W roku 2005, prezes PiS pomylił się „tylko” o nominacje Marcinkiewicza i Sikorskiego. Konsekwencje tych błędów mogły wówczas zdecydować o klęsce wielu projektów nowego rządu, w tym, o zaniechaniu sprawy najważniejszej – likwidacji „długiego ramienia Moskwy”.
Dziewięć lat później, pan Kaczyński popełnił „błąd” bardziej tragiczny w skutkach, rekomendując Andrzeja Dudę na stanowisko głowy państwa.
Określenie „błąd” musi być ujęte w cudzysłów,
ponieważ nie mam żadnej pewności, czy tym razem „komputer” pana Kaczyńskiego nie dokonał wyboru w pełni świadomego, intencjonalnego.
ponieważ nie mam żadnej pewności, czy tym razem „komputer” pana Kaczyńskiego nie dokonał wyboru w pełni świadomego, intencjonalnego.
Naprawa personalnych błędów prezesa PiS odbywa się zwykle pod przykryciem tzw. mechanizmów demokracji i jest dokonywana podczas zabiegu zwanego „rekonstrukcją rządu”.
W lipcu 2006 roku, błędy skorygowano w sposób możliwe najprostszy - przyjmując prośbę o dymisję, złożoną przez samego premiera Marcinkiewicza. Identyczną metodą - poprzez prośbę o dymisję „wyregulowano” też sprawę Sikorskiego.
Dziś taki zabieg byłby mocno utrudniony, dlatego mitolodzy demokracji muszą wysilić się na większą inwencję. Tym większą,że sytuacja jest zdecydowanie trudniejsza.
Jeśli po dwóch latach piętrzenia medialnej zasłony propagandowej, „wybudzenie” Andrzeja Dudy, było zaskoczeniem dla pana Kaczyńskiego, mielibyśmy dowód politycznego infantylizmu prezesa PiS, zaś naprawa "błędu" mogłaby okazać się niewykonalna.
Jeśli jednak operacja „wybudzenia” została zaplanowana i stanowi jeden z warunków postawionych przez „akuszerów” nowego rozdania, reakcja szefa PiS powinna uwzględniać reguły narzucone „zwycięzcom” z roku 2015. Musi też prowadzić do odblokowania tych projektów „dobrej zmiany”, które najmocniej oddziałują na emocje społeczne. Po tym, co wydarzyło się w lipcu br. , dalsze „straty wizerunkowe”, byłyby nazbyt groźne.
Dzięki szybkiej interwencji dyspozycyjnych „wolnych mediów” udało się już uniknąć skojarzenia „zdrady” Andrzeja Dudy z osobą prezesa PiS. O ile wybraniec pana Kaczyńskiego jest dziś nawet (umiarkowanie) krytykowany przez rządowych żurnalistów, o tyle ten, który uszczęśliwił wyborców kandydaturą pana Dudy, bywa nieodmiennie przedstawiany jako polityczny geniusz, największy strateg i jedyna nadzieja Polaków.
Gdy przed dwoma miesiącami napisałem, że „nie ma żadnych podstaw, by rozdzielać (jak czynią to propagandyści) zachowania prezydenta od intencji pana Kaczyńskiego. To on ponosi całkowitą odpowiedzialność za „wybudzenie” Andrzeja Dudy, za prezydencką frondę i mistyfikację „dobrej zmiany”. Nie ma asymetrii w tych postawach. Jest za to kolejna klęska „złożonej strategii” szefa PiS, który wzorem użytecznych głupców z lat komuny, mógł uwierzyć, że idąc na „kompromis” z bestią, uda się stworzyć lub ocalić dobro” - akapit ten był cytowany jako dowód szalonych „teorii spiskowych” i „niepohamowanego krytykanctwa” autora.
Przyznaję, że rządowe „wolne media” dokonały solidnej roboty propagandowej i skutecznie oddzieliły „zdradę” Andrzeja Dudy od „zdrowego korzenia” Prawa i Sprawiedliwości. Równie wyśmienitym posunięciem, było ogłoszenie (niemal natychmiast po lipcowych wydarzeniach) zamiaru „rekonstrukcji rządu” oraz rozgrywanie tego tematu przez kolejne miesiące.
Zakładam, że już wówczas pan Kaczyński musiał wiedzieć, iż przyjdzie mu naprawiać własne błędy polityczne i „dogadywać się” ze środowiskiem prezydeckim. Jedno z narzędzi mitologii demokracji, doskonale nadawało się do oszukania wyborców i ukrycia przed nimi prawdziwej przyczyny „rekonstrukcji”.
Prezes PiS nie może dokonać zmiany prezydenta ani wpłynąć na decyzje ośrodka prezydenckiego. Może jednak stworzyć rząd, który w większym (niż dotychczas) stopniu będzie respektował interesy tego ośrodka, a jednocześnie, potrafi przeciwstawić się dalszym roszczeniom.
W takiej konstrukcji, ewentualna wymiana Beaty Szydło na Jarosława Kaczyńskiego, byłaby nie tylko próbą zniwelowania skutków „błędu” z 2015 roku, ale sposobem na ustanowienie mocnego i niepodlegającego dalszym naciskom przywództwa.
W ramach tej konstrukcji, Pałac Prezydencki dostałby wolną rękę w sprawach polityki zagranicznej (zmiana szefa MSZ) i gospodarczej (dalsze poszerzenie władzy M.Morawieckiego) oraz gwarancje wpływu na kwestie obronności.
Dążeniem A.Dudy (jako kontynuatora polityki B.Komorowskiego), jest oczywiście dymisja szefa MON, ale nie można wykluczyć, że ośrodek prezydencki zadowoli się mniejszymi ustępstwami. Na przykład - rezygnacją z ustawy degradacyjnej i przyjęciem propozycji BBN w kwestiach systemu dowodzenia armią lub odebraniem Antoniemu Macierewiczowi służb wojskowych i przekazaniem ich pod nadzór ministra M.Kamińskiego. Można tego dokonać w ramach wielokrotnie anonsowanej (i wstrzymywanej) reformy służb specjalnych. Taka operacja „odrąbania rąk”, wpłynęłaby kojąco na nerwy ludzi, którym antyrosyjskie działania kontrwywiadu kojarzą się z „esbeckimi metodami”.
Gdyby to rozwiązanie nie satysfakcjonowało A. Dudy i miało dojść do dymisji Macierewicza, również ta decyzja zostanie szybko i skutecznie rozgrzeszona.
Jeśli stanowisko premiera obejmie Kaczyński, wyborcy niechybnie usłyszą o „ogromnym wzmocnieniu i najlepszej gwarancji dobrej zmiany”. Obowiązki szefa MON może wówczas przejąć polityk formalnie „namaszczony” przez prezesa PiS, a on sam zapewni elektorat, że reformy ministra Macierewicza „nie są zagrożone”.
Jeśli premierem pozostanie pani Szydło, partyjna narracja może sięgnąć po sprawdzony argument o „wygaszaniu szkodliwych sporów” oraz wytłumaczy się dążeniem do „konsensusu, który pozwoli zachować spójność zjednoczonej prawicy”. Nie na próżno wmawia się wyborcom PiS, że tylko tego rodzaju „zjednoczenie” (z menażerią egzotycznych postaci ) zapewni „prawicy” kolejne lata szczęśliwych rządów.
Z perspektywy, w jakiej oceniam pomysł „rekonstrukcji”, jest on przede wszystkim metodą naprawienia „błędu” pana Kaczyńskiego – czyli wyrazem kolejnego porozumienia w ramach nowego rozdania z roku 2015. Szef partii rządzącej został zmuszony do szukania „konsensusu” ze środowiskiem prezydenckim, a obraz „zrekonstruowanego rządu” będzie świadczył o zakresie tej ugody. Zasada, o której wielokrotnie wspominałem - „gwarantem zachowania status quo jest ośrodek prezydencki i jakiekolwiek spory w tym zakresie, będą rozstrzygane na korzyść tego ośrodka”- jest jednym z systemowych dogmatów III RP.
Byłoby nierozsądne, gdyby po operacji smoleńskiej, która „skorygowała” systemową pomyłkę – prezydenturę Lecha Kaczyńskiego, dopuszczono do podważenia tej fundamentalnej zasady.
Fronda pana Dudy musiała być na tyle dotkliwa, by uzmysłowić prezesowi PiS, że bez kolejnych ustępstw (na rzecz poszerzenia władzy prezydenckiej) nie będą możliwe, choćby symboliczne „dobre zmiany”. Jeśli więc politycy PiS myślą o fruktach drugiej kadencji, a rządowi żurnaliści o kolejnych latach prosperity - „spór na prawicy” musi zostać zażegnany.
O cenę tej „rekonstrukcji” i tak nikt nie zapyta.
© Aleksander Ścios
bezdekretu@gmail.com
2 grudnia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
bezdekretu@gmail.com
2 grudnia 2017
www.bezdekretu.blogspot.com
Ilustracja © Agencja Gazeta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz