Ajajajajajajaj! Panie Rotenschwanz, pan nie pakujesz manatki? Pan może czekasz na tego, nu, jak jemu tam, nu, tego, co tak gada – o, na tego Godota? Ale co pana pomoże jakiś Godot, jak trzeba będzie zamykać domy?
Uj, panie Kugelschwanz, pan nie możesz trochę łagodniej? Pan mnie tak przestraszyłeś, że ja dostałem hercklekoty. O, przyłóż pan rękę, nie, nie tu, gdzie pan przykładasz, tfy! Wyżej, jeszcze wyżej, o tutaj. Czujesz pan te hercklekoty? Ja jeszcze nie mogę przyjść do siebie. Co pan mówisz takie rzeczy? Dlaczego ja mam pakować manatki? Dlaczego ja mam zamykać domy? I co ma z tym wspólnego ten pański, jak jemu tam? Nu, ten Godot? Kto to jest? To jakiś pański znajomy z rządu? On pana coś powiedział?
To nie z rządu, to z teatru, znaczy się – z takiej sztuki. Tam, uważasz pan, czekają do tego Godota i nie mogą się doczekać. To taka, uważasz pan, przerzutka poetycka.
Panie Kugelschwanz, od dawna masz pan te objawy? Ja myślałem, że pan jesteś porządny kupiec, a pan mnie tu straszysz jakimiś poetyckimi przerzutkami. Pana nie wstyd robić takie rzeczy? Pan nie masz większe zmartwienie?
A żebyś pan wiedział, pani Rotenschwanz, że mam. Dlaczego ja nie mogę mieć większe zmartwienie, jak w Ameryce zabierają się za biednych Żydków? To znaczy nie biednych, tylko nawet za bogatych? Ony im wyciągają takie rzeczy, co to do tej pory wyciągały tylko księżom. No to co pan powiesz? Nie pora pakować manatki? Nie pora zamykać domy?
Panie Kugelschwanz, ja nie wiem, o co pana biega. Pan mówisz do mnie jakimiś zagadkami, jak ta grecka Pytia. Kto w Ameryce zabiera się za Żydków i to jeszcze bogatych? Co im wyciągają i jakie znowu ony? Ja się martwię o panu. Czy pan może słyszysz jakieś głosy?
Co pan mnie tu gadasz o jakieś głosy? Ja nie słyszę żadne głosy, ja słucham radia i telewizora. A pan wiesz, co ony tam gadają? Ony gadają, że w Ameryce złapali takiego Żydka, co to robił w kinematografie; on się tam nazywał Harvey, ale to diabli po tem, bo tak naprawdę, to on jest Weinstein. On, uważasz pan, robił w filmów, no a pan wiesz, co jest, jak robią filmów? Tam się kręcą aktorki. Ony chcą, żeby je wziąć do tego filmu, żeby ony były gwiazdy, żeby dostawały Oskary, żeby mogły wymieniać sobie mężów i żeby mogły rozdawać autografów. I ony się wszystkim nadstawiają, żeby tylko wziąć ich do tego filmu. No to te producenty ich biorą, bo bez aktorek nie można zrobić filmu – a z tego ony mają potem i sławę i pieniądze. I nikomu to nie przeszkadzało, to znaczy – do tej pory. Bo teraz ony sobie przypomniały, że ten Weinstein ich molestował i to – uważasz pan – przez całe 30 lat! Jak tylko jedna sobie przypomniała, to zaraz zaczęły sobie przypominać wszystkie inne – jedna przez drugą – że tę zgwałcił, tę molestował – i ony chcą zaciągnąć go do sądu. Pan rozumisz? Jak ony zaczną tak sobie przypominać, to na jednym Weinsteinie się nie skończy. W Ameryce Żydków nie brakuje, a i piniędzy też mają, to dlaczego ony nie mają sobie przypominać o te molestowanie? To teraz pan rozumisz, że ja się panu pytam, czy pan pakujesz manatki?
Uj, panie Kugelschwanz, ja nie wiedziałem, żeś pan taki ostrożny? Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Ameryka? A poza tym – jak już pan spakujesz manatki, to gdzie pan ich zawieziesz, te manatki? Do Ameryki? Ale jak pan sam mówisz, że w Ameryce ony zaczęły ganiać tego Weinsteina, to po co pana Ameryka? Pan nie masz inne zmartwienie?
Pan nic nie rozumisz panie Rotenschwanz. Pan nie rozumisz, że jak coś wejdzie w modę w Ameryce, to tylko patrzeć, jak wejdzie w modę i tu? Jak w Ameryce zaczną Żydków szlamować z pieniądze z powodu molestowanie, to i tutaj ony też zaczną sobie przypominać i co pan wtedy zrobisz? Wtedy już pan nie będziesz miał żadne manatki do pakowania, wtedy pan będziesz miał całkiem inne zmartwienie. Bo ja widzę, że pan nie wiesz wszystkiego. Pan nie wiesz na ten przykład, że ten młody Szechter to jest jakiś ein myszygene Kopf!
Panie Kugelschwanz, co pan mówisz takie rzeczy? Pan wiesz, co pan mówisz? Jaki on ein myszygene Kopf, kiedy on jest Wunderkind, on jest Paganini! Pan wiesz, że on z człowiekami honoru zrobił gazetę dla miejscowe goje. Ony czytają, ony myślą, jak on im każe, ony boją się nawet pomyśleć inaczej, a pan mówisz: ein myszygene Kopf! Pan naprawdę masz objawów! Co on takiego zrobił, ten młody Szechter?
To pan nie wiesz, że on zaczął lustrować? U niego w gazecie ony, znaczy się – jakieś goje – napisały, że ta sędzia co to nikt nie wie, czy ona jest, czy nie jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego – że ona ma oficera prowadzącego. Pan myślisz, że na jednej sędzi się skończy? Przecież pan, panie Rotenschwanz, sam jesteś oficerem prowadzącym, podobnie, jak rozmaite inne Żydki, daleko nie szukając – ja też. No to jak Szechter zacznie lustrować te prowadzące oficery, to ja się panu pytam, gdzie pan znajdziesz ten piasek, żeby się schować? A?
Co pan mówisz, co pan mówisz, panie Kugelschwanz!? Szechter każe pisać takie rzeczy? Uj, to bardzo niedobrze! Jak by to robił jakiś głupi goj, to ja bym to rozumiał, ale Szechter...? Ja rozumię, że na jednym etapie on walczy z dziką lustracją, a jak etap się zmienia, to on lustruje – ale może właśnie nastał etap? Skąd pan wiesz, panie Kugelschwanz, że nie nastał nowego etapu? Ale nawet jak byłby nowego etapu, to po co zaraz wszystko ujawniać? Pan masz Recht, panie Kugelschwanz, to bardzo niedobrze! Jak on wszystkich nas tak poujawnia, to gdzie patrzeć końca? Jak tak dalej pójdzie, to on podważy nawet holokaustu! To jemu tego nikt nie powiedział, żaden oficer prowadzący? Jak tylko generał Kiszczak, niech spoczywa w pokoju, zamknął oczy, to zaraz się zaczęła Sodomia i Gomoria. Myszy harcują, jak kota nie czują, to nic dziwnego, że i Szechter się rozdokazywał. On nie wie, że piłuje gałąź? A może on zapatrzył się na tę Amerykę, co to ony sobie przypominają molestowaniu?
Nie tyle chodzi o molestowanie, panie Rotenschwanz, co o to, że ony uwzięły się na tego Weinsteina. Powiedz pan sam – co on winien, że ony jemu się nadstawiają? Jak ony się jemu nadstawiają, to on musi się o nich potykać, a jak się potyka, to co i raz tam którąś przewróci. Normalnie by się otrzepała i robiła karierę, ale nie – ona sobie teraz przypomina, że Weinstein ją molestował. Pan nie myślisz, że ony zostały wynajęte przez tego, jak mu tam, wi hajst der goj? - o, tego Spencera, co to ma przyjechać do Marszu Niepodległości? On teraz będzie gadał, że Żydy nie tylko zarywają gojów, ale jeszcze ich molestują. Szechter niby daje jemu odporu, ale jaki on tam jemu da odporu, jak on piłuje gałąź?
Niedobrze panie Kugelschwanz, niedobrze. Pan może i masz Recht, żeby pakować manatki. Ale gdzie się teraz pakować z te manatki? Do Ameryki chyba nie, bo kto wie – jak ten Spencer się tam rozdokazuje, to trzeba będzie się wyprzedawać? Ajajajajajajaj!
Wokół „nagłego wzrostu ciepła”
Niedawno „Gazeta Polska” doniosła o nowym odkryciu, a właściwie nie tyle „nowym”, co dotychczas ukrywanym, że w samolocie, który 10 kwietnia 2010 roku uległ katastrofie w Smoleńsku, zarejestrowany został „nagły wzrost ciepła na czujniku temperatury samolotu”, po którym nastąpiła „katastrofalna seria awarii”. Jest to zapewne kolejna z „hipotez”, jakie dotychczas stworzyła podkomisja, która pod egidą MON mozolnie „dochodzi do prawdy” w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Może to doniesienie nie zasługiwałoby na większą uwagę, gdyby nie to, że jak tylko zostało podane do wiadomości, dyskusja wokół reparacji wojennych, jakie Polska powinna otrzymać od Niemiec, zostały w jednej chwili ucięte, jakby ciosem miecza. Potwierdza to podejrzenia, że – po pierwsze – między „dochodzeniem do prawdy” w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej, a reparacjami, jakie Polska powinna otrzymać i na pewno otrzyma od Niemiec, istnieje ścisły związek. Po drugie – że kto inny, to znaczy – inna grupa z otoczenia pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego związała swoje polityczne losy z „dochodzeniem do prawdy”, a inne – a dochodzeniem reparacji wojennych od Niemiec. Po trzecie – że między tymi grupami trwa rywalizacja o względy pana prezesa Kaczyńskiego, który raz daje posłuchanie jednej, a raz drugiej, podtrzymując w ten sposób własną pozycję arbitra, który swoich paladynów godzi.
Jak pamiętamy, pomysł zwrócenia się do Niemiec o wypłacenie Polsce reparacji wojennych, zrodził się w głowie pana prezesa Kaczyńskiego, który ogłosił go podczas lipcowego mityngu PiS bodajże w Piotrkowie Trybunalskim. Prezes Kaczyński najwyraźniej doszedł do wniosku, że podkomisja pod egidą ministra Macierewicza pracuje na biegu jałowym i poza kolejnymi „hipotezami” niczego już nie jest w stanie mu dostarczyć w charakterze narzędzia do emocjonalnego rozhuśtywania opinii publicznej. To rozhuśtywanie wytwarza rodzaj politycznej energii, która nie tylko pomogła PiS-owi wygrać wybory, ale przyczynia się też do utrzymywania wysokich i rosnących notowań w sondażach. Pan prezes Kaczyński jest jednak politykiem doświadczonym i inteligentnym, toteż zrozumiał, że w takiej sytuacji trzeba stopniowo wygaszać ekscytację katastrofą smoleńską, bo w przeciwnym razie wygaśnie ona samoistnie i zawczasu pomyśleć o innym samograju, który byłby w stanie rozhuśtywać emocje w przyszłości. Pomysł z „dążeniem” do uzyskania od Niemiec reparacji wojennych godny jest wirtuoza intrygi, za jakiego uważam pana prezesa Kaczyńskiego, po pierwsze dlatego, że w społeczeństwie polskim poczucie krzywdy doznanej od Niemców jest nadal bardzo żywe, po drugie dlatego, że „łatwiej przeżyć śmierć ojca, niż utratę ojcowizny”, więc nawet mglista perspektywa uzyskania jakichś pieniędzy za darmo, zawsze wzbudza zainteresowanie i emocje, a po trzecie – że między uzyskaniem takich reparacji a „dążeniem” do ich uzyskania jest ogromna różnica – mniej więcej taka sama, jak między ujawnieniem prawdy, a dążeniem do niej. „Dążyć” można w nieskończoność, to znaczy – konkretnie do momentu wymyślenia kolejnego narzędzia do rozhuśtywania opinii publicznej.
Toteż kiedy tylko pomysł „dążenia” do uzyskania od Niemiec reparacji wojennych został ogłoszony, wielu polityków PiS dostrzegło w tym szansę nie tylko własnego politycznego awansu, ale i utrącenia niezastąpionych dotychczas pretorianów prezesa Kaczyńskiego, przede wszystkim w osobie złowrogiego ministra Macierewicza, który w PiS uchodzi za takiego braciszka, co to kręci całym klasztorem, przeora nie wyłączając. Monopolizując „dążenie do prawdy” w sprawie smoleńskiej katastrofy, minister Macierewicz nie tylko owinął sobie pana prezesa Kaczyńskiego wokół palca, ale stał się niezastąpiony. Jeśli bowiem jednym z priorytetów prezesa Kaczyńskiego jest wytarzanie w smole i pierzu Donalda Tuska, to właśnie minister Macierewicz taką nadzieją go łudził, że jeszcze tylko chwila cierpliwości i... Jednak po siedmiu latach, kiedy „hipotezy” pojawiały się niczym „koncepcje” w głowie Lecha Wałęsy, w sercu prezesa Kaczyńskiego musiały pojawić się wątpliwości nie tylko co do tego, czy ministrowi Macierewiczowi rzeczywiście uda się udowodnić zamach, co umożliwiłoby wytarzanie Donalda Tuska w smole i pierzu, ale również co do intencji ministra Macierewicza – czy przypadkiem nie traktuje on swego prezesa instrumentalnie. Jednak sprytny minister Macierewicz doprowadził do sytuacji, w której prezes Kaczyński nie mógł go ani porzucić, ani nawet zdezawuować, bez ośmieszenia się do końca życia. Toteż musiał dojść do wniosku, że może się spod jego kurateli uwolnić tylko przy pomocy innego samograja - i tak właśnie narodził się pomysł „dążenia” do reparacji wojennych od Niemiec. Tu najszybszym refleksem wykazał się pan poseł Mularczyk, który we włączeniu się w tę sprawę i przyjęciu przewodniej roli dostrzegł swoją życiową szansę polityczną – że qua polityk osiągnie przy prezesie Kaczyńskim pozycję podobna do pozycji złowrogiego ministra Macierewicza i qua adwokat – że na „dążeniu” może zrobić fortunę. Toteż natychmiast zaczął się wokół tej sprawy uwijać, w pierwszej fazie nastawiając się na wywołanie w opinii publicznej wrażenia, że przedsięwzięcie to jest nie tylko możliwe, ale w gruncie rzeczy również łatwe.
Tymczasem z reparacjami sprawa wygląda tak, że konferencja w Poczdamie w roku 1945 przyznała je Polsce – ale w ramach puli reparacyjnej należnej ZSRR. Rosjanie – jak to Rosjanie – uzyskanymi od Niemiec reparacjami dzielili się z Polską „po bratersku” (brat brata w d... harata), a pod tym pretekstem zażądali od Polski umożliwienia im wybierania za darmo górnośląskiego węgla. Nawet dla ówczesnych marionetek sytuacja ta stawała się nieznośna, toteż w 1953 roku ówczesny rząd PRL zrzekł się tych, w gruncie rzeczy bezwartościowych, reparacji w zamian za sowiecką obietnicę zaprzestania wybierania górnośląskiego węgla. I na tym stanęło. Stanowisko rządu niemieckiego jest takie, że Niemcy nakazane przez Konferencję w Poczdamie reparacje wypłaciły, natomiast rozliczenia między ZSRR i Polską absolutnie ich nie interesują. Toteż ani pani premier Szydło, ani pan minister Waszczykowski nie zaryzykowali oficjalnego wystąpienia do niemieckiego rządu w tej sprawie, najwyraźniej obawiając się uzyskania w Europie reputacji, że „jakaś głowa kiepska – musi być z Witebska”. Natomiast w mediach trwał prawdziwy festiwal w ramach którego pojawiła się nawet kwota 6 bilionów dolarów oraz pomysły, by wciągnąć do interesu Żydów, obiecując im realizację ich „roszczeń” wobec Polski z pieniędzy, jakie uda się uzyskać od Niemiec. W tym momencie sprawa stawała się poważna, bo o ile prawdopodobieństwo uzyskania tych reparacji od Niemiec jest bardzo niewielkie, to uznanie żydowskich roszczeń przez polskie władze nastąpiłoby naprawdę – a w tej sytuacji Żydzi zrobiliby ogromny krok naprzód na drodze do realizacji swoich „roszczeń”. Podobnie niebezpieczne było głosy, że jeśli nawet rząd PRL z tych reparacji zrezygnował, to nie jest to dla państwa polskiego wiążące, ponieważ zrzeczenia dokonali „przebierańcy” na sowieckich usługach. Kolega Cejrowski w swojej antykomunistycznej niefrasobliwości posunął się nawet tak daleko, że zaproponował unieważnienie WSZYSTKICH aktów dokonanych przez PRL. Najwyraźniej ani on, ani zwolennicy uczynienia z PRL czarnej dziury, nie zdają sobie sprawy, że Polska funkcjonuje w przestrzeni zagospodarowanej traktatowo. Konferencja w Poczdamie bowiem oddała Ziemie Zachodnie nie „Polsce”, tylko „przebierańcom”, co to potem zrzekli się reparacji. Podobnie „przebierańcy”, a konkretnie – Józef Cyrankiewicz – podpisali z Republiką Federalną Niemiec traktat o granicy na Odrze i Nysie. Pomysł unieważnienia aktów z udziałem „przebierańców” musi być w Niemczech odbierany jak najpiękniejsza muzyka – bo jeśli sami Polacy, z dobrej i nieprzymuszonej woli wygadują takie rzeczy, to czegóż chcieć więcej? Wreszcie okazało się, że w sprawę „dążenia” do uzyskania od Niemiec reparacji zaangażował się pan dr Waldemar Gontarski. Pan dr Gontarski uchodzi za wybitnego specjalistę w zakresie prawa międzynarodowego, chociaż z wykształcenia jest... weterynarzem, zaś doktorat uzyskał z nauk politycznych na Wydziale Dziennikarstwa UW. Pod koniec PRL był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie, ale został odwołany kiedy pojawiły się podejrzenia, że podaje wiadomości nieprawdziwe, to znaczy – zmyślone. Tak właśnie wyglądała sprawa ze Zrzeszeniem prawników Polskich. Pan dr Gontarski podawał się za eksperta tego Stowarzyszenia, ale jego władze temu energicznie zaprzeczyły. Obecnie jest pracownikiem naukowym w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie, której „honorowym rektorem” jest pan prof. Jerzy Wiatr, a rektorem – pan Dariusz Czajka, były sędzia, który utracił „nieskazitelny charakter”, a wśród profesorów jest m.in. pan generał broni Józef Buczyński – i inni. Krótko mówiąc, w tym momencie pojawiły się podejrzenia, że w sprawę „dążenia” do reparacji włączyły się stare kiejkuty – nie wiadomo jeszcze, z jakich pozycji – bo niewykluczone, że z niemieckich – by na wszelki wypadek sprawę doprowadzić do absurdu tak, że ktokolwiek potem chciałby się tym zająć, zostanie uznany za pacjenta.
W tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wykryć „nagły wzrost ciepła na czujniku temperatury samolotu” i wygasić sprawę reparacji, w którą pan poseł Mularczyk zdążył się już tak głęboko zaangażować. Toteż obecnie koncentruje się on już tylko na umożliwieniu obywatelom polskim indywidualnego dochodzenia doznanych od Niemiec krzywd przed polskimi sądami. To oczywiście jest możliwe, bo czemu Polskie sądy nie miałby się zająć takimi sprawami, kiedy mogą zająć się wszystkim – nawet przeprowadzeniem rozgraniczania działek budowlanych na Księżycu i to nawet w drodze wizji lokalnej?
Steinmeier jedzie do Moskwy
Wprawdzie w Niemczech trwa jeszcze powyborczy zamęt, bo Naszej Złotej Pani nie udało się dotychczas sklecić parlamentarnej koalicji, ale zamęt – swoja drogą, a polityka zagraniczna – swoją. Właśnie gdy piszę te słowa, niemiecki prezydent Walter Steinmeier pojechał do Moskwy namawiać się z zimnym rosyjskim czekistą Włodzimierzem Putinem. Żeby lepiej zrozumieć sens ten wizyty i jej możliwe konsekwencje, warto cofnąć się w czasie do początku lat 90-tych, kiedy to Niemcy odzyskały w Europie swobodę ruchów. 12 września 1990 roku podpisany został w Moskwie traktat potocznie zwany „dwa plus cztery” (cztery mocarstwa „poczdamskie” i dwa państwa niemieckie), który znosząc okupację Niemiec, otwierał drogę do zjednoczenia, czyli wchłonięcia Niemieckiej Republiki Demokratycznej przez Republikę Federalną Niemiec, co nastąpiło miesiąc później. Niemcy odzyskawszy swobodę ruchów, nawróciły się na linię polityczną kanclerza Bismarcka, od której w swoim czasie odstąpił narwany cesarz Wilhelm II i wybitny polityk socjalistyczny Adolf Hitler. Ta linia sprowadza się do tego, iż Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Niemieckie nawrócenie na linie polityczną kanclerza Bismarcka objawiło się w postaci proklamowania strategicznego partnerstwa niemiecko-rosyjskiego, które jak dotąd całkiem nieźle wytrzymuje wszystkie próby niszczące, jakim jest poddawane.
Od początku lat 90-tych Niemcy, do spółki z Francją, stały się też wyznawcami pewnej doktryny politycznej, którą można nazwać „europeizacją Europy”. W uproszczeniu sprowadza się ona do delikatnego – bo dopóki amerykańskie wojsko jest w Niemczech, to nie ma tu miejsca na żadne gwałtowne ruchy – ale cierpliwego i metodycznego wypychania Stanów Zjednoczonych z polityki europejskiej, a zwłaszcza – z funkcji kierownika tej polityki. Nietrudno się domyślić, dlaczego. Niemcy pamiętają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się Stanów Zjednoczonych do polityki europejskiej przegrały dwie wojny, które mogły wygrać, więc nic dziwnego, że nie życzą sobie obecności USA w europejskiej polityce, zwłaszcza na stanowisku jej kierownika. Z Francją sprawa jest bardziej skomplikowana, chociaż jednym z powodów niechęci Francji do USA jest przyłożenie przez Amerykę ręki do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego.
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych, w następstwie spotkania Michała Gorbaczowa z Ronaldem Reaganem w roku 1986 w Reykjaviku na Islandii, gdzie ustalono, że imperium sowieckie ewakuuje się ze Środkowej Europy, w tej części Europy pojawił się rodzaj politycznej próżni, podobnej do tej, jaka wytworzyła się w roku 1918. Ale państwa środkowo-europejskie, nauczone doświadczeniem kruchości politycznego porządku wersalskiego z 1919 roku, tym razem postanowiły ująć sprawy w swoje ręce i w roku 1989 na spotkaniu w Budapeszcie, podpisały porozumienie, potocznie zwane od czworga sygnatariuszy (Włochy, Jugosławia, Austria i Węgry) „quadragonale”. Do tego porozumienia doszlusowała Czechosłowacja, jeszcze przed „aksamitnym rozwodem”, jako sygnatariusz piąty, stąd „pentagonale” i Polska, jako sygnatariusz szósty, stąd „heksagonale”. Sygnatariusze porozumienia liczyli na to, że pogrążająca się w zapaści Rosja nie storpeduje tej inicjatywy, podobnie jak Niemcy, które z kolei są skrępowane powiązaniami w ramach Wspólnot Europejskich. Zatem trzeba wykozystać sprzyjający moment dziejowy, stworzyć fakty dokonane w postaci systemu reasekuracji niepodległości, a potem ich bronić. Ale te rachuby w przypadku Niemiec zawiodły. Kiedy państwo to odzyskało swobodę ruchów, przystąpiło do wysadzania heksagonale w powietrze i dokonało tego zachęcając Słowenię i Chorwację do proklamowania niepodległości, co Jugosławię, która miała być bałkańskim filarem heksagonale wtrąciło w otchłań krwawej wojny domowej. W tej sytuacji sygnatariusze zdystansowali się od tej inicjatywy, a polityczną próżnię w Środkowej Europie, powstałą wskutek ewakuacji imperium sowieckiego, wypełniły Niemcy, rozszerzając na wschód Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem. 1 maja 2004 roku ta niemiecka polityka została uwieńczona pełnym sukcesem; 8 państw środkowo-europejskich zostało przyłączonych do Unii Europejskiej, zaś Niemcy stworzyły w ten sposób polityczne warunki dla budowy IV Rzeszy.
Niektórzy amerykańscy prezydenci wychodzili naprzeciw tym niemieckim oczekiwaniom – zwłaszcza prezydent Obama, który 17 września 2009 roku dokonał słynnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, wycofując USA z aktywnej polityki w Europie Środkowej, wskutek czego dostała się ona pod kuratelę strategicznych partnerów to znaczy – Niemiec i Rosji. Umożliwiło to proklamowanie podczas dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie 19-20 listopada 2010 roku nowego porządku politycznego w Europie. Najważniejszym jego elementem było proklamowane wówczas strategiczne partnerstwo NATO – Rosja, którego rdzeniem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a jego kamieniem węgielnym – podział Europy na strefę niemiecką i strefę rosyjską, prawie dokładnie według linii Ribbentrop-Mołotow. Ale w roku 2013 prezydent Obama, zapalając zielone światło dla przewrotu na Ukrainie wysadził ten porządek w powietrze. W zamęcie, jakie wskutek tego zapanował, w następstwie kryzysu migracyjnego, dodatkowo zachwiało się niemieckie przywództwo w Europie. I kiedy nowym prezydentem USA został Donald Trump, pojawiła się w Europie Środkowej inicjatywa „Trójmorza”, to znaczy – powrotu do „heksagonale” - ale uzupełnionego i poprawionego – ze Stanami Zjednoczonymi jako protektorem. I prezydent Trump, podczas swego pobytu w Warszawie 6 lipca zadeklarował, że projekt „Trójmorza” mu się podoba i USA będą go „wspierały”. Tymczasem projekt „Trójmorza” stanowi niebezpieczeństwo dla dwóch celów niemieckiej polityki: podważa niemiecką hegemonię w Europie i blokuje projekt IV Rzeszy, w który Niemcy tyle już zainwestowały. Toteż z niemieckiego punktu widzenia zablokowanie projektu „Trójmorza” jest bardzo ważną sprawą, a najłatwiejszym środkiem do tego celu jest doprowadzenie do zmiany rządu w Polsce, n a taki, który wycofa nasz kraj z tego projektu, który bez udziału Polski nie ma racji bytu. Toteż podróż niemieckiego prezydenta Waltera Steinmeiera do Moskwy jest niemiecką odpowiedzią na amerykańskie poparcie dla projektu „Trójmorza” w postaci zacieśnienia strategicznego partnerstwa z Rosją, która też jest tym zainteresowana z powodu zwiększania amerykańskiej obecności w Europie Środkowej, którą Rosja po staremu uważa za rodzaj „bliskiej zagranicy”. Wygląda na to, że polityka europejska wchodzi w nową fazę, a polityczna wojna w Polsce oznacza, że nasz kraj wchodzi w tę fazę zupełnie nie przygotowany na wyzwania, jakie ona ze sobą niesie.
Hieny mają męczenników
No nareszcie! Nareszcie Żywa Cerkiew będzie miała Pierwszego Męczennika. Dotychczas bowiem nie miała, a – powiedzmy sobie szczerze – co to za Cerkiew, niechby nawet i Żywa, bez męczennika, zwłaszcza Pierwszego? Wprawdzie na męczennika lansowany był przewielebny ksiądz Wojciech Lemański, ale jaki tam z niego męczennik, skoro tylko wyleciał ze stanowiska proboszcza, a poza tym nic mu się nie stało i cały czas sobie żyje, jak gdyby nigdy nic? Toteż gdy pan Piotr Szczęsny z Niepołomic podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie, a następnie od doznanych poparzeń umarł, stare kiejkuty, a za nimi cała nieprzejednana opozycja, no i oczywiście Salon, któremu aktualne przemyślenia pracowicie sufluje żydowska gazeta dla Polaków, rzuciły się na nieboszczyka, niczym hieny. Wiadomo, że taki nieboszczyk, to najlepszy cymes; nic już nie powie, wobec czego można mu w usta włożyć wszystko – a tu w dodatku pan Szczęsny sporządził polityczny testament – wypisz, wymaluj, jakby wycięty z „Gazety Wyborczej”, z czego wynikało, że podpalił się jako płomienny szermierz wolności. Tak w każdym razie prezentuje go zagniewany lud, który, jak tylko pan Szczęsny zamknął oczy, zaraz urządził „Marsz Milczenia”, połączony z paleniem świeczek. Żaden z uczestników tego Marszu się nie podpalił, bo pan Szczęsny na szczęście zaapelował, by nikt nie szedł w jego ślady. Tedy bojownicy o wolność, demokrację i praworządność z tym większą skwapliwością już tylko podpalali knoty w zniczach, co jak wiadomo, jest zajęciem całkowicie bezpiecznym. Jestem pewien, że na tym się nie skończy, bo skoro już trafił się taki tęgi Pierwszy Męczennik, to tylko patrzeć, jak zostanie opracowana stosowna liturgia, która przyćmi nawet smoleńskie miesięcznice, tym bardziej, że one już w kwietniu przyszłego roku się zakończą. Z kręgów płomiennych szermierzy wolności, demokracji i praworządności dobiegają wprawdzie pogłoski, że żadnych miesięcznic ku czci pana Szczęsnego nie będzie, ale być może tylko dlatego, że zamiast nich będą tygodnice, którym ceremoniał opracują emerytowani funkcjonariusze Komitetu Centralnego PZPR z Wydziału Ceremoniału i Obrzędowości Świeckiej, co to za pierwszej komuny lansowali „uroczystości nadania imienia” potomkom ubeckich dynastii, albo „pasowanie na obywatela”, co wiązało się z wręczeniem „dowodzików” - i tak dalej. Ale Żywa Cerkiew nie może poprzestać wyłącznie na ceremoniale świeckim, więc jestem pewien, że emerytowanych funkcjonariuszy wesprze w razie potrzeby Jego Ekscelencja Tadeusz Pieronek, który najwyraźniej truchcikiem do Żywej Cerkwi dołącza. Świadczą o tym nie tylko splendory, jakimi jest obsypywany przez Salon, ale i deklaracje składane przezeń podczas przesłuchania, jakie niedawno przeprowadziła z nim resortowa „Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik. Jego Ekscelencja nie tylko na wszystkie pytania odpowiedział, jak się należy, to znaczy – prawidłowo, ale w dodatku uznał czyn pana Szczęsnego za „bohaterski”, a nawet złożył coś w rodzaju samokrytyki, że z powodu słabości charakteru nie byłby w stanie nieboszczykowi w umiłowaniu wolności, demokracji i praworządności dorównać. Słowem – i odpowiedzi prawidłowe i podziw właściwie ulokowany, a wreszcie – objawiona znana na całym świecie skromność sprawiają, że Ekscelencja nie tylko spełnia wszystkie oczekiwania Żywej Cerkwi, ale qua biskup nadaje się na jej fasadę jak mało kto. Na fasadę, za którą ręcznie sterować będą całym interesem stare kiejkuty – ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych. Przekonał się o tym mieszkaniec Rzeszowa, który też się podpalił, ale nie przed warszawskim Pałacem im. Józefa Stalina, tylko przed niezawisłym sądem w Rzeszowie. Ponieważ wybór takiego miejsca na dokonanie osobistego holokaustu nasuwał wątpliwości, czy nie chodziło tu o protest przeciwko patologii w wymiarze sprawiedliwości, już następnego dnia żydowska gazeta dla Polaków poinformowała swoich mikrocefali, że rzeszowski holokaustnik miał „problemy zdrowotne i osobiste”, więc nie ma sobie co zawracać nim głowy. Widać wyraźnie, że jeśli ktoś pragnie zyskać herostratesową sławę, dokonując osobistego holokaustu jako szermierz wolności, demokracji i praworządności, to powinien najsampierw starannie wybrać miejsce, no i zdecydować się, z jakich właściwie pozycji zamierza się podpalić. Pan Piotr Szczęsny najwyraźniej wybrał lepszą cząstkę, toteż hołd mu oddają i partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, a nawet jego pamięć minutą ciszy uczcił cały Sejm in corpore.
Tak się bowiem akurat złożyło, że tego samego dnia, kiedy Sejm „uczcił”, w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej zebrało się Biuro Polityczne gwoli namówienia się, co do rekonstrukcji rządu. Żydowska gazeta dla Polaków, podobnie jak i nieprzejednana opozycja już nie mogą się jej doczekać, a tymczasem pani Beata Mazurek oznajmiła, że pani premier Beata Szydło „na pewno” pozostanie na swym stanowisku. Ciekawe, który z Umiłowanych Przywódców zostanie wyrzucony z rządowej pirogi na pożarcie krokodylom. Przypuszczam, że starych kiejkutów i Salon najbardziej udelektowałaby dymisja złowrogiego Antoniego Macierewicza, nie tylko za prześwietlenie autorytetów moralnych w 1992 roku, nie tylko za rozwiązanie WSI w roku 2006, ale przede wszystkim – za anulowanie kontraktu na śmigłowce „Caracal”, przy którym – jak przypuszczam – pod stołem musiały pójść spore bakszysze, na domiar złego – chyba już wydane, więc nawet tego szmalcu zwrócić już się nie da – no i wreszcie – za kurację przeczyszczającą w naszej niezwyciężonej. Jak wiadomo, w jej następstwie „odeszło” co najmniej 30 generałów, którzy o swoim męczeństwie opowiedzieli panu red. Juliuszowi Ćwieluchowi z „Polityki”. W tej sytuacji pan Piotr Szczęsny nie będzie osamotniony, bo podąży za nim cały orszak męczenników i to wysokiej rangi.
Jeśli i tego byłoby za mało, to w kolejce czeka już cały Legion męczennic, co to właśnie przypomniały sobie, jak kiedyś bywały molestowane. Tym razem wszystko wskazuje na to, że moda na bycie molestowaną przybiera charakter trwały; jak któraś z pań nie może sobie takiej rzeczy przypomnieć („tyle mi czynił tę rzecz...” - jak pisał Brantome w „Żywotach pań swawolnych”), to nie ma co pokazywać się w porządnym towarzystwie. Toteż nawet pani Dorota Wellman postanowiła się pochwalić, że ona też była molestowana, a przy okazji przedstawiła swoje preferencje opowiadając, jak to złapała molestującego „za jaja” i tak długo kręciła mu wora, aż zmiękł. Najwyraźniej pani Dorota gustuje w rozmaitych torturkach, a ponieważ jest damą w mondzie dość popularną, to podejrzewam, że orszak męczenników może być nawet większy, niż nam się wydaje. Najwyraźniej Żywa Cerkiew w naszym nieszczęśliwym kraju stoi u progu świetlanej przyszłości.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz