O ograniczeniach historyków i w ogóle humanistów wiemy wszyscy i wielu z nas popada w autentyczne przygnębienie słuchając ich, znamionujących głupi upór, wywodów. Wielu jednak czytelników ma nadzieję, że tak zwani ścisłowcy są inni. Matematycy, fizycy i chemicy, mają otwarte głowy, w tych głowach kipią pomysły i idee, a oni przelewają je na papier w postaci równań i wzorów. To jest urzekająca wizja, ale niestety całkowicie nieprawdziwa. Uczeni realizujący się w naukach ścisłych są tak samo ograniczeni wąską specjalizacją, jak humaniści, a może nawet bardziej.
Pewnego dnia uniesiony wysoko zaskakującą informacją dotyczącą zastosowania linii produkcyjnych w cukrowniach zapytałem pewnego chemika, specjalistę od produkcji cukru właśnie – czy możliwe jest przerobienie cukrowni na fabrykę zbrojeniową?
– W żadnym wypadku – powiedział. – No chyba, że będzie pan potrzebował dużych powierzchni do magazynowania broni, wtedy tak, tam są duże powierzchnie, cukrownia to wielki zakład.
– No, ale – nie dawałem za wygraną – czy można wyprodukować bombę z melasy?
– Nie ma mowy – on na to.
Zasępiłem się i poprosiłem, jak to zwykle czynię, kolegów zajmujących się przeszukiwaniem sieci, o dokładne zbadanie tej sprawy. Wiedziałem bowiem z całą pewnością, że cukrownia to fabryka zbrojeniowa, a bombę można wyprodukować także z melasy. Zresztą o czym tu gadać, każdy kiedyś, będąc dzieckiem, mieszał saletrę z cukrem i lubił patrzeć jak mieszanina ta płonie. Można było z niej nawet strzelać, a co bardziej ryzykancko usposobieni koledzy potrafili wyprodukować z tego specyfiku niewielki ładunek wybuchowy. Tak więc nie może być żadnych wątpliwości, że produkty rafinacji sacharozy to także składniki materiałów wybuchowych.
Oto przed nami numer Przeglądu technicznego z 20 marca 1917 roku. W nim zaś informacja zaskakująca dla wielu, ale nie dla nas, dobrze już przegotowanych na różne sensacje.
W skrzynce zapytań znaleziono list, z propozycyą zmiany dnia w tygodniu, przeznaczonego na posiedzenie techniczne; zebrani postanowili sprawę tę odłożyć do zebrania szczegółowszych danych, które przemawiałyby o potrzebie zmiany. Następnie przewodniczący odczytał nadesłaną odpowiedź Koła Chemików w sprawie użycia cukru do wyrobu amunicyi, treści następującej: „Wskutek listu Wydziału z d. 18 z. m. komunikujemy, że niestety wyczerpującą odpowiedzią na razie służyć nie możemy, albowiem w sprawie stosowania cukru do wyrobu amunicyi żadnych danych nie znajdujemy w literaturze chemicznej. Możliwe jest, że z cukru otrzymują w Niemczech nitrosacharozę w podobny sposób, jak nitrocelulozę zapomocą kwasu azotowego i siarkowego. Oba te związki azotowe są środkami wybuchającymi. Wiadomo też, że zapomocą specyalnego fermentu można z cukru wytworzyć glicerynę, a z niej otrzymać nitroglicerynę. Żadne inne wiadomości z tej dziedziny nie doszły do chemików, biorących udział w pracach Koła”.Dziwne, prawda? Być może można uzyskać nitrosacharozę, a z niej nitrocelulozę, ale jest to informacja niepewne. Mamy rok 1917, Niemcy są w Warszawie, a redakcja Przeglądu technicznego zadaje członkom Koła Chemików tak ambarasujące pytania. Oni zaś starają się odpowiedzieć najlepiej jak potrafią, czyniąc przy tym rzecz jasna, z pytających durnia. No, ale tak to już jest z uczonymi związanymi z przemysłem, że mają oni za zadanie chronić informacje drażliwe, a nie je rozpowszechniać. Nawet jeśli są one łatwo dostępne i nie stanowią żadnej w istocie tajemnicy. Jak to? – spyta ktoś – to nie istnieje żaden specjalny ferment, wskutek którego z gliceryny powstaje nitrogliceryna? Przenieśmy się teraz z trudnego dla wszystkich roku 1917 do roku 1924. Ukazał się wtedy na rynku podręcznik chemii organicznej autorstwa Stanisława Opolskiego. Było to wydanie drugie, uzupełnione przez doktora Kazimierza Klinga z uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i doktora Wacława Leśniewskiego z politechniki lwowskiej. Na kartach tego podręcznika, zapewne znanego Kołu Chemików rezydującemu w Warszawie znajdujemy następujące informacje:
Kwas azotowy sam działa na glicerynę utleniająco. Mieszanina stężonego kwasu azotowego i siarkowego przeprowadza ją w ester kwasu azotowego, zwany niewłaściwie n i t r o g l i c e r y ną :
Przygotowują ją w ten sposób, że do mieszaniny tych kwasów wlewają glicerynę cienkim strumieniem, bacząc, by nie nastąpiło rozgrzanie się powyżej 30°. Utworzona nitrogliceryna wydziela się po pewnym czasie i tworzy górną oleistą warstwę, którą przemywają wodą, a następnie sodą celem usunięcia resztek kwasów i osuszają za pomocą stopionej sody.
Czysta nitrogliceryna jest cieczą bezbarwną, bezwonną, smaku słodkiego, szczypiącego. Oziębiona zestala się i topi się w 1 1 ° . W wodzie jest trudno rozpuszczalna, w absolutnym alkoholu i eterze łatwo. Cienka warstwa czystej nitrogliceryny zapalona spala się spokojnie. Ogrzana jednak nagle, silnie wstrząśnięta lub zapalona w większych ilościach wybucha gwałtownie. Zanieczyszczona wybucha często bez widocznej przyczyny. Wybuchy nitrogliceryny odznaczają się tem, że obejmują w jednej chwili całą jej masę i są nadzwyczaj silne co do swych skutków. Siłę wybuchu tłumaczymy wielką ilością gazów, wytwarzających się przy rozkładzie nitrogliceryny i wysoką ich temperaturą.
Rozkład ten możemy oddać wzorem: 2 C3H5 (0-N0a )3 = 6 COa + 5H30 + 6 N + O
Samej nitrogliceryny nie można używać jako materjału wybuchowego, gdyż jest cieczą, często niespodzianie wybucha i rozkład jej odbywa się zanadto gwałtownie, wskutek czego działa, strzelby i t. p. uległyby rozerwaniu. Mieszaniny jej z różnemi ciałami nie mają tych złych stron. Jeżeli ciała porowate, dokładnie sproszkowane, np. ziemię okrzemkową, napoi się nitrogliceryną, powstaje gęsta, naw pół stała masa, która może służyć jako środek wybuchowy (Nobel 1867). Mieszanin takich używają pod nazwą dynamitów głównie do celów technicznych (rozsadzanie skał). Dynamit nie wybucha przy wstrząśnieniu lub uderzeniu, daje się więc dobrze przewozić; spala się również spokojnie. Do wybuchu musi być pobudzony odpowiednim „detonatorem “ np. piorunianem rtęciowym, którego wybuch można wywołać za pomocą zapalonego lontu, lub iskrą elektryczną, wzgl. uderzeniem. W r. 1889 wykazał Nobel , że nitrogliceryna zmieszana z drugiem ciałem wybuchowem, nitrocelulozą, daje materjał mający większą siłę wybuchową aniżeli dynamit, gdyż nie zawiera obciążnika, jakim jest ziemia okrzemkowa lub t. p. Nitroglicerynę mieszają z nitrocelulozą i otrzymują w ten sposób masę miękką, podatną, która przy wybuchu daje tylko gazowe produkty.
Z masy tej przez dodanie saletry i t. p. wyrabia się t. zw. żelatynę dynamitową, wygodniejszą w użyciu od dynamitu okrzemkowego. Przez domieszanie małych ilości nitrogliceryny do nitrocelulozy otrzymuje się również plastyczną masę, z której wyrabia się niektóre gatunki t. zw. bezdymnych prochów strzelniczych.
Podkreślę jeszcze raz, wyżej wymienione informacje zaczerpnąłem z podręcznika chemii organicznej wydanego drugi raz w roku 1924. Koło warszawskich chemików zaś nie wiedziało w roku 1917 nic na temat możliwości produkcji bomb z melasy. Czy to nie jest niezwykłe? Moim zdaniem jest i właśnie dlatego musimy się zagłębić w historię cukrownictwa na ziemiach Cesarstwa i Królestwa Polskiego.
Możecie mi oczywiście nie uwierzyć, ale tak samo jak cukrownictwo splata się z przemysłem zbrojeniowym, tak samo zagadnienia uprawy buraka splatają się z literaturą historyczną i pracą popularyzatorską. Kwestie te łączą się w osobie jednego człowieka, zapomnianego już całkiem pisarza Franciszka Rawity Gawrońskiego, zięcia Teodora Tomasza Jeża.
Franciszek Gawroński, używający jako pisarz historyczny pseudonimu Rawita zaczął swoją przygodę z popularyzacją wiedzy rolniczej od pracy zatytułowanej „Kazania rolnicze”. Wydano ja w Warszawie w roku 1876. Już po wynalezieniu dynamitu i po innych, owocnych i skutecznych eksperymentach związanych z produkcją materiałów wybuchowych. Druga praca Gawrońskiego miała już bardziej precyzyjny tytuł. Brzmiał on Uprawa nasion buraka cukrowego, rzecz została wydana w Kijowie w roku 1882. W następnym roku Gawroński wydał, o dziwo w Poznaniu, Praktyczny podręcznik uprawy buraków cukrowych. W Wielkopolsce także ukazała się jego książka pod jakże zaskakującym tytułem Szkodniki i choroby buraków cukrowych. W roku 1884 w Kijowie Gawroński wydał podręcznik zatytułowany O uprawie chmielu, a następnie książkę Uprawa roślin przemysłowych. Prace te pozostają dziś całkowicie nieznane, jeśli zaś ktoś w ogóle przywołuje pamięć o Gawrońskim to zwykle jest to związane z jego powieściami historycznymi, takimi jak Pan hetman Mazepa. Nie tylko jednak, bo najczęściej wspominaną powieścią Rawity jest rzecz zatytułowana Ćmy. Opowiem o niej, wspomnę także o problematyce innych utworów Gawrońskiego, ale na razie wracajmy do buraków. Nie łatwo było wydawać i sprzedawać specjalistyczne książki rolnicze, będąc niebogatym szlachcicem z Ukrainy, gdzie wszystko i tak samo rośnie. Prace Gawrońskiego miały na dodatek pionierskich charakter i ich celem było zapoznanie ziemiaństwa polskiego z technologią uprawy rośliny wymagającej i mającej rozmaite poważne przeznaczenia, jaką jest burak cukrowy. Czegoś takiego nie może organizować jeden człowiek, który w dodatku jest autorem książek, za promocją upraw przemysłowych musi stać rząd, albo konsorcjum, którego zarząd doskonale zdaje sobie sprawę z tego jakie zastosowanie ma wprowadzana na rynek roślina. Nie może być tam mowy o żadnych zaskoczeniach czy niespodziankach. Jeśli więc zajrzymy głęboko, głęboko za plecy Franciszka Rawity Gawrońskiego zauważymy tam kogoś, kto z całą pewnością był rzeczywistym inicjatorem akcji wprowadzenia buraka cukrowego do wielkopowierzchniowych upraw na terenie Ukrainy, ale także Królestwa Polskiego. Jedyne nad czym możemy się zastanawiać, to kwestia, czy człowiek ów miał jakąś wewnętrzną konkurencję czy nie, a jeśli miał, to jak wyglądały starcia z nią i jakimi zewnętrznymi wstrząsami się objawiały. Mowa o Karolu Jaroszyńskim, multimilionerze rosyjskim, który kupił na własność większość ukraińskich cukrowni i bardzo popierał rozwój przemysłu cukrowniczego w cesarstwie. Jaroszyński był Polakiem rzecz jasna, jak wielu ludzi obrażonych talentem do interesów, nie przypuszczał chyba, jakie światowe koniunktury szykowane są by zburzyć jego spokój. Robił pieniądze, kupował banki, lasy, inwestował w przemysł na Ukrainie i w Królestwie. W historii zapisał się jako ten, który chciał wykupić z rąk bolszewików cara wraz z rodziną. Miał też zamiar zaciągnąć w Londynie wielką pożyczkę na rzecz walki z czerwonymi. Jak na człowieka, który przez całe życie miał opinię trzeźwego spekulanta, był to pomysł dość ekstrawagancki. Po rewolucji i odzyskaniu niepodległości Karol Jaroszyński osiadł w Polsce i tu został dyrektorem w kilku bankach oraz przedsiębiorstwach. Wsławił się także, on jawny członek tajnej loży masońskiej, tym, że wyłożył 8 milionów rubli na utworzenie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
O tym, że Franciszek Rawita Gawroński, był protegowanym Jaroszyńskiego pisze jego córka Zofia Kozarynowa w swoich słabo spopularyzowanych i nigdy chyba nie wznawianych pamiętnikach. Nie są to najlepsze pamiętniki z epoki, ale nazwisko Jaroszyński się w nich znajduje, podobnie jak informacja, że dziadunio Jeż-Miłkowski jeździł po Europie z z brytyjskim paszportem. Mamy więc pisarza, który przymuszony przez możnego protektora, a także przez wuja, który jest marszałkiem szlachty guberni kijowskiej, do zajmowania się rolnictwem i propagowania cukrownictwa. Wielce dochodowej i jak wykazaliśmy tajemniczej gałęzi przemysłu. Prócz tego Gawroński zajmuje się innymi kwestiami. Można by rzec, że jest to taki anty Żeromski. Na sercu bowiem leżą Gawrońskiemu losy panien z ukrainnych dworów wyruszających w świat w celu zdobycia wykształcenia. Troszczy się także Gawroński o moralność owych panien i świadom tego jak potwornie deprawacyjny wpływ wywierają na nie socjaliści usiłuje je ocalić przed najgorszym pisząc słabą i psychologicznie naiwną powieść Ćmy. Na kartach tej powieści spotykamy naszych ulubionych bohaterów, to znaczy Mendelsona, Marię Jankowską oraz wszystkich jej kochanków. Gawroński bowiem, przebywając w Szwajcarii, gdzie oświadczył się córce Jeża-Miłkowskiego, poznał dokładnie środowisko „Przedświtu” i zapałał do niego niechęcią. O ile Żeromskiego da się stosunkowo łatwo wyszydzić, o tyle z Garońskim jest gorzej. Nie dlatego, że jego książki poszły w zapomnienie i trudno zdobyć jeden choćby egzemplarz, ale dlatego, że obrońca czci panien, które nie marzą o niczym więcej jak tylko o jej utracie, jest figurą nie do obrony. Gawroński zasłania się tradycją, dobrymi obyczajami, troską o kondycję moralną Polaków za granicą, a także troską o kształt przyszłej Polski, w której przecież kapłankami domowego ogniska mają być owe zbrukane przez socjalistów niewiasty. To jest narracja fatalna, nawet nie przez to, że Gawroński jest naiwny, ale przez to, że on sam, wraz z innymi obrońcami tradycji, tworzącymi w tej Szwajcarii Ligę Narodową, należy do nurtu socjalistycznego. Nie zdaje sobie z tego sprawy, ale należy. Świadkiem na jego ślubie jest Bolesław Limanowski, twórca socjalizmu narodowego polskiego, który czynnie wystąpił przeciwko internacjonalistycznym pomysłom Mendelsona. Nie ma to jednak znaczenia, bo socjalizm pozostaje socjalizmem, czyli tworem stworzonym przez bankierów celem obniżenia kosztów pracy i podwyższenia kosztów cen żywności, bez względu na to czy jest internacjonalistyczny czy narodowy. Gawroński zaś wytacza przeciwko Mendelsonowi papierowe armaty i pisze w swojej powieści, że zakładał on socjalizm za pieniądze ojca bankiera. Ta informacja mogła tylko ucieszyć wszystkich adeptów socjalizmu zamierzających ruszać z posad bryłę świata. Dostawali jasny sygnał, że nie umrą z głodu. Obecność zaś przy boku Mendelsona Jankowskiej, oraz innych dziewcząt garnących się do nauki na szwajcarskich uniwersytetach, gwarantowała im, że prócz jedzenia będą także inne rozrywki. Z tym się nie da walczyć metodami proponowanymi przez Gawrońskiego, Miłkowskiego, Limanowskiego i innych poczciwych staruszków.
Jeśli założymy, że pisarze nie są bytami samoistnymi, a na to wszystko wskazuje, przyjąć także będziemy musieli, że Gawroński napisał powieść Ćmy z czyjejś inspiracji. Podobnie jak to było z podręcznikami do uprawy buraka cukrowego. Nie wiemy, kto inspirował Rawitę, ale jedną z głównych postaci w tej książce jest człowiek nazwiskiem Derdidas, który pod pozorami idealizmu skrywa pruski i wielkoniemiecki szowinizm. Akcja powieści zaś rozgrywa się w Paryżu, w którym Gawroński nigdy nie był. Nie możemy więc mieć wątpliwości, że inspiracją dla Gawrońskiego, były polityczne kręgi francuskie. Ktoś może się oburzyć, że z taką łatwością klasyfikuje pisarzy, którzy mogli przecież z własnej woli pisać paszkwilanckie i umoralniające powieści, bez nadziei na ich wydanie, ot tak sobie. Jeśli ktoś tak myśli, niech sam spróbuje napisać powieść środowiskową i ją wydać. Zostawmy teraz Gawrońskiego, jego rozterki moralne i te wszystkie, źle prowadzące się panny z dobrych, polskich domów. Zajmijmy się ponownie burakiem cukrowym. Rozwój przemysłu cukrowniczego na ziemiach Królestwa Polskiego dokonał się czyimś kosztem. Z pewnością będzie to dla wielu czytelników zaskoczeniem, ale cukrownie zaczęły wypierać z krajobrazu gorzelnie, a przez to prasa wychodząca w Królestwie, a także działacze społeczni czynni wśród prostego ludu nie mogli się nachwalić tych spośród ziemian, którzy decydowali się na uprawę buraka i budowę w swoich dobrach cukrowni. Oto fragment relacji z wystawy wyrobów rękodzielniczych i płodów rolnych, jaka miała miejsce w Warszawie latem roku 1857. Tekst umieszczony został w Gazecie Warszawskiej z lipca tego właśnie roku. Autor dość precyzyjnie wyjaśnia dlaczego gorzelnictwo musiało ustąpić miejsca cukrownictwu.
Przy dzisiejszym bowiem stanie handlu okowitą, w ręku kilku starozakonnych kupców skoncentrowanego, ceny okowity tak są niskie, że ledwie koszta wypalenia pokrywają i sam tylko wywar, do żywienia inwentarzy używany, stanowi jedyny czysty zysk właścicieli ziemskich pędzących wódkę. To położenie gorzelni ostać się długo nie może, jako anormalne i nie daleki zapewne czas w którym wszystkie małe gorzelnie zamknięte zostaną, a tylko wielkie, więcej fabrycznym sposobem prowadzone, jako odrębny od rolnictwa przemysł, istotny zarobek przynosić będą przemysłowcom. Lecz niechaj właściciele ziemscy nie utyskują na to, bo sowite znajdą wynagrodzenie w plantcyach buraków, byle je prowadzili racyonalnie, I jest taką tylko część gruntów swoich pod nie oddawali, jaką wskazują zdrowe zasady agronomiczne i stan kultury, oraz pieniężne zasoby.Niestety autor nie pisze w czyich rękach znajdują się owe wielkie, przemysłowym sposobem produkujące wódkę, zakłady. Popatrzmy jednak na to kto i w jaki sposób rozwija przemysł cukrowniczy w Królestwie Polskim. Zacytujmy jeszcze raz autora Gazety Warszawskiej, który z entuzjazmem wymienia właścicieli i nazwy poszczególnych fabryk.
Elżbietów, w Guberni Lubelskiej, Powiecie Siedleckim, pod m. Sokołowem, fabryka i rafinerya cukru, jest w posiadaniu SSrow Bankiera Jocobi, Bankierow Hirschendorff i Rawicz, i Hirszmana, obywatela ziemskiego. Założona w 1846 r. siłą pięciu machin parowych utrzymywaną jest w ruchu.
Kolejna zaś to:
Geyera Ludwika fabryka i rafinerya cukru we wsi Rudzie, Guberni Warszawskiej, Powiecie Sieradzkim, produkuje rocznie za 150,000 rs. do czego używa mączki cukrowej za rs. 140,000, a 200 robotników zatrudnia. Cukier jej na wystawę dany, zdaniem znawców, na które się w całym tym artykule powołujemy, piękny jest, lecz niejednostajny.
To nie ostatni wart wspomnienia zakład:
Cukrownia i rafinerya Hermanów, w Guberni Warszawskiej, Powiecie Łowickim, należąca do radcy handlowego P. Hermana Epstejna i spółki. Idzie siłą pary. Zatrudnia robotników, oraz rzemieślników wszelkiego rodzaju koło 250. Przy fabryce tej urządzona jest kosztem właścicieli szkółka elementarna, apteka i szpital, przy którym utrzymywany jest lekarz i chirurg— przykład to zacny, za którym pójść by powinny wszystkie znaczniejsze zakłady fabryczne, dotąd tych urządzeń nie mające.
Najważniejsze jednak zakłady należą do rodziny Natansonów:
Sanniki, rafinerya i cukrownia, w Guberni Warszawskiej Gostyńskim Powiecie, 1849 r. założona, należy teraz do Salezego Natansona ojca, i Ignacego Natansona, syna. Ruch jej nadaje 7 machin parowych o sile 51 koni. Produkcya jej roczna wynosi około 31,000 pudów rafinatu, wartości rsr. 200,000, do czego zużywa około 50,000 korcy buraków i 7,500 pudów mączki cukrowej. Cukier jej w handlu za dobry uważany, szczególniej od roku jednostajny i piękny, ma znaczną wziętość.
Tak zaś autor artykułu opisuje historię tego zakładu:
Fabryka ta przez ś. p. Konstantego Pruszaka i spółkę założona, skutkiem niedoświadczenia i braku znajomości rzeczy, w ciągu lat kilku znacznie podupadła, narażając spółkę na wielkie straty. Po przejściu dopiero w ręce dzisiejszych posiadaczy, z gruntu odrestaurowana, do dobrego stanu doprowadzoną została, tak dalece, że dziś liczy się do najpiękniejszych cukrowni w Królestwie. Systematycznie i ze znajomością rzeczy urządzona, posiada wszelkie udoskonalone aparaty, które w części w własnych warsztatach wykonała. Ona pierwsza urządziła u siebie oświetlenie gazem, wyrabianym nową metodą Leprince, z dodatkiem wody. Za tym jej przykładem podobno i inne zakłady pójść zamierzają. Rozwinąwszy znaczną plantacyę buraków na własne ryzyko, nie szczędziła kosztów i trudu na doświadczenia. Gdy księgosusz ciągle w jej okolicach panujący nie dozwalał zgromadzić licznych inwentarzy, a jednocześnie pośpieszać należało z rozwinięciem gospodarstwa rolnego, fabryka przedsięwzięła ważne i staranne doświadczenia z nawozami sztucznemi. Buraki jej uprawiane są na płask, nie w redliny, jak zwykle; otrzymane przez nią plony przemawiają bardzo za tym sposobem uprawy. P. Ignacy Natanson, podróżując za granicą z P. Mikołajem Galland, dyrektorem tej fabryki, pod którego kierunkiem odbyło się jej dzisiejsze przeobrażenie, sprowadził z sławnej fabryki Dombasla w Nancy, wszelkie narzędzia do uprawy buraków używane, a które z nich praktycznemi się pokazały, przesłano fabryce Evans, Lilpop i Rau, do wyrobu na użytek ziemian naszych. Fabryka w Sannikach przystępną i otwartą jest dla wszystkich którzy zwiedzać ją pragną i z doświadczeń jej korzystać w jakim bądź względzie. Z tego powodu życzymy jej powodzenia, które zachować potrafi, gdyż dyrekcję jej objął brat Ignacego, P. Jakób Natanson, znany już z wielu prac w chemii organicznej.Na koniec wymieńmy jeszcze jedną cukrownię:
Oryszew w powiecie Łowickim, cukrownia i rafinacya do spółki bezimiennej należąca, produkuje cukier piękny rafinat, a to przez wyrabianie głów sokowych na początku kampanii, mniej ustaloną reputacyę mający jak Hermanowski, wszakże poszukiwany w handlu i płacony dobrze. Fabryka ta wzorowo jest urządzona, a jeszcze lepiej prowadzona.
Ciekawe jest to, że rodzina Natansonów prócz tego, że inwestowała w całą infrastrukturę powstającą wokół cukrowni, opłacała także dodatki do pism specjalistycznych propagujące wiedzę z zakresu uprawy buraka i rafinacji cukru. Do jakich periodyków dołączano te dodatki, aż chce się zapytać. Łatwo zgadnąć, do Przeglądu technicznego, który wymieniłem tu na samym początku. Do tego samego przeglądu technicznego, który w roku 1917 wystosował pytanie do warszawskiego Koła Chemików dotyczące produkcji materiałów wybuchowych z cukru. Cukrownie w Polsce powstają od połowy XIX wieku, wiedza na temat przerobu buraka i reakcji produktów rafinacji z różnymi substancjami chemicznych, na czele z kwasem azotowym, jest pełna i nie pozostawia złudzeń. W roku zaś 1917 Przegląd Techniczny, do którego Natansonowie dołączali swój dodatek o cukrownictwie, zadaje głupie i płytkie pytania warszawskim chemikom. Może warto zapytać co się stało z tym dodatkiem? Najlepiej będzie jeśli odpowiemy cytatem in extenso, pochodzi on z Kuriera Warszawskiego wydanego 20 czerwca 1891 roku.:
W dalszym ciągu obrad w przedmiocie „Dodatku cukrowniczego, przy Przeglądzie technicznym oświadcza p. Józef Ńatanson, iż dodatek ten od 1-go października wychodzić przestaje. Istnienie swoje kończy on nie dla braku środków, gdyż w kasie redakcyjnej pozostanie jeszcze jakieś niewielkie saldo w gotówce, ale dla tego, iż prowadzenie „Dodatku” przez jedną osobę, jest dla niej zbyt unciążliwem. W przedmiocie tym zabiera głos p. Pierzchała i wyraża desiderata dotyczące ulepszeń, jakieby w piśmie zaprowadzić należało. Główną treścią jego wywodów jest to: że „Dodatek” przy obecnej cenie jest niedostępnym dla młodszych pracowników cukrowniczych i, że zniżając cenę należałoby jednocześnie zakres samego pisma rozszerzyć, czyniąc je organem specjalnym dla tak licznej już dziś klasy pracowników fachowych, która i czegoś dowiedzieć się i nauczyć z pisma powinni.
Po objaśnieniach powtórnych p. Natansona, iż i a k c ja pisma prowadzoną była bezpłatnie, tudzież przemówieniach pp. Piaseckiego i U. Dąbrowskiego n a wniosek p. Wortmana, ostateczne sformułowanie zdania w tej materji powierzono delegacji złożonej z pp. N atansona, Piaseckiego, M Dąbrowskiego, Piaseckiego, Chrząszczewskiego. Kozietulskiego, Rosmana, Gryfera i Wortmanna, która przedstawienie swe na dziś wygotuje.
Zaznaczamy jeszcze, iż w trakcie rozpraw p. Natanson zwrócił uwagę obecnych na postęp w naszej literaturze cukrowniczej, w szczególności zaś na dzieło pana Gryfera posiadające dla specjalistów nader cenne znaczenie.
Tak więc rok 1891 jest datą graniczną. Pracownicy średniego szczebla zatrudnieni w cukrowniach przestają być informowani przez zarządy fabryk, w których pracują o nowinkach i ciekawostkach z zakresu przerobu buraków cukrowych. Wiedza dostępna będzie od tej pory jedynie dla top managmentu, jakbyśmy to dziś powiedzieli. Cóż mogło być przyczyną tak niezrozumiałej decyzji? Przemysł się rozwija, ludzie chcą się kształcić, łakną wiedzy, a rodzina Natansonów odcina ich od informacji. Puśćmy teraz, jak mawiają autorzy wybitni i prawdziwie wielcy, wodze fantazji. Rok 1891 to rok, w którym ostatecznie zdecydowało się czy na mapie Europy pojawi się wolna i niepodległa Polska. Myślicie, że przesadzam, że to zbyt wielka nadinterpretacja, wręcz nadużycie? Nie sądzę.
Oto w roku 1891 flota francuska wpłynęła do portu w Kronsztadzie, orkiestry na pokładach odegrały Marsyliankę, pieśń do tej pory zakazaną w cesarstwie. Marynarze francuscy stali na baczność w słuchani w hymn samodzierżawia, w Polsce zaś, nad Wisłą powstawały cukrownie, które w prosty sposób mogły być zamienione w fabryki zbrojeniowe. Rok później podpisano sławny sojusz francusko-rosyjski przeciwko Niemcom, a wszystko to poprzedzone było wielką rosyjską pożyczką, która uratowała paryską giełdę.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz