Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Dlaczego socjaliści to durnie

Przyznam, że nie mogę już słuchać i oglądać filmu „Nocna zmiana”, ani tego drugiego. Nie mogę też słuchać o tym, jak wielkim i krystalicznie uczciwym człowiekiem był Jan Olszewski i jak to bardziej kochał Polskę niż własną żonę. Źle znoszę tego rodzaju śpiewogrę i myślę, że powinny gdzieś, być może w seminariach duchownych, rozpocząć się jakieś zajęcia z przekonującego aranżowania pogrzebów. To bowiem co mamy, szczególnie w kategorii pogrzebów oficjalnych, zalatuje fałszem na kilometr. A nie musi. W przypadku Jana Olszewskiego można było powiedzieć kilka rzeczy prawdziwych, uwypuklić tragizm tej postaci, a zrobiono z tego przedstawienie dla starych bab. Jeśli ktoś się obrazi, bardzo mi przykro, ale tak to oceniam.

Na czym polegał tragizm postaci Jana Olszewskiego i tragizm tych wszystkich ludzi, którzy demonstrowali w czerwcu 1992 pod sejmem, a po trosze także tragizm nas wszystkich? Na tym, że doszło wówczas do weryfikacji fałszywego, wdrukowanego nam w głowy sposobu działania i myślenia z planami gospodarki globalnej i globalnego kredytu.
Oto lokalni socjaliści, a także reprezentanci narodu, poprzerastanego agenturą, uwierzyli, że mają władzę we własnym kraju, a nie zostali powołani do tego, by realizować plan globalny. Władzę tę próbowali zastosować, ale okazało się, że nie można. No i wtedy użyli oni – oni czyli dziś teoretycznie „my” – narzędzia propagandowego, mającego za zadanie ukryć klęskę. Tym narzędziem jest lament połączony z uporczywym podkreślaniem tragizmu losów narodu, a także własnej uczciwości. To jest mechanizm, który działa zawsze i zawsze strąca nas gdzieś do przedpiekla, ale my go stosujemy maniakalnie, bo wydaje się nam, że to ładne i uwodzicielskie. Nie, to jest brzydkie i demaskujące nieszczerość, a nie ładne i uwodzicielskie. Musimy mieć tego świadomość. Pieprzenie o tym, że ktoś bardziej kochał Polskę niż żonę, a także o tym, że chciał patrzeć ludziom w oczy, nie jest narzędziem skutecznego gromadzenia poparcia. Jest narzędziem chwilowej ekscytacji, które dziś nie nadaje się nawet na pogrzeb, bo o nim zaraz wszyscy zapomną.

Tragizm Jana Olszewskiego, a i nas wszystkich także, a przynajmniej tych co chodzą po ulicach i demonstrują, polega na tym, że rzeczywistość rozjeżdża się nam na poziomie podstawowego opisu. A kiedy to już nastąpi wszyscy wołają z płaczem – ale przynajmniej byliśmy uczciwi i możemy spojrzeć ludziom w oczy. Obawiam się, że jednak nie, że nie możemy spojrzeć ludziom w oczy.

Spróbujmy teraz sporządzić opis rzeczywistości roku 1992, który nie rozsypie się po pierwszym czytaniu. Taki opis podstawowy, na podstawie którego tworzyć można inne.

Naród, w roku 1989 byli to robotnicy, a w roku 1920 ziemianie i inteligencja, został przez socjalistów, czyli agenturę kapitału globalnego, wykorzystany do zmiany stosunków własności w Polsce. Te stosunki zmieniono po to, by obniżyć konkurencyjność lokalnej produkcji. W roku 1920 chodziło o produkcję żywności, a w roku 1989 o produkcję wszystkiego. Żeby naród – czyli najpierw ziemianie i inteligencja, a potem robotnicy i księża – chcieli przy tym współpracować trzeba było im coś wmówić. W roku 1920 było łatwiej, bo zmiana stosunków własności następowała pod silnym ciśnieniem bolszewików i miała być łagodna, w odróżnieniu od tej zmiany bolszewickiej. W roku 1989 straszenie Rosją miało mniej sensu, ale też jest widoczne. Myślę, że Rosja to był tylko straszak, tak w roku 1920, jak i w roku 1989. Myślę, że Rosjanie zatrzymaliby się dokładnie w tym miejscu, które byłoby najwygodniejsze dla bankierów. Podobnie jak my, nie rozumieją oni bowiem swojej roli i wierzą w coś, co nie zasługuje nawet na miano przeterminowanej karty rabatowej do pizzerii.

Oszustwo polegało i polega nadal na tym, że naród wierzy iż politycy i związkowcy trzymają jego stronę, że nie chcą zamykania fabryk, a wcześniej nie chcieli reformy rolnej. To jest złudzenie podstawowe. Politycy, co widać gołym okiem, dobierani są poprzez kooptację. Nie ma w Polsce czegoś takiego jak samoczynna kariera polityczna, nie powstaje żadna samodzielna organizacja, która miałaby wpływ na cokolwiek. Wszystkie są sfingowane i finansowane z niewiadomych źródeł. A skoro tak, nie może być mowy o sojuszu polityków z narodem. Jeszcze gorzej było i jest ze związkowcami. I to jest najcięższe złudzenie ludzi niezrzeszonych, a wierzących w socjalizm. Im się zdaje, że związkowcy, tacy jak Krzaklewski czy Jankowski reprezentowali ich interesy. To jest niemożliwe z istoty, albowiem masy zatrudnia się po to, by zapełnić rynek tanimi produktami. Masy te mają pracować wydajnie w jakiejś dyscyplinie, gwarancją zaś jakości produkcji a także niskich kosztów uzyskania tej produkcji jest istnienie związków, które detonują napięcia tworzące się w załogach wielkich zakładów. Związkowiec to pośrednik pomiędzy brygadzistą-nadzorcą a zleceniodawcą. Los robotnika nie obchodzi go wcale. On jest jedynie narzędziem dyscyplinującym. Ponieważ jednak los produkcji zależy od tego czy robotnik będzie wierzył w gawędę związkowca, wkłada się mnóstwo wysiłku i pracy w budowanie związkowych legend. Jeśli wierzą w nie robotnicy, to jeszcze pół biedy, gorzej jeśli uwierzą w nie politycy. Jan Olszewski, co nie świadczy o nim dobrze, jako o polityku, ale być może świadczy dobrze jako o człowieku, nie rozumiał, że Polska tkwi w pułapce fikcyjnego opisu rzeczywistości. Sądził, że niepodległość wywalczona w roku 1920 stała się faktem po to, by uszczęśliwić naród. Otóż nie, ona się stała faktem po to, by ten naród zubożyć, odjąć mu aspiracje, przede wszystkim aspiracje polityczne i wtłoczyć w ramy produkcji na wielkie rynki. Mam na myśli produkcję przemysłową, a nie rolną, bo ta musiała zostać zdewastowana po to, by Korona i USA mogły gdzieś sprzedawać swoje zboże. Plan był taki – w bolszewii socjalizm z twarzą diabła, co oznacza w praktyce pozyskanie surowców i półproduktów za darmo prawie w wyniku pracy niewolniczej. W Polsce i okolicach socjalizm z twarzą związkowca pół człowieka, pół debila i produkcja prefabrykatów w warunkach znośnych. To się nie powiodło, albowiem ziemianie i księża na to nie pozwolili. Socjaliści zaś stwierdzili, że chwilowo lepiej dogadać się z nimi niż z kapitałem. A być może też kapitał zawiesił chwilowo negocjacje z polskimi socjalistami, a gadał tylko z bolszewią, która miała wszystko tańsze. Na tę rzeczywistość narzucono kostium patriotyczno-narodowy, trochę operetkowy, ale też mający znamiona powagi, bo Gdynia, bo COP, bo Stalowa Wola. Przypomnijmy więc jeszcze raz – robotnik pracujący w wielkich zakładach jest niewolnikiem rynku, bo tam sprzedawane są produkty jego pracy. Całe jego życie zależy od funkcjonowania rynku, ale jakość jego pracy akurat nie. Po to, by tę jakość podnieść, nie płacąc za to ani dolara, wymyślono socjalistyczną propagandę. Ona wmawia robotnikowi, że jego wrogiem jest lokalny kapitalista, a jeśli takowego nie ma, bo socjalizm jak raz zwyciężył, to wrogiem jest kapitalista zagraniczny, który chce robotnikowi zabrać pracę i płacę. To są idiotyzmy, które zawsze używane były do tego, by robotników oszukiwać i one zawsze działały, również w roku 1992. To widać po tych ludziach, którzy demonstrują i wołają, że teraz polski naród powinien się bogacić. Ludzie, nie po to zostaliście zatrudnieni w fabryce żeby się bogacić, ale po to, żeby biednieć. Na straży tego biednienia stali Wałęsa, Krzaklewski i Jankowski, a dziś na jego straży stoi Duda. Jedynym prawdziwym sojusznikiem robotnika jest właściciel fabryki, który wespół z dziedzicem majątku ziemskiego tworzy lokalny rynek, konkurujący z rynkiem globalnym. Ten bowiem w rzeczywistości nie istnieje. Służy polityce mocarstw, które okradają potęgi lokalne z surowców, towarów i siły roboczej po to, by pomnażać własną potęgę. Tak było i tak jest dzisiaj. Rynek lokalny musi być osłaniany przez państwo posiadające doktrynę. Tak powinny wyglądać realia, w których może bogacić się naród. Tych realiów nie ma, albowiem siła mocarstw tworzących fikcję globalizacji jest zbyt wielka, by się im przeciwstawić. To znaczy można, ale ilość pułapek na tej drodze jest zbyt duża. Nikt nie zrozumie, że samodzielność Polski nie zależy od przemysłu, ale od rolnictwa i kontroli sprzedaży na zagraniczne rynki. Przemysł bowiem jest z istoty przywiązany do rynku zagranicznego – produkuje się bowiem zawsze na rynek. Lokalny przemysł w Polsce musiał być zdewastowany, żeby zagraniczne fabryki mogły sprzedawać tu swoje produkty. Teraz jest odbudowywany, bo gdzieś zapadła decyzja, że produkcja w Polsce będzie tańsza i efektywniejsza niż gdzie indziej. Przez to my mamy znów złudzenie, że oto wreszcie nam się poprawia. Rzeczywiście, może się poprawiać, ale tylko do momentu, w którym zapadnie gdzieś decyzja, że ta produkcja może być jeszcze tańsza. Wystarczy zdewastować życie i unieważnić konsumpcję, jak w komunizmie. Ja wiem, że nie dojdzie do tego dziś, ani jutro, ale chcę pokazać jak działa mechanizm tego szwindlu. Ludzie bowiem nadal wierzą, ze marksistowski schemat rozwoju społeczeństw obowiązuje nadal, że była najpierw wspólnota pierwotna, potem feudalizm, następnie kapitalizm, a potem już tylko socjalizm. Komunizm zaś był wypaczeniem socjalizmu, który należy doskonalić. To są, powtórzę, idiotyzmy.

Wróćmy do relacji produkcja-rynek. Wszyscy, którzy stoją pomiędzy robotnikiem a rynkiem służą temu jedynie, by zmniejszyć koszta wytworzenia produktu i zwiększyć złudzenie robotnika co do jego znaczenia i samodzielności. W Polsce jest to szczególnie widoczne, bo wszyscy aspirują do tego, by być kimś w rodzaju szlachty XVII wiecznej lub XIX wiecznej ziemiańskiej inteligencji, a polityka lokalna i mocarstwowa traktuje ich jak chińskich kulisów. Oni jednak tego nie widzą i powtarzają w kółko – ale przynajmniej możemy spojrzeć ludziom w twarz. Nie możecie mili ludkowie, bo wasza twarz nikogo nie interesuje, a wasza postawa jest przyzwoleniem na wszelkie, najbardziej nieprawdopodobne manipulacje, dokonywane na terenie, gdzie żyjecie, poruszacie się i jesteście. Bez zrozumienia realiów gospodarczych nie można mówić ani o patriotyzmie, ani o sukcesie, ani o twarzy, ani o patrzeniu. Czy Jan Olszewski w roku 1992 nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy? Myślę, że on to doskonale rozumiał, ale sądził, że organizacje których był członkiem są na tyle silne, że potrafią zamienić złudzenie w rzeczywistość. To znaczy, że uda się zatrzymać dewastację przemysłu, bo lokalna władza o tym zdecyduje. Nie udało się, bo – powtórzę – przemysł jest połączony z rynkiem na sztywno. Jeśli rynek decyduje o likwidacji produkcji, to się tę produkcję likwiduje i już. I świat przez tysiąclecia wypracował narzędzia takiej likwidacji, o których my nic nie wiemy, albowiem wierzymy w to, że to nasze fabryki, nasze warsztaty i nasza produkcja. To zaś nie jest prawdą, albowiem nie kontrolujemy rynku. Ten zaś możemy kontrolować tylko wtedy kiedy mamy zabezpieczoną, na nasz lokalny rynek, produkcję żywności, a także kontrolujemy porty i budujemy nowe. Nie wcześniej. Do kontroli rynku służą lokalne organizacje pośredników. My jednak nie wierzymy w nie, bo uważamy, że to są jakieś bandy złodziei, co chcą bogacić się naszą krwawicą. Nie to co ci malowniczy związkowcy z brodami i wąsami, patrzący chmurnie w przyszłość. Oni są uczciwi, ładnie przemawiają na wiecach i zawsze gotowi są ująć się za zwykłym człowiekiem. I za żadne skarby nie uwierzymy, że jest inaczej, że to związkowcy właśnie reprezentują tu krwiopijców kapitalistów, a czasem też ci politycy, którzy opowiadają ze współczuciem o losie Polski i jej obywateli.

Teraz ważne pytanie – czy przekopanie Mierzei Wiślanej i udrożnienie portu w Elblągu będzie początkiem prawdziwej niezależności Polski. Moim zdaniem nie, bo port, tak jak w XVI wieku zostanie wydzierżawiony Anglikom na zasadzie monopolu. Nikt bowiem w Polskiej polityce nie rozumie co to jest niezależność. A ona składa się z trzech rozbudowywanych ciągle komponentów – rynku rolnego pod kontrolą lokalnych producentów, portów pod kontrolą lokalnych pośredników i doktryny, która zawiera silnie wyeksponowany pierwiastek sacrum. Nikt tego nie pojmuje, bo wszyscy chcą patrzeć ludziom prosto w oczy jak chodzą po ulicy. Zupełnie jak w filmie o Asteriksie – patrz mi prosto w oczy, jesteś teraz dzikiem… Politycy, także ci najbardziej patriotycznie nastawieni myślą, że niezależność, to oddanie rynków w dzierżawę i rozdawanie pieniędzy z tej dzierżawy ludziom rynki te obsługującym. To jest nieprawda, choć może dawać złudzenie spokoju, a nawet sukcesu. Tylko do momentu jednak, w którym ktoś nie położy na stole lepszej oferty lub do gry nie włączy się ktoś nowy, kto zdewastuje cały układ innymi propozycjami i zmieni globalne i lokalne priorytety, poprzez, na przykład, nową całkiem doktrynę.

Chyba wyzdrowiałem, ale na wszelki wypadek dziś jeszcze poleżę. Jutro jadę do Józka gadać o spółce Srebrna. Zapraszam na portal www.prawygornyrog.pl

Przypominam też, że do 1 marca trwa promocja Baśni socjalistycznej. Obydwie książki kosztują teraz 60 zł, ale tylko do 1 marca


© Gabriel Maciejewski
17 lutego 2019
źródło publikacji:
www.Coryllus.pl





Ilustracja © domena publiczna / Archiwum ITP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2