa we Francji wzrosła o 23 proc., co najboleśniej dotyka mieszkańców prowincji, skazanych na poruszanie się własnymi samochodami. I tym ludziom prezydent nagle oznajmia, że mają płacić jeszcze więcej, bo są „nieekologiczni”, a rząd dopłaci im, by przesiedli się do samochodów elektrycznych i hybrydowych, które nawet mimo „zapomogi” są niedostępne cenowo dla kieszeni przeciętnego obywatela. Goryczy dopełnia fakt, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat francuskie władze promowały właśnie samochody dieslowskie, jako oszczędniejsze i mniej paliwożerne, wskutek czego stanowią one 62 proc. pojazdów we Francji. Natomiast teraz obywatele słyszą: „nie stać was na diesla? jeździjcie hybrydami” - co jako żywo przypomina słynne „nie mają chleba? niech jedzą ciastka”.
III. Égalité!
Nic dziwnego, że motywowaną ekologicznie zapowiedź podniesienia akcyzy potraktowano jako przejaw oderwania paryskich elit od rzeczywistości. Ale przyczyn jest więcej. Ludzie odczuwają na własnej skórze finansową bezkarność globalnych korporacji, skutecznie ukrywających dochody w rajach podatkowych – bo powstałą dziurę łata się z kieszeni tych, którzy nie mogą pozwolić sobie na „optymalizację”. Z kolei chociażby lokowanie kapitału przez międzynarodowy biznes w nieruchomościach powoduje wzrost czynszów i „wypychanie” dotychczasowych mieszkańców na coraz dalsze przedmieścia. Z przewijających się w mediach wypowiedzi protestujących przebija poczucie, że wielkie korporacje zblatowane z rządem załatwiają swoje interesy ich kosztem, politycy (i generalnie, elity) żyją w złotych klatkach, a podział dochodu narodowego oraz obciążeń publicznych jest skrajnie nierównomierny. „Żółte kamizelki” zgłosiły 45 postulatów – jak to w takich przypadkach bywa, jest to swoisty „koncert życzeń”, jednak można z nich wyłuskać racjonalne jądro sprowadzające się do zwiększenia wpływu obywateli na władzę i stanowienie prawa, racjonalizacji świadczeń społecznych (co ewidentnie godzi w „zasiłkowych” migrantów), doinwestowania prowincji, ochrony krajowego rolnictwa czy ograniczenia rozmaitych przywilejów władzy oraz poszczególnych grup zawodowych, a także wymuszenia większej solidarności podatkowej.
Póki co, władza zastosowała podwójną taktykę: z jednej strony brutalną pacyfikację protestów, z drugiej – przeczekanie obliczone na zmęczenie materiału. Ciekawe, czy się nie przeliczy – w końcu, Francuzi na rewolucjach znają się jak mało kto.
© Piotr Lewandowski
17 grudnia 2018
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
17 grudnia 2018
Autor publikuje w sieci pod pseudonimem „Gadający Grzyb”
źródło publikacji: blog autorski
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz