O ile po lewej stronie intencje i motywacje przy tego typu projektach są jasne i nawet dziecko wie, że chodzi o promowanie utopii, żeby potem pokazać Polaków skaczących sobie do gardła, o tyle po prawej stronie trudno zgadnąć o co chodzi.
Naprawdę nie wiem czego brakuje bardziej, rozumu i wyobraźni, czy asertywności. Od trzech lat pojawia się ten sam „problem”, czy przedstawiciele rządu i Prezydent RP powinni maszerować razem z organizatorami Marszu Niepodległości? No i co roku wyciągane są te same wnioski, po jałowej dyskusji z góry rozpisanymi rolami i dialogami. A wystarczy raz na zawsze jasno postawić sprawę. Marsz Niepodległości to jedna z wielu inicjatyw, które mają już swoją tradycję i swoich zwolenników, kto chce niech sobie maszeruje, ale nikt nie ma takiego obowiązku. I po „problemie”.
Środowiska prawicowe same sobie robią kuku, powielaniem lewackiej utopii o konieczności „łączenia Polaków”, jakby to się dało zrobić przy pomocy hasła, czy urzędowej pieczęci. W Marszu Niepodległości bierze udział góra 100 tysięcy uczestników, w tym najzwyklejszych ludzi, bez legitymacji partyjnej. Mam rozumieć, że cała reszta Polaków, która choćby z przyczyn czysto technicznych (miejsce zamieszkania, obowiązki zawodowe, itp.) , nie bierze udziału w marszu, odpowiada za dzielenie Polaków? Istnieje 1000 form na uczczenie niepodległości i żadna z nich nie ma certyfikatu wyższości. Proszę mi racjonalnie wytłumaczyć dlaczego Marsz Niepodległości ma być centralnym punktem obchodów stulecia odzyskania niepodległości, bo za chińskiego boga tego nie rozumiem, tym bardziej, że jest to impreza nijak nie przystająca do oficjalnych obchodów i nigdy taką nie była.
Prócz prowokacji, które zdarzają się co roku, w każdym razie nie pamiętam, żeby do prowokacji nie doszło, trudno sobie wyobrazić, aby Prezydent RP i władze RP firmowały przedsięwzięcie organizowane przez jedno środowisko prawicowe. Na starcie nie ma to nic wspólnego z „łączeniem Polaków”. Nie wiem ile jest prawdy w plotkach, a ile samych plotek, ale sytuacja, w której na czele marszu nie idą najwyżsi przedstawiciele narodu, tylko nie zrzeszony poseł Winnicki to kuriozum. Zresztą takim samym kuriozum byłoby to, gdyby przedstawiciele władzy szli po raz pierwszy i od razu byli liderami imprezy, chociaż nigdy jej nie organizowali. Całe to bicie piany niczemu nie służy, no może poza interesem „ruchu narodowego”, bo to jedyna mądra rzecz, jaką udało się im zrobić, chociaż nie pozbawiona wad i to sporych. Raz do roku „ruch narodowy” ma swoje pięć minut, ale tak się dziwnie składa, że za cykliczne wybryki, które nie są wyłącznie wynikiem prowokacji, odpowiada PiS i Jarosław Kaczyński osobiście.
Nie trzeba mieć wielkiej wyobraźni, aby zobaczyć zadymę, jakiej dotąd nie było, gdyby tylko ktoś w rządzie i Kancelarii Prezydenta stracił rozum i zdecydował się na udział w Marszu Niepodległości. Nie ma takiej możliwości, aby w kilkudziesięciotysięcznym tłumie nie pojawiła się grupka zadymiarzy, jakiś „ciekawy” baner albo okrzyki „jeb.ć Żydów”. O to zadbaliby starzy fachowcy i wszyscy „życzliwi”, a i samych „narodowców” namawiać nie trzeba. Obrazki z takiej zadymy obiegłyby cały świat i pomogły wszelkim komisjom, trybunałom i organizacjom odzyskującym „mienie pożydowskie”. Marsz Niepodległości to inicjatywa konkretnych organizatorów i ma swoją „oddolną” specyfikę wraz ze wszystkim zaletami i wadami. Nigdy nie będzie to przedsięwzięcie „urzędowe” i nigdy nie będzie „łączyć Polaków”. Polacy się sami potrafią połączyć w taki sposób i w takich celach, które uznają za słuszne.
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz