Niesamowicie. Niesamowicie dołująco wygląda, poza jakością rządów warszawskich durniów i zdrajców, poziom wypowiedzi tej mierzwy szrotu internetowego m.in. pod moimi „filmami”. Fantastyczny obraz degeneracji, upadku i dna. Żenująca potrzeba zaistnienia nawet kosztem całkowitej kompromitacji; aby „zabyć”, aby zaznaczyć, nawet w parodystycznie katastrofalny dla siebie sposób, cóż za zsyfiona symulakra bytu i rozumu, parodia istnienia, której umasowiona, dzięki molochowi internetu, forma tym bardziej poraża mglistą, mroczną pustką. Tchnienia w otchłani…
Więc… więc znów trochę muzyki, tej nigdy dosyć… ☞ LINK
CO TERAZ ROBIĆ?
(tekst z lata 2015)Pisane w dniu zaprzysiężenia Andrzeja Dudy na prezydenta RP
Pokłosiem dealu irańskiego, wielkiego szwindlu wiedeńskiego, tj. umowy Rosja – USA z 14 lipca dotyczącego ułożenia się między dwoma potęgami w regionie Wielkiego Bliskiego Wschodu, jest m.in. tzw. przyśpieszenie. Wszyscy się spieszą. Aby zająć lepszą pozycję, mieć decydujący wpływ na innych, zarobić więcej kasy lub skorzystać z okazji i zrobić porządki we własnym domu. Mniejsi i więksi szeroko stosują technologię zarządzanego chaosu, z napięciem, pychą lub lekkim niepokojem, obserwując, co wyniknie z tej sterowanej destabilizacji, bacząc, jaki stwór wyłoni się z magmy znaczeń, z otchłani cierpienia i krwi.Polacy powinni z uwagą przyglądać się sytuacji na Wielkim Bliskim Wschodzie. Co prawda jest to region peryferyjny – podobnie jak europejski teatr – wobec sceny głównej: Zachodniego Pacyfiku, ale przedsiębrane tam akcje wielkich tego świata mają walor uniwersalny, stanowią poniekąd forpocztę, zapowiedź tego, jak gra toczyć się będzie dalej, jak traktowani są wasale, gracze słabi, nierozsądni, biorący pozór za rzeczywistość. Warto więc, chcąc sobie odpowiedzieć na pytanie Co teraz robić? przeanalizować dobre nieodległe wzorce, tj. Turcję. Czytając ten tekst i artykułując słowa Turcja, Ankara, w myślach transformujmy je na: Polska, Warszawa.
Nowa Turcja
Stany Zjednoczone starają się najmniejszym kosztem – podobnie jak w Europie Środkowowschodniej – utrzymać za pomocą sterowanej destabilizacji bliskowschodni region. Jak nazwać można by zagraniczną politykę amerykańską po 1989 r? Wg mnie jest to polityka przede wszystkim oparta na skuteczności, braku złudzeń i sentymentów, czystych interesach i skupiona na jednym celu – tj. uczynieniu z USA jedynego supermocarstwa symultanicznego, obecnego i pilnującego swoich żywotnych interesów zawsze i wszędzie, potrafiącego szybko dokonać projekcji siły w każdym miejscu globu oraz redystrybuującego na zasadzie koncesji atrybuty władzy podmocarstwom auksyliarnym (np. Wielka Brytania, Japonia, Indie, Iran, Australia). Amerykańska polityka nosi znamiona działania istot z innego porządku znaczeniowego. Niezwykle skutecznych istot. Wirusów. Bawią mnie moskiewskie utyskiwania i narzekania na ten rzekomo patogenny amerykański sposób narzucania swoich interesów innym graczom. Moskwa obłudnie stroi się w fatałaszki gracza ceniącego jasne zasady. Tak. Rosja obecnie chce grać fair i to eksponuje. Rosja jest teraz bardzo grzeczna i wszędzie podkreśla, że to ONZ jest nadrzędną organizacją odpowiednią do rozwiązywania sporów, że porządek światowy oparty na hegemonii jednego gracza jest fe, ale już oparty na wielobiegunowości (najlepiej z wiodącą rolą Federacji Rosyjskiej i USA) jest jak najbardziej prawilny. Moskwa wszędzie podkreśla, że działa by the rules, wg prawa międzynarodowego i wg zawartych umów dwustronnych. I to prawda. Rosja zawsze jest poprawna, tak działa i to nagłaśnia w sytuacji, kiedy jest słabszą stroną sporu i zwłaszcza wtedy, kiedy jest jej potrzebny czas na odpowiednie przygotowanie się do nadchodzącego konfliktu, zwarcia lub do negocjacji z protagonistą, ponieważ przy stole rokowań naładowany rewolwer działa tonizująco na ewentualne lewe zagrania sparingpartnera. Tak było w latach 20. i 30. XX wieku, tak jest i teraz. Ale za zamkniętymi drzwiami Kreml potrafi niesłychanie skutecznie dochodzić swoich praw i bronić interesów Rosji. Moskwa narzeka na tę amerykańską, wirusologicznie efektywną politykę tylko dlatego, że sama chciałaby robić to jeszcze bardziej brutalnie i skutecznie. Ot, jeden ogr pomstuje na drugiego.
Waszyngton po militarnym wejściu w region Wielkiego Bliskiego Wschodu w roku 2001 i 2003 – do czego potrzebował, podobnie jak w 1941 roku, dobrego pretekstu, którym były zainspirowane i profesjonalnie ograne propagandowo przez amerykańskie ścisłe elity władzy zamachy z 11 września – doprowadził do upadku i defragmentaryzacji Iraku oraz Syrii, naruszenia równowagi w regionie, gwałtownego wyścigu zbrojeń, w którym, a jakże, głównym dostawcą uzbrojenia jest Ameryka, przewrotu przymierzy, jednocześnie trzymając wszystkich w szachu wsparciem a to idei Wielkiej Persji rozciągającej się od Morza Śródziemnego i obejmującej znaczącą część Syrii, Iraku i naturalne Iranu, a to stworzeniem państwa kurdyjskiego, a to spuszczeniem z łańcucha psa afgańskiego, który stanowiłby zagrożenie nie tylko dla sojuszniczego Teheranu i Pakistanu, ale przede wszystkim dla Azji Centralnej i samej Rosji. „Trzymamy za ryj wszystkich w strachu, dzięki czemu możemy sprzedać im jeszcze więcej broni, wiążąc ich ze sobą, korzystając z ich zasobów dla rozwijania własnej potencji, elastycznie przerzucając swoje poparcie z jednych na drugich. W poważnej grze nie ma bowiem stałych, ani sympatii, złudzeń lub jakiegoś przywiązania, te mianowicie zarezerwowane są dla słabych i naiwnych głupców”- zdają się nam mówić panowie z Pentagonu.
Jeśli nie liczyć natychmiastowej, 4 dni po zawarciu wielkiego szwindlu wiedeńskiego, wizyty wicekanclerza i ministra gospodarki RFN Sigmara Gabriela w Teheranie, który tak szybko, jak to możliwe, nie oglądając się na niemiecką opinię publiczną i silne lobby mniejszości żydowskiej w Prusach, chyżo pomknął wraz z szefami największych niemieckich spółek dobijać targów z Persami (Warszawy jak rozumiem tam nie ma nadal?), pierwsza na nowy kongres wiedeński postanowiła odpowiedzieć Turcja. Premier Kaczyński powinien otrzymać od swoich doradców prezentację w power poincie, prostą, czytelną, poświęconą temu, jak gra się podmiotowo w trudnych warunkach, jak walczy się o silną pozycję swojego państwa, nie chwytając się narzędzi desuwerenizujących własny kraj, właśnie na przykładzie polityki prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. Przyjrzymy się pokrótce, o co biega Ankarze.
Turcja jest krajem położonym w jednym z najważniejszych miejsc na kuli ziemskiej. To jedno z geopolitycznych centrów mające wielkowektorowy ogromny wpływ na całą strefę Afro-Euroazji. Ta kluczowa lokacja daje Ankarze olbrzymie możliwości m.in. w kontekście wielkiej chińskiej ofensywy ekonomiczno-politycznej mającej na celu wywrócenie dotychczasowego porządku opartego na dominacji amerykańskiej – Nowego Jedwabnego Szlaku. Turecka polityka jest i musi być wielokierunkowa. Turcja, będąc poważnym państwem, ma interesy wszędzie – instytucjonalnie współpracuje nawet z państwami karaibskimi i krajami ASEAN – więc my, w Warszawie, pamiętajmy, że tureckie interesy sięgają Bałtyku i tylko ludzie o ograniczonych horyzontach nie zauważają tego, iż Turcja – przy prawdziwie silnej Polsce – jest naszym naturalnym sojusznikiem strategicznym, najważniejszym partnerem, z którym Warszawa musi iść ręka w rękę, spinając oś północ-południe z trzecim krajem nowego geopolitycznego projektu – tj. – Szwecją. Ten projekt: Szwecja-Polska-Turcja (SPT) stworzyłby nowy alternatywny biegun globalny o dużym potencjale i walorze atrakcyjności, wokół którego, jak opiłki biegnące do magnesu – skupiałby się kraje od Skandynawii po Kaukaz Południowy. Cat- Mackiewicz w tekście „Przestrogi dla Polski” opublikowanym w 1925 roku pisał: „Położenie Polski wymaga polityki aktywnej, polityki ofensywnej, nie jesteśmy twierdzą, której bronić można, jesteśmy polem otwartym, gdzie napad odpierać należy atakiem, nie biernością. Stąd czynnikiem decydującym może być ściślejszy sojusz z obcym, narodowo samodzielnym państwem (..).”
Temat ten rozwinę w następnym tekście; tymczasem tym, którzy wyzbyli się swojej wiary, nadziei i miłości i nie są już w stanie odważnie spojrzeć w zuchwałe oczy prawdy, a prawdą jest to, że moglibyśmy jeszcze uczynić z Polski kraj prawdziwie wielki – rzućmy: Les malheurs passent, la glorie reste. Nieszczęścia odchodzą, chwała pozostaje.
Turcja jest jednym z dwóch obok Iranu państw regionu Wielkiego Bliskiego Wschodu prowadzących w poważnym stopniu niezależną politykę międzynarodową. Jednym z wielu dowodów strategicznej samodzielności Ankary jest wynegocjowanie bez angażowania Ameryki już w maju 2010 roku wraz z drugim aspirującym mocarstwem regionalnym – Brazylią – porozumienia mającego zakończyć problem irańskiego programu atomowego. Innymi słowy Turcja zagrała bardzo mocno, ale weszła w rolę nie jej przypisaną, co spotkało się z odpowiedzią Waszyngtonu, który tę inicjatywę odrzucił. Nie trzeba tłumaczyć – dlaczego.
Teheran za cenę dużych korzyści oraz dla zbieżnych z perskim interesem narodowym celów zgodził się w lipcu 2015 roku być regionalnym koncesjonowanym mocarstwem i aliantem Waszyngtonu. Został zatem tą drogą zneutralizowany poniekąd przez Waszyngton, choć elity perskie będą robiły wszystko, aby w miarę możliwości zbyt mocno nie zagłębiać się w ten strategicznie niekorzystny układ z tej racji, iż zdają sobie bowiem tam sprawę, że polityka hegemona dążącego do osiągnięcia pozycji supermocarstwa symultanicznego skazuje na postępujące uprzedmiotowienie każdego junior–partnera wchodzącego w deal z Waszyngtonem. W tym układzie – podobnie jak na przykładzie Iraku – szczególnie dobrze widać patogenny charakter polityki amerykańskiej, której prawidła przypominają działanie wirusa wchodzącego w organizm komórki-żywiciela, a następnie, po wykorzystaniu jej zasobów, opuszczenie jej albo zdewastowanej, albo całkowicie skoncentrowanej na pomnażaniu zasobów intruza. Teheran, w przeciwieństwie do Warszawy, zdaje sobie z tego sprawę, i będzie robił wszystko, aby niwelować ujemne skutki takiego aliansu, wykorzystując i czerpiąc zyski w najwyższym możliwym stopniu dla swojego narodu, jak najdłużej starając się zachować podmiotowy charakter gry, czego Warszawa nie potrafi robić od 1935 roku.
Trzeci kraj Wielkiego Bliskiego Wschodu próbujący utrzymać swoją strategiczną niezależność – Izrael – jest przypadkiem szczególnym i ostatni rok dobrze pokazuje, jak ryzykowne jest przykładanie zbyt dużej wagi do posiadania jednego suzerena. Izrael od co najmniej dwóch lat rozumie, że będzie zmuszony do „podwieszania” się a to pod Moskwę, a to pod Waszyngton, jednak, wg mnie finalnym jego suzerenem może być Królestwo Środka. Tel Awiw zrobi to z chwilą, kiedy tylko zauważy, że w stronę Pekinu przechyla się przyszłe zwycięstwo nad światowymi zasobami i światowym handlem. Tak czy siak, skończyły się złote czasy dla Żydów. Wysysanie Ameryki oraz wpływanie na jej politykę stało się mocno ograniczone, a panowie pokroju Xi Jinpinga nie są jakoś szczególnie podatni i chętni na to, aby Izrael cieszył się jakimiś względami w relacjach dwustronnych.
Wróćmy do Ankary, która w tym tekście jest zaledwie pretekstem do pisania o Polsce. Turcja jest w trakcie finalizowania znaczącego projektu. Będąca u władzy od roku 2002 Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w przeciwieństwie do polskiego Prawa i Sprawiedliwości ma wielką wizję i misję. Chce po prostu uczynić swoje państwo mocarstwem ponadregionalnym. Jednym z mocarstw globalnych. Ścisłe elity władzy nie mają bowiem, w przeciwieństwie do warszawskich, żadnych kompleksów i nie czują się ograniczane jakimikolwiek intoksykowanymi z zewnątrz wyobrażeniami na temat pozycji Turcji. W Ankarze rezydują poważni ludzie. Świadomi swojej misji dziejowej. Oni skutecznie transformują swój kraj w coś, co słusznie można nazwać „Nową Turcją.” Ta Nowa Turcja – czyli Turcja 2015 roku – jest krajem, któremu skutecznie udaje się zrzucać kolejne masońsko-socjalistyczne pęta introdukowane nad Bosfor przez kemalistowskich postępaków. To erdoğanowskie wyzwolenie jest odpowiedzią na XX wieczną kemalistowską inżynierię społeczną, która – podobnie jak rewolucja bolszewicka, tkwiąca korzeniami w inspiracji żydowsko-masońskiej, zmieliła Rosję – tak ta zmieniła tożsamość Turcji, nakładając jej na twarz Personę. Fałszywą maskę tożsamości. Dzisiejsze zaprzysiężenie pana Dudy, jego mowa inauguracyjna pełna frazesów i farmazonów (zwłaszcza dotyczących polityki zagranicznej), farmazonów groźnych dla Polski, ponieważ zawęża się horyzont bezpieczeństwa naszego kraju i na farmazony nie ma już miejsca – oraz przyszła jego prezydentura, jak również perspektywa ewentualnego przejęcia władzy przez PiS jesienią w złudny sposób mami Polaków szansą na jakąkolwiek zmianę, kiedy w istocie, będzie to przyczynek do prowadzenia polityki karaoke. Dysfunkcyjnej, niepodmiotowej, niepoważnej, koniunkturalnej, w istocie fosylizującej tendencję schyłkową naszego kraju, umacniającą naszą pozycję państwa sezonowego. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że kiedy tę lewiznę zniosą ze szczętem finansowi grandziarze międzynarodowi, wielu ludzi w Polsce będzie zadowolona z posiadania następnego mitu. Mitu rządu prawdziwie patriotycznego i dbającego o interes Polski, a któremu się nie udało, bo jego prawdziwe bohaterstwo i oddanie dla kraju zostało ścięte przez wielkich tego świata. Po raz kolejny Polacy zapłacą drogo za ułudę i wiarę w nią. Osobiście, jeśli miałbym już płacić, to za oryginał, a nie za ersatz. Przypomnę celną uwagę Józefa Goebbelsa z 6. maja 1939 r. „Polaków podburza się w Paryżu, także w Londynie. Rachunek zapłaci Warszawa.”
Rozpoznanie dziejowej dynamiki
Z kolei elity Nowej Turcji po prawdzie chcą nie tylko odbudowy Imperium Osmańskiego. One chcą dokonać korekty błędu systemowego o charakterze strategicznym, który został zaintrodukowany ponad sto lat temu Turkom. W tej ideologii nowotureckiej nie ma miejsca na słabość. Wg liderów nadających ton AKP, takich jak premier Ahmet Davotoğlu czy prezydent Recep Tayyip Erdoğan, dotychczasowa kemalistowska Turcja, poprzez wyrzeczenie się osmańskiej tradycji, dziedzictwa, zmarginalizowanie wiary w życiu publicznym stała się państwem o peryferyjnej mentalności, podatnym na wpływy zewnętrznych silnych graczy, skupionym na kwestiach wewnętrznych oraz na konfliktach z sąsiadami, będąc w istocie po 1945 narzędziem w rękach USA w ich polityce zimnowojennej, współtworząc w sposób ją uprzedmiotowiający amerykańską hegemonię globalną, podobnie jak robi to od 1989 r na mniejszą skalę Polska, a wcześniej – od 1945 roku – pełniąc podobną funkcję wobec Sowietów.
Elity tureckie wychodzą z założenia, że postzimnowojenna anomalia, czyli światowa hegemonia Ameryki ma się ku końcowi. Turcy są świadomi swojego potencjału i historii. Oni doskonale pojmują, że poza „głębią strategiczną” równie ważna jest – jak to ujmują – „głębia historyczna.” Ankara uznaje, że architektura międzynarodowa oparta będzie na państwach, które nie tylko – co oczywiste – posiadają wystarczającą ponadregionalną potęgę, strategiczne położenia geograficzne (Polska!), siłę militarną, ekonomiczną oraz potencjał demograficzny, ale także dla których istotne w strategicznym polu znaczeniowym są takie przewagi jak tradycje, kultura i dziedzictwo historyczne, czyli właśnie – „historyczna głębia.” Państwo, które potrafi korzystać z nich ma szansę osiągnąć pozycję mocarstwową. Turcja, jeśli Erdoğan doprowadzi swój projekt do końca, posiadając nie tylko strategiczną, ale i historyczną głębię, współtworzyć będzie ład globalny.
Ankara jest świadoma atutów Turcji: poza, powtórzmy, strategicznym położeniem geograficznym na styku wielu regionów, dzięki któremu Turcja może oddziaływać w kilku kierunkach: euroazjatyckim i afrykańskim, posiada także dynamicznie rozwijającą się populację, silną gospodarkę, niezależny przemysł zbrojeniowy i silną armię oraz dziedzictwo osmańskie, którego uniwersalistyczny charakter ma duże znaczenie w przyciąganiu i jednoczeniu innych narodów świata islamu. Ten aspekt neosmańskiej ideologii – w której Turcja jako czołowy, integrujący podmiot wspłtworzący nowy porządek regionalny, niezdominowany przez USA, jak również dążący do ładu globalnego niezdominowanego przez Waszyngton, jak i idee panislamskie postulujące utworzenie wspólnoty wszystkich muzułmanów bez względu na przynależność do jakiegokolwiek nurtu, są obecne w tureckiej myśli politycznej od lat 90. kiedy to ruch Millî Görüş – Narodowa Wizja – został założony przez Necmettina Erbakana. To właśnie z tego ruchu wywodzi się elita rządzącej Turcją AKP i to przeciw rządowi tworzonemu m.in. przez ten ruch po raz ostatni wystąpiła w 1997 roku armia, będąca sworzniem systemu kemalistowskiego.
Turcja przejawia mocne aspiracje przewodzenia w świecie islamskim. Popełnia przy tym wiele błędów taktycznych, ale samoidentyfikacja turecka mocno związana jest z Bliskim Wschodem i światem muzułmańskim, dla którego zagrożeniem jest Zachód (USA). Erdoğan i jego ekipa oraz znacząca część społeczeństwa są przekonani o przywódczej roli Turcji w regionie, wierzą w mocarstwowy potencjał Turcji i pełni są nostalgii za Turcją jako liderem w świecie islamu. Objęcie patronatem regionu Bliskiego Wschodu i Północnej Afryki dałby Turcji statut mocarstwa globalnego. Dla Ankary to dziejowa misja. „Pax Turcica” byłaby w jej optyce rozwiązaniem problemów regionu.
Polityka turecka trochę nieporadnie próbuje środkami miękkimi narzucić krajom regionu wizję własnego znaczenia i pozycji na tamtejszej scenie. W skutecznym dotarciu ze swoim przekazem przeszkadzają jej poczucie wyższości, nadmiernie eksponowana duma z własnej historii i przekonanie o uniwersalności tureckiego modelu rozwoju i kultury. Wedle recenzji Ankary – która odwołując się do wspólnoty wiary, doświadczeń i braterstwa, występuje jednak w roli starszego brata – po upadku Imperium Osmańskiego do 2011 roku, tj. do tzw. arabskiej wiosny, kraje muzułmańskie rządzone były lub nadal są przez odpodmiotowione, narzucone przez Zachód elity, co samo w sobie relatywizuje suwerenność bliskowschodnich partnerów.
Konsekwencją strategicznej wizji zawartej w ideologii nowotureckiej jest stosunkowo mocne przemeblowanie tureckich struktur władzy i struktur siłowych. Erdoğan wie, że rozpoczynając kolejny etap budowy Turcji mocarstwowej musi najpierw zająć się swoim podwórkiem i zmarginalizować aktorów, którzy są narzędziami w rękach państw obcych.
Ameryka nie lubi samodzielnych graczy. Z samodzielnymi graczami trzeba się układać i respektować ich interesy, a dla hegemona to zawsze nie jest wygodne i zmusza do większych wydatków. Na dywersję, sabotaż, opozycję w danym kraju, przekupstwa etc. A Erdoğan takim niezależnym politykiem jest. Waszyngton próbował wprowadzić do tureckich elit władzy i sterować przez to turecką polityką oraz posiadać na nią wpływ m.in. poprzez swoją agenturę wpływu w rodzaju ruchu Fethullaha Gülena, który opowiadał się za integracją Turcji z UE, sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi i współpracą z Izraelem. Ten grający na narodowych nutach muzułmański mędrzec, rezydujący w USA Starzec z Gór, oplótł nieformalną siecią swoich zwolenników instytucje policji, prokuratury, sądów i spróbował w chwili, kiedy Erdoğan szykował się do nadchodzących wyborów prezydenckich i do przeprowadzenia reformy konstytucyjnej wywrócić jego rząd poprzez upublicznienie rzekomych rozmów o charakterze korupcyjnym prowadzonych przez Erdoğana i innych polityków rządzącej AKP. Odpowiedzią ówczesnego premiera Turcji była natychmiastowa czystka w tureckiej armii, sądach i prokuraturze oraz przejęcie kontroli nad tureckim służbami bezpieczeństwa MIT (Milli Istihbarat Teşkilati). Po wielu latach rządów Erdoğanowi udała się w 2013 roku rzecz wydawałoby się niemożliwa do osiągnięcia, a mianowicie poważnie osłabił on, a następnie wywrócił i zwasalizował nieformalne struktury derin devlet tj. głębokiego państwa. Armia, bezpieka oraz sądy i prokuratura jedzą mu z ręki. Osiągnął zwycięstwo nad kemalistowskim establishmentem, którego najsilniejszym reprezentantem były elity wojskowe. Ten establishment był przez lata oczywiście wspierany przez USA, przez co można mówić o kemalistowsko-zachodnim spisku wymierzonym w środowiska konserwatywno-patriotyczne Turcji (ileż analogii do Polski). Eliminacja wojska ze sceny politycznej oraz osłabienie wpływów drugiej nieformalnej organizacji tj. państwa równoległego związanego ze Starcem Z Gór (Fethullahem Gülenem), to bezsprzecznie dwa wielkie zwycięstwa Erdoğana i duży krok w kierunku prawdziwie niezależnej Turcji.
Wybory parlamentarne z 7 czerwca br., w wyniku których AKP po raz pierwszy od 2002 nie może samodzielnie utworzyć rządu, wzmocniły Kurdów i nacjonalistów. Kurdowie są amerykańskim koniem trojańskim na Bliskim Wschodzie. Po podpaleniu bliskiej zagranicy, przed Turcją otwarto nową możliwość zdestabilizowania tego kraju, tym razem – od wewnątrz. Erdoğan zdaje sobie sprawę, że stąpa po cienkim lodzie i musi bardzo uważać. Na razie porusza się inteligentnie, wykorzystując zainspirowane wg mnie przez tureckie służby bezpieczeństwa zamachy terrorystyczne dokonane w imieniu PI przeciw państwu tureckiemu, jak i zamachy kurdyjskie do rozprawienia się i przycięcia zbyt urosłych w siłę Kurdów. Tak się kaszle. Użycza się Amerykanom lotniska do bombardowania pozycji sił Państwa Islamskiego, bo jest się słabszym w wyniku wyborów parlamentarnych, które w oglądzie liderów AKP są jednym z ostatnich narzędzi służących hegemonowi do ingerowania w podmiotową grę Turcji, a jednocześnie konsoliduje się wokół siebie społeczeństwo, osłabiając konkurencyjną partię narodową, a przede wszystkim poważnie rozprawia się z Kurdami, dając prztyczka w nos Waszyngtonowi. Turecka bezpieka jest zbyt sprawna, aby nie zdawać sobie sprawy, że wsparcie logistyczne, ekonomiczne udzielane siłom Państwa Islamskiego, a wynikające z poczucia jedności religijnej, światopoglądowej i ideologicznej jest tylko jedną z form kontroli nad złożonymi mechanizmami, których korzenie inspiracji sięgają Pentagonu. Ankara wie, że strategicznie PI jest takim samym zagrożeniem dla Turcji, jak Waszyngton. Dla ludzi chcących stworzyć prawdziwie islamskie państwo Turcja, jako państwo w ich oglądzie zlaicyzowane, jest kolejnym celem. Dla nich to jakiś lucyferiański twór, którego symbolem jest turecka flaga, na której obok symbolu proroka widnieje pogański, bluźnierczy symbol wielkości człowieka – gwiazda. I proszę mi wierzyć, jeśli trzeba będzie, i będzie się to opłacać Waszyngtonowi, to Ameryka współtworzonego przez siebie golema, tj. Państwo Islamskie użyje mocniej przeciw Ankarze, aby ta pojęła, że bez Ameryki nic w regionie nie może być układane bez jej woli. Gra idzie na ostro i niesie duży potencjał destabilizacyjny. I Waszyngton również zdaje sobie sprawę, że to niebezpieczna gra, ale zbyt atrakcyjna jest perspektywa posiadania w regionie młota na innych graczy, aby trzymać na smyczy szyickich Persów i Turków, Żydów oraz wszystkie inne elity bliskowschodnie zagrożone utratą władzy i dodatkowo na tym strachu zarabiać, sprzedając wszystkim broń.
Do 2011 roku, do tzw. arabskiej wiosny, która stanowi cezurę w polityce zagranicznej i wewnętrznej Turcji, USA miały nadzieję na wzmocnienie sojuszu z Ankarą i silniejszą współpracę w sprawach międzynarodowych. Turcja w istocie unika nadmiernego uzależnienia od jakiegokolwiek aktora na scenie międzynarodowej poprzez nawiązanie zrównoważonych stosunków z różnymi graczami i organizacjami i ta nowoturecka polityka jest nastawiona na długofalowe działanie. Jednak może to się zmienić w obliczu postępującego osłabienia pozycji Turcji.
Turcy to mądry naród. Tam nikt znaczący nie gada bzdur o jakichś dysfunkcyjnych teoriach spiskowych. Zwyczajnie – Turcy swoje wiedzą i w przeważającej większości – podobnie jak Rosjanie – są odporni na dezinformacyjne zagrania mające ich utwierdzić w przekonaniu, że spiski są jakąś abstrakcją, a nie – praktyką. Dla nich prawidła twardej geopolityki są niezmiennie ważne i interes narodowy ma charakter prymarny. Jakaż przewaga nad Polakami! Toteż zdecydowana większość zgadza się z prezydentem Erdoğanem, który słusznie bezpośrednio, expressis verbis, konstatuje, że podmiotową politykę turecką podkopują spiskowcy: Izrael, Zachód (USA), zachodnie media (wpływy żydowskie) oraz lobby odsetkowe, tj. międzynarodowi grandziarze finansowi zwani organizacjami finansowymi. Kiedy do pewnego czasu Turcja taktycznie prowadziła bardziej zbieżną z oczekiwaniami Waszyngtonu politykę, to nawet Amerykański Kongres Żydowski w 2004 roku wyróżnił Erdoğana prestiżową Profile of Courage Award za, rozumicie, promowanie pokoju międzykulturowego, ale już w 2014 roku – kiedy wszyscy pojęli, ze Erdoğan nie będzie szedł na smyczy – ten sam Kongres zażyczył sobie zwrotu nagrody, co też się stało.
Obecny prezydent Turcji nie mógłby prowadzić mocarstwowej polityki bez wzrostu gospodarczego, który Turcja zawdzięcza polityce AKP. Z państwa uzależnionego od kredytów z MFW kraj ten stał się regionalnym liderem gospodarczym o stabilnej sytuacji makroekonomicznej, szybko rosnącej stopie życiowej, członkiem G20, kredytodawcą MFW i podmiotem oferującym pomoc rozwojową, dzięki czemu Ankara może występować wobec wielu państw jako kraj nowoczesny i szybko rozwijający się. Turcja nie potrzebuje być w UE. Nie ma mowy bowiem o podporządkowaniu niezależnej tureckiej polityki takim mało stabilnym bytom jak eurokołchoz pod hegemonią Niemiec. Poza tym, Erdoğan słusznie zauważa, że w drugiej dekadzie XXI wieku wyraźnie widać nieprzekraczalną odrębność między Zachodem a światem islamu. Zachód nie ma już nic ciekawego do powiedzenia islamowi. Zachód wyczerpał swój potencjał. Zachodnia Europa staje się pariasem światowej polityki i mimo wszystko rosnąca potencja Prus tego nie zmieni.
Turcja pod rządami Erdoğana oddala się od Zachodu, przez co w istocie staje się bardziej suwerenna. Ma inne zdanie nt. wojny w Syrii, Państwa Islamskiego czy konfliktu na Ukrainie (tam naturalnie działa zasada kooperacji z tym, który może więcej zaoferować, a Rosja – ma w istocie Turcji wiele do zaoferowania), czy nt. polityki energetycznej. Turcja Erdoğana chce stać się regionalnym przywódcą, a z czasem nowoczesnym mocarstwem globalnym. Dlatego chce rozbudzić, to, czego brakuje tak Polakom: wolę narodową. Bo kluczem do wszystkiego jest zainicjowanie zmian tożsamościowych w społeczeństwie oraz rozbudzenie mocarstwowych ambicji. One same w sobie nie mogą zdziałać wiele, nad Wisłą sporo ludzi tkwi w takiej ułudzie, ale Erdoganowi przez 13 lat władzy udało się uczynić z Turcji państwo nie pozornie własne, ale grające swoją melodię na własnym fortepianie.
W sferze bezpieczeństwa Turcja naturalnie dąży do niezależności i samodzielności, co widoczne jest w polityce zbrojeniowej i samowystarczalności obronnej. Świadczy o tym szereg programów zbrojeniowych realizowanych dla marynarki, wojsk lądowych i powietrznych. Symbolem tego był rok 2013 – kiedy Ankara ogłosiła rozpoczęcie negocjacji z Chinami w sprawie zakupu systemu obrony powietrznej. Pomimo wielu przeszkód ze strony Waszyngtonu, Turcja tradycyjnie stara się uzyskać możliwe dużą autonomię w przemyśle zbrojeniowym, w tym również w zakresie wyboru klientów dla swoich produktów.
Amerykańska dywersja tj. arabska wiosna wywróciła region i sprawiła kłopot wszystkim trzem graczom – Iranowi, Izraelowi oraz Turcji. Ankarze ta akcja szczególnie dała się we znaki, bowiem utraciła w znaczący sposób swoje wpływy na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej, a mimo wszystko w perspektywie średnioterminowej nie udało się jej stworzyć w dynamicznie zmieniających się warunkach zgodnej z własnymi interesami nowej sieci powiazań w regionie. To można by postrzegać jako błąd w polityce Erdoğana, ale on patrzy dalekosiężniej i wie, że to, co obecnie wydaje się nieskuteczną polityką turecką w perspektywie strategicznej przyniesie Ankarze zyski. Iran, Arabia Saudyjska, Egipt z niepokojem obserwują działania Turcji, które postrzegają jak zagrożenie dla swoich interesów. Egipt i Saudowie wyraźnie skłaniają się ku Moskwie, dając do zrozumienia Waszyngtonowi, że posiadają alternatywę. Saudowie próbują tworzyć sojusz energetyczny z Moskwą, co może korzystnie zniwelować tzw. efekt Iranu i wpłynąć na wyższe ceny ropy. Arabia Saudyjska zadeklarowała zainwestowanie 10 miliardów dolarów w rosyjską gospodarkę, a w czerwcu br. Rijad głośno zaczął mówić o zakupie Iskanderów dla swojej armii, przez co zostałby zniesiony monopol Ameryki na dostawy broni do tego królestwa. (pp. Duda i Kaczyński! To jest właśnie elastyczność w polityce i brak złudzeń.) Turcja stara się utrzymać na powierzchni w tym labilnym, pełnym napięć środowisku i robi dużo, aby mieć podmiotowy wpływ na tworzoną na naszych oczach architekturę bezpieczeństwa. W tym świetle, jakże staromodnie, prowincjonalnie i nieadekwatnie wybrzmiały dziś w Sejmie z ust prezydenta Dudy jego opinie nt. polskiej polityki zagranicznej i jej perspektyw. Błędne diagnozy, kiepskie propozycje, naiwne poglądy, żadnej wizji…
Spośród trzech najbardziej poważnych i charakterystycznych liderów: Orbana, Putina i Erdoğana, ten trzeci wydaje się mieć największe szanse na skuteczne doprowadzenie swojego państwa do punktu docelowego. Tylko wywrócenie rządów AKP ograniczyć mogłoby mocarstwowe ambicje Turcji, stąd USA robić będą wszystko, aby osłabić pozycję prezydenta tego kraju. Na dwa tygodnie przed atakiem na Polskę Adolf Hitler stwierdził na spotkaniu ze swoimi generałami: „Najważniejsze jest uznanie faktu, że nie ma sukcesów politycznych ani wojskowych bez ryzyka; politycznych – ponieważ należy pokonać opory; wojskowych – ponieważ trzeźwa kalkulacja często wskazuje na możliwość niepowodzeń.” I Erdoğan – pomimo wszystko – zdaje się być mieć podobne zdanie w tej kwestii.
Powiśle, 6 sierpnia 2015 r.
© Tomasz Gryguć
Autor publikuje pod pseudonimem „Pan Nikt”
27 września 2018
źródło publikacji: blog autorski
Autor publikuje pod pseudonimem „Pan Nikt”
27 września 2018
źródło publikacji: blog autorski
Ilustracja © brak informacji / zrzut ekranu / YouTube
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz