Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Spod świątecznej choinki. Logiki nie ma – ale powody są. Kolejne potknięcie pana prezesa

Spod świątecznej choinki

        Kiedyż jest stosowniejszy moment na powrót do źródeł, niż święta Bożego Narodzenia? Inna sprawa, że nie wszędzie można te święta zauważyć, po pierwsze dlatego, że niemal doszczętnie zawłaszczyli je straganiarze, wmawiając ludziom, że najważniejszym wydarzeniem tego dnia jest wręczenie kupionych wcześniej prezentów, a po drugie – że religijna strona tych świąt podobno strasznie kłuje w chore z nienawiści oczy osobistych wrogów Pana Boga, co to cierpią na bigoterię „laickości” i gwoli zapewnienia sobie psychicznej higieny, gotowi są wyczyścić całą Europę z wszelkich śladów chrześcijańskiej przeszłości.
Ich ideał, to wypić i zakąsić, a higiena psychiczna jest im potrzebna gwoli zapobieżenia niestrawności i wzdęciom, które powodują wzrost globalnego ocieplenia. Bo to nieprawda, że globalne ocieplenie jest następstwem rozwoju przemysłu. Żaden przemysł nie jest w stanie tak zanieczyścić atmosfery, jak wzdęcia człowieka cierpiącego na niestrawność po przesadnym zakąszaniu kolejnych toastów. Ale mniejsza o to, bo chodzi przecież o powrót do źródeł, a konkretnie – do źródeł cywilizacji łacińskiej, która wykołysała tyle wspaniałych pokoleń prawdziwych Europejczyków. Bo prawdziwi Europejczycy, w odróżnieniu od europejsów, charakteryzowali się przywiązaniem do potrójnych (omne trinum perfectum – mawiali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że wszystko co potrójne, jest doskonałe) filarów łacińskiej cywilizacji w postaci – po pierwsze – greckiego stosunku do prawdy, polegającego na przekonaniu, iż prawda istnieje obiektywnie i nie zależy ani od tego, co na ten tema mniema większość, ani nie leży „pośrodku” - jak chcieliby ireniści, tylko leży tam, gdzie leży, a moralną powinnością człowieka rozumnego jest znalezienie tego miejsca i odkrycie prawdy. Dzięki temu właśnie w cywilizacji łacińskiej pojawił się taki fenomen, jak nauka, to znaczy – systematyczne, metodyczne dążenie do prawdy, połączone z nieustannym weryfikowaniem dotychczasowych osiągnięć. Po drugie – w postaci zasad rzymskiego prawa, które bez wątpienia jest jednym z najdoskonalszych osiągnięć ludzkości i nie bez powodu średniowieczni uczeni, odkrywszy justyniańskie „Instytucje”, pod wpływem olśnienia określili je mianem „ratio scripta”, czyli rozumu spisanego. Wreszcie trzecim filarem łacińskiej cywilizacji jest etyka chrześcijańska, jako fundament systemu prawnego. Kulturalny Rzym bowiem miał pewną skazę w postaci uzależnienia człowieczeństwa od pozycji społecznej człowieka. Toteż kiedy Korneliusz Sulla pewnego dnia kazał zarżnąć pod gmachem Senatu 6 tysięcy jeńców samnickich, nikt nie uważał tego za zbrodnię, bo to byli niewolnicy. A chociaż później też zdarzały się podobne rzeczy, to już nie były one uważane za krotochwilę, bo chrześcijaństwo wpoiło Rzymianom, a za ich pośrednictwem i reszcie świata przekonanie, że każdy, niezależnie od pozycji społecznej, jest dzieckiem Boga, więc z tego tytułu przysługuje mu pewne minimum godności, na które nikt nie ma prawa podnosić ręki. To przekonanie legło u podstaw nowoczesnych doktryn prawnych, a w Średniowieczu objawiło się w pięknej postaci etosu rycerskiego. Rycerz nadal był – podobnie jak w starożytności – uosobieniem siły, ale pod wpływem chrześcijaństwa ta siła została wprzęgnięta w służbę słabości. Podczas ceremonii pasowania na rycerza, kandydat składał bowiem ślubowanie, że będzie bronił „wdów i sierot”, a więc osób w ówczesnym społeczeństwie najsłabszych.

        Niestety Europa współczesna, pod wpływem europejsów, którzy zalety cywilizacji łacińskiej doceniają o tyle, o ile mogą na niej pasożytować, zaczyna się własnej cywilizacji wstydzić i lekceważąc wspierające ją filary, ześlizguje się w barbarzyństwo. Ten ześlizg jest w perspektywie bardzo groźny, bo zamiast solidnego i stabilnego gruntu prawnego, zaczynamy poruszać się chybotliwym bagnie. Taki eksperyment, mówiąc nawiasem, już raz został przeprowadzony w Związku Sowieckim, doprowadzając miliony ludzi do śmierci, a wielokrotnie więcej wtrącając w rozmaite życiowe tragedie. Zasady prawa rzymskiego głoszą, że cogitationis poenam nemo patitur, co się wykłada, że nikt nie może być karany za myśli, czyli – za poglądy. Tymczasem całkiem niedawno do pana prezesa Kaczyńskiego przyszła delegacja Żydów na skargę, że jacyś młodzi ludzie dali wyraz poglądom, które im się nie spodobały. Dlaczego pan Kaczyński, a za nim – polskie państwo – miałoby prześladować ludzi głoszących poglądy niemiłe Żydom – trudno zgadnąć, ale przecież o to właśnie delegacji chodziło. Zasady prawa rzymskiego głoszą dalej, że nullum crimen sine lege, co się wykłada, że przestępstwem jest tylko czyn zabroniony przez ustawę. Tymczasem Parlament Europejski przyjął rezolucję wzywającą polski rząd do „potępienia” tak zwanej „ksenofobii”, czyli dystansu wobec osób obcych. Prawo w Polsce zabrania nawoływania do czynów godzących w prawa takich osób, ale nie zmusza nikogo, by się z nimi bratał, co oznacza, że ksenofobia w pewnych granicach jest jak najbardziej dozwolona. Dlaczego polskie władze miałyby „potępiać” zachowania dozwolone przez polskie prawo – doprawdy trudno zgadnąć. Wreszcie zasady prawa rzymskiego głoszą między innymi, ze „nullum crimen sine culpa”, co się wykłada, ze nie ma przestępstwa bez winy. Wina definiowana jest jako psychiczny stosunek sprawcy do popełnionego przezeń czynu. Prawo rozróżnia winę umyślną, występującą w co najmniej dwóch postaciach: zamiaru bezpośredniego (sprawca chce osiągnąć skutek przestępczy), albo zamiaru ewentualnego (w zasadzie chce osiągnąć inny skutek, ale dopuszcza możliwość, że „przy okazji” wystąpi również ten przestępczy i godzi się na to) – oraz winę nieumyślną w postaci lekkomyślności (sprawca przewiduje możliwość wystąpienia skutki przestępczego, ale bezpodstawnie przypuszcza, że go uniknie). Widzimy, że w każdej postaci wina, a więc ów psychiczny stosunek do czynu, musi być udowodniona sprawcy. Tymczasem policja brytyjska stanęła na stanowisku, że przestępstwem jest każde wykroczenie, które PRZEZ OFIARĘ jest postrzegane jako motywowane wrogością lub uprzedzeniem. Chodzi o tzw. „przestępstwa z nienawiści”. Można zatem zostać przestępcą „bez swojej wiedzy i zgody”, bo o tym nie będzie decydowała wina sprawcy, tylko przekonanie ofiary. Jest to bardzo podobne do tak zwanej „agitacji kontrrewolucyjnej” albo „antysowieckiej”, opisanej w art. 58 kodeksu karnego RSFRR. O tym, czy miała miejsce owa „agitacja”, decydowała partia, albo NKWD – całkiem niezależnie od intencji występujących po stronie „milionów podejrzanych osób”. Widać zatem wyraźnie, w którą stronę ten ześlizg do barbarii następuje, a skoro tak, to i skutki mogą okazać się podobne. Brrr!

Logiki nie ma – ale powody są


        Niepodobna przesadzić w odmawianiu ważności jednostkom, ale cóż ja poradzę, że ledwo wyjechałem z Polski na niecałe dwa tygodnie, a już pojawiły się oznaki tak oczekiwanego przez Niemcy i tubylczych folksdojczów, nie mówiąc już o starych kiejkutach, przesilenia politycznego, które może doprowadzić do zmiany rządu? W dodatku nie ma w tym żadnej logiki, bo jakaż może być logika w sytuacji, gdy jednego dnia PiS prezentuje panią Beatę Szydło jako znakomitego premiera wszech czasów, a już następnego dnia Biuro Polityczne tej partii doprowadza do jej dymisji i zastąpienia jej przez pana Mateusza Morawieckiego? Powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, że Biuro Polityczne nie wskórałoby nic bez aprobaty pana prezesa Kaczyńskiego. Dlaczego zatem pan prezes Kaczyński zaaprobował, a może nawet zainspirował pozostałych członków Biura Politycznego PiS do zatopienia pani Beaty Szydło? Logiki wprawdzie w tym nie ma, bo pani Szydło była takim samym wynalazkiem pana prezesa Kaczyńskiego, co i pan prezydent Andrzej Duda, a nawet – wynalazkiem lepszym, bo pani Szydło, w odróżnieniu od pana prezydenta Dudy, nie stanęła dęba swemu wynalazcy. Owszem, biła rekordy popularności, zwłaszcza w elektoracie PiS, prezentując wizerunek „matki Polki”, który na skłonnym do sentymentalizmu elektoracie tej partii robił znakomite wrażenie – ale chyba niskie uczucie zazdrości nie podyktowało panu prezesowi Kaczyńskiemu takiego posunięcia? Gdyby tak było, gdyby pan prezes Kaczyński podjął swoją decyzję pod wpływem zazdrości o uczucia swoich wyznawców, to by znaczyło, że może i jest wirtuozem intrygi, ale kierują nim tak zwane niskie pobudki, więc z uprzejmości, a także ze względu na znaną powszechnie pamiętliwość pana prezesa zakładam, że tak nie było. No dobrze – ale skoro nie tak, to jak? Przecież pani Szydło robiła wszystko, co pan prezes kazał, nawet urządzała wyjazdowe sesje rządu in corpore do Izraela, gdzie pito sobie nawzajem z dzióbków – jak przystało na ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego! A jednak została wymieniona na pana Mateusza Morawieckiego. Sam nie wiem dlaczego, ale kołacze mi się w głowie wierszyk, jaki anonimowy Rosjanin ułożył na okoliczność wymiany sekretarza generalnego Chilijskiej Partii Komunistycznej, Louisa Corvalana na Włodzimierza Bukowskiego, którego, jako „politycznego chuligana” Caryca Leonida kazała umieścić w politizolatorze bodajże w Jarosławlu, gdzie tamtejsi wracze zdiagnozowali u niego słynną później na cały świat „schizofrenię bezobjawową”: „Pamieniali chuligana na Louisa Corvalana. Gdie najti takuju blad’, cztob na Lońku pamieniat’?”

        Pani premier Szydło, o ile wiem, nie wtrącała się panu Morawieckiemu w gospodarkę, którą kierował swobodnie, jako minister rozwoju (czy może rozboju, bo nazwa tego resortu nigdy nie była wyraźnie wymawiana) i finansów – z wyjątkiem jednej sytuacji. Oto pani premier nie tak dawno przejęła od wicepremiera Morawieckiego ręczne sterowanie obsadą spółek Skarbu Państwa. Już dawno zauważono, że „łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny”, toteż nie wykluczam, że może to być właściwy trop. Na takie przypuszczenie naprowadza mnie też życzliwy rezonans, z jakim nominacja pana Morawieckiego na premiera spotkała się w środowisku starych kiejkutów i ich klientów. Najwyraźniej obiecują sobie, że pan premier Morawiecki wykaże się większym zrozumieniem dla ich potrzeb, niż pani Szydło. Stare kiejkuty nie muszą być ani żadnymi prezydentami, ani premierami, ani ministrami, ani nawet posłami, czy senatorami. Oni muszą kierować spółkami Skarbu Państwa, żeby za ich pośrednictwem nie tylko doić, ale i okupować Rzeczpospolitą, jak za pierwszej komuny. W tym celu wystrugują sobie tych wszystkich prezydentów z banana. Jeśli tedy taka byłaby przyczyna tej nielogicznej zamiany pani Szydło na pana Morawieckiego, to byłby to nieomylny znak, że pan prezes Kaczyński zaczyna się przed starymi kiejkutami cofać. Dotychczas wydawało mu się, ze nie musi – ale odkąd jego wynalazek w osobie pana prezydenta Dudy stanął mu dęba, to jego pozycja polityczna uległa osłabieniu na tyle, że uznał, że musi się ze starymi kiejkutami układać. Ale zachłanność starych kiejkutów można porównać jedynie do cierpliwości Boskiej, więc na spółkach Skarbu Państwa się nie skończy. Zresztą sam prezes Kaczyński zapowiedział na styczeń „głęboką” rekonstrukcję rządu. Jeśli tedy premier Morawiecki pozbędzie się ze swego gabinetu złowrogiego ministra Macierewicza i znienawidzonego ministra Ziobry, to będzie to nieomylny znak, że pan prezes cofa się przed starymi kiejkutami na całej linii.

        I obawiam się, że nie będzie to odwrót na z góry upatrzone pozycje, tylko raczej – w noc i mgłę. Oto mecenas Roman Giertych, nastręczając się panu premierowi Morawieckiemu na konsyliarza, właśnie takie posunięcie mu doradza. Wtedy – prawi – rozleci się cała koalicja. No i dobrze – ale co wtedy będzie z premierem Morawieckim? Dyć i on tego samego dnia przestanie być premierem, to chyba jasne? Pan mecenas Giertych chyba nie bardzo nadaje się na konsyliarza, co zresztą można było zauważyć już dawniej, kiedy uparł się lansować na stanowisko premiera pana Janusza Kaczmarka, tego samego, co to został przyłapany, jak o północy na 40 piętrze hotelu Marriott w Warszawie składa dzienny meldunek swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, panu Ryszardowi Krauzemu. Myślę, że pan mecenas Giertych jest tylko bardzo wysoki – i nic poza tym.

        Ale jest jeszcze inny trop – co tu ukrywać – bardziej smakowity, zwłaszcza, że związany ze słynną szabasową kolacją, jaką wydał pan Jonny Daniels, który, niczym Nikodem Dyzma, z tygodnia na tydzień został w naszym i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwym kraju, rodzajem szarej eminencji. Na owej kolacji był pan wicepremier Morawiecki, pan wicepremier Gliński, pan wicemarszałek Senatu Bielan, pan wiceminister spraw zagranicznych Dziedziczak i pan poseł Mularczyk – ale nie było pani premier Szydło. Skoro pani Szydło nie została dopuszczona do bywania w tak prestiżowych towarzystwach, to było jasne, że jej dni na stanowisku premiera też są policzone. Takie ostentacyjne zignorowanie stanowi w życiu towarzyskim odpowiednik pozbawienia certyfikatu dostępu do informacji niejawnych w życiu, dajmy na to, wojskowym więc trudno, żeby nie przekładało się na politykę. Oczywiście na mieście natychmiast pojawiły się fałszywe pogłoski, o znakomitym pochodzeniu pana Mateusza Morawieckiego, ale nawet gdyby ich nie było, to idąc tym tropem też można powołanie nowego premiera zracjonalizować. Oto pan prezes Kaczyński nie tyle może upodobał sobie w panu Morawieckim, co doszedł do wniosku, żeby w obliczu narastającej presji ze strony niemieckich owczarków, starych kiejkutów, folksdojczów i pożytecznych idiotów, schronić się pod żydowskim parasolem ochronnym. I pan Daniels najwyraźniej mu to zamarkował – ale przecież z drugiej strony mamy Jerzego Sorosa z jego miliardami, przed którym z gałęzi na gałąź skacze pan redaktor Michnik, a pan Smolar karmi z ręki trzodę autorytetów moralnych. Czyżby tak, to znaczy – wtrąceniem Polski w objęcia Żydów - miała skończyć się sławna „dobra zmiana”? Ładny interes!

Kolejne potknięcie pana prezesa


        Pan prezes Kaczyński dotychczas trwał na podobieństwo skały, o którą rozbijają się rozmaite bałwany z nieprzejednanej opozycji – ale wiadomo, że cicha woda brzegi rwie i sam widziałem w Australii nad Oceanem Południowym majestatyczne sylwety „12 Apostołów”, to znaczy słupy ze skały twardszej od otoczenia, które stały w morzu daleko od linii brzegowej, która w ciągu kilku stuleci pod naporem fal się cofnęła. Nieprzejednana opozycja, podobnie jak pozostające pod kontrolą starych kiejkutów niezależne media, od co najmniej dwóch miesięcy aż przestępowały z nogi na nogę w oczekiwaniu na „rekonstrukcję rządu”, do której, mówiąc szczerze, nie było żadnego, a w każdym razie – ważnego powodu. Jedynym powodem mogła być felonia pana prezydenta Dudy, który wypowiedział posłuszeństwo swemu wynalazcy. To niewątpliwie pozycję polityczną pana prezesa Kaczyńskiego osłabiło – ale czyżby do tego stopnia, żeby musiał układać się ze starymi kiejkutami?

        Widocznie tak, tym bardziej, że w dokonanej zmianie na stanowisku premiera rządu niepodobna dopatrzeć się żadnej logiki. Beata Szydło została przez Biuro Polityczne PiS zmuszona do złożenia dymisji, a – powiedzmy sobie szczerze – Biuro Polityczne nie zdecydowałoby się na taki ruch bez aprobaty, a prawdopodobnie nawet zachęty prezesa Kaczyńskiego – bezpośrednio po odrzuceniu złożonego przez nieprzejednaną opozycję wotum nieufności wobec rządu. W trakcie debaty nad tym wnioskiem politycy większości rządowej wychwalali pod niebiosa zalety i dokonania pani Szydło na stanowisku premiera i kiedy już przekonali o tym opinię publiczną – desygnowany na premiera został pan Mateusz Morawiecki.

        Mateusz Morawiecki był w gabinecie Beaty Szydło wicepremierem oraz ministrem rozwoju i ministrem finansów, więc można powiedzieć, że był dyktatorem gospodarczym. Zatem żadne względy gospodarcze nie przemawiały za dokonaniem takiej podmianki. Żadne – z wyjątkiem jednego. Oto nie tak dawno pani premier Szydło odebrała panu wicepremierowi Morawieckiemu nadzór nad spółkami Skarbu Państwa. Poszlaką zachęcającą do podążenia tym tropem jest wyraźnie pozytywny rezonans, z jakim nominacja pana Morawieckiego na premiera spotkała się w środowisku starych kiejkutów i pozostających pod ich kontrolą niezależnych mediach głównego nurtu. Rzecz w tym, że stare kiejkuty nie muszą być dygnitarzami – ale muszą kontrolować spółki Skarbu Państwa i w ogóle – kluczowe segmenty gospodarki, by dzięki temu nie tylko doić Rzeczpospolitą, ale w ogóle cały nieszczęśliwy kraj okupować. O ile tedy pod rządami Beaty Szydło stare kiejkuty mogły odczuwać niepokój, czy przypadkiem nie będzie to początek końca dobrego fartu, to zmiana na stanowisku premiera musiała natchnąć ich otuchą, że nadchodzi „dobra zmiana”. Na taką możliwość wskazuje deklaracja samego prezesa Kaczyńskiego, że „głęboka” rekonstrukcja rządu nastąpi „w styczniu”. Jeśli w ramach tej „rekonstrukcji” premier Morawiecki usunie z rządu złowrogiego ministra Macierewicza i znienawidzonego ministra Ziobrę, to będzie to nieomylny znak, że prezes Kaczyński cofa się przed starymi kiejkutami na całej linii.

        Na całej linii – ale dokąd? Pewne światło na tę sprawę rzuca szabasowa kolacja, jaką wydał niedawno pan Jonny Daniels, który jako „dumny Żyd polskiego pochodzenia”, niczym Nikodem Dyzma, został w naszym nieszczęśliwym kraju szarą eminencją. Na tej kolacji był wicepremier Morawiecki – ale nie było pan Beaty Szydło. Skoro pani Szydło już nie była zapraszana w takie ekskluzywne miejsca, to znaczyło, że certyfikat dostępu do informacji niejawnych już został jej odebrany. W związku z tym, po podmiance na stanowisku premiera, po mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby pan Mateusz Morawiecki miał pierwszorzędne korzenie pochodzeniowe. Ale nawet gdyby takich pogłosek nie było, to gołym okiem widać, że pan prezes Kaczyński, najwyraźniej czując zagrożenie wzmagającym się naporem rozmaitych bałwanów, postanowił schronić się pod żydowski parasol ochronny, który pan Daniels najwyraźniej musiał obiecać mu nad nim rozpiąć. Ile to będzie Polskę kosztowało – tego jeszcze nie wiemy tym bardziej, że z jednej strony mamy polonofila pana Danielsa, który nie może się wprost nachwalić naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, ale z drugiej mamy starego finansowego grandziarza z jego miliardami, przed którym w dodatku z gałęzi na gałąź skacze sam pan red. Adam Michnik, no a niezależnie od niego pan Aleksander Smolar karmi z ręki całą trzodę autorytetów moralnych, które na każde zawołanie zgodnym chórem pobekują z właściwego klucza. Mówiąc krótko – pan prezes Kaczyński, cofając się przed starymi kiejkutami, wpycha całą Polskę w objęcia Żydów – zarówno tych „dobrych”, jak i tych „złych”. Czy to aby nie za dużo szczęścia naraz – zarówno dla naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, jak i dla naszego mniej wartościowego narodu tubylczego? Mało kto chyba się spodziewał, że „dobra zmiana” może zakończyć się w objęciach żydowskich – ale wykluczyć z góry też tego nie było można i to co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że PiS uważam za ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, co prędzej, czy później musi się przecież przełożyć na posunięcia polityczne, a po drugie – że pan prezes Kaczyński cieszy się od lat reputacją wirtuoza intrygi, ale takiego, co na końcu zawsze potyka się o własne nogi. I chyba mamy do czynienia z kolejnym takim potknięciem.


© Stanisław Michalkiewicz
17-20 grudnia 2017
www.michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2