W istocie jedyne "coś", które zrobić mogli, to rzeczonym Ziobrze i Kaczyńskiemu, z przeproszeniem, skoczyć na puklerz. Prawidłowość akcji zatrzymania byłej minister i zasadność postawienia jej zarzutów potwierdziło pięć niezależnych od siebie procesów sądowych, poświęconych różnym aspektom tej sprawy, a także, pośrednio, komisja sejmowa posła Kalisza, która jako jedyny zarzut potrafiła politykom PiS postawić utworzenie do walki z mafią węglową "zespołu międzyresortowego" - albowiem, jak bystrze zauważył pan Kalisz, konstytucja takich zespołów nie przewiduje. Nie przewiduje też wielu innych rzeczy, na przykład gabinetów politycznych, które istnieją w każdym ministerstwie i każdym rządzie od lat, więc rzeczony raport wraz z powyższym oskarżeniem można by było sobie włożyć w buty, gdyby nie fakt, że półgębkiem przyznawał on, iż Barbara Blida nie popełniła samobójstwa, a tylko z tak niefortunnym skutkiem próbowała samookaleczenia, by zamiast do aresztu trafić do szpitala - co już do reszty narrację obrońców III RP w tej sprawie rozwaliło.
Dziś PO i jej przystawki skiepściły się na tyle, że do liderów Zjednoczonej Prawicy nawet nie mają co szurać - wybór na nowy cel ich ataków Obozu Narodowo-Radykalnego wydaje się więc racjonalnym dostosowaniem zamiarów do posiadanych sił. ONR to organizacja dość prężna, ale niewielka, choć uporczywe skupienie na niej uwagi wpływowych mediów i polityków formacji do niedawna rządzącej sprzyja oczywiście jej szybkiemu rozrostowi. Nie ma oparcia w establishmencie, nikt w głównym nurcie życia publicznego nie ma odwagi bronić jej przed kalumniami, jej przedstawiciele nie są zapraszani do żadnych mediów, a w sieci gnębią ją bezlitośnie lewackie jaczejki, bo, na podobnej zasadzie, na jakiej "The Rolling Stones" zatrudnili kiedyś do pilnowania porządku na swym koncercie bandytów z motocyklowych gangów, internetowi monopoliści zwykli powierzać cenzurowanie swych użytkowników neokomuchom. Wydało się więc opozycji, że z tak marginalnym przeciwnikiem da radę wygrać nawet taki orzeł jak Rafał Trzaskowski i jego sztabowcy, a przy okazji usmoli się nieco błotem "faszyzmu" znienawidzony PiS.
Otóż idę o zakład, że będzie odwrotnie - do żadnej delegalizacji nie dojdzie, a "koalicja obywatelska" dodatkowo się ośmieszy nieskutecznością.
Sprawa ma kilka poziomów. O pierwszym i podstawowym nie będę tu wiele pisał, bo zrobiłem to raptem dwa tygodnie temu w felietonie "Faszyzm urojony". Doszukiwanie się w historii polskiego ruchu narodowego jakichkolwiek wpływów niemieckiego nazizmu to czysta podłość, rodem ze stalinowskich wydziałów propagandy. Oczywiście, endecja ma w swej historii plamy, a jej radykalne frondy lat trzydziestych mają ich nawet więcej - ale nie więcej, niż każda z pozostałych tradycji politycznych. I lewica, ubabrana - także w swym nurcie PPS-owskim - kolaboracją z komunistami i terrorem, i krąg Giedroycia, który chciał "żądał polskiego hitleryzmu" i postulował wymuszenie na Żydach emigracji poprzez objęcie ich systemowymi represjami i dyskryminacją, i liberałowie oraz konserwatyści, zaplątani w poparcie dla piłsudczykowskiego zamordyzmu. No, a już Piłsudski, który poza swymi zasługami dla niepodległości był przecież sponsorem skrytobójczych zbrodni na przeciwnikach politycznych, twórcą jedynego w polskich dziejach obozu koncentracyjnego i autokratą bez cienia zażenowania łamiącym wszelkie prawa i wolności obywatelskie, jest tu poza wszelką konkurencją. Szczerze mówiąc, skoro "totalna opozycja" tak bardzo chce udowodnić światu, że w Polsce odradza się "faszyzm", to prędzej powinna jako dowód wskazywać właśnie szerzący się kult Piłsudskiego. Ale na to by musiała mieć, powiedzmy ładnie, gonady, a jest gromadką politycznych kastratów.
Odłóżmy jednak na bok naszą historię, opluwaną przez neo-targowicę, i spójrzmy na sprawę pragmatycznie.
Otóż gdyby nawet - załóżmy - współcześnie działająca organizacja odwołująca się do tradycji przedwojennego ONR była taka, jak ją malują michnikopodobne media (choć, rzecz charakterystyczna, jej wrogowie nie potrafią podać żadnego konkretnego powodu postulowanej delegalizacji - poza subiektywnymi opiniami i zdjęciami skinheadów sprzed ponad dwudziestu lat), gdyby, jednym słowem, nie szło o ONR, ale coś pokroju NOP-u czy "Falangi", to - tak na poważnie - jaki ta delegalizacja miałaby mieć sens? Po co? No?
Zapytam: czy któryś z polityków i autorytetów "totalnej opozycji", tak przecież zakochanych we wszystkim co niemieckie zadał sobie pytanie: a dlaczego Niemcy nie zdelegalizowali u siebie neonazistów, dlaczego działają oni i paradują w rocznicę śmierci Hessa zupełnie legalnie i pod ochroną policji?
Z sympatii dla nazistowskich idei? Nie, w najmniejszym stopniu.
Po prostu rozsądek podpowiada, że lepiej mieć radykałów legalnych, a więc zmuszonych w jakiś sposób się temperować i poddanych jakiejś kontroli - niż spychać ich do podziemia. Delegalizacja radykalnego ugrupowania oznacza stworzenie z niego "owocu zakazanego", który jak wiadomo przyciąga ze zwielokrotnioną mocą, zwłaszcza sfrustrowaną młodzież, oznacza też konieczność objęcia jej inwigilacją policji, rozbudowywania agentury i podejmowania innych działań tyleż kosztownych, co mało skutecznych.
W imię rzeczonej pragmatyki państwo niemieckie nie tylko toleruje partie neonazistowskie i udziela ich spotkaniom oraz manifestacjom policyjnej ochrony przed napadami bandytów z "antify" - ale, więcej, samo je założyło. Przypadkiem wyszło to podczas jednego z procesów sądowych, który trzeba było przerwać, bo jasno doprowadził on do wniosku, że partię neonazistowską stworzyły niemieckie służby specjalne - zapewne w przekonaniu, że lepiej zorganizować nazioli samemu, by mieć ich pod kontrolą, niż czekać, aż zorganizują się sami, spontanicznie. Nic nowego, tak samo w niektórych państwach zachodnich służby założyły zaraz po wojnie partie komunistyczne, zanim zrobili to agenci Kominternu. Tylko peerelowska SB, jak twierdzą niektórzy, była tak głupia, że zupełnie nie wpadła na pomysł, by wsadzić jakichś swoich agentów do "Solidarności", a już zwłaszcza do jej najwyższych władz.
Odłóżmy to na bok. Nawet, gdyby do delegalizacji ONR istniały jakieś powody, i nawet, gdyby miała ona sens - to zdelegalizować jakąkolwiek organizację może w Polsce tylko sąd. I to właściwie wystarcza, żeby odgrażania się pana Trzaskowskiego i innych zgasić jednym słowem. Co wy tu macie do delegalizowania? Możecie sobie oczywiście napisać wniosek do prokuratury, żeby ta napisała wniosek do sądu. Napisanie takiego wniosku - zwłaszcza, gdy jedynym argumentem jest "bo w gazecie napisali" - to pół godziny. Jeszcze pięć minut na wsadzenie wniosku do koperty, zaadresowanie i naklejenie znaczka, i koniec. O czym tu gadać, kiedy sprawa w ogóle nie leży w kompetencjach polityków?
Ale o to przecież chodzi - żeby gadać, żeby gonić króliczka. Nie ma żadnego pomysłu na Polskę, niczego do zaproponowania, wpadka goni wpadkę, a prowizorka, klejona skoczem, prowizorkę? To straszmy faszyzmem i nadymajmy się, jak to z faszyzmem wygramy. Oczywiście, nie wygramy, bo po pierwsze nie ma faszyzmu, po drugie, nawet gdyby był, nic nie możemy - no, ale potem będziemy mówić, że, niestety, nie zdelegalizowaliśmy ONR bo PiS go broni, i w ten sposób umoczymy PiS w faszyzmie. Ruch oporu ma plan - przypomina wam to coś?
Niektórzy pisowcy rzeczywiście wykazali się głupotą i przerażeni, że zaraz takie oskarżenia padną, sami zaczęli deklarować, że oni też ONR chcą zdelegalizować - choć tak samo jak i PO nie potrafią podać żadnego ku temu powodu. Piszę wprost o głupocie, bo o ile PO w naturalny sposób zwraca się do kręgów, w których wyrywanie paznokci "polskim faszystom" jest rodzinną tradycją - to PiS wprost przeciwnie. "Faszystowskie" hasło "raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", które pani dyrektor porucznik Gawor podała jako powód rozwiązania marszu ku czci Powstania Warszawskiego i postulowanej delegalizacji, równie głośno rozlega się na manifestacjach PiS, było zresztą ulubionym hasłem Ligi Republikańskiej Mariusza Kamińskiego, który dziś z ramienia PiS nadzoruje służby specjalne. Jeśli politykom PiS bardziej zależy na opinii wyborców partii "Razem" niż własnych, to oczywiście, wolno im - ale nie mam pewności czy wiedzą, co robią.
Generalnie jednak prorokuję, że "antyfaszystowskie" wzmożenie PO i lewicy, i agresja konkretnie przeciwko ONR, źle się dla nich skończy. Za rok, a może już za dwa miesiące usłyszą: nawet takiemu ONR-owi, okazuje się, możecie skoczyć - a odgrażacie się, cieniasy, że wsadzicie do więzienia prezydenta, premiera, posłów, KRS, Trybunał, Sąd Najwyższy, "publiczne" telewizję i radio i Bóg wie kogo jeszcze?
Nie życzę "totalnej opozycji" dobrze, ale jako katolik (kiepski, ale się staram) mam obowiązek błądzących napominać. Więc napominam. Na moim podwórku używało się w takich sytuacjach rubasznego powiedzonka, którego nie zacytuję w całości, ale zaczynało się od słów: "nie strasz, nie strasz, bo..." Resztę niech sobie pan Schetyna z panem Trzaskowskim wyguglają.
Notatka:
Felieton opublikowany na portalu interia.pl jest NIEPODPISANY, jednak analizując jego styl i formę jesteśmy przekonani, że jego autorem jest pan Ziemkiewicz. Jeżeli jesteśmy w błędzie odpowiednia korekta zostanie oczywiście dokonana.
Ilustracja
Jaki kraj - takie rządy i taka opozycja...
OdpowiedzUsuńbredzisz
Usuńdla redakcji: interia.pl już oficjalnie potwierdziła że to tekst Ziemkiewicza
OdpowiedzUsuń