Sztuki królewskie i magiczne
Świątynia ku czci Jerzego Waszyngtona jest chyba najokazalszą budowlą w całej Aleksandrii pod Waszyngtonem, tym bardziej, że stoi na wzgórzu, a gmach opatrzony jest wieżą, na szczycie której jest coś w rodzaju ucha igielnego. Formalnie nie jest to żadna świątynia, tylko muzeum masonów, ale zarówno kształt budynku, a zwłaszcza – jego wnętrze – nie pozostawiają żadnych wątpliwości, że to świątynia.„Czyste ręce”
Pewnej wskazówki dostarcza nam przeprowadzona we Włoszech operacja „czyste ręce”. Kiedy rozpadł się Układ Warszawski, a potem – również Związek Sowiecki, Amerykanie zmobilizowali Włochów do zrobienia porządku z tamtejszą mafią, która stwarzała i nadal stwarza problemy również w USA. Wcześniej było to ryzykowne, bo takie uderzenie w mafię mającą – jak się okazało – powiązania z włoskimi kołami politycznymi, mogło doprowadzić do wyborczego zwycięstwa włoskiej Partii Komunistycznej, w następstwie czego zagrożona zostałaby cała południowa flanka NATO. Wprawdzie włoska partia komunistyczna pod przewodnictwem Henryka Berlinguera eksperymentowała z „eurokomunizmem”, który był rodzajem pilotażowego programu prowadzenia rewolucji komunistycznej według strategii Antoniego Gramsciego – ale Amerykanie woleli nie ryzykować. Kiedy jednak rozpadł się Układ Warszawski, a potem – również Związek Sowiecki – ryzyko zagrożenia południowej flanki NATO gwałtownie zmalało. W tych okolicznościach włoskie władze w roku 1992 zainicjowały operację „mani pulite”, czyli czyste ręce. Uderzyła ona we włoski establishment, przede wszystkim – w tamtejszą Partię Socjalistyczną, z byłym premierem i przewodniczącym PS Beciem (Bettino) Craxim. Operacja zatoczyła bardzo szerokie kręgi, ujawniając przeżarcie włoskiego establishmentu i instytucji państwa wołającą o pomstę do nieba korupcją. Charakterystyczne było również to, że w każdym z rozpracowywanych przez śledczych ognisk korupcyjnych, natrafiano na ślady loży masońskiej Propaganda 2 (Propaganda Due).
Operacja Mani Pulite niemal zbiegła się w czasie z udanym zamachem na sędziego Jana Falcone, któremu udało się rozbić wiele struktur mafijnych, między innymi dzięki wprawnej analizie kont bankowych. Zginął on w następstwie detonacji 500 kilogramów dynamitu, a wybuch spowodował zawalenie się autostrady. Kierujący akcją „czyste ręce” prokurator Antoni Di Pietro dokonał prawdziwej „rzezi niewiniątek” również w kręgach włoskiego establishmentu.
W kontekście tych wydarzeń możemy powiedzieć, że „sztuka królewska” oznacza dzisiaj umiejętność skrytego manipulowania wielkimi masami nieświadomych niczego ludzi przez grupki wtajemniczonych adeptów, którzy w dodatku popierają się nawzajem i windują jeden drugiego na coraz to wyższe szczeble hierarchii społecznej i politycznej. Krótko mówiąc, masoneria nosi wszelkie znamiona organizacji korupcyjnej i nepotystycznej.
Mistyka jako kamuflaż
Oczywiście takich rzeczy nie trzeba głośno mówić. Głośno trzeba mówić, że masoneria realizuje wytęsknione przez ludzkość ideały wolności, równości i braterstwa, posługując się w tym celu rozmaitymi praktykami, będącymi swoistym iloczynem trzeźwości i bzika. Takie połączenie przynosi znakomite rezultaty, bo bzik na wielu ludzi oddziałuje na podobieństwo narkotyku, wprawiając ich w nastrój zbliżony do euforii, co pozwala na wykorzystanie ich w rozmaitych kombinacjach, w których udział nieświadomych prawdziwych celów operacji mas jest konieczny. Toteż masoni uprawiają mistykę, wprawiając się w stany emocjonalne, mające przynieść im „oświecenie”. Podobne jest to do żydowskiej kabały, w ramach której, kiedy podliczy się spółgłoski (albo samogłoski – bo są różne szkoły) z dowolnie wybranej księgi Biblii, z uzyskanej w ten sposób liczby wyciągnie się pierwiastek kwadratowy, od którego następnie odejmie się roczną produkcję parasoli, to przed takim rachmistrzem nagle otwierają się przepastne wyżyny oświecenia. W lożach masońskich wielu nawet całkiem skądinąd rozsądnych ludzi takimi rzeczami się zajmuje, co tylko potwierdza trafność rosyjskiego przysłowia, że każdyj durak po swojemu s uma schodit.
Nie wszyscy jednak ulegają tej mistyce, która obliczona jest również na duraczenie w ramach lóż, gdzie mądrzejsi duraczą głupszych, albo tylko bardziej uczuciowych. Dzięki temu, podobnie jak dzięki tajemniczości, jaka masoni uwielbiają otaczać wszystkie swoje czynności, cały interes funkcjonuje bez większych zgrzytów. Bo mniejsze zgrzyty się zdarzają – o czym dowiedziałem się od znajomego masona, który należał we Francji do loży Wielkiego Wschodu. Utajnia ona członkostwo do tego stopnia, ze uczestnik nie może zdradzić się nawet przed własną rodziną. Loża, do której trafił ów znajomy, bardzo często urządzała posiedzenia, które musiał on kamuflować przed żoną rozmaitymi, coraz to bardziej karkołomnymi, legendami. Ta po pewnym czasie nabrała podejrzeń i postawiła sprawę na ostrzu noża: albo ja, albo ona – mając oczywiście na myśli jakąś panią, której w ogóle nie było, bo mój znajomy swoją żonę bardzo kochał i nawet mu przez głowę nie przeszła żadna myśl o zdradzie. Próbując tedy ratować małżeństwo i rodzinę (a mieli czwórkę dzieci), uprosił tych masonów, żeby go zwolnili, na co – jak mi opowiadał – podobno się zgodzili.
Inne, poważniejsze zgrzyty, zdarzyły się na tle nepotystycznym, we Francji za czasów walki z Kościołem pod przewodnictwem premiera Emila Combes’a, nawiasem mówiąc – byłego księdza. Otóż minister wojny w tym rządzie, masoński generał Ludwik Andre, trzymał na swoim biurku dwa pudła z fiszkami. Jedno nazwane było „Korynt”, a drugie - „Kartagina” - w czym widać masońską predylekcję do nadawania banalnym czynnościom pozorów głębi. W pudle „Korynt” były fiszki oficerów przeznaczonych do awansowania, podczas gdy w pudle „Kartagina” - fiszki oficerów którzy mieli być przy awansach pomijani. Specyficznego posmaku dodają tej aferze uzasadnienia dyskryminacji oficerów z „Kartaginy”: „klerykał”, albo bardziej pomysłowe w rodzaju „klerokanalia” lub pozornie merytoryczne: „uczestniczył w mszy z okazji Pierwszej Komunii swojej córki”. Autorem tych wszystkich uzasadnień był niejaki Narcyz Amadeusz Vadecard, pełniący obowiązki sekretarza Wielkiego Wschodu Francji.
Cóż w tej sytuacji powiedzieć o polskich masonach, zgrupowanych w kilkunastu lożach Wielkiego Wschodu Francji i Wielkiej Loży Narodowej? Wspomniany francuski znajomy powiedział mi kiedyś – jeszcze za życia „drogiego Bronisława”, czyli prof. Geremka, co to „był szczęśliwy aż do ostatniej chwili życia” - że „polscy masoni są chłopcami na posyłki masonów francuskich”. Czy tak było i jest – nie wiem, ale warto się nad tym zatrzymać tym bardziej, że we Francji istnieje silne sprzężenie zwrotne między tamtejszymi masonami, a DGSI (Direction Generalne de la Securite Interrieur) i innymi służbami – bo jest ich sporo, podobnie zresztą, jak i u nas.
Masońskie legowiska
Kiedy zwiedzałem masońskie muzeum w Aleksandrii, uderzyły mnie dwie rzeczy. W ogóle poza posagami Waszyngtona (bo w podziemnej kondygnacji był jeszcze drugi, mniejszy) niewiele tam było do oglądania. Po pierwsze tedy, w ozdabiającym jedną ze ścian tableau z wizerunkami najwybitniejszych amerykańskich masonów, nie było ani jednego Murzyna, ani żadnego Azjaty. Sami biali – co wzbudziło, czy może raczej pogłębiło moje wątpliwości, czy głoszenie przez masonów ideałów równości i braterstwa jest aby na pewno szczere. Drugą rzeczą, która przykuła moją uwagę, były tablice pokazujące liczbę lóż masońskich i masonów w poszczególnych stanach Ameryki. Warto dodać, że w USA masoneria działa nie tylko jawnie, ale nawet z pewna ostentacją i siedziby lóż w miastach i miasteczkach są opatrzone widocznymi z daleka napisami. Najmniej masonów i najmniej lóż było na Hawajach, być może dlatego, że znaczna część przebywających tam ludzi, to turyści spędzający wakacje, podczas których jakoś sobie radzą bez zgłębiania masońskich rytuałów, a reszta – to tubylcy, którzy być może też nie mają do masonerii specjalnego zainteresowania. W innych stanach jest jednak inaczej; liczba lóż jest duża, albo nawet bardzo duża, a liczba masonów idzie w setki tysięcy.
A co z demokracją?
Kiedy tak kontemplowałem sobie te masońskie legowiska, zrodziła się we mnie wątpliwość, co do autentyczności demokracji w Ameryce. Ja w ogóle nie jestem jakimś ultrasem demokracji, bo podobnie jak grany przez Janusza Gajosa partyjny buc w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt” uważam, że demokracja – owszem – ale przecież ktoś musi tym kierować! Czyż masoni ze swoją „sztuką królewską” przypadkiem się do tego nie nadają jak mało kto? Skoro w każdym mieście, a nawet miasteczku jest loża, to z takim faktem musi liczyć się każdy polityczny ambicjoner i pierwszą rzeczą, jaką musi zrobić, żeby zostać Umiłowanym Przywódcą, to usposobić do siebie życzliwie miejscową lożę. No a cóż taka loża może życzyć sobie za okazaną ambicjonerowi życzliwość? Nawet nie śmiem się domyślać – ale czegoś tam przecież musi sobie życzyć, no a ambicjoner, który dzięki tej życzliwości został Umiłowanym Przywódcą, nawet nie dopuszcza do siebie myśli, by nie wyjść takiemu życzeniu naprzeciw. Dzięki temu amerykańscy twardziele mają poczucie, że to od nich to wszystko zależy i są szczęśliwi, a z drugiej strony ta cała demokracja nie wymyka się spod kontroli. Ale nawet i w takiej sytuacji zdarzają się zgrzyty, czego przykładem jest zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa. Ukazało oko konflikt między demokracją kierowaną i demokracją spontaniczną. Demokracja kierowana jest wtedy, gdy suwerenowie wprawdzie głosują – ale zgodnie ze wskazówkami Pani Wychowawczyni, podczas gdy demokracja spontaniczna polega na tym, że głosują, jak chcą. W takiej sytuacji pierwszą rzeczą, jaką analityk powinien zbadać, to kim jest Pani Wychowawczyni. Od niej bowiem zależą losy demokracji, o czym możemy przekonać się choćby na przykładzie prezydenta Donalda Trumpa, który – jeśli coś pójdzie nie tak – może zostać postawiony przez niezawisłym sądem, jako ruski agent.
Słoń w menażerii
Warto przypomnieć któż tak intryguje przeciwko prezydentowi Trumpowi. Otóż wśród jego nieprzyjaciół można wyróżnić dwa ośrodki. Pierwszy, to amerykańska żydokomuna , a drugi – to tamtejsi bezpieczniacy, czyli FBI. Zarówno żydokomuna, podobnie, jak i bezpieka, uprawiają swoje „sztuki królewskie”, podobnie jak czynią to masoni. Nie jest zatem wykluczone, a raczej jest bardzo prawdopodobne, a prawdopodobieństwo to graniczy z pewnością, że masoneria jest wykorzystywana przez tajne służby, jako znakomity kamuflaż, zarówno na użytek wewnętrzny, jak i międzynarodowy. Niektórzy masoni, zwłaszcza ci, u których mistyczny bzik jest rozwinięty w stopniu większym, niż u innych, służą bezpieczniakom „bez swojej wiedzy i zgody”, podczas gdy z innymi, mniej wrażliwymi na mistyczne odloty, bezpieczniacy nawiązują rozmowę w stylu: „wiecie, rozumiecie, z wami jest taka sprawa”. Tajność, jaką masoni lubią otaczać wszystkie swoje poczynania, a także międzynarodowe powiązania między lożami, stwarza służbom specjalnym państw poważnych znakomite możliwości rozwojowe. O ile mi wiadomo, ten wątek przez rozmaitych autorów bywa na ogół starannie pomijany, co nosi wszelkie cechy omijania wzrokiem słonia w menażerii i wydaje się trochę dziwne w epoce totalnej inwigilacji, w jakiej aktualnie żyjemy.
O ludziach niezastąpionych
Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych - ale czego to ludzie nie wygadują? Wystarczy pójść na pierwszy-lepszy cmentarz, by z lektury napisów na nagrobkach przekonać się, że nie tam innych ludzi, jak właśnie ci niezastąpieni. Ale nie tylko napisy na cmentarnych nagrobkach mogą nas o tym przekonać. Weźmy takich ekologów, a zwłaszcza - członków ponurej sekty pod nazwą „Pracownia Na Rzecz Wszystkich Istot”. Jeśli dobrze zapamiętałem jej teologię, to polega ona na tym, że trzeba radykalnie zredukować liczbę przedstawicieli gatunku ludzkiego, by w ten sposób zrobić miejsca dla pozostałych istot - na przykład - dla szczurów, wszy, tasiemców uzbrojonych i tak dalej. Co prawda niektóre istoty - jak np. wspomniany tasiemiec uzbrojony - nie mogłyby przetrwać bez gatunku ludzkiego, ale to ekologów wcale nie peszy, bo - o ile mi wiadomo - nie mają oni jakiegoś ulubionego gatunku przyrodniczego, więc chyba wszystko im jedno, kto zajmie miejsce ludzi, których w tym celu trzeba przetrzebić. Ale oni też najwyraźniej uważają swoją egzystencję za niezbędną dla świata, bo w przeciwnym razie rozpoczęliby trzebienie ludzkości od siebie. Gdyby na przykład taki pan prof. Ehrlich, co to niedawno, na zaproszenie papieskiej Akademii Nauk, wziął udział w rzymskim sympozjonie „Przeciw Zagładzie”, naprawdę był przekonany, że na świecie nie może być więcej ludzi, niż miliard, to już dawno byłby starym nieboszczykiem. Tymczasem nie tylko żyje, ale w dodatku - lata samolotami z Ameryki do Europy i z powrotem - a trzeba nam wiedzieć, że taki jeden przelot prowadzi do zużycia wielkiej ilości tlenu i wyprodukowania złowrogiego dwutlenku węgla, co to powoduje globalne ocieplenie. Widać wyraźnie, że pan prof. Ehrlich i jemu podobni uważać się muszą za ludzi niezastąpionych, podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju - pani Wanda Nowicka, która w przeciwnym razie odważnie starłaby tłustą plamę na Ludzkości. Więc ludzie wygadują takie rzeczy, nie zwracając uwagi, że są one oczywiście sprzeczne nawet z doświadczeniem potocznym - ale może wreszcie się opamiętają, a to za sprawą niezawisłych sędziów, zwłaszcza z Sądu Najwyższego.
Instytucja sędziego jest rezultatem pewnej konwencji, polegającej na tym, by nagą przemoc przesłonić jakimś parawanem. W tym celu nasi panowie gangsterzy wynajmują sobie rozmaitych jegomościów płci obojga, przebierają ich w - jak to w rozmowie z ajatollahem Chomeinim powiedziała Oriana Fallaci - w „głupie, średniowieczne łachy”, obwieszają ich złotymi łańcuchami z tombaku, dają w rękę młotek - a ci za pieniądze posyłają jak nie na szafot, do do więzienia każdego, kogo wskaże im nieubłagany palec, za komuny nazywany „surową ręką sprawiedliwości ludowej”. W przysiędze wojskowej, jaką w roku 1969 składałem w 7 Kołobrzeskim Pułku Zmechanizowanym w Lublinie był wzruszający fragment, że „gdybym nie bacząc na tę uroczystą przysięgę obowiązek wierności wobec ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej.” Były to - ma się rozumieć - jakieś ponure żarty, bo przysięgało się nie żadnej „ojczyźnie”, tylko na sojusz z „Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami” - ale było oczywiste, że gdyby tak ktoś odmówił wypowiedzenia tych absurdalnych zaklęć, to przebrany w „głupi średniowieczny łach” funkcjonariusz nakazałby siepaczom odstawienie takiego delikwenta do turmy. Jak to pisał poeta: „Ale ty wyjść nie możesz, tobie by wyjść nie dali, bo za drzwiami jest siła, potęga z żelaza i stali. Kiedy tak stoisz zajączku u stóp mistycznej drabiny, za drzwiami stoją ludzie mający karabiny”. Słowem - niezawiśli sędziowie to są fagasy, rodzaj aktorów, za pieniądze przekazywane im przez naszych panów gangsterów i na ich polecenie przedstawiających różne groteski. Za komuny żaden z tych aktorów nie ośmielił się odmówić naszym panom gangsterom udziału w przedstawieniu i dopiero, kiedy na skutek transformacji ustrojowej, dyscyplina się rozluźniła, naszym aktorom przewróciło się w głowie, jakby zapomnieli, że są tylko komediantami w służbie przemocy, co to „wyrasta z lufy karabinu”. A przecież spostrzeżenie, że bez tych karabinów ich „orzeczenia” wzbudzałyby tylko „śmiech pusty”, nie przekracza przecież możliwości umysłu ludzkiego, chyba, że zaćmią go gersdorfiny, powodując utratę poczucia rzeczywistości.
I właśnie mamy do czynienia z taką sytuacją, wykazującą nawet znamiona epidemii której ogniskiem wydaje się Sąd Najwyższy, bo tam występuje ona w formie ostrej, rozszerzając się na inne środowiska. Na przykład pan Paweł Kukiz, bez żadnego powodu deklaruje, że pani Małgorzata Gersdorf „jest Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego”. Czyż nie jest to objaw działania gersdorfin na umysł tego polityka, który wcześniej zachowywał poczucie rzeczywistości nawet w stopniu przesadnym, o czym świadczą słowa śpiewanej przezeń piosenki, w której chłopak tłumaczy swojej kopulantce: „bo tutaj jest, jak jest - po prostu - i ty dobrze o tym wiesz!”? Ale o ile u posła Pawła Kukiza objawy wystąpiły w postaci umiarkowanej, to wśród samych zainteresowanych zaczynają przebierać formy ostre. Niedawno sędziowie Sądu Najwyższego postanowili, że będą pracowali aż do ukończenia lat 70. Myślę, że to nie jest ostatnie słowo, że wkrótce doczekamy się deklaracji, że będą pracowali, to znaczy - wysługiwali się naszym panom gangsterom aż do śmierci.
Najciekawsze jest jednak to, że tym nasilającym się objawom, które powinno skrupulatnie przebadać jakieś konsylium weterynarzy, towarzyszą dowody spostrzegawczości. Chociaż bowiem sama pani Małgorzata Gersdorf nie jest do końca pewna, kim jest, to znaczy - czy jest, czy nie jest Pierwszym Prezesem Sadu Najwyższego, to przecież nie ma najmniejszych wątpliwości, że „państwo” to znaczy - nasi panowie gangsterzy - powinni wypłacać jej „wynagrodzenie” za odgrywanie tej groteski. Najwyraźniej nasi panowie gangsterzy podzielają to przekonanie, bo Zespół Prasowy Sądu Najwyższego właśnie poinformował, że to „wynagrodzenie” nie uległo zmianie i że pani Gersdorf „otrzymuje je w takiej wysokości, jaka należy się I Prezesowi Sądu Najwyższego.”
Jakie wynikają z tego wnioski? Po pierwsze - że konstytucja zredagowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego, Tadeusza Mazowieckiego, Waldemara Pawlaka i Ryszarda Bugaja jest przeraźliwym bublem, skoro na jej podstawie nie można udzielić odpowiedzi na proste pytanie: kto jest I Prezesem Sądu Najwyższego. Zważywszy na osoby jej redaktorów, trudno się temu dziwić, bo już starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji twierdzili, że „ex nihilo nihil fit”, co się wykłada, że z niczego będzie nic. W Polsce funkcjonuje przysłowie, że z próżnego i Salomon nie naleje - a cóż może być w głowie np. pana Aleksandra Kwaśniewskiego? Czy ktoś byłby zaskoczony, gdyby jacyś fizycy odkryli tam doskonałą próżnię? Po drugie - że wojna między naszymi panami gangsterami a komediantami od odgrywania grotesek, może mieć charakter pozorny, skoro nasi panowie gangsterzy, jak gdyby nigdy nic, futrują panią Małgorzatę pieniędzmi zrabowanymi podatnikom. W przeciwnym razie musielibyśmy przyjąć, że nasi panowie gangsterzy postępują tak z tchórzostwa - ale takie podejrzenie byłoby chyba niegrzeczne. Ale gdyby przyjąć, że z tchórzostwa - to przed kim nasi panowie gangsterzy tak tchórzą? Możliwości są dwie, a nawet trzy. Po pierwsze - przed Naszą Złotą Panią, która organizując w Berlinie triumf pani Ludmile Kozłowskiej, ostrzega w ten sposób tubylczych panów gangsterów, że jak będą niegrzeczni, to za pośrednictwem sprowadzonych do Polski banderowców urządzi tu „wołynkę”. Po drugie - przed Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, który przy okazji nowelizacji ustawy o IPN wytarzał ich w smole i pierzu, i po trzecie - przed jedną i drugim.
Jak CIA zwiąże, to będzie związane
Jak wiadomo, Pan Jezus powiedział do Apostołów, że co zwiążą lub rozwiążą na ziemi, będzie związane lub rozwiązane również w niebiesiech. I na pewno tak jest – ale czy ta zasada działa również w odwrotną stronę, to znaczy – że co będzie rozwiązane lub związane w niebiesiech, będzie związane lub rozwiązane również i na ziemi? Myślę, że w tym przypadku tym bardziej nie wypada zaprzeczać, więc właściwie wszystko jest jasne, z wyjątkiem jednej sprawy – czy mianowicie ta zasada działa również w razie związania lub rozwiązania jakichś spraw nie tyle w Królestwie Niebieskim, które – nawiasem mówiąc – coraz bardziej zaczyna przypominać Republikę Niebieską i to w dodatku – socjalistyczną – co w królestwach – mówiąc językiem ewangelicznym - „z tego świata”. Coś jest na rzeczy, na co wskazywałaby ostatnia decyzja prawosławnego Patriarchy Bartłomieja z Konstantynopola. Jak wiadomo, zgodził się na ustanowienie na Ukrainie tzw. „autokefalii”. To greckie słowo dosłownie oznacza „samogłowę”, czyli uniezależnienie. W tym przypadku – od patriarchatu moskiewskiego. Jak z satysfakcją donosi żydowska gazeta dla Polaków, ukraińską autokefaliczną Cerkwią Prawosławną będą odtąd kierowali dwaj Ukraińcy zza oceanu, to znaczy – arcybiskup Daniło ze Stanów Zjednoczonych i biskup Hilarion z Kanady. Bo trzeba nam wiedzieć, że zarówno w USA, jak i w Kanadzie istnieje liczna i wpływowa diaspora ukraińska. Ale – jak poinformował mnie przewodniczący Kongresu Polonii Kanadyjskiej w Ottawie, Światowy Związek Ukraińców z siedzibą w Toronto, nie tylko jest zdominowany przez banderowców, ale poza banderyzmem nie jest tam reprezentowany żaden inny kierunek polityczny. Ponieważ jedną z cech banderyzmu jest totalne podporządkowanie sobie tak zwanej „czerni” - dotyczy to również tamtejszego Kościoła Grekokatolickiego, będącego rodzajem ukraińskiego kościoła narodowego oraz tamtejszej Cerkwi Prawosławnej. O ile polscy narodowcy akcentują przywiązanie do Kościoła katolickiego i uznają jego przywództwo moralne, a niektórzy – również polityczne – to banderowcy podporządkowali sobie nie tylko Kościół Grekokatolicki, ale również – ukraińską Cerkiew Prawosławną, które tańczą tak, jak tamci im zagrają. W tej sytuacji powierzenie duchownym zza oceanu organizacji autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej na Ukrainie oznacza, że może przybrać ona banderowskie oblicze, kto wie, czy nie w postaci radykalnej. Nie byłaby to dla nas, Polaków, a zwłaszcza dla Polaków mieszkających na Ukrainie, najlepsza wiadomość, bo – jak zapewniał mnie w samolocie lecącym z Dublina do Warszawy polski ksiądz, pracujący podówczas na Ukrainie, a obecnie już z niej wydalony – tamtejsze duchowieństwo obydwu obrządków, to znaczy – grekokatolickiego i prawosławnego, jest przeżarte banderyzmem, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jestem jednak pewien, że - podobnie jak to uczynił Judenrat „Gazety Wyborczej” - również rząd i rządowa telewizja przedstawi ostatnie decyzje Patriarchy Bartłomieja jako wielki sukces i triumf mocarstwowej polityki premiera Mateusza Morawieckiego, podobnie jak to było w przypadku zmuszenia Polski do uchylenia nowelizacji ustawy o IPN. Jeśli chodzi o Judenrat, to triumfalne fanfary są zrozumiałe. Decyzja Patriarchy Bartłomieja jest kolejnym krokiem na drodze uniezależnienia Ukrainy od Rosji, dzięki czemu tamtejszy żydowski dyrektoriat z premierem Włodzimierzem Hrojsmanem na czele, będzie mógł jeszcze szybciej przekształcać tamten nieszczęśliwy kraj w swoje żerowisko, a kto wie – czy nie w żydowską kolonię. Sprawa charakteryzuje się wielka doniosłością, bo być może Ukrainie, a zwłaszcza jej zachodniej części została już wyznaczona rola Piemontu przyszłej Judeopolonii. W przeciwnym razie Żydzi nie traktowaliby banderowców z taką pobłażliwością i wyrozumiałością, jako nieodzowny składnik tamtejszej narodowej tożsamości. Później może być odwrotnie; skoro banderowski Murzyn zrobi swoje, będzie mógł „odejść”, ale na tym etapie najwyraźniej obowiązują inne mądrości. Jeśli natomiast chodzi o rząd i rządową telewizję, to dodatkowe wzmocnienie banderyzmu na Ukrainie będzie otrąbione jako sukces, ponieważ ustanowienie autokefalii tamtejszej Cerkwi Prawosławnej jest niekorzystne dla Rosji, a wiadomo, że gwoli zirytowania zimnego ruskiego czekisty Putina, Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński gotów byłby nakazać nam wszystkim popełnienie harakiri.
Fanfary – fanfarami, ale to nie w naszym bantustanie ta sprawa została „związana” po to, by została „związana” również na Ukrainie. Przypominam sobie, że gdy Polska miała zostać przyjęta do NATO, zwierzchnik Polskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej, abp Sawa, w 1998 roku pojechał do Konstantynopola, to znaczy – do Stambułu, by w ten sposób potwierdzić związki z tamtejszym Patriarchą, bez pośrednictwa Moskwy. Dopiero wtedy został zaaprobowany przez CIA, której najwyraźniej nie przeszkadzała okoliczność, że Jego Eminencja został zarejestrowany przez SB w latach 1965-1989, jako niezwykle wydajny i niezwykle cenny, tajny współpracownik „Jurek”. Został więc nawet Prawosławnym Ordynariuszem Wojska Polskiego w stopniu generała brygady. Na tej podstawie możemy się przekonać, że jak coś zostanie zawiązane w Departamencie Stanu w Waszyngtonie, albo w centrali CIA w Langley, to będzie zawiązane również w naszym nieszczęśliwym kraju. Najwyraźniej również w sprawach duchowych, rolę Królestwa Niebieskiego odgrywają u nas Stany Zjednoczone, więc i na Ukrainie nie może być inaczej, zwłaszcza w sytuacji, gdy – jak to szczerze i otwarcie wyznał uchodzący za naszego przyjaciela George Friedman – USA darzą szczególnym poparciem Polskę i Rumunię, bo obydwa te państwa mogą „powstrzymywać” Rosję. Jeśli to prawda, to w przełożeniu na język ludzki oznacza to, że w globalnej amerykańskiej strategii przekomarzania się z Moskalikami, obydwu tym krajom wyznaczona została rola mięsa armatniego, dzięki któremu USA będą walczyły z Rosją do ostatniego Polaka i Rumuna. Skoro tak, to Ukraina będzie musiała zostać przepuszczona przez maszynkę do mięsa znacznie wcześniej i dopiero jak nie będzie już żadnego Ukraińca, to przyjdzie kolej na Rumunię i Polskę. Może jedno z drugim nie ma żadnego związku, ale nie można też wykluczyć, że ustanowienie autokefalii ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej stanowi element amerykańskich przygotowań do jakiejś większej operacji, zwłaszcza, że do nadzorowania tej autokefalii zostali wyznaczeni wysokiej rangi duchowni z USA i Kanady. Oni na pewno nie zostali zarejestrowani jako tajni współpracownicy przez tubylczą SB, ale czy możemy z pewnością powiedzieć, że przez CIA też nie? Nie wiemy nawet, czy nie dotyczy to samego patriarchy Bartłomieja, skoro właśnie do niego musiał pojechać JEm. Sawa, by uwiarygodnić się w oczach Amerykanów przed przyjęciem Polski do NATO?
Ilustracja © George Washington Masonic National Memorial / www.gwmemorial.org
OSTATNIE UAKTUALNIENIE: 2018-09-19-00:20 CET
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz