Piękniochowi się poprawiło, ale ostatnio znów zaczął się zbyt ładnie uśmiechać do inwalidów. Czyżby zostały jaja?
Prywata w TVP
Telewizja publiczna teoretycznie nadzorowana jest przez kilka instytucji naraz, wśród nich Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz Radę Mediów Narodowych. Nie wynika z tego absolutnie nic.
TVP stacza się zarówno finansowo jak też i pod względem stosowanych tam standardów dziennikarskich.Gdyby w Warszawie, na ulicy Woronicza, była pusta łąka, to wyobraźcie sobie Państwo co można tam wybudować za miliard złotych (tyle polskie państwo dokłada do działań TVP w ostatnim czasie), a tymczasem stoją tam przestarzałe budynki, wewnątrz funkcjonuje coraz bardziej wadliwy system komputerowy, studia pamiętają czasy PRL – u, a ludzie zarabiają przeciętnie. Gdzie zatem podziewają się te ogromne pieniądze?Oferta programowa telewizji publicznej także nie przyprawia o zawrót głowy. Jednym słowem jest tam coraz bardziej siermiężnie i żenująco.Po okresie PRL na ulicy Woronicza rządzili różni prezesi, żaden z nich jednak nie poważył się na to, aby zezwolić swojemu urzędnikowi na załatwianie prywatnych spraw za pomocą reporterów, sprzętu i pieniędzy TVP.Teraz ta bariera pękła – okazuje się bowiem, że w TVP pracuje człowiek wszechmocny – przynajmniej tak mu się zdaje. Stanisław Tomasz Bortkiewicz, wcześniej wsławiony swymi osiągnięciami w Ursusie, pełni w TVP ważną funkcję dyrektorską.Jakiś czas temu jeden z użytkowników twittera opublikował skan dokumentu Służby Bezpieczeństwa mówiący o Bortkiewiczu, zainteresowałem się jego treścią. Korzystając z tego samego serwisu zadałem pytanie, co o tej publikacji sądzi prezes TVP.Minęło trochę czasu i Bortkiewicz otrzymał w IPN zaświadczenie, że nie był kapusiem SB. Tyle.Ważny dyrektor nie czuł się chyba usatysfakcjonowany. Kiedy bowiem – kilka dni temu - wchodziłem do warszawskiej siedziby IPN napadł mnie młody, nieznany mi człowiek z mikrofonem TVP w ręku, obok uwijał się operator kamery.- Kiedy przeprosi pan pana Bortkiewicza?! – wykrzykiwał młodzian nakazując operatorowi nagrywanie mojej odpowiedzi.Jestem człowiekiem pozytywnie nastrojonym wobec ludzi, nie widzę jednak najmniejszego powodu, aby za cokolwiek przepraszać telewizyjnego czynownika, co też usłyszał wynajęty młodzian.„Reporter” był jednak nieustępliwy i jak katarynka powtarzał pytanie, tak jakby gorliwie chciał zasłużyć na pochwałę pana Bortkiewicza.Świadkami tego incydentu było wiele znanych osób, wszyscy ci ludzie byli zdumieni sposobem, w jaki wykorzystywane są publiczne pieniądze i instytucja.Czyżby coś mi umknęło i TVP stała się własnością pana Bortkiewicza, instytucją służącą do załatwiania jego prywatnych interesów?
Przypadek Piękniocha
Pięknioch znów się wymknął. Po kolacji, gdy nastała pora snu, podniósł żaluzje i wyślizgnął się przez okno. Ponoć zamiast w pidżamie widziany był w swoim najlepszym garniturze. Przedarł się do parku i wymalował tam – smolistą farbą olejną – ławkę. Podobno – jak później to tłumaczył – zrobił to dla ludzi, z miłości do tych, którzy więcej wysiadują na ławkach, niż spacerują.
Wzmocniliśmy obstawę, ale po raz wtóry na nic się to zdało. Znów wieczorem, w niepojęty sposób, wypłynął i nuże rozdawać biednym dzieciakom cukierki. Powrócił nad ranem, miał podwinięte rękawy i buzię ukwieconą radością dawania.
Pięknioch z natury był samolubem i narcyzem, typem, który nawet grzechotkę potrafiłby zaiwanić niemowlęciu z wózka. Takim go znaliśmy i taki był akceptowany przez nasze środowisko. Lubiliśmy wyrachowanych psychopatów i karierowiczów – po takich zawsze wiadomo czego można się spodziewać, są obliczalni i prości w obyciu. Na dodatek był skąpy i łapczywy na nieswoje jak mało kto.
A tu nagle Pięknioch zaczął wyrabiać takie hece.
Zaczął od tego, że wypatrzył pobliski dom starców i przez kilka dni pomagał tam wszystkim, rozmawiał i uśmiechał się. Potem, w czynie społecznym, zamalował wszystkie wulgarne napisy na murach. Biegał po całej prawobrzeżnej Warszawie, aż nie pozostało już żadne świństwo wystawione na widok publiczny. Pięknioch coraz mocniej się rozkręcał, przeprowadzał staruszki i dzieci na przejściach dla pieszych, pokrzepiał chorych na depresję i zatrucie salmonellą…
Po prostu wkurzał nas coraz bardziej, nikt jednak nie potrafił zrozumieć tego, co naraz się z nim stało. Jaki to upierdliwy anioł w niego wstąpił – z aniołami zresztą zawsze mieliśmy największe problemy, bo podjudzali różnych ludzi do mówienia prawdy, a z tego rodziły się same kłopoty.
Pewnego dnia wpadł do nas Bandzioch, był cały spocony i ciągnął za sobą mocno kudłatego i cuchnącego lizolem osobnika w białym kitlu.
- Mam, przecież to było takie proste. Mam! …i wiem – wrzeszczał przecierając mokre czoło.
- Co masz?! – wykrzyknęliśmy chórem.
- Mam rozwiązanie zagadki Piękniocha.
- Profesor Gross zrobi co trzeba i będzie znów pięknie.
Operacja trwała do późnej nocy. Wszyscy jednak czekaliśmy w napięciu, aż w reszcie Gross wyniósł ku nam w dłoni wijącego się robala.
- Zrobiłem mu trepanację i udało się wyciąć całą. To „wyborzyca prosta”. Pasożyt z rodziny glistowatych – zakomunikował.
Piękniochowi się poprawiło, ale ostatnio znów zaczął się zbyt ładnie uśmiechać do inwalidów. Czyżby zostały jaja?
***
Intrygę bezczelnie ukradłem Rolandowi Toporowi z opowiadania „Pokarm duchowy”. Za odruch wymiotny izwinitie pażałusta. Właściwie czujecie to co ja, gdy spoglądam na większość z nich.
Polski kamień filozoficzny
Jeśli coś jest kłopotem można się z tym borykać, zżyć się z faktem, że uwiera… można jednak tą samą niedogodność wykorzystać jako zaletę, atut, kapitał.
Geograficzne położenie naszego kraju – na równinie środkowoeuropejskiej – dotychczas było dla nas przekleństwem, które sprawiało, że nieustannie, przez Polskę przewalały się armie i fronty. Fatalnym zrządzeniem losu obok nas ukształtowały się dwa gigantyczne organizmy – Rosja i Niemcy.
Do tej pory jedynie zamartwialiśmy się naszym „trudnym sąsiedztwem”, mnożyliśmy defensywne teorie. A to objawieniem była strategia balansu, to znowu na wiele lat zapanowała giedroyciowa teoria budowania „sanitarnego kordonu” oddzielającego nas od Rosji. Efekty tych - zgoła szamańskich - zabiegów są nadzwyczaj mizerne, czasami tragiczne.
Podstawowy błąd polega bowiem na tym, że usiłujemy jednocześnie przeciwstawiać się przeważającej sile dwóch sąsiadów naraz, powoduje to ich synergie i zwalenie nas z pantałyku ze zdwojoną, potrojoną mocą.
Powstaje zatem pytanie: dlaczego, w polskiej polityce zewnętrznej, nikt nie usiadł i nie przemyślał źródeł katastrof i tragedii. Nie wyciągnął praktycznych wniosków z układu działających na nas sił.
Jeśli ktoś widzi, że atakuje go dwóch napastników naraz i każdy z nich jest o wiele silniejszy od niego, to przecież nie może wdać się w prostą bijatykę, bo jej wynik jest do przewidzenia z góry.
Kiedy może – mimo wszystko – zwyciężyć?
Ano jedynie wtedy, gdy potrafi ich przechytrzyć, wyprowadzić w pole. Można zastosować zwód, który sprawi, ze agresorzy sami wpadną na siebie i przez to zostaną wytrąceni z równowagi.
Można, po cichu zbudować zewnętrzną koalicję, która agresorów zaskoczy.
Można wykorzystać siłę jednego do zaatakowania drugiego. Można także zbudować własną siłę czerpiąc z nieustannego ciśnienia zewnętrznego i przetwarzając je na siłę wewnętrzną.
Jednym słowem należy ładować akumulator własny wykorzystując siłę, siły, cudze.
Wszystkie te strategie można zastosować tylko w jednym przypadku: gdy polska organizacja dysponuje siłami zdolnymi zabezpieczyć jej interesy, utrzymać w konspiracji zamiary i pokierować działaniami w momencie, gdy przychodzi czas na szybkie - acz zaskakujące - manewry.
Jesteśmy krajem, którego siła nie wynika z naturalnych bicepsów, a jedynie ze zręczności i umiejętnego, szybkiego manewrowania.
Co z tego wynika? Ano to, ze należy budować zręczny i manewrowy model polskiej państwowości, oparty o świetnie zorganizowaną diasporę w świecie i lojalne, oparte na patriotycznych motywacjach, karne służby.
To jest racja stanu, wszystko pozostałe, to niezdrowe mrzonki, albo celowa agentura.
Niemieckie interesy kontra amerykańskie nadzieje
Czyli dlaczego Platforma Obywatelska nie angażuje się w budowę „Międzymorza”.
Co pewien czas z ust polityka należącego do Platformy Obywatelskiej pada wypowiedź, która otwarcie sugeruje podejrzenie, że PO jest po prostu spolszczoną wersją rządzącej w Niemczech partii CDU.
Chodzi tu nie tylko o serwilistyczne wypowiedzi Radosława Sikorskiego z czasów gdy był ministrem spraw zagranicznych czy też o ostatnią deklarację kandydata na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego, który uważa że w Polsce nie należy budować dużego, międzynarodowego lotniska ponieważ Niemcy właśnie kończą budowę lotniska pod Berlinem, warto też zainteresować się zamilczanymi obecnie wspomnieniami jednego z najważniejszych (kiedyś) działaczy PO – Pawła Piskorskiego pt „Między nami liberałami”.
Dziś coraz wyraźniej wyłania się realne oblicze gdańskiego środowiska liberalnego i okolic. Złośliwie można by to nawet skwitować analogią do sytuacji z wyrobami tzw „chemii domowej” produkowanymi przez niemieckie koncerny. Te sprzedawane na polskim rynku są jakościowo o wiele gorsze, od tych sprowadzanych bezpośrednio z Niemiec.
„Niemcy powinny przewodzić reformom”
Kończy się rok 2011, na forum Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej występuje polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. W swoim wystąpieniu zatytułowanym : „Polska i przyszłość Europy” apeluje do Niemiec, „jako największego gospodarki strefy euro” o obronę europejskiej waluty, po kilku zdaniach idzie jeszcze dalej – uważa że Niemcy powinny zdecydowanie przewodzić „reformom w czasie kryzysu”, bo nikt inny na kontynencie nie jest w stanie tego zrobić. „Prawdopodobnie będę pierwszym ministrem spraw zagranicznych, który tak mówi, ale to powiem: mniej się obawiam niemieckiej siły, niż zaczynam bać się niemieckiej bezczynności” - Ten apel o przejęcie przez Niemcy „odpowiedzialności za los Europy” przeszedł do historii jako najbardziej serwilistyczne – wobec Berlina – wystąpienie polskiego polityka od czasów II wojny światowej. Stanowisko Sikorskiego nie było jednak jego indywidualnym ekscesem, było wypowiedzeniem politycznego credo, któremu hołdowały rządy koalicji PO i PSL.
Wiernopoddańczy apel Sikorskiego odbił się w Europie szerokim echem i do dziś stanowi najpełniejszy wykładnik polityki zagranicznej uprawianej przez rządy Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Wymienione gabinety praktycznie oddały polską politykę zagraniczną pod absolutną kuratelę Berlina, nie pobierając za to nawet symbolicznej opłaty.
Dzięki tak ustawionym priorytetom Niemcy tanio zyskały wpływ na Europę Środkową. Jedyna zapłatą była w tym wypadku europejska kariera Donalda Tuska i jego ulubionych współpracowników. Sam Sikorski pozostał jednak – co jest wysoce pouczające – na lodzie.
„Między nami liberałami”
Dużo ciekawych faktów, które mogą posłużyć do analizy powiazań pomiędzy środowiskiem PO, a obecnym establiszmentem Republiki Federalnej Niemiec, dostarczają wspomnienia byłego sekretarza generalnego PO i byłego prezydenta Warszawy Pawła Piskorskiego.
W książce „Miedzy nami liberałami” Piskorski pisze, że pierwsza partia Tuska i Jana Krzysztofa Bieleckiego – Kongres Liberalno Demokratyczny, była finansowana ze środków jakie na ten cel przeznaczały środowiska związane z niemieckim CDU, informacje Piskorskiego potwierdził jeden z założycieli PO Andrzej Olechowski.
Wymianami pieniędzy mieli zajmować się liderzy tych ugrupowań: Jan Krzysztof Bielecki i Helmut Kohl. Oczywiście Tusk i Bielecki natychmiast zaprzeczyli prawdziwości doniesień Piskorskiego.
Były sekretarz generalny PO dodaje również inne pikantne szczegóły dotyczące pieniędzy jakie wpływały na konta gdańskich liberałów. Twierdzi, że jednym z najbardziej hojnych sponsorów był dla liberałów były agent komunistycznych, wojskowych służb specjalnych Wiktor Kubiak. Jak wspomina autor „Między nami liberałami” pieniądze od Kubiaka były dostarczane do polityków w „poszarpanych reklamówkach”.
Pieniądze stały się zresztą drogą do zrozumienia wielu decyzji, w tym także decyzji prywatyzacyjnych, które podejmowali ministrowie z ramienia KLD (Kilian, Lewandowski), którzy zasiadali w rządzie kierowanym przez Hannę Suchocką.
Ani Tusk, ani tez nikt inny z prominentnych polityków PO, opisywanych na łamach książki Piskorskiego, do dziś nie pozwał jej autora do sądu. Nigdy tez nie ukazało się sprostowanie zawartych w niej treści.
Dziś Trzaskowski
Można byłoby mniemać, że na ścisłe związki pomiędzy liderami PO a niemiecką CDU wskazują jedynie archiwalne zdarzenia i wypowiedzi …gdyby nie najświeższa rewelacja, która Rafała padła z ust kandydata PO na urząd prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego.
30 maja tego roku kandydat PO, w rozmowie z Piotrem Kraśko, prowadzonej na falach radia Tok FM stwierdził: „To jest gigantomania. PiS chce budować lotnisko w szczerym polu”. W tej wypowiedzi chodzi o projekt budowy w Polsce Centralnego Portu Komunikacyjnego, który mógłby być największym centrum usług lotniczych w Europie Środkowej.
Rafał Trzaskowski, w tej samej wypowiedzi, stwierdził, że bezsensowne jest realizowanie tak wielkiej inwestycji w Polsce skoro niedaleko …w Berlinie, budowany jest właśnie duży lotniczy port przeładunkowy!
Trzaskowski, oprócz tego że jaskrawo opowiedział się po stronie niemieckich interesów, to jeszcze – tą sama wypowiedzią – uderzył w amerykańskie koncepcje budowania nowego łady politycznego w tzw „Międzymorzu”.
Dla nikogo, kto interesuje się geopolityką, nie ulega bowiem wątpliwości fakt, ze właśnie w Polsce Amerykanie chcą umiejscowić port lotniczy, który da możliwość realizowania przez nich wielu dużych operacji wojskowych.
Właśnie z powodu pogarszających się relacji pomiędzy Berlinem i Waszyngtonem administracja Donalda Trumpa nie zdecydowała się na wsparcie aspiracji Niemiec i woli stawiać na umiejscowienie gigantycznej inwestycji w Polsce.
Wypowiedź Trzaskowskiego jest zatem bardzo symptomatyczna i wbrew pozorom nie jest jedynie wybrykiem młodego polityka. To część większej strategii realizowanej przez kierownictwo PO.
Drastycznym dopełnieniem ukrytych związków prominentnych polityków PO z niemiecką racją stanu jest niechęć Rafała Trzaskowskiego i jego sztabu, do poruszania tematu niemieckich odszkodowań jakie należą się Polsce za drugą wojnę światową, w a szczególnie za zniszczoną Warszawę. Kandydując na urząd prezydenta stolicy Trzaskowski jak ognia unika tego tematu.
W warszawskiej kampanii wyborczej może zatem dojść do sytuacji paradoksalnej, w której polityk pochodzący z Warszawy będzie prezentował niemieckie interesy, natomiast pochodzący z Opolszczyzny kandydat PiS będzie podnosił sprawę polskich strat wojennych i konieczności uznania polskiego prawa do reparacji wojennych, co akurat w przypadku Warszawy może okazać się bardzo mocnym argumentem.
Trzaskowskiemu na pewno nie pomoże także zaangażowanie się – w przeszłości – w działania sztabu wyborczego Hanny Gronkiewicz Waltz, której mąż stał się w istocie spadkobiercą kamienicy pozostawionej przez wuja – szmalcownika i współpracownika gestapo.
Kultura - Poszerzenie pola walki
W polskiej przestrzeni publicznej dyskurs publicystyczny zaczyna się powoli równoważyć.
Co prawda pisma antyniepodlełościowe i neomarksistowskie mają tuziny pracowitych robotników, którzy zapełniają kolumny w wielu gazetach, to jednak jakość niepodległościowej publicystyki, jej zdroworozsądkowe korzenie, sprawiają że wreszcie zaczyna w tej dziedzinie panować równowaga. Niepodległościowi publicyści z łatwością radzą sobie z propagandowymi konstruktami kosmopolitów.
O wiele gorzej jest w polskiej kulturze. Surogat kultury – stworzony w PRL – znakomicie został uzupełniony przez tzw „salon” Trzeciej RP i do dziś sfera polskiej kultury zawłaszczana jest przez garstkę ludzi wstydzących się Polski i polskości.
Kultura została bezczelnie zawłaszczona przez środowiska Adama Michnika i Jerzego Urbana.
Tradycyjnie najmocniej neomarksiści biją się o wpływ na publiczne fundusze płynące na produkcję filmową. W dziedzinie filmu postsowieci niczego bez walki nie oddadzą - „ani jednego guzika”, znają bowiem starą maksymę Lenina o tym, że film jest najważniejszą ze sztuk.
Zły system edukacji – jaki dominował w epoce Trzeciej RP – sprawił, że w Polsce ciągle spada czytelnictwo. Tak więc wnukom stalinowców wystarczy dziś dęcie w „Paszporty Polityki” oraz nagrodę „NIKE”, aby zapewnić sobie dominację także w dziedzinie literatury.
Sztuki plastyczne nie mają już co prawda takiej mocy propagandowej jak kiedyś, więc wzory socrealizmu są dziś maskowane wygłupami i maskaradami udającymi sztukę, jednak w tej dziedzinie niepodległościowa kultura nie ma nic do powiedzenia. Podobnie jest z polskim teatrem, który został zawłaszczony przez homoseksualne lobby.
Bez zmiany postaw niepodległościowców wobec kultury, jeszcze długo biernie będziemy się przyglądać temu jak nasze dzieci mówią językiem antykultury powitej około 1968 roku.
Film
Po wielu awanturach – w których miałem swój udział – udało się wreszcie, z funkcji dyrektora Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, odwołać Magdalenę Srokę.
Sroka, była zastępczyni Jacka Majchrowskiego w Krakowie, jest osobą o skrajnie lewackich poglądach, pomimo tego, przez prawie dwa lata rządów PiS, sprawowała swoją funkcję i patronowała przydzielania publicznych środków na produkcje takie jak film „Pokot” Agnieszki Holland.
PISF dysponuje prawie 170 milionami złotych rocznie. Większość z tej sumy (w roku 2016 około 111 milionów zł) przeznacza na „wsparcie produkcji filmowej”. 730 tysięcy złotych z tego budżetu finansuje tzw „stypendia scenariuszowe”. Tu - proszę wybaczyć - moje osobiste doświadczenie. Wymyśliłem projekt filmu sensacyjnego opowiadającego o związkach PRL z terrorystami. Producent nie zlecił mi jednak napisania scenariusza tej fabuły, tłumaczył, że na moje nazwisko PISF nie udzieli „stypendium scenariuszowego”. Tak , w praktyce, wygląda do dziś bezstronność instytucji dzielącej publiczne finanse przeznaczone na wsparcie produkcji filmowej.
Magdalenę Srokę udało się odwołać, jednak nic nie wskazuje na to, aby jej miejsce mógł zająć ktokolwiek spoza tzw „środowiska”, a więc grupy - od czasów PRL - trzęsącej polską produkcją filmową. Wskazuje na to skład Rady PISF powołanej – przez ministra Piotra Glińskiego. Znaleźli się w niej albo ludzie z wątłym dorobkiem – jak np. Mateusz Matyszkowicz – albo też reprezentanci dotychczasowego „saloniku” trzęsącego przydzielaniem środków na filmy - grupa dziewięciu członków Rady, jest tam też jeden reprezentant interesów Zygmunta Solorza. Tylko jeden z członków powołanej na lata 2017 – 2020 Rady budzi pewne nadzieje, nie jest związany z neomarksistami i może pochwalić się sporym dorobkiem artystycznym i profesjonalnym, chodzi tu o scenarzystę i reżysera Rafała Wieczyńskiego. Dla sprawiedliwości należy dodać, że właśnie Wieczyński został delegowany do Rady przez ministra Glińskiego.
Widząc zatem skład Rady śmiało można wnioskować, że niewiele się zmieni i publiczne pieniądze nadal będą płynęły tylko na poprawne politycznie „dzieła”.
Literatura
W przestrzeni literackiej zdecydowanie najgłośniej niesie się kukułczy (dla polskiej kultury narodowej) głos autorów promowanych przez „Gazetę Wyborczą”. To samozwańcze środowisko od 1997 roku ze wszystkich sił dmie w nagrodę „Nike”. W jej promocję wpakowano ogromne fundusze publiczne, nagrodzie „Nike” nadano sztuczny splendor i okrzyknięto ją najważniejszym wydarzeniem literackim na polskim rynku.
O realnej jakości tej nagrody świadczy fakt, że w tym roku otrzymał ją Cezary Łazarewicz, autor, który w przeszłości był już „wyróżniony” przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich laurem „hieny roku”, a kilka dni temu wsławił się – po raz kolejny – twitterowymi drwinami z wizerunku działacza społecznego, który cierpi na porażenie mięśniowe.
Na przestrzeni dwudziestu lat środowisko Michnika nie było w stanie wykreować żadnego autora, który zdobyłby większą, międzynarodową popularność. Jedno jednak łączy laureatów tej – sztucznie rozdętej – nagrody neomarksistów, wszyscy oni bardzo chętnie drwią z polskiego patriotyzmu i kościoła.
Wśród nominowanych do tegorocznej nagrody znalazł się także Krzysztof Środa (prywatnie mąż Magdaleny Środy) autor tak pasjonujących dzieł jak: „Niejasna sytuacja na kontynencie”, „Projekt handlu kabardyńskimi końmi” czy „Las nie uprzedza”. Każdy czytelnik, który sięgnie po twórczość pana Środy, ze zdziwieniem zrozumie co jest esencją twórczości autorów dostrzeganych przez „Nike”. Jakie prostactwo myślenia temu towarzyszy.
Teatr
Własności scen teatralnych w Polsce postkomuniści strzegą tak zawzięcie, że gdy tylko pojawia się ryzyko, że dyrektorem któregoś z bardziej eksponowanych teatrów może zostać ktoś spoza środowiska homopolityki i neomarksizmu, to zorganizowane siły lewackich bojówek natychmiast urządzają taki jazgot, że niewielu ludzi jest to w stanie spokojnie znieść. Przykładem totalitarnego myślenia o teatrze są ekscesy, które lewicowe środowiska wyczyniają wokół „Teatru Polskiego” we Wrocławiu lub wokół „Narodowego Teatru Starego” w Krakowie.
Esencją „twórczości”, którą karmią nas te środowiska na scenach jest choćby spektakl „K” autorstwa Pawła Demirskiego, w reżyserii Moniki Strzępki, będący opowieścią o „czasach Jarosława Kaczyńskiego”. Jest to rzecz rozpaczliwie usiłująca nawiązać do słynnej już serii kabaretowych filmików „Ucho prezesa”.
Sztuki plastyczne
Tu niepodzielnie władają ideolodzy nihilizmu i antykultury.
Przykładem tego jak zazdrośnie neomarksiści strzegą swojego monopolu w tej dziedzinie jest przypadek świetnego twórcy wystaw Piotra Bernatowicza, byłego dyrektora Galerii Miejskiej „Arsenał” w Poznaniu. Kiedy okazało się, że poglądy Bernatowicza na sztukę radykalnie różnią się choćby od bredzenia pani Andy Rottenberg, to pomimo faktu, ze Bernatowicz wygrał konkurs na przewodzenie poznańskiej galerii w nowym sezonie prezydent Poznania nie powołał go na tą funkcję.
Obrazoburcze jest choćby to, że Bernatowicz uważa, że sztuka bez eschatologii wyradza się i karleje.
Takie myśli w dzisiejszych polskich sztukach plastycznych nie mogą pozostać nieukarane.
***
Jak widać polska kultura nie miewa się dobrze, jest zawłaszczona przez krzykliwą garstkę uzurpatorów, którzy nie mają nawet zamiaru budować pozorów polskiej kultury narodowej.
Chyba zatem nadeszła pora na głębszą refleksję nad tym, kto i jak opowiada o naszych czasach, co pozostanie po naszych pokoleniach dla potomnych.
Zaręczam bowiem, że już za kilka lat nikt nie będzie czytał oceanu politycznej publicystyki a dorobek kultury przemawiał będzie nadal i stworzy pryzmat, przez który potomni spojrzą na nasze czasy.
Polska – dom na skale
Czy Polska jest domem zbudowanym na skale?
A cóż to za pytanie, ktoś żachnie się natychmiast, jak to bowiem rozpatrywać, jak kwalifikować cały kraj jako domostwo?
Kto jest w stanie zmierzyć i odpowiedzieć precyzyjnie na tak podstawowe, zaskakująco jednak jasne pytanie?
Nadchodzą wichury i potopy, które dowodnie pokażą jakim domem i na jakim podłożu zbudowanym jest nasza Ojczyzna. Ważna jest także odpowiedź na pytanie: czy Trzecia Rzeczpospolita jest tym właściwym, prawdziwym polskim domem?
Tu odpowiedź jest dużo łatwiejsza. Trzecia Rzeczpospolita została zbudowana na fundamencie bardzo jasnym – jest nim umowa „okrągłego stołu”. To jednak był jedynie teatr dla ubogich, właściwy fundament kryje się dużo dalej – w tajnych umowach jakie były zawierane pomiędzy generałem Czesławem Kiszczakiem i jego oficerami, a wytypowanymi przez nich przedstawicielami tzw „opozycji”, wśród których aż roiło się od tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa.
Te umowy, jakkolwiek do dziś utrzymywane są w tajemnicy, obowiązują i wykreowały grupę najbogatszych obywateli Trzeciej RP.
Czy ten fundament wytrzyma nagłe uderzenie nieprzyjaciół i żywiołów?
Na pewno nie, zgniły fundament nie jest w stanie utrzymać już niczego, Trzecia RP – jako organizm państwowy – zapada się już sam w sobie, gnije. Smród tego procesu wydobywa się już w różnych dziedzinach. Trzecia RP nie wytworzyła ani ponadczasowej kultury, ani mogącej się samodzielnie bronić gospodarki, w tym organizmie nie ma ani sprawiedliwości, ani poczucia obywateli, że uczestniczą we wspólnocie. To jest ciało obce, które zostało Polsce narzucone, jako forma przejściowa pomiędzy sowiecką kolonią – jaką była PRL – a niepodległą Ojczyzną wszystkich Polaków.
Z tego prostego wnioskowania wynika proste stwierdzenie: jeżeli w okres sztormów i wichur wejdziemy z Polską ubraną w szaty Trzeciej RP, to czeka nas los głupców, którzy swoje domostwa pobudowali na piasku. Nic więcej.
Ta konstrukcja trzeszczy dziś pod swoim własnym ciężarem, runie zatem przy najmniejszym podmuchu z zewnątrz.
Powraca zatem nowe pytanie: jak sprawić by Polska była domem zbudowanym na skale?
Pierwszy krok ku tej konstrukcji uczyniliśmy, gdy zdaliśmy sobie sprawę z faktu, że Trzecia RP takim domem nie jest i w czasie kryzysu będzie niebezpieczną formą, dla wszystkich jej mieszkańców.
Dowodem na to, że nie możemy trwać w pookragłostołowej postaci naszego państwa jest nauczka, którą otrzymał ostatnio premier Mateusz Morawiecki i jego rząd w związku z awanturą wokół nowelizacji ustawy o IPN.
Trzecia RP nigdy bowiem nie była tak skonstruowanym bytem państwowym, który byłby odporny na naciski z zewnątrz. Na nic zda się w niej wymiana kolejnych rządów, nawet jeśli do władzy przychodzą patrioci, to jednak obecna forma państwa i tak ich zdominuje i doprowadzi do hańbiącej uległości wobec czynników zewnętrznych.
Budowę domu na skale należy zatem rozpocząć od zdekonstruowania tego czym jest Trzecia RP, a więc od ostatecznego wywrócenia umów zawartych przy „okrągłym stole” – umowy te krępowały polską niepodległość i wystawiały ją na wpływy i kontrolę ze strony zewnętrznych czynników.
To oczywiście wiąże się z usunięciem , z polskiej sceny politycznej, wszystkich aktorów, którzy aktywnie „okrągły stół” wspierali.
Nowa Polska musi opierać się na nowym pokoleniu Polaków, którzy nigdy nie byli „okuci w powiciu”, którzy nie mają wpojonych niewolniczych odruchów. Nikt bowiem, kto został w niewoli wychowany nie jest w stanie budować domu dla wolnych, pozbawionych kompleksów, ludzi.
Fundamentem, skałą na której będzie oparty dobry i mocny Dom Polski jest wiara w Jezusa Chrystusa. Nic innego nie jest w stanie dać mu mocniejszej konstrukcji. To oczywiście wiąże się z twardym przeciwstawieniem się nieczystościom, które wlewają się ze Wschodu i z Zachodu. Oczywiście jakościowo się one od siebie mocno różnią, jednak przynoszą ten sam efekty – gnicie i podmywanie fundamentów naszego świata.
Europa jest dziś pełna na wpół martwych ludzi. Jeśli bowiem uznamy człowieka za istotę fizyczno – duchową, to zauważymy przecież, że miliony Europejczyków przestały żyć duchowo. Wierzą dziś w konsumpcję i bezpieczeństwo, które dają jedynie pełne pieniędzy kieszenie.
Martwi ludzie nie są w stanie przeciwstawić się obcej, duchowej sile, która staje się w Europie coraz potężniejsza.
Polska nie uległa europejskiemu zeświecczeniu i to stanowi jej wielki atut w momencie, gdy nadchodzi czas próby. Motywacja finansowa nie wytrzyma pierwszego podmuchu trudności. Siłę trwania może zbudować jedynie hart ducha. I tą cechę właśnie musimy kultywować, dbając jednak aby cały czas miała proste odniesienie do najważniejszego fundamentu – krzyża.
To jednak nie wszystko. Odsunięcie Trzeciej RP na karty historii musi wiązać się także ze stworzeniem zupełnie nowych struktur władzy i administracji. Nie da się tego przeprowadzić administracyjnie, nie da się zaprowadzić takiego porządku jedynie za pomocą nowych procedur i prawa. To musi się zacząć od naprawy edukacji, od wychowania Polaków na ludzi wolnych, pozbawionych kompleksów, pewnych siebie i odważnych.
Właśnie edukacja jest kolejnym budulcem domu na skale. Edukacja jednak też musi być odniesiona do jądra, centrum dzisiejszej Polskości – do przesłania duchowego, które sprawiło, że przetrwaliśmy i nadal mamy do spełnienia swoją misję.
Polska musi być oczywiście sprawiedliwa i dawać schronienie wszystkim, którzy cierpią z powodu niesprawiedliwości i nietolerancji. Specyfiką naszego istnienia jest przecież rozumna tolerancja, która zawsze sprawiała, że na polskiej ziemi mógł żyć każdy komu bliskie były wartości mieszkających tu ludzi.
Kolejnym fundamentem polskiego domu na skale musi być przemyślana i precyzyjnie ukierunkowana aktywność. Polska musi być kojarzona z ziemią ludzi otwartych, gościnnych, ale także stanowczych wobec zagrożeń, które niesie neomarksistowska ofensywa ideologiczna.
Musimy zdawać sobie sprawę z faktu, że duchowe uśmiercanie Europejczyków nie jest zjawiskiem jednej dekady, ono trwa przez pokolenia i rozwija się praktycznie już od czasów rewolucji francuskiej.
Nasz dom znajduje się na przecięciu nadciągających ze Wschodu i z Zachodu, nieprzyjaznych żywiołów. Ze Wschodu nadchodzi pogarda wobec praw jednostki, kult kolektywizmu i brak poszanowania dla sacrum. Z Zachodu zbliża się powódź homopolityki, rozbijania tradycyjnej rodziny, relatywizowania wartości i pojęcia prawdy. Neomarksistowska inżynieria społeczna wywraca – na swojej drodze – wszystkie tradycyjne struktury, dąży do stworzenia nowego człowieka, który byłby skrajnie uzależniony od struktur państwa – opanowanego oczywiście przez aktywistów neomarksistowskich.
Następnym więc fundamentem skalnego domu jest wolność, poszanowanie dla wolności jednostki oraz solidarność, bezwzględna obrona każdej osoby, która znajdzie się w opresji.
To oczywiście tylko kilka myśli, które wiążą się z przygotowaniem Polski na to co właśnie nadchodzi. Ktoś może oczywiście popukać się w głowę uśmiechając się, że jest to opowiadanie o nieistniejącym.
Jednak nikt nie da wiary w to jakie czekają nas wyzwania aż do momentu, gdy sam znajdzie się w oku cyklonu. Wtedy jednak jest już za późno.
© Witold Gadowski
Lipiec - Sierpień 2018
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
Lipiec - Sierpień 2018
źródło publikacji:
www.gadowskiwitold.pl
Czytelniku! Jeśli uważasz, że to co robi autor jest słuszne, możesz dobrowolnie wesprzeć prawdziwie niezależne dzienikarstwo przy pomocy PayPal wysyłając dowolną sumę na adres witold@gadowskiwitold.pl lub tradycyjnym przelewem bankowym na konto:
Witold Gadowski
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
07 1240 1444 1111 0000 0921 7289
Ilustracja © Z.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz