Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Lekcja Rose Hu

Tłumaczę obecnie dla pewnego wydawnictwa katolickiego książkę pod tytułem „Joy in Suffering” napisaną przez Chinkę Rose Hu. Nie przesądzam pod jakim tytułem książka ta wyjdzie w Polsce, to decyzja wydawnictwa. We Francji był to tytuł „Avec Le Christ dans les prisons de Chine”, bardziej jednoznaczny niż tytuł wydania angielskiego. Pewien mój złośliwy znajomy, zawodowy tłumacz powiedział: „znowu bierzesz się do tłumaczenia z języka , którego zupełnie nie znasz, równie dobrze mogłabyś tłumaczyć z chińskiego”. Za przykładem Rose Hu przyjmuję to stwierdzenie w pokorze.
Rose przyjmowała w pokorze wszystko co ją spotykało.

Książka Rose to najkrócej mówiąc historia prześladowań przez komunistów Kościoła Katolickiego w Chinach a jednocześnie opis drogi duchowej Rose, która z buddystki, a właściwie poganki stała się chrześcijanką. Pozwolę sobie zacytować fragment, który przywołał moje wspomnienia z dzieciństwa.
O ósmej rano rozpoczęła się „krytyczna konferencja”. Przewodniczący klasowy wysokim głosem wykrzyczał: „Oto kontrrewolucjonistka Hu Meiyu, która ukrywała się wśród nas. Niech się stąd wynosi!” W towarzystwie dwóch kolegów klasowych ciągnących mnie i kopiących zostałam brutalnie wypchnięta do przodu. Wielokrotnie spychali moją głowę w dół , ale ja próbowałam za każdym razem ją podnosić. Koledzy zachowywali się jak oszalali . Nie wiedziałam czy obawiali się , że mogę przynieść wstyd naszej klasie czy działali z nienawiści do publicznego wroga. Wszyscy podnosili ręce i starali się aby ich dostrzeżono. Nie mogłam dokładnie zrozumieć co mówili, mogłam słyszeć jednak moich najlepszych przyjaciół mówiących drżącym głosem: „Hu Meiyu, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego”.
Otóż w mojej szkole podstawowej, za czasów stalinowskich nasza wychowawczyni (dójka z PGR awansowana do miasta za zasługi partyjne) zorganizowała samorząd klasowy, którego zadaniem było uczestniczyć w wychowywaniu dzieci metodą Makarenki. Podczas specjalnych sesji każdy po kolei poddawany był ocenie kolegów i musiał dokonać samooceny czyli złożyć samokrytykę. Podstawą przesłuchania najczęściej stawał się donos wrzucony przez kogoś do umieszczonej na drzwiach klasy skrzynki. Podobne seanse nienawiści odbywały się jak Polska długa i szeroka w zakładach pracy i miały potoczną nazwę „rozrabiania kolegów”. Ten kto został „rozrobiony” składał potem rytualną samokrytykę i w ten sposób ratował się przed wyrzuceniem z pracy albo wywiezieniem „na białe niedźwiedzie”. Kto tego nie przeżył nigdy tego nie zrozumie, a tych którzy przeżyli jest coraz mniej. Po prostu tak działa biologia.

Przewodniczącą klasową była moja koleżanka z niezamożnej rodziny niezwykle poważnie traktująca swoją rolę ludowego trybuna. Pamiętam jak usiłowała zmusić mnie do złożenia samokrytyki za to że zamiast słuchać lekcji o Miczurinie czytałam coś pod ławką. Nienawidziłam jej szczerze i jej na złość zaczęłam przynosić do szkoły z domu kryminały po angielsku oczywiście udając tylko, że znam ten język i je czytam (chyba mi to zostało). Ten idiotyzm przerwał mój ojciec stanowczo zabraniając mi się wygłupiać. Posiadanie kryminału w obcym języku mogło stać się podstawą oskarżenia rodziców o szpiegostwo, albo popieranie imperialistów, a z tym naprawdę nie było żartów.

Była to trzecia albo czwarta klasa szkoły podstawowej czyli byliśmy wszyscy małymi dziećmi. Z koleżanką miałam potem kontakt w dorosłym życiu i gdy nieśmiało próbowałam wrócić do moich traumatycznych wspomnień okazało się, że niewiele pamięta, a właściwie lekceważy to co wyczyniała. Powiedziała, że gdyby ktoś inny zamiast niej sprawował rolę domorosłego sędziego, byłoby o wiele gorzej.

To typowe, wręcz klasyczne wyjaśnienie stosowane przez wszystkich kapo w niemieckich obozach, partyjnych sekretarzy prześladujących swoich kolegów w fabrykach, literatów wydających – jak mówił popularny żart- dwóch kolegów przed wydaniem pierwszej książki.
Moja koleżanka była wtedy naprawdę dzieckiem i byłabym śmieszna chowając do niej urazę. Czym możemy jednak usprawiedliwić Wałęsę? Chyba tylko tym, że poziomem umysłowym nie różnił się i nie różni od małego dziecka.

A jak tłumaczyć Mazowieckiego, który donosząc na Biskupa Kaczmarka nie był przecież ani dzieckiem ani (miejmy taką nadzieję) idiotą?

Podobnie jak koledzy Rose Hu, w imię kariery gorliwie kamieniujący ją słowami, Wałęsa sprzedawał się za parę złotych, literaci sprzedawali się za przywileje, za mieszkania z puli Cyrankiewicza, za wysokie nakłady książek, których tytułów dziś już nikt nie chce pamiętać. Natomiast za co sprzedawał się Mazowiecki naprawdę nie wiem. Jak twierdzi pewien mój kolega, Mazowiecki nie chciał po prostu zostać mierzwą historii.

Wielkiej odwagi trzeba żeby nie podpisać lojalki mając przyłożony do głowy pistolet. Dlatego podziwiam bohaterów, którzy lojalki nie podpisali, ale nie jestem w stanie potępić tych którzy ją podpisali.

Żeby pogodzić się z rolą mierzwy historii nie trzeba odwagi - trzeba tylko chrześcijańskiej pokory. Znam wiele takich sytuacji.
Oto naukowiec otrzymuje zagraniczne stypendium. Przed wyjazdem instytutowy ubek wręcza mu kalendarzyk, w którym naukowiec ma zapisywać wszystkie prywatne spotkania i relacjonować odbyte rozmowy. Naukowiec wyrzuca kalendarzyk przez okno pociągu. Oczywiście na kolejne stypendium nie jedzie.
Mój brat otrzymuje filmową nagrodę w Wenecji. Nagrodę jedzie odebrać kto inny.
Kolega chce wydać powieść. W wydawnictwie „Czytelnik” zostaje potraktowany jak śmieć przez pewną damę ze stajni Borejszy znaną z kolekcjonowania cennych prezentów, najchętniej antycznych mebli. „Jak pan śmie zawracać mi głowę”- wrzeszczy dama nie pozwalając mu się odezwać. Nawiązuje z nim jednak kontakt pewien inny literat , który obiecuje mu pomoc w wydaniu książki w zamian za donoszenie na kolegów ze studiów. Kolega śmieje mu się w nos. Czy to wymagało odwagi? Nie, tylko pokory. Pogodzenia się ze świadomością, że się nigdy nie wyda żadnej książki niezależnie od jej wartości.
I takiej lekcji udziela nam Rose Hu.


© Izabela Brodacka Falzmann
12 sierpnia 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracje:
fot.1,2 © SSPX Azja / www.sspxasia.com
fot.3 © Clovis Publishing
fot.4 © Angelus Press

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2