Widzi, że sąd – i idzie!
W koszmarnych czasach Pierwszej Rzeczypospolitej popularne było powiedzonko, charakteryzujące tzw. „humańskiego durnia”: widzi, że most – i jedzie! Rzecz w tym, że polskie mosty miały bardzo złą reputację, co ilustrował nawet wierszyk głoszący, że „Polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo, wszystko to błazeństwo!” Naczelnik naszego państwa Jarosław Kaczyński żadnym humańskim durniem oczywiście nie jest, przeciwnie – uważam go za wirtuoza intrygi, który co prawda zawsze, albo prawie zawsze potyka się o własne nogi – niemniej jednak. Ale i on wpadł na pomysł bardzo podobny do lekkomyślnego wjeżdżania na most.
Złożył mianowicie w niezawisłym sądzie w Gdańsku pozew przeciwko Byłemu prezydentowi naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju Lechowi Wałęsie za to, że ten powiedział, iż Jarosław Kaczyński 10 kwietnia 2010 roku przez telefon rozkazał swemu bratu, prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, lądować w Smoleńsku. Jak wiadomo, skończyło się to katastrofą, która wywarła wielkie wrażenie nawet na resortowej „Stokrotce”, czyli pani redaktor Monice Olejnik. Rozmawiając z panią Jolantą Kwaśniewską przed kamerą TVN, która wtedy jeszcze nie należała do pana Dawida Zaslawa, biznesmena z pierwszorzędnymi korzeniami, nasze resortowa „Stokrotka” ze wzruszenia się spłakała, podobnie zresztą, jak jej rozmówczyni. Zresztą nie ona jedna, bo widzowie mogli też obejrzeć sobie zapuchniętą od płaczu twarz pana red. Tomasza Lisa. Kiedy jednak stare kiejkuty zorientowały się, że za dużo tej żałoby, krokodyle łzy natychmiast obeschły, a przeciwko modlącym się na Krakowskim Przedmieściu skierowani zostali osobnicy ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach. „Skrzyknął” ich tam niejaki pan Dominik Taras, w cywilu kuchcik, a oni stawili się karnie, jak jeden mąż i zaraz zaczęli namawiać starsze panie, by pokazały im „cycki”, szczali na znicze, a z puszek po piwie nawet zrobili krzyż, na tym większe urągowisko. Spodobało się to szalenie szabesgojom, a zwłaszcza Judenratowi „Gazety Wyborczej”, która dopatrzyła się w tym ożywczego powiewu „świeżego powietrza” na zatęchłym Krakowskim Przedmieściu. Potem zaczęło się „dochodzenie do prawdy” w sprawie przyczyn tej katastrofy, które zakończyło się „zwycięstwem” w postaci pomnika w kształcie schodów donikąd, ustawionego w kącie Placu Piłsudskiego w Warszawie.
Na tym jednak nie koniec, bo cała ta tragedia zakończyła się komedią w postaci rozprawy przed niezawisłym gdańskim sądem, w której wystąpił były prezydent naszego, i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju oraz Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński. Obejrzałem sobie w telewizji fragment przesłuchania Lecha Wałęsy i gdybym nie widział, że to on udziela odpowiedzi na pytania jakie zadawała mu pani sędzia Weronika Klawonn, to pomyślałbym sobie, że to bełkoce jakiś kretyn. Tymczasem to nie żaden kretyn, tylko laureat Pokojowej Nagrody Nobla, były prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, „Mędrzec Europy”, który co prawda czuł się w gronie innych mędrców trochę nieswojo, ale przecież został tam wprowadzony, żeby cała Europa, ba – cały świat wiedział, jakich to mędrców wydaje nasz nieszczęśliwy kraj.
Skoro na sali sądowej stanęli tak potężni szermierze, to nic dziwnego, że zainteresowaniem opinii publicznej został objęty także niezawisły sąd. Okazało się, że pani sędzia Weronika Klawonn jako uczestniczka manifestacji Komitetu Obrony Demokracji miała na sobie koszulę z napisem „Konstytucja” – taką samą, jaką włożył na siebie przychodząc na rozprawę Lech Wałęsa. Ciekawe, czy Komitet Obrony Demokracji wyprodukował też dla mężczyzn kalesony z napisem „konstytucja”, a dla kochających demokrację kobiet – opatrzone identycznym napisem dessous – bo przecież o demokrację czy praworządność nie można walczyć połowicznie, to znaczy – tylko górną połową ciała, podczas gdy dolna nadal pogrążona jest w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Na razie jednak wspólna jest tylko koszulka, chociaż nie wiadomo, czy jest ona jedynym wyrazem wspólnoty, łączącej Lecha Wałęsę z panią sędzią Weroniką Klawonn. Tego jednak dowiemy się nieprędko, albo nawet wcale, więc będziemy skazani na domysły.
Te domysły mogą być wspierane przez rozmaite fakty konkludentne, na co zwróciła uwagę pani Beata Mazurek mówiąc, że niezawisły sąd prowadził rozprawę w sposób „żenujący”, a także – że nie reagował na „inwektywy”, jakie Lech Wałęsa kierował pod adresem Jarosława Kaczyńskiego. Na tej podstawie pani Mazurek nabrała wątpliwości, czy proces będzie „obiektywny”. Ano, nie da się ukryć, że nie jest w tych wątpliwościach odosobniona, bo przecież sądy w Polsce, a już zwłaszcza – w gdańskim okręgu sądowym, zasłynęły w całym świecie ze swojej niezawisłości do tego stopnia, że trzeba było sędziów szczególnie niezawisłych przenosić do innych okręgów sądowych, żeby i tam zaszczepiali właściwe standarty niezawisłości. I pierwsze efekty już są w postaci wyroku skazującego panią Barbarę Poleszuk za napaść na policjanta. Została ona ciupasem odstawiona do „poprawnika”, co pokazuje, że jak trzeba, to młyny sprawiedliwości mielą bardzo powoli, ale jak trzeba, to nikomu nie pozwolą wyprzedzić się w szybkości. A skąd wiadomo, czy trzeba tak, czy tak? Tego właśnie nie wiadomo, chociaż tego i owego możemy się domyślać, skoro i tak jesteśmy przecież na domysły skazani. Zresztą pewne światło na te rozterki może rzucić wyrok, który ma być ogłoszony 6 grudnia, więc czasu na niezbędne w takich razach konsultacje jest wystarczająco dużo.
Czy pozew Jarosława Kaczyńskiego zostanie oddalony, czy uwzględniony? To zależy od całego szeregu zagadkowych przyczyn, a w tej sytuacji żadnej pewności mieć nie można. Ale Jarosław Kaczyński sam sobie winien, że uległ pokusie wystąpienia do niezawisłego sądu i to w momencie zaostrzającej się w naszym nieszczęśliwym kraju walce o praworządność, w której na pierwszą linię frontu wypchnięci zostali właśnie sędziowie. W rezultacie może postawić się w sytuacji wspomnianego durnia humańskiego, co to widzi, że sąd – i idzie – niczym ćma do światła. Co tu dużo mówić; dobrze to nie wygląda zwłaszcza w sytuacji, gdy coraz częściej sądy z innych nieszczęśliwych krajów Unii Europejskiej dają wyraz swoim wątpliwościom, co do sądownictwa w Polsce. Jak tak dalej pójdzie, to wspomniane staropolskiej porzekadło o moście, poście i nabożeństwie trzeba będzie zmodyfikować stosownie do zmieniających się okoliczności. Na przykład nowa wersja mogłaby brzmieć następująco: polski sąd, rusiński rząd, brukselski mąż stanu – wszystko to do chrzanu.
W smole i pierzu
I znowu Polska, na oczach całego świata, została wytarzana w smole i pierzu – tym razem za sprawą przebierańców, tworzących Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu. Jak pamiętamy, Trybunał ten niedawno postanowił, że „zawiesza” polską ustawę o Sądzie Najwyższym, zaś sędziowie, którzy na mocy zawartych w niej przepisów, przeszli w stan spoczynku, ponieważ ukończyli 65 lat, mają powrócić do pracy. No i powrócili – a dodatkowej pikanterii temu powrotowi dodaje fakt, że jak jeden mąż odmówili oddania sowitych odpraw, jakie zostały im wypłacone właśnie z powodu przejścia w stan spoczynku. Jestem pewien, że jak będą ponownie przechodzili w stan spoczynku – esperons, że tym razem już wiecznego – to zażądają tych sutych odpraw jeszcze raz. Ale czort z nimi; każdy normalny człowiek powinien omijać te wszystkie niezawisłe sądy szerokim łukiem tym bardziej, że nie wiadomo ilu spośród niezawisłych sędziów jest konfidentami Urzędu Ochrony Państwa. Wojskowych Służb Informacyjnych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Śledczego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej czy Policji Skarbowej. Wszystkie te organizacje mają bowiem prawo prowadzenia działalności operacyjnej, a tej bez konfidentów prowadzić niepodobna. Poza tym, bezpieczniackie watahy, dzięki rozkradaniu mienia państwowego, utworzyły sobie w Polsce potężne imperium gospodarcze. W tej sytuacji konfidenci, pieczołowicie poupychani właśnie w niezawisłych sądach, są na wagę złota, bo dzięki nim każde łajdactwo ujdzie bezpieczniakom, a także ich „słupom” bezkarnie, nawet w sytuacji, gdyby konfidenci w policji, czy prokuraturze sfuszerowali sprawę.
Wróćmy jednak do, drugiego już, wytarzania Polski w smole i pierzu. Po wspomnianym postanowieniu luksemburskiego Trybunału, rząd najwyraźniej musiał dojść do wniosku, że temu postanowieniu trzeba nadać jakiś pozór legalności i 21 listopada skierował do Sejmu ustawę nowelizującą ustawę o Sądzie Najwyższym, zgodną z nakazami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu. Ustawa ta została uchwalona w ciągu trzech godzin, a pikanterii dodaje okoliczność, że jeszcze niedawno Umiłowani Przywódcy prezentowali szalenie buńczuczną postawę, że to niby nie oddadzą „ani guzika”. Okazało się że to tylko tromtadracka retoryka, jaką rząd „dobrej zmiany” osłania postępującą uległość wobec Niemiec, wykorzystujących do wywierania presji na Polskę instytucje Unii Europejskiej, z Komisją Europejską, kierowaną przez dwóch niemieckich owczarków: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa oraz Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości na czele. Inaczej zresztą być nie może, skoro po „głębokiej rekonstrukcji rządu”, którą Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zlecił na skutek dotkliwego osłabienia swojej pozycji politycznej wskutek felonii, jakiej dopuścił się wobec niego wystrugany przezeń z banana prezydent Andrzej Duda - nowy premier Mateusz Morawiecki i nowy minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz, otrzymali zadanie „ocieplenia” stosunków z Unią Europejską. Rzecz w tym, że takiego „ocieplenia” można dokonać tylko w jeden sposób – słuchać we wszystkim Naszej Złotej Pani, która wyrozumiale pozwala na kamuflowanie tego posłuszeństwa tromtadracką retoryką.
Nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym przypada w momencie szczególnie dla PiS-u trudnym z powodu afery bankowej, którą zdetonował biznesmen z przeszłością Leszek Czarnecki, niedawno ujawniając nagraną w marcu rozmowę z przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego panem Markiem Chrzanowskim, który miał złożyć mu korupcyjną propozycję, że jeśli w swoim banku zatrudni wskazanego przezeń prawnika z wynagrodzeniem 40 mln złotych, to KNF przestanie jego banki nękać rozmaitymi szykanami, kontrolami itp. Wprawdzie z kół rządowych płyną pełne niedowierzania okrzyki zaskoczenia, ale coś może być na rzeczy, bo NBP zaproponował panu Czarneckiemu „dokapitalizowanie” jego banku akurat w momencie, gdy miał on składać zeznania przed niezależną prokuraturą w Katowicach. Ciekawe, czy zeznawał z uwzględnieniem perspektywy „dokapitalizowania”, czy też bezmyślnie relacjonował, jak było naprawdę. Wydaje mi się jednak, że posądzanie pana Czarneckiego o bezmyślne zeznawanie byłoby niegrzeczne, więc wolę myśleć, że zeznawał rozsądnie, jak się należy, dzięki czemu wkrótce się okaże, że i wilk będzie syty i owca cała, a kto wie, czy nie wyjdzie na jaw również i to, że żadnej „afery bankowej” wcale „nie było”, na tej samej zasadzie, na jakiej „nie było” afery „hazardowej” w 2008 roku. Wiele zależy bowiem od tego, jakie zadanie dostały od Naszej Złotej Pani stare kiejkuty, to znaczy – czy w ramach wyznaczonego zadania Nasza Złota Pani pozostawiła im jednak jakiś margines dowolności, w ramach którego mogliby zadbać o nienaruszalność swego imperium gospodarczego w naszym nieszczęśliwym kraju.
Bo trzeba nam wiedzieć, że wydarzenia zachodzące w naszym nieszczęśliwym kraju są efektem wydarzeń zachodzących na wyższej półce polityki. Jak wiadomo, pogarszają się stosunki Niemiec i Francji ze Stanami Zjednoczonymi. Wyrazem tego była m.in. deklaracja francuskiego prezydenta Emanuela Macrona, który konieczność utworzenia armii europejskiej uzasadnił potrzebą obrony Europy między innymi przed... Stanami Zjednoczonymi. Ludzie doświadczeni powiadają, że idioci mają jedną zaletę - że mianowicie są szczerzy – i być może tak jest rzeczywiście, bo już Nasza Złota Pani uzasadniała potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO trochę inaczej. Czy efektem szczerości prezydenta Macrona są narastające zamieszki we Francji – tego pewnie nigdy się nie dowiemy, bo CIA raczej utrzymuje swoje operacje w tajemnicy, a zresztą mniejsza z tym, bo z naszego, polskiego punktu widzenia ważniejsze jest to, że w miarę pogarszania się stosunków Francji i Niemiec ze Stanami Zjednoczonymi, siłą rzeczy umacnia się strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie. I właśnie to umocnienie natychmiast przełożyło się na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, w którym za pół roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, a za rok – do tubylczego Sejmu i Senatu. Zatem już teraz obserwujemy przygotowania do przetasowania politycznej sceny, zarówno w formach poważnych, jak i wywołujących niezamierzony, być może, efekt komiczny. Stronnictwo Pruskie zwarło szeregi ze Stronnictwem Ruskim, co objawiło się w postaci umowy koalicyjnej Platformy Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Z kolei pan Ryszard Petru utworzył nową partię pod nazwą „Teraz”, zgodnie z rzymską zasadą: „tres collegium faciunt”, co się wykłada, że trzy osoby tworzą już grupę. W przypadku partii „Teraz” jest to okoliczność niesłychanie korzystna, bo może się ona rozmnażać, jako że w jej skład, oprócz oczywiście pana Ryszarda, wchodzą dwie panie: pani Joanna Schmidt oraz moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus. Kto wie, czy nie z tego właśnie powodu pan Leszek Czarnecki opublikował swoje rewelacje akurat teraz – bo uderza to w ekipę „dobrej zmiany”, której trzon stanowi PiS, uważany przeze mnie za ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego.
A skoro już zatrąciliśmy o sprawy żydowskie, to wypada odnotować przypadek rażącej niewdzięczności ze strony Żydów wobec pana wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego. Niedawno użalił się on, że wobec PiS uprawiana jest propaganda podobna do tej, jaką Goebbles uprawiał wobec Żydów. Wywołało to stanowcze potępienie ze strony ambasady Izraela i żydowskiej loży B’nai B’rith, która zażądała jego dymisji, chociaż pan wicepremier Gliński nie pozwolił nikomu wyprzedzić się w hojności wobec Żydów, futrując ich pieniędzmi polskich podatników aż po dziurki w nosach. Wygląda zatem na to, że wszyscy ci, którzy liczą, że podlizywanie się Żydom uchroni ich przed zmarginalizowaniem w czasie nadchodzącej żydowskiej okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, głęboko się mylą. Nikt nie zostanie oszczędzony. Dlatego też bezowocne może się okazać nadskakiwanie Żydom, a konkretnie – Radzie Chrześcijan i Żydów – przez ordynariusza lubelskiego JE abpa Stanisława Budzika i rektora KUL, ks. prof. Antoniego Dębińskiego, którzy „odcięli się” od ks. prof. Tadeusza Guza, ponieważ w swoim wykładzie powiedział, że mordów rytualnych nie da się wymazać z historii, bo zachowało się mnóstwo akt sądowych właśnie w takich sprawach. Nie wiadomo, co jeszcze spotka ks. prof. Guza, bo Rada Chrześcijan i Żydów zażądała podjęcia wobec niego „surowych kroków dyscyplinujących”. W tej sytuacji warto przypomnieć, że wspomnianej Radzie współprzewodniczą panowie Stanisław Krajewski, matematyk – ze strony żydowskiej, a chrześcijan reprezentuje w niej pan Bogdan Białek z Kielc, co ukończył był psychologię na UJ, a którego przez analogię do sytuacji niektórych oficerów w wojsku, można uznać za „chrześcijanina czasu wojny”, jako że uwija się on jak w ukropie wokół żydowskich interesów, mam nadzieję, że nie za darmo. Ciekawe tedy, jakie to „surowe kroki” zostaną podjęte na polecenie takiego patentowanego chrześcijanina, jak pan Bogdan Białek, bo z pewnością będzie to ważny przyczynek do sytuacji, w jakiej Polacy znajdą się pod żydowską okupacją.
© Stanisław Michalkiewicz
23-25 listopada 2018
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
23-25 listopada 2018
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Drobne poprawki i korekta: Redakcja ITP²
Ilustracja © LaTuff / Archiwum ITP²
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz