Za koszmarnych czasów sarmackich, Rzeczpospolita Obojga Narodów słynęła w świecie z fatalnych mostów. O tej reputacji świadczył anonimowy wierszyk, głoszący, że „polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo – wszystko to błazeństwo!”. Pogląd ten na temat polskich mostów podzielali zresztą i Polacy, o czym świadczy popularne podówczas porzekadło „widzi, że most – i jedzie!” - wskazujące na patentowanego durnia.
Teraz, dzięki upowszechnieniu się „sztuki królewskiej”, której naucza się całkiem jawnie na wszystkich politechnikach świata, polskie mosty nie są gorsze od innych, a nawet – w odróżnieniu od mostów w innych krajach – materiały, z jakich są zbudowane nie są w takim stopniu przeżarte korupcją, chociaż gwarancji, ma się rozumieć nie ma i CBA co i rusz „wykrywa” afery, jakie nieubłaganym palcem wskaże im albo Naczelnik Państwa, albo jakiś inny dygnitarz drobniejszego płazu. Bo trzeba nam wiedzieć, że jedne afery nadają się do wykrywania, jak mało co, podczas gdy inne – w żadnym wypadku, w związku z tym tak zwane „służby” dwoją się i troją, żeby to, co trzeba – wykryć, a te, czego wykrywać nie wolno – zamieść pod dywan, a najlepiej zatuszować i to tak, żeby nie pozostał nawet ślad po zatuszowaniu.
Nie znaczy to, że nie mamy już żadnych problemów. Przeciwnie – mamy ich nawet jakby coraz więcej, a to za sprawą rządu, który nie ustaje w wysiłkach, jakby tu wszystkim przychylić nieba. Gdyby rząd aż tak gorliwie się wokół tego nie uwijał, to wszystko jakoś by się ułożyło. Niestety – modny dzisiaj aktywizm, który przewielebny ojciec Józef Innocenty Maria Bocheński uznał za jeden ze stu najmodniejszych dzisiaj zabobonów – niejako zmusza rządy, w tym również rząd naszego nieszczęśliwego kraju, do rozmaitych „reform”, które wprawdzie mają na celu meliorację dotychczasowego stanu rzeczy, ale skutki na ogół przynoszą opłakane, jako że nie bez powodu przysłowie głosi, że „lepsze jest wrogiem dobrego”. Ciekawe, że nikogo nie zastanawia fakt, że na „tamtym świecie”, do którego kiedyś wszyscy przecież się przeniesiemy, a który cieszy się znacznie lepszą reputacją ode świata „tego”, to znaczy – tego na którym aktualnie żyjemy, nigdy nie było, nie ma i nie będzie żadnych reform. Kto wie, czy to nie jest właśnie przyczyna, dla której „tamten świat” cieszy się taką znakomitą reputacją, bo przecież okoliczność, że nie ma tam żadnych reform, jest właściwie jedyną pewną wiadomością, jaką na temat „tamtego świata” posiadamy. Okazuje się jednak, że aktywizm jest znacznie potężniejszy od rozsądku, toteż nic dziwnego, że „świat nasz zmierza ku katastrofie – jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty”. Tak właśnie rozpoczynał się katastroficzny artykuł w czasopiśmie Świadków Jehowy „Strażnica”, które przypadkowo wpadło mi w ręce bodajże jeszcze w 1972 roku.
Ale nie potrzebujemy odwoływać się do opinii anonimowego „Murzyna z Atlanty”, bo wystarczy rozejrzeć się wokoło, żeby też się o tym przekonać. Nawiasem mówiąc, starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji, mawiali: si monumentum requiris, circumspice – co się wykłada, że jeśli szukasz pomnika, rozejrzyj się wokoło. Oczywiście odnosi się to również do pomników głupoty – a z takim właśnie aktualnie mamy do czynienia w gmachu Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej, który za sprawą mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joannie Scheuring-Wielgus, z dnia na dzień w coraz większym stopniu zaczyna przypominać polowy lazaret, zamiast przybytku Władzy Ustawodawczej. Jak wiadomo, Wielce Czcigodna wprowadziła do Sejmu grono dzieci niepełnosprawnych wraz z ich rodzicami, żeby zrobić na złość znienawidzonemu rządowi. „Zawsze chciałam być politykiem podejmującym odważne decyzje” - przechwalała się w mediach moja faworyta. No cóż; wedle stawu grobla; każdy ma tyle odwagi, na ile go stać, w związku z czym i „decyzje” też bywają niewiele warte. Inna sprawa, że decyzja mojej faworyty, by do Sejmu wprowadzić upośledzone zdrowotnie dzieci w rodzicami, postawiła zarówno rząd, jak i kierownictwo Sejmu w szalenie kłopotliwej sytuacji. Okazało się, że władze naszego nieszczęśliwego kraju nie potrafią upilnować nawet Sejmu przed przekształceniem go w polowy lazaret, więc jakże możemy oczekiwać od nich, że potrafią upilnować państwo przez rozgrabieniem, czy nawet rozbiorem? Myślę, że moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus też nie potrafiłaby dokonać tej sztuki, bo odnoszę wrażenie, że jak dotąd jej polityczne dokonania sprowadzają się do tak zwanych „psich figlów”, które robi nie tylko rządowi, ale nawet własnej partii, którą podejrzewam, że jest nieudanym dziełem starych kiejkutów, co to potrzebowali pokazać Amerykanom jakiś majstersztyk, żeby tamci wciągnęli ich na listę „naszych sukinsynów”. Moja faworyta mogła w związku z tym dopuścić sobie do głowy, że jest mężem stanu, albo przynajmniej „ważnym posłem”. Przypuszczam tak na podstawie rozmowy, jaką przeprowadziłem jakiś czas temu w Gnieźnie, właśnie z Wielce Czcigodną posłanką Nowoczesnej, która molestowała mnie, żeby podpisał petycję o opublikowanie jakichś orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego. Próbowałem jest to wyperswadować pytając, czy nie ma większych zmartwień, na co ona oświadczyła, że jest „ważnym posłem” Nowoczesnej, w związku z czym – i tak dalej. Zapytałem ją tedy, czy mogę zadać jej pytanie osobiste i kiedy mi pozwoliła, spytałem, czy była lub jest konfidentką jakiejś tajnej służby, polskiej, albo zagranicznej. Nieco zarumieniona odpowiedziała, że nie. - To nie jest pani ważnym posłem – powiedziałem i oddaliłem się w swoją drogę. Uważam bowiem – zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową - że w Polsce nie można być skutecznym politykiem, nie będąc niczyim agentem.
Ale psie filgle mojej faworyty może też nie byłyby tak brzemienne w skutki, gdyby nie głupota rządu pana premiera Morawieckiego, który, niczym jakiś głupek, zaczął się przechwalać, ile to on nie ma pieniędzy. Pewnie myślał, że obywatele będą go za to podziwiać, że oto potrafi kręcić biczyki z piasku, ale najwyraźniej zapomniał o przestrodze, że „na tym świecie pełnym złości, nigdy nie dość jest przezorności”. Kiedy obywatele usłyszeli te przechwałki, to natychmiast pomyśleli sobie, że można by z tej puli coś sprywatyzować dla siebie. „Niech mi chociaż dyferencjał dadzą!” - śpiewał Kazimierz Grześkowiak w piosence „To je moje” - toteż moja faworyta nie musiała specjalnie się wysilać, żeby doprowadzić do okupacji Sejmu przez rodziny z upośledzonymi dziećmi. Przecież ani premier Morawiecki, ani marszałek Kuchciński nie odważy się wobec takich dzieci zastosować siły. Toteż rząd obrał strategię którą starożytni Rzymianie charakteryzowali jako „cunctando rem restituere”, co się wykłada, by ratować sytuację zwlekaniem, albo do czasu, kiedy protestującym rodzicom się znudzi, albo – kiedy z łaski Naszego Najważniejszego Sojusznika, zewnętrzne znamiona władzy przejmie, dajmy na to pan Ryszard Petru ze swoim nowym haremem. Ciekawe, jak poradziłaby sobie z protestującymi moja faworyta. Fortuna variabilis – jak mawiali wspomniani Rzymianie i przypominam sobie, jak perswadowałem koledze Gabrielowi Janowskiemu, podówczas przywódcy związku zawodowego rolników Solidarność, żeby nie organizował blokad dróg. Premier Mazowiecki nie pośle na was golędziniaków i nie zmasakruje, a nawet może coś wam da – ale w ten sposób przyzwyczaisz ludzi, że władzy państwowej można podskakiwać i wymuszać na niej. A co zrobisz, jak ty zostaniesz ministrem i przyjdą do ciebie? Nie trzeba było nawet długo czekać, bo w rządach premiera Olszewskiego i panny Hanny Suchockiej został ministrem rolnictwa. Pewnego dnia gmach ministerstwa okupował Andrzej Lepper na czele Samoobrony. Minister Janowski cierpliwie odczekał do nocy, a pod jej osłoną kazał policji wypędzić okupujących z gmachu na szpicach butów. Ciekawe, jakie „odważne decyzje” podjęłaby w takiej sytuacji moja faworyta, zwłaszcza gdyby okazało się, że z tymi pieniędzmi, to tylko takie przechwałki? Przecież nie dałaby wszystkim protestującym piersi, nieprawdaż?
Co innego Jego Eminencja Kazimierz kardynał Nycz. Odwiedził był właśnie protestujących i nie tylko ich „pobłogosławił”, ale nawet „wysłuchał”. Oczywiście Eminencji łatwiej „wysłuchać” i to od ręki, bo to przecież nie od niego protestujący domagają się gotówki w kwocie 500 złotych na głowę, więc nic dziwnego, że skwapliwie skorzystał z okazji by zademonstrować tak zwaną „społeczną wrażliwość”. Dopiero na tym tle widać, jakim bezdusznym politykiem jest Janusz Korwin-Mikke, który zauważył, że skoro przez tyle dziesięcioleci rodziny z upośledzonymi dziećmi radziły sobie bez zasiłków, to znaczy, że jest to możliwe. Niepodobna temu rozumowaniu odmówić logiki, ale logika nie ma nic do rzeczy, gdy w grę wchodzi nabożeństwo do Świętego Spokoju.
Dzień klęski, dzień żałoby
9 maja czasu waszyngtońskiego prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump podpisał ustawę nr 447 JUST, zobowiązującą sekretarza Stanu USA, by w ścisłej kolaboracji z żydowskimi organizacjami przemysłu holokaustu, to znaczy – z „organizacjami pozarządowymi”, które tylko dlatego są „pozarządowe”, że stoją ponad rządem Stanów Zjednoczonych który skacze przed nimi z gałęzi na gałąź, monitorował zakres i tempo realizacji żydowskich roszczeń majątkowych, jakie spodoba im się wysunąć wobec krajów, które w czerwcu 2009 roku lekkomyślnie podpisały deklarację terezińską oraz – by składał Kongresowi okresowe sprawozdania z tej inwestygacji. Deklaracja terezińska była efektem konferencji pod tytułem „Mienie ery holokaustu” zorganizowanej z inicjatywy Stanów Zjednoczonych, a konkretnie – delegowanego przez Hilarzycę Clintonową demokratycznego senatora Roberta Wexlera, który przewodniczył delegacji amerykańskiej. Celem tej konferencji – o czym otwartym tekstem pisał izraelski dziennik „Haaretz” - było zmuszenie Polski i Ukrainy by „zwróciła” Żydom „własność nie posiadającą spadkobierców”. Mimo to stary dureń czyli Władysław Bartoszewski, wysłany tam przez Księcia-Małżonka, czyli pozującego na człowieka Renesansu arywistę Radosława Sikorskiego, którego stare kiejkuty – podobnie zresztą jak cały rząd Donalda Tuska – wystrugały z banana akurat na ministra spraw zagranicznych - deklarację terezińską podpisał. Ona sama co prawda nie rodziła w stosunku do państw-sygnatariuszy żadnych konkretnych zobowiązań, dostarczając jedynie „moralnego uzasadnienia” żydowskich roszczeń, ale mimo to był to ogromny sukces strony żydowskiej, bo państwa-sygnatariusze przyjęły w ten sposób – przynajmniej do aprobującej wiadomości – charakterystyczny dla cywilizacji żydowskiej, trybalistyczny sposób podejścia do stosunków własnościowych, zgodnie z którym do mienia pozostawionego gdziekolwiek przez jakiegoś Żyda, mają bliżej nieokreślone uprawnienia wszyscy inni Żydzi. Warto dodać, że w cywilizacji łacińskiej to trybalistyczne podejście do własności zostało przezwyciężone jeszcze w głębokiej starożytności, kiedy to dokonano wynalazku z postaci rozdzielenia prawa publicznego i prywatnego. Zgodnie tedy z zasadami prawa rzymskiego, własność bezdziedziczna, a więc taka, do której nie wysuwają pretensji żadni spadkobiercy ustawowi, ani testamentowi przypada państwu, którego zmarły spadkodawca był obywatelem. Ta zasada została przyjęta we wszystkich państwach cywilizowanych, również w Stanach Zjednoczonych i Polsce.
Bantustany traktowane inaczej
Ale politycy amerykańscy, od dziesięcioleci skutecznie tresowani przez AIPAC (The American Israel Public Affairs Committee), czyli związku proizraelskich organizacji lobbystycznych, przeszli do porządku nad tą zasadą – oczywiście nie w stosunku do Stanów Zjednoczonych, w których nadal obowiązuje zasada wywodząca się z prawa rzymskiego – tylko w stosunku do bantustanów, które lekkomyślnie zaufały zapewnieniom amerykańskich gangsterów i postanowiły zostać ich „sojusznikami”. Piszę, bom smutny i sam pełen winy, jako że w latach 90-tych uczestniczyłem w różnych imprezach Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego, chociaż działały w nim takie osobistości, jak Janusz Onyszkiewicz, co powinno wzbudzić moją czujność. W rezultacie w 1999 roku Polska stała się uczestnikiem Sojuszu Północno-Atlantyckiego, w ramach którego udostępnia Stanom Zjednoczonym swoje terytorium dla potrzeba różnych amerykańsko-rosyjskich globalnych gierek, ryzykując w razie czego zniszczenie tego terytorium ze wszystkim, co na nim jest. Skoro tak, to Żydzi musieli uznać, że w tym momencie klamka zapadła, że Polska związała się ze Stanami Zjednoczonymi na dobre i na złe, to znaczy – raczej na złe i od roku 2000 rozpoczęły się intensywne przygotowanie propagandowe do wyszlamowania Polski z mienia. A skoro do takiego wniosku doszli Żydzi, to prędzej, czy później identyczny punkt widzenia musiał zapanować również w amerykańskich kolach politycznych, które myślą zgodnie z tym, co przeczytają w żydowskich mediach dla Amerykanów, co zobaczą w żydowskiej telewizji dla Amerykanów i w filmach, które Żydzi w Hollywood produkują gwoli sprawniejszego oduraczenia świata nieżydowskiego, którego przedstawiciele – zgodnie z Talmudem – przypominają rodzaj ludzki tylko zewnętrznym podobieństwem.
Jak się zostaje politykiem w Ameryce
Środowisko żydowskie, stanowiące nikły odsetek obywateli amerykańskich, uzyskało w USA dominującą pozycję przede wszystkim dzięki zdominowaniu w tym kraju sektora finansowego, z Systemem Rezerwy Federalnej na czele oraz czynników opiniotwórczych. Dzięki temu kształtuje politykę amerykańską zgodnie z interesem Izraela, który stanowi rodzaj krosty na ciele świata, wywołującej permanentny stan zapalny. Rozpoczyna się to od odwiedzin przez przedstawicieli AIPAC tego i owego amerykańskiego ambicjonera. - Niech pan sobie będzie, kim tam pan chcesz – zaczyna rozmowę gość – republikaninem, czy demokratą, to nas – jak powiadają Rosjanie – nie jebiot – ale jak już się pan dostaniesz do Kongresu, a będzie tam się decydowała jakaś sprawa, będąca przedmiotem zainteresowania Izraela, to sam pan rozumisz. Więc jak ambicjoner „rozumi”, to zaczynają spływać do niego pieniądze – ale nie jakieś wielkie sumy, niech Bóg zabroni – tylko niewielkie wpłaty; 50, do 100 dolarów – ale od licznych donatorów. Dzięki temu ambicjoner może sfinansować sobie rozmaite kampanie, co przychodzi mu tym łatwiej, że zdominowane przez Żydów tamtejsze media zaczynają go wychwalać, jaki on mądry, jaki uczciwy i tak dalej, więc wygrywa w cuglach jeden wybory za drugimi i w końcu zostaje kongresmanem. A jak już nim zostanie, to wie, że dopóki będzie się słuchał, to będzie grzał dupą (pocziemu on zasiedajet – pytał retorycznie Aleksander Puszkin – i zaraz odpowiadał: potomu, czto żopa jest! - co się wykłada: a dlaczego on zasiada? Dlatego, że dupę ma!) fotel w Kongresie aż do śmierci, albo demencji. A jeśli by się z posłuszeństwa wyłamał, to zaraz jakieś dziecko by sobie przypomniało, jak to przed 40 laty włożył mu rękę pod spódniczkę i „coś mu robił” (Józefina Baker w piosence „La vie en rose” śpiewa między innymi: il me dit des mots d’amour, des mots de tous les jours et ca me fait quelgue chose – co się wykłada, że on mówi mi słowa miłości, słowa codzienne, i to „coś mi robi” - a przecież „coś robić” zwłaszcza pod spódniczką można i bez „słów miłości”, nieprawdaż?) i zanim by się okazało, że to wszystko nieprawda, albo przynajmniej – że to nie on wtedy pod tą spódniczką dokazywał, to diabli wzięliby nie tylko całą karierę, ale i majątek, który przez lata politykowania by sobie uzbierał. Skoro taka jest alternatywa, to nic dziwnego, że większość amerykańskich polityków skacze przed Żydami z gałęzi na gałąź, a ogon wywija psem.
Co być może, co być musi
Zatem klamka zapadła, bo skoro sekretarz stanu musi składać kongresowi sprawozdania co do zakresu i tempa realizacji żydowskich roszczeń między innymi przez Polskę, to już Kongres znajdzie jakieś sposoby, żeby zmusić Umiłowanych Przywódców tutejszego bantustanu do uległości tym bardziej, że przecież żydowska piąta kolumna w Polsce w rodzaju Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, redakcji „Gazety Wyborczej”, czy wreszcie – Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita – doradzi, co zrobić i wskaże słabe punkty, na które warto nacisnąć. Wprawdzie działacze Polonii Amerykańskiej, która – jako jedyna w tej sprawie próbowała stanąć na wysokości zadania i bronić polskiego interesu państwowego i narodowego rozpoczęli zbiórkę funduszy na zaskarżenie ustawy nr 447 JUST do tamtejszego Sądu Najwyższego, ale ponieważ sądy amerykańskie są tak samo niezawisłe, jak polskie, to wiele sobie po tym nie obiecuję. Toteż tylko patrzeć, jak już w następnym roku, a może jeszcze na 100-lecie odzyskania niepodległości, Żydzi przystąpią do realizowania „roszczeń”. Ponieważ w liście nowojorskiej Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego – jednej z najważniejszych organizacji przemysłu holokaustu – do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie roszczenia te zostały oszacowane na bilion złotych, czyli ponad 300 miliardów dolarów, to jasne jest, że Polska nie jest i nie będzie w stanie wygenerować gotówki w wysokości odpowiadającej trzykrotnemu, rocznemu budżetowi państwa. Wynika z tego, że będę musiały być one realizowane na drodze uwłaszczenia Żydów nieruchomościami. Do zaspokojenia roszczeń w tej skali mogą nie wystarczyć zasoby Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, nawet gdyby dołożyć do tego Lasy Państwowe, a zatem, kiedy już ta własność zostanie przez Żydów przejęta, to przyjdzie kolej na nieruchomości w miasteczkach i miastach. Nie sądzę, by Żydzi rugowali z nich dotychczasowych posiadaczy, nawet jeśli ci mieliby tytuły własności wystawione przez urzędy naszego bantustanu. Nastąpi przejście tej własności, a dotychczasowi posiadacze, czy nawet do niedawna – właściciele, zostaną przez nowych właścicieli oczynszowani. W ten oto sposób Polacy znowu będą musieli płacić czynsz, tyle tylko – że Żydom – tak samo, jak za czasów I Rzeczypospolitej płacili właścicielom prywatnych miast i miasteczek.
Kiedy przemówią Oślice Balaama?
Na razie ani Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, ani prezydent Andrzej Duda, ani premier Mateusz Morawiecki, ani żaden przedstawiciel obozu zdrady i zaprzaństwa z nieprzejednanej opozycji, nie ośmielił się w sprawie ustawy nr 447 pisnąć nawet słówka. Widać wypowiadanie się w tej sprawie mają surowo zakazane przez tych, co wystrugali ich z banana na Umiłowanych Przywódców. Kiedy jednak proces oczynszowania się rozpocznie, to tego już ukryć się nie da i wtedy Oślica Balaama będzie musiała przemówić. Wygląda na to, że będzie musiał przemówić Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, chyba, że przed kamery i mikrofony wystawi jakąś swoją kolejną kreaturę – bo przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa będą wtedy zacierać ręce w nadziei, że całe odium spadnie na znienawidzony PiS. Ale nic z tego, bo przecież jeśli nawet PiS polegnie, to wtedy oni będą musieli się tłumaczyć. Ogromnie jestem ciekaw, jaką bajkę zaprezentuje prezes Kaczyński swoim wyznawcom, no i w jaki sposób będą się bronić reprezentanci obozu zdrady – bo Konferencja w Terezinie odbyła się w czerwcu 2009 roku, kiedy premierem był Donald Tusk, ministrem spraw zagranicznych – Książę-Małżonek czyli Radosław Sikorski, a prezydentem – kreowany na świątka narodowego Lech Kaczyński.
Polska przegrała II wojnę
I ostatnia sprawa; prezydent Donald Trump podpisał ustawę 447 9 maja, zaledwie w jeden dzień po kolejnej rocznicy zakończenia II wojny światowej. Te zbieżność dat ma charakter znaku, potwierdzającego ponad wszelką wątpliwość, że Polska II wojnę światową właśnie definitywnie przegrała – no bo jakże inaczej, skoro to właśnie ona będzie musiała zapłacić Żydom za niemieckie zbrodnie? Warto dodać, że przyczynił się do tego Nasz Najważniejszy Sojusznik, podobnie zresztą, jak w roku 1943, kiedy to w Teheranie sprzedał nas Stalinowi tak, jak rzeźnikowi sprzedaje się krowę. Cóż innego mógłby uczynić nam wróg? Mógłby nas wymordować, ale teraz wrogowie nie mordują ludności podbitej, bo jaki pożytek można mieć z trupa? Najwyżej mydło, ale co to za interes? Natomiast jak się z takiego sojusznika zrobi niewolnika, to mydło i tak w swoim czasie można będzie zrobić, ale zanim do tego dojdzie, to z takiego niewolnika można wycisnąć niezły szmalec. Toteż Żydzi wyciskają, jak tam potrafią, a trzeba przyznać, że mają w tym względzie doświadczenie. Oczywiście wedle stawu grobla, bo w stosunku do takiej Białorusi Żydzi żadnych roszczeń majątkowych nie wysuwają, chociaż na terenie zajmowanym obecnie przez to państwo mieszkało przed II wojną światową co najmniej tyle samo Żydów, ilu w Polsce w jej obecnych granicach. Najwyraźniej Aleksander Łukaszenka, chociaż w naszym bantustanie nie cieszy się dobrą opinią, potrafił lepiej zadbać o interesy własnego kraju, niż nasi utytułowani Zasrancen.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz