Pytanie jest proste. Czy dziennikarz może podszyć się pod urzędnika państwowego, aby sprawdzić, czy dochodzi do patologii w ważnym obszarze działania państwa? W 2012 r. Paweł Miter wykonał serię telefonów do prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku Ryszarda Milewskiego, podszywając się pod urzędnika Kancelarii Premiera Donalda Tuska. Sędzia pokazał, że nie rozumie, na czym polega niezawisłość. Nie tylko pytał, czy trzeba przyśpieszać (lub nie) posiedzenie dotyczące aresztu twórcy piramidy finansowej Amber Gold, ale także pytany, czy orzekać będą „zaufane osoby”, zapewniał, będąc przekonany, że rozmawia z asystentem ówczesnego szefa kancelarii Tuska Tomasza Arabskiego, że „nie powinien się martwić” o skład. Skandal kosztował Milewskiego stanowisko prezesa sądu i sprawę dyscyplinarną, która skończyła się dla niego karnym przeniesieniem do orzekania w Białymstoku.
Pytanie: dlaczego karze się Mitera za udaną prowokację? W tej sprawie sędziowie bynajmniej nie są jednomyślni. Pierwszy wyrok w tej sprawie dla Pawła Mitera był korzystny: sąd uniewinnił go. I tutaj niespodzianka, bo prokuratorzy podlegli Zbigniewowi Ziobrze postanowili nie zgodzić się z wyrokiem i apelować. Dlaczego?
Otóż to, co zrobił Miter, uderza w każdą władzę. Władza bowiem obawia się najbardziej ośmieszenia. To bardzo ostre narzędzie kontroli społecznej. W Polsce prowokacji dziennikarskiej nie reguluje żadne prawo. Tak naprawdę to prokuratorzy i sędziowie oceniają, czy doszło do złamania prawa. W wypadku sprawy Pawła Mitera i jego podszywania się pod pracownika Kancelarii Premiera odpowiedź na pytanie, czy służyło to dobru publicznemu, dla większości jest oczywista. Dodatkowym wątkiem, który wskazuje na to, że Miter kierował się dobrem publicznym, był fakt, iż upublicznił to nagranie. Sytuacja, w której zawodowi prawnicy spierają się, czy doszło do przestępstwa czy nie – powinna skutkować zawsze działaniem na rzecz uniewinnienia oskarżonego.
Sprawa Mitera, jeżeli się uprawomocni, będzie faktyczną delegalizacją prowokacji dziennikarskiej jako metody społecznej kontroli władzy. Każda prowokacja dziennikarska, która wymaga podania się za funkcjonariusza państwowego, będzie z gruntu rzeczy nielegalna. Parę lat temu usłużność urzędników samorządowych ośmieszył brukowiec „Fakt”, organizując przyjazd dziennikarza podającego się za wiceministra. Nikt nie wpadł nawet na pomysł, aby próbować stawiać zarzuty dziennikarzowi tytułu należącego do wielkiego szwajcarsko-niemieckiego koncernu. W wypadku Mitera na tym, że został oskarżony, zaważyło to, że uderzył w sądowy establishment. Nie bez znaczenia był także fakt, że nie broniła go tak jak powinna „Gazeta Polska”, na której łamach ujawnił publikacje. Dziennikarze tej grupy medialnej chcieli zachować tożsamość autora prowokacji w tajemnicy. Gdy Miter się ujawnił, chcąc odebrać część należnej mu chwały za przeprowadzenie prowokacji, „Gazeta Polska” zaczęła się od niego dystansować. Ponieważ nie stał się dziennikarzem obecnej władzy, to pomimo że PiS wygrał wybory, to system nadal go miażdży.
Interes społeczny w istnieniu instytucji prowokacji dziennikarskiej jest oczywisty. Bez niej nie można by pokazać, jak niektórzy sędziowie łamią niezależność, płaszcząc się przed wpływowymi politykami. Gdyby nawet przyjąć skrajnie niekorzystną dla Mitera interpretację prawa, że jego czyn należy uznać za przestępstwo, to sądy, a przede wszystkim prokuratura, miały pełną dowolność odstąpienia od oskarżania, z uwagi na interes społeczny.
Zasada równowagi
Wolność mediów jest jednym z ważnych elementów kontroli społecznej w demokracji. W skrócie polega ona na swobodzie wyrażania opinii i opisywania patologii. Najjaskrawszym przykładem, w którym broni się prawa do jawności nad prawem do prywatności, są publikacje medialne z nielegalnie nagrywanych rozmów. Uznaje się, że z racji, iż takie rzeczy zostały nagrane, to w granicach, gdzie tematy rozmów dotyczą spraw publicznych i osób zajmujących stanowiska publiczne – można je publikować. Trudno uznawać Mitera za przestępcę, a jednocześnie ekscytować się nagraniami z podsłuchanych rozmów polityków. To, co zrobił Miter, miało bowiem swoje logiczne uzasadnienie. Były poważne informacje, że twórca Amber Gold miał parasol ochronny gdańskiego wymiaru sprawiedliwości i tamtejszych notabli. Telefon Mitera wykazał, że tak było w rzeczywistości.
Przykre jest, że czołowi politycy PiS milczą w sprawie skazania Mitera, nie zdając sobie sprawy, iż taki wyrok – jeżeli się utrzyma – będzie miał bardzo złe skutki dla całego życia publicznego. Jest dla mnie zrozumiałe, że każda władza boi się takich prowokacji jak ta w wykonaniu Mitera. Ujawnione ostatnio rozmowy Mateusza Morawieckiego z czasów, gdy był prezesem banku i doradcą premiera Donalda Tuska, pokazują, że prawie nikt dobrze nie wygląda, gdy puszcza się jego prywatne rozmowy. PiS do władzy wyniosła kompromitacja polityków PO na taśmach, ale myślenie, że zamiast być uczciwym, lepiej ścigać tych, co mogą ich skompromitować, jest strasznie krótkowzroczne.
„Gdy słuchałam rozmowy dziennikarza z prezesem Sądu Okręgowego w Gdańsku – opadły mi ręce” – komentowała w 2012 r. w „Gazecie Wyborczej” słynna dziennikarka Monika Olejnik. „Wymiar sprawiedliwości gnije” – dodała. „Teraz nie wiemy, czy Marcin P. powinien siedzieć w areszcie czy nie powinien. Czy siedzi dlatego, że pan prezes wyczuł z tembru głosu niby-asystenta, co należy robić? Wstyd dla sędziego” – pytała Olejnik i podkreślała, że „jeszcze nigdy nie widziała tak usłużnego sędziego”. Dziś jednak Miter znalazł się na „ziemi niczyjej”. PO ma mu za złe ośmieszenie sędziego i swoich rządów, a wcześniej nadgryzienie autorytetu Bronisława Komorowskiego, gdy podając się za protegowanego pracownika tej kancelarii, pokazał, jak wygląda załatwianie sobie pracy w mediach publicznych za rządów PO. Nikt Mitera nie chce publicznie bronić, bo nie rozumie, że nie chodzi o człowieka, ale instytucje prowokacji dziennikarskiej. Jeżeli dziennikarz za skompromitowanie urzędnika, sędziego, prokuratura czy polityka będzie mógł trafić do więzienia, to będzie to zła zmiana.
PiS jeszcze może się opamiętać w tej sprawie i zrezygnować z oskarżenia Mitera za prowokacje wobec sędziego Milewskiego. Jeżeli tego nie zrobi, to wcześniej czy później poniesie konsekwencje swojej hipokryzji. Jak zauważył bowiem amerykański prezydent Abraham Lincoln, można oszukiwać pewnych ludzi przez pewien czas. Ale nie da się okłamywać wszystkich cały czas.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz