Co przyniesie rok 2019 w polskiej polityce? To będzie najważniejszy rok w dziejach III RP i najważniejsze wybory od czasu tych z czerwca 1989 r. Rok 30. rocznicy powstania III RP może być zarazem ostatnim, w jakim zachowa ona jeszcze swoją dotychczasową postać. To oczywiście truizm, ale bez tego przypomnienia trudno formułować prognozy na najbliższe miesiące. Czekają nas bowiem rozstrzygnięcia dalece wykraczające poza to, kto będzie sprawował władzę.
W 2019 r. może zostać przypieczętowany los państwa w znanej od dekad formule - ustroju, porządku aksjologicznego, przynależności do zachodniego kręgu cywilizacyjnego. Jeśli antyliberalna doktryna i praktyka PiS zostaną potwierdzone kolejnym wyborczym sukcesem, dostaną społeczną akceptację. Po tym, co rządzący dotąd zrobili z systemem państwa, zmiany realizowane po 2015 r. w znacznej mierze staną się już nieodwracalne. To będzie inna Polska.
Nadchodzi więc czas decydujących rozstrzygnięć. I to już teraz. Zaraz po zakończeniu przerwy świątecznej i noworocznej polska polityka gwałtownie przyspieszy. Głównie po stronie opozycyjnej.
Szeroki opozycyjny blok wyborczy przestał być tylko ogólnie rozważaną słuszną ideą, nadchodzi czas formułowania konkretu. Jeśli idea ma się zmaterializować już w wyborach do Parlamentu Europejskiego (26 maja), to najpóźniej do lutego należałoby ustalić jej zasady. No i wskazać szyld, gdyż Koalicja Obywatelska po ostatnim kryzysie w Nowoczesnej faktycznie się rozpadła.
Taka jest lekcja wyborów samorządowych oraz wszystkich sondaży z ostatnich miesięcy. Rozdrobniona opozycja nie ma szans pokonać PiS. Nawet jeśli łącznie zdobędzie więcej głosów, ordynacja d’Hondta i tak zapewni rządzącym zwycięską premię. Korzystniejszy, choć nadal niepewny, jest wariant ze wspólnymi listami PO, Nowoczesnej i PSL z jednej strony oraz blokiem lewicowym (SLD, Partia Razem, Zieloni) z drugiej. Oba opozycyjne bloki łącznie zdobywają wówczas porównywalną liczbę mandatów co PiS i Kukiz’15. Lecz dopiero szeroka opozycyjna lista z udziałem PO, Nowoczesnej, PSL i SLD cieszyłaby się w wyborach statusem faworyta.
Elity przywódcze każdego z tych ugrupowań mają już świadomość nieodzowności porozumienia. Różni ich jednak to, jak forsownie do niego zmierzać. Spieszyć się na wybory europejskie, czy też uznać je za kolejną okazję do przetasowania talii i poczekać z jednoczeniem się do jesieni? I przede wszystkim - w jakiej formule i na jakich warunkach. W grę wchodzi szeroka, partnerska, wieloczłonowa koalicja bądź lustrzane odbicie Zjednoczonej Prawicy, czyli układ silna Platforma oraz słabe przystawki. Spodziewany efekt niby ten sam: konsolidacja oddanych na opozycję głosów w ramach jednego podmiotu. Ale w istocie to dwie różne koncepcje polityczne.
A więc jak się jednoczyć? Platforma powie: z głową. Z jednej strony będzie zapraszać wszystkich chętnych do budowania wspólnego frontu, z drugiej ostrzegać, że „pośpiech jest złym doradcą”, a „diabeł tkwi w szczegółach”. Grzegorz Schetyna nie może przecież wykluczyć, że bliskość wyborów sama w sobie dodatkowo zradykalizuje nastroje polityczne, wzmacniając trend polaryzacyjny. PO może więc jeszcze zyskiwać w sondażach kosztem pozostałych ugrupowań opozycyjnych. Jeśli zostaną naprawdę przyparte do muru, ich faktyczny udział w przyszłej koalicji będzie symboliczny. Kto wie, może wtedy wystarczy Platformie wyłuskać kilka-kilkanaście najbardziej atrakcyjnych nazwisk i poprzestać na pozorowanym otwarciu?
Z pewnością też Platforma powoła się na doświadczenia z przeszłości. Bo do tej pory wszystkie zwycięskie koalicje wyborcze przypominały wielki magnes przyciągający opiłki. Jak Sojusz Lewicy Demokratycznej w 1993 r. (wtedy było to wyborcze porozumienie SdRP oraz małych lewicowych partii, związków zawodowych i organizacji społecznych), jak Akcja Wyborcza Solidarność cztery lata później (prawicowa partyjna drobnica wokół dyktującego warunki związkowego jądra), wreszcie jak Zjednoczona Prawica w 2015 r. Za to układy partnerskie bez dominującego podmiotu nigdy się nie sprawdzały. Ani po lewej stronie (Lewica i Demokraci, Polska Plus), ani po prawej (Konwent św. Katarzyny).
Do rozmów ze Schetyną przystąpi jednak zmotywowany i działający wspólnie tercet liderów PSL, SLD i Nowoczesnej. Takie porozumienie wyłoniło się jeszcze przed świętami. To bezpośredni skutek inspirowanego przez Platformę rozpadu klubu N. Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty i Katarzyna Lubnauer będą odtąd odwiedzać szefa PO wspólnie, aby naciskać na jak najszybsze rozpoczęcie poważnych rozmów, ewentualnie grozić uformowaniem alternatywnego bloku wyborczego.
Od nich z kolei usłyszymy, że wyborów nigdy jeszcze nie wygrały ugrupowania zużyte wizerunkowo, wyjałowione z idei i pomysłów, będące ucieleśnieniem „mniejszego zła”. Zawsze niezbędna jest choćby szczypta czegoś nowego i świeżego, powiew nadziei na lepszą przyszłość, obietnica nowego otwarcia. Platforma jest formacją zbyt zużytą, aby sprawdzić się w roli lokomotywy, do której dołączane będą kolejne wagoniki. Zjednoczona opozycja powinna być zupełnie nowym projektem, autentyczną syntezą różnych ideowych porządków i wrażliwości, próbą twórczej integracji.
Operacja „jednoczenie opozycji” bez wątpienia stanie się tematem numer jeden pierwszych miesięcy nowego roku. Od tego, w jakim klimacie będzie przebiegać, zależą finalne efekty. Dla wyborcy istotny jest komunikat, że partie potrafią kierować się dobrem wspólnym i powściągać partykularyzmy. Jeśli więc będą dominować kłótnie o miejsca na listach, medialne donosy i wzajemne podkupywanie sobie ludzi, nie uda się osiągnąć pozytywnego mobilizacyjnego efektu. Tymczasem, co pokazały już wybory samorządowe, szanse opozycji na wyborczy sukces rosną wraz z frekwencją.
PiS też ma problem ze spójnością. Niedawno ogłoszony pod kątem eurowyborów Ruch Prawdziwa Europa (zwany „partią Rydzyka”) to kolejny przejaw narastającego rozgardiaszu na zapleczu „dobrej zmiany”. I choć przedsięwzięcie formalnie podjęte przez europosła Mirosława Piotrowskiego w sondażach nie zaiskrzyło, niewielka to pociecha dla Jarosława Kaczyńskiego.
Bo RPE nie powstała po to, aby zabierać PiS głosy. To raczej próba dodatkowego rozhuśtania pokładu „dobrej zmiany” celem uzyskania lepszych pozycji negocjacyjnych.
W roku wyborczym PiS oczywiście zrobi to, co zawsze. Zwinie skrzydła, schowa radykałów, wygładzi język i przechyli się ku centrum. Będzie jeszcze więcej przypominania o dotychczasowych sukcesach, trochę nowych obietnic (nadal niewysoki deficyt budżetowy daje takie możliwości), więcej starań o poprawne relacje z Unią Europejską. Ten kurs został oficjalnie zaordynowany w końcówce starego roku. Ale sprawa nie jest taka prosta, gdyż do realizacji celów Kaczyński będzie potrzebował nowych wykonawców. Co z kolei oznacza konieczność odsunięcia dotychczasowych. Teraz będzie trudniej powtórzyć manewr z 2015 r., chodzi bowiem o przesunięcia w strukturze realnej władzy, o odebrane stanowiska i apanaże.
Oczywiście wysokopłatne mandaty do PE pomogą uśmierzyć część bólu. Eksponowane miejsce otrzyma pewnie Beata Szydło - wciąż popularna w etosowym pisowskim elektoracie, reszcie wyborców głównie jednak kojarząca się z pyskówkami na forum europejskim oraz wypłacaniem pod stołem sowitych nagród.
Bez słowa skargi przyjmie też pewnie brukselską synekurę Jacek Kurski, jeśli prezes uzna, że toporna propaganda TVP nie pasuje do języka nowego etapu. Ale co z upchniętym w kąt Macierewiczem? A przede wszystkim, co Kaczyński zamierza uczynić ze Zbigniewem Ziobrą?
O napięciach na tej linii było głośno i będzie jeszcze głośniej. Minister sprawiedliwości jest dziś obciążeniem dla PiS. Uosabia rewolucyjną brutalność „dobrej zmiany”. Kojarzy się z zamordyzmem, nadużyciami władzy, samowolą prokuratorów, niszczeniem instytucji demokratycznych, „polexitem”, ciasnym konserwatyzmem z kościelnej kruchty. Czyli wszystkim tym, co w roku wyborczym należy wyciszyć. Na dobrą sprawę najbardziej zainteresowana w utrzymywaniu Ziobry na szczytach władzy powinna dziś być opozycja.
Ale ziobrystów nie da się tak po prostu odsunąć. Miejsce na liście do PE dla ich lidera nie wystarczy. Są zbyt okopani w wielkich państwowych spółkach. Zdobywają kolejne medialne przyczółki. Jeśli spółka Fratria Grzegorza Biereckiego i braci Karnowskich naprawdę przejmie Radio Zet, to przecież w głównej mierze z łaski „ziobrystów”. Ich nominat - czyli Michał Krupiński - stoi na czele banku Pekao, który ma finansować tę inwestycję. Może to więc być kolejna polisa ministra sprawiedliwości na polityczne przetrwanie.
A jeśli Kaczyński pójdzie na szybkie wybory? To byłoby jak przecięcie węzła gordyjskiego. Ma na to czas do 27 stycznia. Tego dnia Sejm musi uchwalić budżet (na razie jest po drugim czytaniu). Jeśli tego nie uczyni, prezydent Duda uzyska możliwość rozwiązania parlamentu.
O takim scenariuszu mówi się w pisowskich kuluarach od kilku tygodni. Choć być może to tylko narzędzie testowania wewnętrznych nastrojów bądź dyscyplinowania szeregów. Równie dobrze może jednak chodzić o przygotowywanie elektoratu. Skrócenie kadencji zawsze jest bowiem operacją ryzykowną. Dodatkowo Kaczyńskiemu kojarzyć się może z traumami z przeszłości. W końcu w 2007 r. zdecydował się na przedwczesne wybory, po czym z kretesem je przegrał i musiał oddać władzę. Za to półtora roku wcześniej w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach przestraszył się podobnego ryzyka, decydując się na formułę rządu mniejszościowego.
Może więc Kaczyński uznać, że tym razem warto spróbować. W takim razie nowe wybory parlamentarne musiałyby odbyć się do końca kwietnia. Dla PiS to korzystne rozwiązanie, gdyż trudne do uzasadnienia przed prawicowym elektoratem eurowybory nie miałyby już istotnej rangi. Udałoby się przy okazji spacyfikować w zarodku radiomaryjną konkurencję oraz powstrzymać eskalację konfliktu wewnętrznego. Krótszy czas do wyborów to również mniejsze ryzyko wypłynięcia kolejnych afer. Także jednocząca się opozycja - dziś jeszcze pozostająca na etapie wzajemnych dąsów - miałaby poważny problem.
Ale oprócz korzyści jest i ryzyko. Zdeklarowani wyborcy „dobrej zmiany” pewnie jak zawsze przyjmą prezesowski ruch po bandzie ze zrozumieniem. Ale co z pozostałymi? To niecodzienna sytuacja, gdy partia dysponująca sejmową większością odrzuca własny budżet. Poza tym należałoby układać się z prezydentem, aby zechciał skorzystać ze swych konstytucyjnych uprawnień. Dla Kaczyńskiego może to być psychologicznie trudne.
Robert Biedroń także potrzebuje czasu. Szybkie wybory parlamentarne przy zmienionej sekwencji (najpierw krajowe, potem europejskie) mogłyby przekreślić jego plany. Na razie jednak w kalendarzu Biedronia kluczowa jest niedziela 3 lutego. Tego dnia na warszawskim Torwarze wreszcie odsłoni szyld swej nowej partii oraz ogłosi jej program. Być może u boku lidera pojawią się wtedy nowe twarze, które będą ciągnąć listy w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Mówi się o zasłużonych działaczach społecznych i znanych ekspertach. Typowe międzypartyjne transfery ponoć lidera nie interesują.
Dla Biedronia eurowybory są jednocześnie szansą na mocne wejście oraz drogowskazem na dalszą drogę. Nie potrzebuje do nich rozbudowanych struktur i setek kandydatów. W majowych wyborach w 13 okręgach wyborczych będzie do wzięcia maksymalnie 51 mandatów. Wystarczy więc w miarę spójna drużyna i kilka mocnych „jedynek” na listach. Elektorat też specyficzny: do PE głosują przede wszystkim wyborcy najbardziej wyrobieni, o sprecyzowanych ideowych preferencjach, doceniający wagę spraw europejskich.
Jeśli więc uda się Biedroniowi uzyskać w tych wyborach dobry (czytaj: dwucyfrowy) wynik, zapewne zdecyduje się na samotny start do parlamentu. To jednak większe wyzwanie polityczne i organizacyjne, trudniej też będzie oprzeć się logice polaryzacji oraz presji środowisk opiniotwórczych na jednoczenie się opozycji przed decydującym starciem z PiS. Istotna też będzie struktura poparcia dla nowej partii. Z dotychczasowych sondaży wynika, że Biedroń przyciąga 5-6 proc. głosów dotychczasowej Koalicji Obywatelskiej, przy śladowej mobilizacji wyborców dotąd niegłosujących. I jeżeli tak już pozostanie, zapewne wcześniej czy później będzie zmuszony zasiąść do stołu rokowań ze Schetyną, Czarzastym, Kosiniakiem-Kamyszem i Lubnauer.
Niewiele za to dobrego czeka w tym roku młodą społeczną lewicę. Po fatalnych wyborach samorządowych Partia Razem - nie bez ujmy na honorze - przeprosiła się z SLD. Tyle że dla Sojuszu budowa lewicowego bloku to ostateczność, której poważnie nie kalkuluje. Z kolei na szerokich opozycyjnych listach antyliberalna lewica nie ma czego szukać. Również Biedroń nie wydaje się zainteresowany tym środowiskiem. Stroni zresztą od wyraźnych lewicowych identyfikacji, wiele pewnie będzie w jego programie elementów liberalnych, z dominacją sfery obyczajowej i kulturowej. Dla Partii Razem nie ma więc dobrych scenariuszy na 2019 r. Nawet utrzymanie subwencji budżetowych (dla partii powyżej 3 proc. w wyborach do Sejmu) wydaje się zadaniem ponad siły.
Co się stanie 3 maja? To może być jeden z najważniejszych dni w roku, prawdziwe wejście smoka. A konkretnie - Donalda Tuska. Choć w tej sprawie jest najwięcej niewiadomych. Musimy zadowolić się enigmatycznymi słowami szefa Rady Europejskiej z listopadowego wystąpienia na Igrzyskach Wolności w Łodzi. Mówił wtedy o „nieformalnym komitecie, który zorganizuje wielkie, publiczne, na miarę historyczną wydarzenie 3 maja”. Została też przytoczona słynna maksyma Jacka Kuronia „nie palcie komitetów, zakładajcie własne”.
Raczej na pewno nie chodziło więc Tuskowi o historyczną celebrację nieokrągłej zresztą rocznicy. Do tego lepiej nadaje się dzień 4 czerwca (30. rocznica wyborów kontraktowych) bądź 12 września (powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego). To zdecydowanie zapowiedź inicjatywy politycznej. Nieformalnej, gdyż formalnie Tusk nadal będzie jeszcze ograniczony swym europejskim stanowiskiem. Tyle że stopniowo już wtedy wygasającym. Symbolicznie wszystko wydaje się zatem pasować: konstytucja na sztandarze, apogeum kampanii europejskiej, patronat najważniejszego polityka opozycji.
Autorytet Tuska stawia go ponad wszystkimi krajowymi liderami. Dziś brakuje mu jednak praktycznych narzędzi. I być może po to jest „komitet 3 maja”. Nie wyborczy, lecz obywatelski. Powołany celem narzucenia reguł współpracy formacjom opozycyjnym. Aby dodać czysto partyjnej konfiguracji opartej na smętnych parytetach głębszego wymiaru. Nie będzie zapowiadanej niegdyś osobnej „listy Tuska” na eurowybory. Teraz bardziej prawdopodobny wydaje się zestaw wskazanych przez niego kandydatów kategorii prime na listach do Sejmu. W charakterze przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego, poza jurysdykcją Schetyny i pozostałych partyjnych liderów, uprzywilejowanych wspólnym zdjęciem z szefem Rady Europejskiej.
Dziś to tylko spekulacje. Na tyle jednak uzasadnione, że wywołują sporo lęku w otoczeniu Schetyny. Pozycja Tuska jest na opozycji wyjątkowa, czemu zresztą sprzyja uporczywe nękanie go przez PiS. Jeśli przed jesiennymi wyborami w jakiś sposób wejdzie do gry, trudno będzie komukolwiek oprzeć się jego woli.
A po wyborach? Prognozowanie wyników nie ma dziś sensu. Zwłaszcza że istotnych zmiennych jest bardzo dużo, a na wiele z nich nie mamy wpływu. Świat znajduje się na beczce prochu. Nie można wykluczyć załamania gospodarczego, konfliktu zbrojnego, klęsk żywiołowych. Każde istotne zawirowanie pewnie przełoży się na nastroje w polskiej polityce. Polska kiedyś imitowała Zachód, teraz sama dostarcza wzorców nadal rosnącym wrogom liberalnej demokracji w świecie zachodnim. Przerwanie „dobrej zmiany” byłoby więc istotnym sygnałem dla całej Europy, że ta fala może się cofnąć.
Ale do tego potrzeba znacznie więcej niż skonsolidowania sił i wygrania wyborów. Po ewentualnym zwycięstwie opozycji zgubne dla niej byłoby spoczęcie na laurach i zadowalanie się pozorami. Konieczna będzie ciężka praca nad przywróceniem demokratycznego ładu. Co z kolei wymaga odrzucenia ustanowionych przez PiS po 2015 r. narzędzi sprawowania władzy. A to dla pragmatycznie zorientowanych polityków, choćby byli deklaratywnie przywiązani do wartości demokratycznych, może być problemem. Tym większe znaczenie odpowiedzialnego przywództwa oraz obywatelskiej kontroli. Bez względu na to, która strona ogłosi w październiku sukces.
© Rafał Kalukin
1 stycznia 2019
pierwotnie opublikowano w:
www.Polityka.pl
pierwotnie opublikowano w:
www.Polityka.pl
Powyższy tekst został przedrukowany za blogiem jakiegoś „wybitnego” POpaprańca:
http://pis-da.blogspot.de/2019/01/decydujace-starcie.html
dlatego Redakcja ITP² nie może zagwarantować jego rzetelności lub zgodności z oryginałem.
Ilustracja © brak informacji / www.polityka.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz