Maduro, CIA i Ezop
Jaka szkoda, że socjalistycznego eksperymentu, jakiemu po II wojnie światowej poddany został nasz nieszczęśliwy kraj, nie przeprowadzono najpierw na myszach, czy szczurach, tylko na Rosjanach i obywatelach sowieckich innych narodowości. Jak oblicza Aleksander Sołżenicyn, eksperyment ten kosztował 100 mln ofiar w skali światowej, a więc 16 razy więcej, niż masakra europejskich Żydów w czasie II wojny światowej, nazywana „holokaustem”. Nie od rzeczy będzie dodać, że w eksperymencie socjalistycznym, o którym mowa, Żydzi mieli swój wielki udział, bardzo częśto – jako organizatorzy masowych morderstw.
Na przykład tzw. „operacją polską” NKWD w latach 30-tych, w następstwie której zamordowano co najmniej 100 tysięcy Polaków, a drugie tyle zmarnowano po więzieniach i łagrach, kierowali dwaj odescy Żydzi: Cesarski i Minajew-Cykanowski – a to przecież zaledwie wierzchołek góry lodowej.
W tej sytuacji prezentowanie przez społeczność żydowską swego wizerunku jako ofiar, jest zaledwie półprawdą, a więc – nieprawdą – bo któż może powiedzieć, że gdyby Adolf Hitler nie miał antyżydowskiego bzika, Żydzi nie kolaborowaliby z Niemcami przy eksterminacji ludzi innych narodowości?
Jak zauważył XVII-wieczny francuski aforysta, Franciszek ks. de La Rocheoucauld, „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”. I rzeczywiście; już po odstąpieniu od komunistycznej ideologii Rosji, w której lider komunistów Ziuganow bezskutecznie próbuje zrobić polityczną konkietę, po wejściu chińskiej partii komunistycznej na drogę wytyczoną przez Deng Siao Pinga, zainfekowana została tą trucizną Wenezuela. Sprawcą tej infekcji był Hugo Chavez, który po rozmaitych perypetiach, w roku 1999 został prezydentem Wenezueli i rozpoczął przebudowywanie tego kraju na socjalistyczną modłę. Zaczął od demagogii, ale potem przeszedł do czynów – żeby rewolucyjna praktyka była zgodna z rewolucyjną teorią. Uderzenie w czynów stal nastąpiło podczas drugiej kadencji Chaveza na stanowisku prezydenta, kiedy to zakolegował się z Fidelem Castro. Wenezuela po preferencyjnych cenach dostarczała Kubie 90 tys. baryłek ropy dziennie, w zamian za co Kuba podesłała do Wenezueli swoich lekarzy i nauczycieli. Wenezuela była bowiem 5 eksporterem ropy naftowej na świecie. Żeby przeforsować socjalistyczne przemiany, Chavez zaczął rządzić „dekretami” i w ten sposób przeprowadził reformę rolną i rozpoczął pełzającą nacjonalizację gospodarki, przede wszystkim – przemysłu naftowego. W 2002 roku doszło do wojskowego zamachu stanu, w następstwie którego Chavez został zdjęty z urzędu i aresztowany, ale wtedy do akcji wyruszyli jego zwolennicy, którzy go uwolnili i ponownie osadzili na urzędzie. Czy w tej akcji maczała ręce CIA i GRU – tego się pewnie nie dowiemy, ale wykluczyć tego nie można, bo przecież i jedna i druga organizacja po to właśnie istnieje. W każdym razie Hugo Chavez twierdził, że pucz zorganizowały Stany Zjednoczone.
W tym miejscu musimy przypomnieć, co na ten temat pisał Lenin. Chodzi o to, kiedy jest „sytuacja rewolucyjna”. Otóż jest ona wtedy, gdy łącznie wystapią trzy czynniki: powody do masowego niezadowolenia, pojawienie się publicznych objawów tego niezadowolenia, a także – wpływowe państwo, które jest zainteresowane w przewrocie. Oczywiście wszystko zależy też od charakteru narodowego. W jednym kraju muszą być rozruchy z ofiarami, podczas gdy np. w Polsce do dokonania przesilenia politycznego wystarczą trzej kelnerzy. Wracając do Chaveza, to popularność jego w coraz większym stopniu opierała się na programach rozdawniczych oraz na wojowaniu ze Stanami Zjednoczonymi, w związku z czym Wenezuela zacieśniała stosunki z Rosją, Chinami, Białorusią, Wietnamem i Libią. Syty sławy i sukcesów zmarł w 2013 roku. Po jego śmierci prezyentem Wenezueli został Mikołaj Maduro, wcześniej – minister spraw zagranicznych. Za jego kadencji sytuacja gospodarcza Wenezueli zaczeła się szybko pogarszać – bo programy rozdawnicze funkcjonują – jak śpiewała Maryla Rodowicz w duecie z Markiem Grechutą – „dopóki są pieniądze”. A jak pieniądze się skończą, to wtedy czar pryska i „ręce za lud walczące lud sam poobcina”. Tymczasem – chociaż prezydent Maduro po raz dwunasty podniósł wynagrodzenia, to niewiele to dało w sytuacji, gdy zabrakło nawet pieniędzy na drukowanie pieniędzy. Mimo to Mikołaj Maduro ponownie wygrał wybory prezydenckie, które Stany Zjednoczone uznały za „sfałszowane” i w związku z tym na Wenezuelę nalozyły sankcje. No a teraz, w związku z sytuacją rewolucyjną, dotychczasowy przywódca opozycji, 35-letni inżynier Jan Guaido, absolwent uniwersytetu Jerzego Waszyngtona w Waszyngtonie, ogłosił się demokratycznym prezydentem. Czy jesta amerykańskim agentem – trudno powiedzieć, ale trudno też gwarantować, że nie jest. W dzisiejszych czasach totalnej inwigilacji trudno być skutecznym politykiem nie będąc niczyim agentem, zwłaszcza w rozmaitych bantustanach. A Wenezuela pod rządami Hugo Chaveza, a zwłaszcza – Mikołaja Maduro – z jednego z bogatszych krajóew Ameryki Południowej, stała się bantustanem, w którym inflacja przekracza 16 tysięcy procent. Wojsko, jak dotąd, opowiada się za prezydentem Maduro, a ponadto cieszy się on poparciem i Rosji i Turcji. Rosja bowiem, podobnie jak i Chiny, ma w Wenezueli swoje interesy, a Turcja – no cóż; skoro prezydent USA Donald Trump zagroził jej, że jeśli nie zaprzestanie prześladowania Kurdów, to Stany Zjednoczone „zniszczą Turcję ekonomicznie”, to w tej sytuacji trudno się spodziewać, że będzie popierała Jana Guaido. Nawiasem mówiąc, groźba skierowana pod adresem Turcji przez prezydenta Trumpa pokazuje, że można „zniszczyć ekonomicznie” kraj mający stabilną i wcale nie słabą gospodarkę. Być może, że pogróżki prezydenta Trumpa są pozbawione podstaw, ale jeśli nawet występuje on z nimi wobec Turcji, to cóż ma w tej sytuacji myśleć bantustan, który właśnie realizuje „własną drogę do socjalizmu”?
Na tym przykładzie możemy wyrobić sobie pogląd na to, z jakim programem politycznym wystąpić w roku wyborczym. Właściwy wybór przypomina sytuację starożytnego greckiego bajarza Ezopa. Kiedy jego pan wybrał się w podróż, każdy z niewolników chwycił jakąś pakę, przy czym oczywiście starali się wybrać możliwie najlżejszą. Tymczasem Ezop wziął najcięższy kosz z żywnością. Pan pochwalił go za gorliwość, zaś koledzy-niewolnicy szydzili z jego głupoty. Ale po kilku postojach kosz z żywnością stawał się coraz lżejszy, podczas gdy ciężar ładunków niesionych przez pozostałych niewolników być ciągle taki sam i w miarę upływu czasu stawał się nieznośny. Czy nie powinno się z tego wyciągnąć wniosków?
Polska ormowcem świata
Afganistan, Irak, Jordania, Liban, Libia, Syria – te, wymienione w porządku alfabetycznym kraje, zostały pogrążone w krwawym chaosie. Przyczyny były różne; walki wewnętrzne – jak w Libanie, rozpanoszenie się cudzoziemskich milicji – jak w Jordanii, wojna domowa – jak w Syrii, wojna – jak w Iraku, czy „jaśminowa rewolucja” - jak w Libii – ale wszystkie one mają wspólny mianownik w postaci bezcennego Izraela. Odkąd na Bliskim Wschodzie pojawił się Izrael, ten region świata przypomina krostę, która powoduje permanentne i rozszerzające się stany zapalne – albo w postaci serii wojen, albo w postaci „operacji pokojowych” i „misji stabilizacyjnych”. 70 lat, jakie upłynęły od proklamowania Izraela, skłania do postawienia pytania, czy przypadkiem nie była to dla świata decyzja fatalna. Może nie byłaby aż tak fatalna, gdyby nie okoliczność, że lobby żydowskie w Stanach Zjednoczonych tak dalece uzależniło od siebie tamtejszych twardzieli, że nie tylko skaczą przed nim z gałęzi na gałąź, ale podporządkowali politykę USA interesom Izraela. Ameryka skonfliktowała się prawie ze wszystkimi krajami arabskimi i islamskimi, które w tej sytuacji zaczęły szukać protekcji w Moskwie. W rezultacie Bliski Wschód na kilkadziesiąt lat stał się terenem wojny między USA i ZSRR, prowadzonej przez pośredników; z jednej strony Izrael, a z drugiej – Egipt i Syria. Dzięki amerykańskiej pomocy finansowej i wojskowej Izrael wychodził z tych konfliktów zwycięsko, chociaż w roku 1973 był to już sukces pyrrusowy. Ale w roku 1975 satelity zarejestrowały na Oceanie Indyjskim błysk atomowej eksplozji – i od tej pory kraje arabskie wykreślają z listy swoich politycznych priorytetów „zniszczenie Izraela”. Oczywiście oficjalnie Izrael broni jądrowej „nie ma” - ale jak dotąd ofiarą tej konspiracji padła pani Helena Thomas, która na konferencji prasowej w Białym Domu zapytała prezydenta Obamę, czy wie, jakie państwo na Bliskim Wschodzie ma broń jądrową. Prezydent Obama już-już miał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język, coś tam wybełkotał, konferencję zakończono, a następnego dnia „prasa międzynarodowa” rzuciła się na Helenę Thomas, pryncypialnie chłoszcząc ją za „antysemityzm”. W rezultacie cofnięto jej akredytację i już w Białym Domu żadnych kłopotliwych pytań stawiać nie mogła. A chodziło o to, że w latach 70-tych Kongres przyjął ustawę, zgodnie z którą USA nie mogą udzielać pomocy państwom łamiącym zakaz rozprzestrzeniania broni jądrowej. Gdyby tedy prezydent Obama przyznał, że wie, które państwo na Bliskim Wschodzie ma broń jądrową, to mógłby zostać oskarżony o spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym – bo rząd USA corocznie przekazuje Izraelowi 4 mld dolarów. Ponieważ Izrael jest jedynym na świecie państwem, które z tej pomocy rozliczać się nie musi, to zaraz pożycza te pieniądze rządowi amerykańskiemu na wysoki procent. Piszą o tym w książce „Lobby izraelskie w USA” dwaj amerykańscy politologowie: John J. Mearsheimer i Stephen M. Walt. Ta sytuacja nie zmienia się bez względu na to, czy Ameryką rządzą republikanie, czy demokraci – bo i jedni i drudzy zostali uzależnieni zarówno finansowo, jak i medialnie od wspomnianego żydowskiego lobby. W rezultacie „ogon wywija psem”, a Waszyngton – jak to pół żartem, ale pół serio powiedział kiedyś Pat Buchanan – jest „terytorium okupowanym przez Izrael”.
Mistyczna podszewka polityki
Bo stosunek Stanów Zjednoczonych do Izraela nie do końca jest podyktowany względami uznawanymi za racjonalne. Jest bowiem w Ameryce odłam protestancki, który już nie może doczekać się ponownego przyjścia Chrystusa na Ziemię, oczywiście po to, by zapanował pokój, by cielę legło obok lwa, a gęś dogadała się z prosięciem. To oczywiście byłoby bardzo ładne, gdyby nie okoliczność, że według teologii tego wyznania, warunkiem sine qua non ponownego pojawienia się Chrystusa i nadejścia upragnionego pokoju, jest uzyskanie politycznego panowania Izraela nad światem. Jest wysoce prawdopodobne, że izraelski wywiad, jak i inne, wpływowe organizacje żydowskie, na wszelkie sposoby taką teologię wspierają i podobno sam prezydent Jerzy Bush młodszy jest gorliwym wyznawcą tej wiary. W ten oto sposób piękne, czyli pragnienie światowego pokoju, łączy się z pożytecznym, to znaczy – z realizowaniem izraelskich, czy w ogóle – żydowskich interesów przez światowe mocarstwo, dysponujące najpotężniejszą na świecie armią.
Bo i w Izraelu też są mistycy, którzy uważają, że sam Stwórca Wszechświata obiecał Żydom, to znaczy – nie tyle może „Żydom”, co ich protoplaście Abrahamowi, że uczyni go „ojcem wielkiego narodu”, który otrzyma siedzibę narodową „od wielkiej rzeki egipskiej”, czyli Nilu, do „rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Potomstwu Abrahama bardzo się ten pomysł podoba i leży u podstaw całkiem współczesnej doktryny „wielkiego Izraela”, w imię której coraz to nowe państwa z Izraelem sąsiadujące, wtrącane są w stan krwawego chaosu – nie bez wydatnej pomocy Stanów Zjednoczonych, ich sojuszników oraz „sojuszników ich sojuszników”.
Wielki Izrael, a sprawa polska
Sojusznikiem Stanów Zjednoczonych jest również Polska, która swój sojuszniczy status sformalizowała w roku 1999, ratyfikując traktat waszyngtoński z 1949 roku, czyli przystępując do NATO. Za ten radosny przywilej, to znaczy – za udostępnienie Stanom Zjednoczonym swego terytorium dla potrzeb amerykańskiej globalnej rozgrywki z Moskalikami, Polska musiała zapłacić łapówkę – oczywiście Żydom – no i zapłaciła, w postaci ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich. Apetyt wzrasta w miarę jedzenia, toteż żydowskie organizacje przemysłu holokaustu zwęszyły nowe możliwości finansowego szlamowania naiwniaków, co przyszło im tym łatwiej, że w roku 2000 niemiecki kanclerz Schroeder oświadczył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”. W tej sytuacji trzeba było nieubłaganym palcem wskazać na winowajcę zastępczego, oskarżyć go o holokaustowanie oraz poddać „pedagogice wstydu”, żeby skruszał i był łatwiejszy do schrupania. Wprawdzie po „resecie” prezydenta Obamy w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, zostaliśmy odstąpieni „strategicznym partnerom” - ale, jak się okazało – tylko czasowo, bo na skutek irytacji spowodowanej porażką dyplomatyczną w Syrii, prezydent Obama zresetował swój poprzedni reset, w następstwie czego Polska znowu przeszła pod amerykańską kuratelę, a na pozycji lidera tubylczej sceny politycznej została umieszczona polityczna ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci „Zjednoczonej Prawicy”, to znaczy – koalicji PiS z Solidarną Polską i Polską Razem – czy jak tam nazywa się kolejna mutacja politycznej inicjatywy pobożnego ministra Jarosława Gowina. W rezultacie poczynaniami tubylczego rządu kieruje z tylnego siedzenia Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, który doskonale wie, skąd wyrastają mu nogi i prędzej by – jak to się mówi w kołach wojskowych – splamił mundur, niż odważył się dochodzić polskiego interesu państwowego u Naszego Najważniejszego Sojusznika. W tej sytuacji Nasz Najważniejszy Sojusznik przestał już zachowywać pozory i nie tylko przyjął ustawę nr 447, na podstawie której zobowiązał się do dopilnowania, żeby Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom do ostatniego centa, ale w ogóle przeszedł na ręczne sterowanie naszym bantustanem, za pośrednictwem pani Żorżety Mosbacher, która sztorcuje tubylczych dygnitarzy nawet w drobiazgach. Tak wynika z korespondencji, która „wyciekła” do mediów, a przecież nie wszystko chyba „wyciekło”, więc strach pomyśleć, co jeszcze pani Żorżeta kazała, albo każe nam zrobić. W podzięce za tę gotowość będziemy musieli zapłacić bezcennemu Izraelowi ponad 300 mld dolarów – bo na tyle właśnie Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego oszacowała te roszczenia w liście do Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie w styczniu 2018 roku. Takie pieniądze każdemu się przydadzą – a więc i bezcennemu i Wielkiemu Izraelowi, który najwyraźniej kombinuje następne ruchy na szachownicy Środkowego Wschodu.
Polska awansuje na mocarstwo światowe
W związku z tymi kombinacjami („taka, panie kombinacja” - jak mawiał poeta Antoni Lange) sekretarz Stanu USA, pan Mike Pompeo wpadł na pomysł, by zorganizować konferencję, na której ustalono by plan „walki o pokój” na najbliższy okres, w „małym żydowskim miasteczku na niemieckim pograniczu”, czyli w Warszawie. Nie jest do końca jasne, czy ten pomysł w ogóle był konsultowany z tubylczymi dygnitarzami, bo pan Pompeo ogłosił ten pomysł najpierw bodajże w Egipcie, a dopiero potem konwalidowano tę gafę przy pomocy jednoczesnego oświadczenia amerykańskiego i polskiego. Precedens zresztą jest, bo jeszcze za czasów, gdy na czele tubylczego rządu stała pani premierzyca Ewa Kopacz, izraelski Kneset wyznaczył sobie u nas rendez-vous, chyba nawet nie powiadamiając o tym tubylczego rządu, nie mówiąc już o poproszeniu o zgodę. Pani Ewa usiłowała stworzyć wrażenie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku – ale uwierzyć w to było jeszcze trudniej, niż w opowieści o przekopywaniu ziemi w Smoleńsku „na metr głęboko”. Precedens zatem jest – ale już rządowa telewizja otrąbiła tę konferencję jako wielki sukces, który pokazuje, że nasz bantustan jednym susem wskakuje do pierwszego szeregu najważniejszych tuzów polityki światowej. Słowem – że awansowaliśmy do rangi już nawet nie europejskiego, ale światowego mocarstwa. Oczywiście wszystko to być może – co jeszcze przed wojną przewidział Julian Tuwim pisząc, że „Gardłuje jeden z drugim za Polską mocarstwową, a tobie za imperium kąt w szynku, bujna głowo. Tobie naftowa lampa Indiami w butelkach płonie, nędzę ojczystą przetapiasz w stare zamorskie kolonie.” - więc wypada tylko rozszyfrować, co to za „jeden z drugim”. Otóż wygląda na to, że „jeden z drugim”, co to „gardłuje”, to pan minister Krzysztof Szczerski z Kancelarii Prezydenta, który w ten sposób, przed zbliżającymi się w przyszłym roku wyborami tubylczego prezydenta, najwyraźniej próbuje pokazać Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, że wszystkie rozkazy wykona lepiej, niż nawet Jarosław Kaczyński, w podskokach i żadne polecenia pani Żorżety nie będą nigdzie „wyciekały”. Kto wie, może to i słuszna taktyka – bo jakże inaczej pan Andrzej Duda może zostać prezydentem na drugą kadencję, skoro Nasza Złota Pani daje do zrozumienia, że upodobała sobie w Donaldu Tusku? Zresztą pan prezydent dał już dowody, że on „wszystko verstehen” i podczas rozmowy z prezydentem Trumpem nawet się nie zająknął na temat ustawy 447, bo „strona amerykańska tego nie zaproponowała”. Teraz na szczęście, chociaż chyba z opóźnieniem, strona amerykańska „zaproponowała” (bo przecież nie „kazała”, nieprawdaż?) Polsce zorganizować w Warszawie konferencję, na której starsi i mądrzejsi będą się namawiali, co zrobić ze złowrogim Iranem, podczas gdy nasi dygnitarze będą stali na świecy, niczym stare kiejkuty przed tajnymi więzieniami CIA.
Co na to traktat waszyngtoński?
Warto przypomnieć, że nasze partnerskie stosunki z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem wynikają z traktatu waszyntońskiego. W artykule 6 ustala on obszar działania NATO, stanowiąc m.in. że „W rozumieniu artykułu 5 uznaje się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej Stron obejmuje zbrojną napaść: na terytorium jednej ze Stron w Europie lub Ameryce Północnej, na algierskie departamenty Francji, na terytorium Turcji lub na wyspy znajdujące się pod jurysdykcją którejkolwiek ze Stron na Oceanie Atlantyckim na północ od Zwrotnika Raka.” Tymczasem bezcenny Izrael nie leży „w Europie” nawet gdyby jakoś ją rozciągnąć, a tym bardziej „w Europie” nie leży złowrogi Iran. No i warto by wyjaśnić, czy złowrogi Iran został na tę konferencję zaproszony – bo przecież precedens jest, choćby w postaci konferencji monachijskiej w 1938 roku, kiedy to Czechosłowacji nawet nie zaproszono, chociaż to właśnie w jej sprawie rządy Rzeszy Niemieckiej, Wielkiej Brytanii i Francji się namawiały. Pytanie jest o tyle istotne, że w art. 1 traktatu waszyngtońskiego, jego sygnatariusze powołują się na Kartę Narodów Zjednoczonych, a tymczasem art. 2 ust. 1 tej Karty stanowi, że „Organizacja (Narodów Zjednoczonych – SM) opiera się na zasadzie suwerennej równości wszystkich członków.” Czy tedy namawianie się w Warszawie nad obezwładnieniem, czy może nawet rozbiorem złowrogiego Iranu, który – podobnie jak bezcenny Izrael, Polska i Stany Zjednoczone – jest członkiem ONZ, ale bez jego udziału w tej konferencji, jest aby na pewno dowodem respektowania zasady „suwerennej równości”? Dobrze byłoby, gdyby pan minister Krzysztof Szczerski przypomniał sobie konferencję w Jałcie w 1945 roku – bo przecież historia się powtarza i jeśli nawet teraz by się powtórzyła w stosunku do Iranu, to któż może nam obiecać, że kiedyś nie powtórzy się w stosunku do Polski, zwłaszcza gdy jakiś inny prezydent USA, albo nawet i ten sam, co podpisał ustawę 447, dokona kolejnego „resetu” w stosunkach z Rosją, czy kimkolwiek innym?
Możemy dmuchać, ale nie za darmo
W nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Towarzysz Szmaciak” jest fragment, jak to Szmaciakowi udało się dotrzeć do „sanktuarium ciała” Stefy, którą szmaciakowy kolega, niejaki Rurka, wystawiał na ulicę. I właśnie w momencie, kiedy Szmaciak wdzierał się do wspomnianego sanktuarium, nagle pojawił się Rurka, który lodowatym tonem oświadczył: „Dmuchaj ją, ale nie za darmo!” Tymczasem nic nie wiadomo, by Umiłowani Przywódcy naszego bantustanu wynegocjowali jakieś wynagrodzenie, za zaoferowanie „chaty”, w której bezcenny Izrael wraz z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, będą „dmuchali” złowrogi Iran. Gdyby chociaż Nasz Najważniejszy Sojusznik uchylił ustawę 447, zaś bezcenny Izrael publicznie wyrzekł się wszelkich roszczeń wobec Polski – to za taką cenę moglibyśmy się trochę połajdaczyć w ramach wojny o pokój – ale nic o tym nie słychać. No więc – za darmo?
/ www.Michalkiewicz.pl
Ilustracja
UAKTUALNIENIE: 2019-01-30-00:03 / J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz