Ja jestem szczerze zdziwiony tym, że nikt tego nie dostrzega koncentrując się na tak zwanym „przesłaniu”. Tam nie ma żadnego przesłania. Tam są problemy 16 letnich onanistów oraz formaty wprost z amerykańskiego rynku pop. Zanim jednak przejdę do „przesłania” jeszcze słów kilka o języku i formatach. Nie wiem jak wy, ale ja już od dawna nie mogę słuchać o fascynacjach związanych z pop kulturą. Nie wierzę w nie po prostu i jak ktoś mówi, że kocha Bonda, to uważam, że chce się jakoś wpasować w nastrój towarzyski, a nie wie jak, albo coś ukryć. To są bardzo zgrane formaty dawnych domówek i nastroje z redakcyjnych palarni, celebrowane w latach 90-tych. Jeśli więc zakonnik mówi, że kocha filmy o bohaterach pop kultury i kokietuje w ten sposób publiczność ujawniając swoje rzekome deficyty, żeby być bliżej niej, to ja wiem, że on żadnych deficytów nie ma. On jest wręcz modelowym przykładem człowieka bez deficytów, który jest tak pewny siebie, jak valser kiedy zdobywał to swoje mistrzostwo świata w karate nietradycyjnym. Jeśli ojciec Szustak mówi, że Jezus jest jednym z bohaterów pop kultury i to jest fajne, to ja z pozycji zatwardziałego grzesznika, odpowiedzieć mogę tylko jedno – Jezus nie jest bohaterem pop kultury, nie był i nigdy nie będzie. Jest za to elementem, który różne organizacje próbują z różnym powodzeniem w pop kulturę wprasować. I to się dokonuje poprzez mnożenie sekt protestanckich, a także poprzez mnożenie wariantów kultu w Kościele Powszechnym. Jedni mają charyzmatyków, inni mają tradycjonalistów i gra gitara…Nie gra. Zapewniam Was, że nie gra i jeśli będziemy nadal podążać w tym kierunku, nie zagra. Jak widzicie jestem poważny, jak mało kiedy, ale zaraz zejdziemy z tego wysokiego C i będzie trochę śmieszniej. Na razie musi być poważnie. Takie spozycjonowanie sprawy – charyzmatycy vs tradycjonaliści, całkowicie blokuje jakąkolwiek komunikację. Kościół bowiem, zwykli księża i zakonnicy, którzy nie odprawiają mszy tradycyjnej i nie mają kanału na YT mogą sobie jedynie wybrać pomiędzy jedną a drugą opcją, a jeśli tego nie zrobią, będą postrzegani jako cholerni nudziarze. To jest ważna konstatacja, albowiem chodzi o zawłaszczanie języka ewangelizacji. Kościół zaś, o czym zawsze musimy pamiętać, to wolność. Posunąłem kiedyś Toyahowi taki mem, hasło na bloga – wszystkie czyny z wyjątkiem czynów przepisanych rytuałem są pułapkami. I to była pułapka, z której ja wtedy nie zdawałem sobie sprawy. To zdanie bowiem to fragment Ajurwedy, to kawałek świata, w którym nie ma wolności. Toyah najpierw umieścił to na blogu, a potem zdjął, bo się chyba zorientował. Jeśli więc z jednej strony mamy parcie ku formule – czynów pułapek, a z drugiej ku formule pop kultury i Jezusa, który jest cool, to cała moc Kościoła powinna iść w tym kierunku, by wypracować nowy, a może nie nowy, ale akceptowany przez większość i stosowny (zwróćcie uwagę, że nie napisałem „ciekawy”) język komunikacji z wiernymi. Bo te języki, o których tu napisałem, nie są dane Ojcze Stanisławie, one są narzucone. Z faktu, że są narzucone dość delikatnie nie wynika nic dobrego. Funkcja ojca Adama Szustaka polega także na tym, że on ma blokować powstanie takiej komunikacji. Inna sprawa czy on sobie z tego zdaje sprawę. Myślę, że nie. Ojciec Adam Szustak występuje na tle pewnej aranżacji, którą widzowie uważają za naturalne środowisko tego zakonnika. Proszę Państwa, to jest scenografia. Ta kuchnia za nim kosztuje najmarniej 20 tysięcy. Półki z książkami zaś ustawione pośrodku mają podkreślać to, o czym napisałem wyżej – mamy do czynienia z głęboką psychologią, ale taką wiecie, trochę kuchenną, miłą i sympatyczną, dla ludzi. Taki jest przekaz podprogowy. Zwróćcie zresztą uwagę na te wszystkie kuchenne aranżacje, występujące w pogadankach dominikanów. No więc jeszcze raz – Ewangelia nie jest psychologią. To jest relacja o funkcjonowaniu człowieka i bytów wyższych na ziemi, pomiędzy innymi ludźmi i innymi bytami wyższymi. Nie jest to zapis stanów umysłu tego czy innego charyzmatyka. Poza tym książki te, to zwyczajne lokowanie produktu. Zacząłem się zastanawiać skąd ja znam format, którym w tym nagraniu bawił się ojciec Szustak, ten wiecie o tym, że Waterman, czy jak się ten stwór nazywał, został królem oceanu, bo okoliczności postawiły go wobec takiego wyzwania. I wyobraźcie sobie, że przypomniałem sobie skąd. To są schematy, które znajdujemy w książkach o amerykańskich żołnierzach walczących w odległych krajach, tak dokładnie nie wiadomo o co. Możecie mi nie wierzyć, ale sami sprawdźcie. Jeśli nie ma innych motywacji, pozostaje obowiązek i okoliczności, które poddane odpowiedniej obróbce psychologicznej, a także umocowane wśród prostej wymowy faktów – jak strzelają, to ty też strzelaj – stają się główną i jedyną motywacją działania. I teraz, uzbrojony w takie narzędzie ojciec Adam Szustak wychodzi do kompletnie pogubionych i niczego nie rozumiejących ludzi. Dlaczego oni tacy są? Bo nie potrafią komunikować się ze światem i ze sobą nawzajem. Szkoła nie uczy ich komunikacji, Kościół posługuje się formatami narzuconymi i nie ma właściwie języka, którym ci ludzie mogliby mówić. Są jednak uczucia. I te stają się językiem. No i zaczyna się dramat prawdziwy, bo na brzegu szalejącego oceanu burz hormonalnych staje ojciec Szustak ze swoimi tajemnymi prawdami, z tym notatnikiem agitatora, wydrukowanym pewnie pierwszy raz jeszcze przez interwencją generała Pershinga na Kubie (ach ta Kuba) i mówi – Jezus jest szefem bandy bohaterów pop kultury…Wszyscy zaś, którzy odczuwają jakieś ciepłe uczucia dla ojca Adama Szustaka mówią – co się czepiasz człowieka, on daje ludziom szansę. Moim zdaniem nie daje. On im odbiera szansę.
Kiedyś valser napisał tu bardzo ciekawy, z mojego punktu widzenia tekst, o tym jak grał, dziecięciem będąc, w piłkę z jakimś nastoletnim terrorystą, który dewastował motywacje jego i jego brata. Nie zdewastował jak wiemy, a nasz kolega Piotrek zakończył swój tekst zdaniem – nigdy nie zagrałem z jednej drużynie z Andrzejem, za co jestem mu wdzięczny. To jest właściwa motywacja, bo ona stymuluje wszystkie receptory w mózgu, nogach, rękach i włosach nawet. Ojciec Adam Szustak zaś zajmuje się formatowaniem rynku treści. O tym świadczą jego nieszczere wyznania dotyczące fascynacji filmowych, o tym świadczy półka z książkami i kuchnia za najmarniej 20 kawałków.
Nie wiem czy zauważyliście, ale pewnie nie, że ów fantastyczny sposób ewangelizacji zagościł w Polsce od niedawna stosunkowo, ma może 10, może 15 lat, góra dwadzieścia. Kiedy byłem młodzieńcem i mieszkałem w akademiku, wraz z podobnymi sobie świrami, między innymi z Julkiem, wszyscy byliśmy wdzięcznymi bardzo obiektami ewangelizacji. Chlaliśmy na umór, wyrażaliśmy się brzydko i nękaliśmy nasze koleżanki niestosownymi propozycjami dotyczącymi szeroko rozumianej konsumpcji, używając przy tym słów wcale niepięknych. I wyobraźcie sobie, że żaden ksiądz nie próbował nas ewangelizować. Przeciwnie, to my pomagaliśmy księdzu Henrykowi Zielińskiemu w roznoszeniu świętych obrazków po akademiku i jeszcze angażowaliśmy do tej misji pół dzikich Arabów. Ktoś jednak do nas przychodził z misją. Nigdy nie zgadniecie kto. Misjonarze protestanccy. W dodatku nie tacy zwykli, były to różne koleżanki, o nierzadko wyzywającej bardzo urodzie, które opowiadały nam o Panu Jezusie i o tym jaki on jest świetny. I uśmiechały się przy tym na poły uwodzicielsko, na poły lekceważąco, były bowiem całkiem świadome tego, że jeśli ich posłuchamy czeka nas nie lekka bynajmniej kariera w korporacji, w której wszelkie istotne hierarchie są niejawne. Oen same zaś są tylko przynętą dla frajerów. Całe szczęście wybraliśmy wódkę i papierosy i nie daliśmy się zwieść tej pokusie. Jeśli ktoś nie rozumie, dlaczego była to szczęśliwa okoliczność, spróbuję mu wytłumaczyć. To znaczy opowiem jak zostałem królem oceanu. Dokładnie tak jak to relacjonuje ojciec Szustak. Zawsze chciałem być pisarzem, mówiłem o tym nie raz. Chodziłem więc w różne miejsca, w których – jak mniemałem – są ludzie zainteresowani wykorzystaniem mojego potencjału. Zupełnie jak te Waterman czy jak on się tam nazywał, co chodził do jaskini potwora po różne charyzmaty i zaklęcia. Wszyscy mnie lekceważyli i uważali za śmiecia. Przychodziłem znikąd, nie miałem żadnego poparcia, a jedyne co potrafiłem robić to pracować więcej niż inni. To było całkowicie nieatrakcyjne i w oczach ludzi, którzy mnie oceniali po prostu słabe. Czasem ktoś chciał mi złożyć propozycję wstąpienia do jakiejś struktury, ale widząc ilu przykrych nawyków jestem niewolnikiem i jak lekceważąco podchodzę do hierarchii, nawet nie próbował otwierać ust. Zostałem więc sam i sam zacząłem wymyślać zaklęcia i charyzmaty, a także tworzyć język komunikacji, którym się tu wszyscy dziś posługujemy. Szło mi dość łatwo, bo pewne rzeczy przychodzą mi z niezwykłą łatwością, a inne znów całkiem nie. Tak to już jest. I tak właśnie znalazłem się w tym miejscu, w którym dziś jestem. I wiecie co jest najlepsze? Żeby zlikwidować ten obszar, na którym się znajdujemy nie wystarczy wjechać na moje auto ciężarówką pełną żwiru. Nie wystarczy, bo zostanie po mnie puste miejsce, a natura rzeczy jest taka, o czym ojciec Szustak z całą pewnością nie wie, że jeśli ktoś inny będzie próbował stanąć w takim szczególnym pustym miejscu, będzie wyglądał jak goły w pokrzywach, albo gorzej, jak – pardon – ch…j na weselu. Jeśli zaś idzie o ojca Szustaka, to można go wymienić w dowolnym momencie na dowolnie wybraną osobę, która powtarzać będzie te same treści z inna intonacją. Taka właśnie jest natura narzuconych sposobów komunikacji. Powiecie, że grzeszę pychą? Nawet nie mrugnę jeśli to usłyszę. Dobrze wiecie, że nie, że nie grzeszę…to nie jest pycha.
Przypominam, że książka Adama Szelągowskiego jest już na stronie https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/z-dziejow-wspolzawodnictwa-anglii-i-niemiec-rosji-i-polski/
© Gabriel Maciejewski
10 stycznia 2019
źródło publikacji: „Język ewangelizacji czyli jak zostałem królem oceanu”
www.Coryllus.pl
10 stycznia 2019
źródło publikacji: „Język ewangelizacji czyli jak zostałem królem oceanu”
www.Coryllus.pl
Ilustracja © Jakub Szymczak / za: www.gosc.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz