Akurat Komisja Europejska wystąpiła przeciwko Polsce do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, że nasz nieszczęśliwy kraj narusza standardy demokracji i praworządności, więc pani Ludmile zorganizowano gościnne występy najpierw w niemieckim Bundestagu, gdzie pryncypialnie schłostała Polskę za pogrążanie się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, a kiedy inne osobistości europejskie zobaczyły, co pani Ludmiła potrafi, to zorganizowały jej prawdziwy festiwal – właśnie w innych państwach – sygnatariuszach porozumienia z Schengen – a Polska odważyła się tylko na nieśmiałe pomruki, bo jużci – ta sama Mocna Ręka, która otworzyła przed panią Ludmiłą granice państw-sygnatariuszy porozumienia z Schengen, może strącać w niebyt albo wynosić na piedestał Umiłowanych Przywódców również w naszym nieszczęśliwym kraju, więc przezorniej jest nie wierzgać specjalnie przeciwko ościeniowi. Tym bardziej, że niektórzy polscy deputowani do Parlamentu Europejskiego zawiązali komitet poparcia pani Ludmiły, postulując przyznanie jej na początek obywatelstwa Unii Europejskiej, a myślę, że na tym by się przecież nie skończyło. Skoro pani Ludmiła pokazała, że wie, z jakiego klucza wypada jej śpiewać, to nie można przesadzić w jej wynagradzaniu nie tylko nagrodami prestiżowymi, ale też bardziej wymiernymi. I kiedy wyglądało, że sprawy podążają we właściwym kierunku i że panią Ludmiłę można będzie wykorzystywać w charakterze taranu kruszącego bastiony faszyzmu nie tylko w naszym nieszczęśliwym kraju, ale w całej Europie, a zwłaszcza w tej jej części, która została objęta niemieckim projektem „Mitteleuropa” z 1915 roku – jak grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że Służba Bezpieki Ukrainy wszczęła wobec niej śledztwo i to w sprawie jak najbardziej poważnej, bo cóż może być poważniejszego od zdrady stanu?
Wyglądało na to, że wszystkim wyznawcom Pani Ludmiły Kozłowskiej zagraża potężny dysonans poznawczy. Z jednej bowiem strony pani Ludmiła została ukochaną duszeńką wszystkich sił postępu w całej Europie, ale z drugiej – o zdradę stanu oskarżyła ją Służba Bezpieki Ukrainy, która otaczana jest szczególną opieką, jako państwo specjalnej troski. Chodzi o to, że ukraińscy dygnitarze znakomicie opanowali sztukę obcinania kuponów od prezentowania takiego właśnie wizerunku Ukrainy na arenie międzynarodowej. Polska daje się na to nabierać, jak sądzę – bezinteresownie i w podskokach spełnia wszystkie życzenia, puszczając mimo uszu pogróżki, jakich tamtejsi dygnitarze naszemu nieszczęśliwemu krajowi nie szczędzą, ale państwa poważne, jeśli nawet traktują Ukrainę podobnie, to nie bezinteresownie, tylko właśnie – interesownie. Z amerykańskiego punktu widzenia Ukraina kierowana przez żydowskich i innych oligarchów oraz skonfliktowana z Rosją, to prawdziwy dar Niebios, bo pozwala Stanom Zjednoczonym przekomarzać się z Moskalikami do ostatniego Ukraińca. Powinniśmy się z tego małodusznie cieszyć, bo w takim razie na amerykańskie przekomarzanie się do ostatniego Polaka przyjdzie czas dopiero w drugiej kolejności. Zatem w nadskakiwaniu Ukraińcom przez Naszych Umiłowanych Przywódców można by nawet dopatrywać się jakiejś myśli politycznej, gdyby nie to, że ostatnio wszystkie inicjatywy naszych dygnitarzy skierowane są na to, by to Polska w przekomarzaniu z Moskalikami wysunęła się na miejsce pierwsze. Z punktu widzenia Amerykanów, a zwłaszcza – Izraela, który prędzej czy później, w następstwie realizacji „roszczeń”, przejmie zwierzchnictwo nad Polską , jest to nawet rozsądne, bo stwarza dodatkową przestrzeń przetargową, kiedy trzeba będzie się z Moskalikami jakoś ułożyć. Żeby z czegoś ustąpić, trzeba najpierw to coś posiadać, a wiadomo, że z cudzego łatwiej ustąpić, niż w własnego. Z niemieckiego punktu widzenia wygląda to trochę inaczej. Ukraina jest Niemcom potrzebna jako papierek lakmusowy i instrument podtrzymywania w Moskwie woli utrzymania strategicznego partnerstwa z Niemcami, a ponadto – jako narzędzie wywierania nacisków na Polskę, w której zawsze można wywołać „wołynkę” przy pomocy zainstalowanych tu w międzyczasie banderowców. Tym właśnie tłumaczę sobie zdumiewającą bezradność naszych władz wobec fundacji „Otwarty Dialog”, chociaż w sposób nie tylko jawny, ale wręcz ostentacyjny wezwała ona do „wyłączenia rządu”, czyli – powiedzmy sobie szczerze - dokonania zamachu stanu.
Ten dysonans poznawczy wydawał się nieunikniony, bo sama pani Ludmiła Kozłowska na wieść o wszczętym wobec niej śledztwie, scharakteryzowała Służbę Bezpieki Ukrainy, jako formację skorumpowaną, wysługującą się Putinowi i w ogóle. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście” - jak pisze poeta i okazało się, że żadnego śledztwa nie było, że tamta wiadomość to tylko nieporozumienie. Jak w swoim czasie o „chłopcach radarowcach” śpiewał Andrzej Rosiewicz – „A gdy już się zmierzchać miało, to się wtedy okazało, że to nie są milicjanci, że to byli przebierańcy!” Najzabawniejsze w tej historii jest to, że wszystko może być prawdziwe; zarówno wiadomość o wszczęciu przez SBU przeciwko pani Ludmile Kozłowskiej śledztwa pod zarzutem zdrady stanu, jak i opinia, ze SBU jest organizacją skorumpowaną, która wysługuje się każdemu, no i oczywiście – że to tylko nieporozumienie. Możliwe jest bowiem, że SBU w działalności pani Ludmiły rzeczywiście dopatrzyła się zdrady stanu, przy czym nie wiadomo do końca – którego stanu, to znaczy – którego państwa - bo wobec pani Ludmiły zagęszczały się rozmaite podejrzenia. Podobnie możliwe jest, że SBU, jako organizacja skorumpowana – bo czyż wypada zaprzeczać pani Ludmile, która w pierwszym odruchu tak właśnie ją scharakteryzowała, a jeszcze za pierwszej komuny Janusz Wilhelmi ostrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom, bo mogą być uczciwe? - została przekonana, żeby zaprzeczyła, jakoby wszczynała przeciwko pani Ludmile jakieś śledztwo, toteż po kilku dniach tę pierwotną wiadomość energicznie zdementowała. Książę Gorczakow, rosyjski minister spraw zagranicznych za Aleksandra II mawiał, że nie wierzy nie zdementowanym informacjom, więc skoro SBU wiadomość o śledztwie zdementowała, to na pewno by w nią uwierzył. Jeśli tak by rzeczywiście było, to byłby to nieomylny znak, że Mocna Ręka nadal trzyma parasol ochronny nad panią Ludmiłą. Co Mocna Ręka z tego ma – to inna sprawa - ale nie da się ukryć, że w ten sposób rozwiało się niebezpieczeństwo dysonansu poznawczego, dzięki czemu komitet poparcia pani Ludmiły, utworzony przez grupę polskich deputowanych do Parlamentu Europejskiego, może funkcjonować zgodnie z sumieniem, o ile to słowo jest tu adekwatne.
Ilustracja © DeS ☞ tiny.cc/des
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz