Żywot człowieka upadłego
Tadeusz Boy-Żeleński pisał, że do Polski docierają, a właściwie nie tyle „docierają”, co zostają w naszym kraju przekształcane jak nie w farsę, to w sielankę, nawet największe dramaty. Taka na przykład rewolucja francuska w Polsce przekształciła się we fraszki pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego i Uniwersał Połaniecki Naczelnika Kościuszki – a demoniczość pojawiła się dopiero za sprawą Austriaków w osobie Jakuba Szeli. Toteż i teraz, gdy Francją, a właściwie nie tyle „Francją”, co ulubieńcem Pani Wychowawczyni, podsuniętym Francuzom przez tamtejszą razwiedkę na prezydenta, zachwiały demonstracje „żółtych kamizelek”, do których, po buńczucznych deklaracjach Emmanuela Macrona, że zdławi protest „wszelkimi środkami”, przyłączyły się również, stojące dotychczas z boku centrale związkowe – w naszym nieszczęśliwym kraju zastrajkowali pracownicy niezawisłych sądów, a w sukurs przyszła im tylko mizerna, 300-osobowa demonstracja najbardziej obowiązkowych nosicieli „konstytutek” pod kierownictwem wicemarszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Nawiasem mówiąc, wiele poszlak wskazuje, że za francuskimi rozruchami kryje się zatajona ręka amerykańskiej CIA, która w urządzaniu takich igrzysk ma spore doświadczenie, więc bez trudu rzuciła iskrę na francuskie prochy. Przypomnę, że wybuch nastąpił niemal jednocześnie z deklaracją prezydenta Macrona, że europejskie siły zbrojne mają bronić Europy m.in. przed... Stanami Zjednoczonymi. Na takie dictum prezydent Trump przypomniał, że to nie Stany Zjednoczone, ani Rosja, ani Chiny zajęły Paryż, tylko Niemcy - i Francuzi już zaczynali uczyć się niemieckiego. Kto wie, czym by się to wszystko skończyło – ciągnął amerykański prezydent – gdyby nie Stany Zjednoczone? Jużci prawda – ale to właśnie jest jedna z przyczyn niechęci, jaką Francuzi odczuwają wobec Ameryki. Dwukrotnie bowiem widziała ona Francję w sytuacji bez majtek, a ambitna kobieta – bo Francja ma duszę kobiety – czegoś takiego nie puszcza płazem, ani nie wybacza. W odróżnieniu od kobiet mniej ambitnych, nie przypomina sobie o tym dopiero po 50 latach, tylko przez 50 i więcej lat odczuwa głuchą niechęć. Toteż na wypowiedź prezydenta Trumpa premier Francji zaapelował do niego, by nie wtrącał się w wewnętrzne sprawy Francji. Ano – wtrącać się w sprawy wewnętrzne, to można w Polsce i Francja do spółki z Niemcami robi to codziennie – podczas gdy Francja, to co innego. Rzecz w tym, że państwa dzielą się na dwie kategorie: państwa poważne i pozostałe. Francja, podobnie jak Niemcy, jest państwem poważnym, toteż wtrącania się w swoje sprawy wewnętrzne nie toleruje, w odróżnieniu od władz naszego bantustanu, które potulnie przełykają nawet wtrącanie się Ukrainy. No ale skoro Nasz Najważniejszy Sojusznik dał taki rozkaz, to mówi się: trudno. „Kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” - pisał Voltaire. Nic zatem dziwnego, że w tej sytuacji w Strasburgu miał miejsce zamach polegający na tym, że jegomość notowany przez służby niemieckie i francuskie, jak gdyby nigdy nic zaopatrzył się w broń maszynową i otworzył z niej ogień do wszystkiego, co się rusza. Teraz policja go szuka, bo wpadł jak kamień w wodę, ale pod tym pretekstem na ulice Paryża i innych miejscowości wyszło wojsko – no a w obecności wojska to nawet najwięksi entuzjaści protestów zaczynają czuć się nieswojo. Czy zatem strasburski zamach był efektem spontanu i odlotu, niczym Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy „Jurka Owsiaka”, czy też przeprowadzony został w ramach „wszelkich środków” - tego pewnie nigdy się nie dowiemy, ale co nam szkodzi brać pod uwagę wszystkie możliwości?
Tymczasem u nas protest pracowników niezawisłych sądów nie wywołuje żadnego rezonansu, bo niezawiśli sędziowie stwarzają wrażenie, jakby ten fragment walki o praworządność nie interesował ich nawet w takim stopniu, jak w fazie masowego zakładania „konstytutek”, w jakiej na pogrzebie prezydenta Busha pokazał się były prezydent naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. W związku z odkryciem w amerykańskim Instytucie Hoovera korespondencji, jaką z Lechem Wałęsą i Adamem Michnikiem prowadził generał Czesław Kiszczak, na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że stare kiejkuty projektują zaopatrzenie osób zaufanych już na wiosnę przyszłego roku w odświętne koszulki, tak zwane „konfidentki”. Oczywiście nie ma w tym ani słowa prawdy, bo czy ktokolwiek słyszał, by stare kiejkuty coś swoim podopiecznym kupowały? Jakiż by to był interes?
Nie są to zresztą jedyne fałszywe pogłoski, jakie się ostatnio pojawiły. Inna głosi, że Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński wyznaczył pana Mateusza Morawieckiego na Delfina, czyli następcę tronu. Coś może być na rzeczy, bo zaraz po tym pan premier Morawiecki złożył w Sejmie wniosek o wotum zaufania dla rządu – formalnie, żeby poprawić pozycję negocjacyjną Polski w Unii Europejskiej – ale wiadomo, że pozycja ta nie zależy wcale od tego, czy rząd cieszy się zaufaniem polskiej opinii publicznej, tylko czy cieszy się zaufaniem Naszej Złotej Pani. Pan premier Morawiecki otrzymał był od Naczelnika Państwa zadanie „ocieplenia” stosunków z Unia Europejską – a to zadanie można wykonać tylko w jeden sposób – że będziemy we wszystkim słuchać Naszej Złotej Pani, która wyrozumiale i wielkodusznie pozwala ekipie „dobrej zmiany” ukrywać to posłuszeństwo za parawanem tromtadrackiej retoryki. Kiedy jednak przychodzi co do czego, na przykład – gdy Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu „zawiesi” uchwaloną przez tubylczy Sejm i podpisaną przez prezydenta naszego bantustanu ustawę o Sądzie Najwyższym, to sędziowie przeniesieni już w stan spoczynku, nie czekając na decyzję tubylczych konstytucyjnych władz, jak gdyby nigdy nic, powrócili do „orzekania” i nawet odmówili zwrotu odpraw, jakie z tytułu przejścia w stan spoczynku zainkasowali – a pani Małgorzata Gersdorf wyzbyła się wątpliwości, czy jest, czy nie jest I Prezesem SN. Sejm, na wniosek rządu, ex post znowelizował ustawę o Sądzie Najwyższym, ściśle według wskazówek europejskiego Trybunału i w ten sposób nadał tej sędziowskiej samowolce pozory legalności.
Najwyraźniej premier Mateusz Morawiecki wie, iż nawet mimo poparcia Jarosława Kaczyńskiego jego pozycja jest słabsza od przecież nie najsilniejszej pozycji prezydenta Macrona. Toteż kiedy rolnicy zaczęli blokować autostrady, pan premier pośpieszył z zapewnieniem, że żadna podwyżka cen prądu nie nastąpi – chociaż jeszcze poprzedniego dnia pan minister Tchórzewski roztaczał przed zdumioną publicznością obraz niezwykle efektownego planu: ceny prądu będą podwyższone, ale nikt nie odczuje skutków tej podwyżki, bo wszystkim zostaną wypłacone stosowne rekompensaty. Po co zatem podwyżka? Głupie pytanie; po to, by stworzyć nowe, wesołe miejsca pracy w nowej biurokratycznej strukturze pod nazwą Komisja Nadzoru Rynku Energii – czy jakoś tak.
To jest nasza odpowiedź na szczyt klimatyczny w Katowicach, na którym pojawiły się komplikacje, które – zdaniem I Sekretarza ONZ – mogą doprowadzić Ludzkość do katastrofy. Konkretnie chodzi o to, by namówić państwa głupie i słabe do wyrzeczenia się eksploatacji dostępnych u nich nośników energii, a w zamian za to – do kupowania innych nośników, które będą im sprzedawały państwa mądre i silne. Wszystko – ma się rozumieć – w interesie środowiska, które już ledwo zipie do tego stopnia, że pan red. Szymon Hołownia, w przerwach między rekolekcjami, które prowadzi w co bardziej postępowych parafiach ujawnił, że już tylko 20 lat dzieli nas od ostatecznej katastrofy.
Odliczanie przed ostateczną katastrofą
Jak wiadomo, jestem na utrzymaniu Czytelników, którzy nie tylko czytają, co tam napiszę, albo słuchają, co tam powiem, ale nawet mnie wspierają, żebym mógł nadal to robić. Są jednak też Czytelnicy, którzy wprawdzie mnie czytają, a być może i słuchają, ale w całkiem innym celu. Nie mówię nawet o funkcjonariuszach reżymu, którzy – podobnie jak za pierwszej komuny – również i za obecnej, komuny z ludzką twarzą, prowadzą tak zwany „biały wywiad”, to znaczy – analizują ogólnie dostępne materiały, by zorientować się, czy ktoś nie bisurmani się w sposób niedozwolony i w razie czego meldują komu trzeba, żeby z delikwentem zrobił porządek – tylko z Czytelnikami, którzy zachowują się niczym ciotka Jana Zbigniewa Słojewskiego, który za pierwszej komuny pisywał felietony w tygodniku „Kultura” pod pseudonimem „Hamilton”. „W warszawskiej urzędówce Kulturze komunistyczny parobek Hamilton…” – mówiła o nim Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. Jak napisał Tadeusz Boy-Żeleński – „Dawniej ludzie mniej mieli kultury, lecz byli szczersi” i stąd takie bezceremonialne określenia. W okresie stalinowskiej surowości, było jeszcze bardziej pryncypialnie. W książce Jacka Bocheńskiego „Zgodnie z prawem”, którą po ukończeniu drugiej klasy szkoły podstawowej otrzymałem w nagrodę za „postępy w nauce i piękne czytanie”, było opowiadanie, jak to w pewnej wsi zakładano spółdzielnię produkcyjną, czyli tzw. „kołchoz”, przy którym szczególnie uwijał się ideowy traktorzysta Żuk i postępowy rolnik nazwiskiem Jabłoński. Ten Jabłoński lubił śpiewać i kiedy na przykład wiózł na kołchozowe pole furmankę obornika, to na całe gardło śpiewał piosenkę o „trumanowskim pachołku z krzyżem”, to znaczy – o ówczesnym papieżu Piusie XII. Nie znam tej piosenki, ale musiała być ciekawa i pełna pasji, jak nie przymierzając epitet, jakim w Bełżycach jeden z moich kolegów obdarzył innego, akurat syna stolarza robiącego m.in. trumny. W jakiejś sprzeczce, nie mogąc znaleźć lepszych argumentów, krzyknął na niego „Truman! W trumnie umarł!” Ale bo też pamiętał, że prezydent Truman był przez ówczesnych mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu, nazywany „mordercą koreańskich dzieci”, więc nazwanie kogoś „Trumanem” było wyrazem surowej dezaprobaty, rodzajem obelgi.
Otóż ten Hamilton, który w swoich felietonach stylizował się na przestarego starca i na przykład opisywał swój udział w bitwie, bodajże pod Verdun, gdzie – jak się później przekonałem – nigdy nie był nawet na wycieczce – wspomniał pewnego razu o swojej ciotce, która miała osobliwe natręctwo. Nie mogła wziąć na kolana kota, żeby zaraz nie szukać na nim pcheł. I niektórzy moi Czytelnicy sprawiają wrażenie, jakby cierpieli na tę samą przypadłość. To, co piszę, uważają za głupie, obrzydliwe, wstrętne – ale nie mogą powstrzymać się, żeby tego nie czytać, ani przed tym, żeby natychmiast dawać swoim niechętnym uczuciom wyraz. Nie muszą tego robić, bo przecież – w odróżnieniu od nauki o holokauście, która w Ameryce jest już obowiązkowa, a tylko patrzeć, jak niedługo stanie się obowiązkowa i u nas – nie ma przymusu czytania moich publikacji, ani słuchania tego, co mówię do kamery. I chociaż ci moi Czytelnicy nie mają takiego obowiązku, ani też nic z tego, co piszę, im się nie podoba – mimo to wszystko regularnie czytają i komentują. Oczywiście jestem im wdzięczny, bo w środowisku dziennikarskim mówi się: „dobrze, czy źle – byle z nazwiskiem”, chociaż z drugiej strony nie mogę się nadziwić, dlaczego właściwie to robią. Uprzejmie bowiem zakładam, że nie są w tym celu wynajęci, na przykład przez rząd „dobrej zmiany”, ani przez zdominowaną przez folksdojczów nieprzejednaną opozycję, nie mówiąc już o bezpieczniakach – ale w takim razie nie mam innego wyjścia, jak uznać, że mamy oto do czynienia z sytuacją o której Rosjanie powiadają, że „każdyj durak po swojemu s uma schodit”, co się wykłada, że każdy wariuje na swój sposób.
Otóż jeden z takich moich Czytelników 8 grudnia br. ogłosił mój upadek, między innymi z tego powodu, że żadna z moich przepowiedni nie sprawdza się „nawet w 1 procencie”. Ja oczywiście nie mam żadnych zdolności profetycznych, jak na przykład pan Zagłoba („mości panowie, proroctwa mnie wspierają!”), ale wydaje mi się, że coś udało mi się jednak przewidzieć. Na przykład – od co najmniej 20 lat zwracam uwagę na żydowskie roszczenia majątkowe i oto na naszych oczach właśnie finalizuje się 30-letni plan obrabowania Polski, w którym Nasz Najważniejszy Sojusznik przyjął na siebie rolę nie tylko stojącego na tzw. „świecy”, ale również – że w razie czego dopilnuje, byśmy oddali Żydom wszystko, czego tylko zażądają – podczas gdy nasi Umiłowani Przywódcy, zarówno z „dobrej zmiany”, jak i obozu zdrady i zaprzaństwa nie ośmielają się pisnąć nawet słówka protestu – chociaż jest to największe zagrożenie, jakie zawisło nad narodem polski od 1939 roku. Albo od samego początku zwracałem uwagę, że interes Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sposób jaskrawy rozmija się z interesem społecznym. W interesie społecznym bowiem leży jak najszybsze wyeliminowanie korupcji z życia publicznego, podczas gdy w interesie CBA leży jak najdłuższa „walka z korupcją” – bo przecież zostało ono przez Naczelnika Państwa pomyślane nie dla wyelimiowania korupcji, tylko dla „walki” z nią – podobnie jak katastrofa smoleńska została wykorzystana do „dążenia” do prawdy. No a teraz okazało się, że korupcja rozkwita właśnie w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym; prokuratura uważa, że funkcjonariusze ściagają haracze, niszczą akta – i tak dalej. Co jeszcze robią – o tym się dowiemy, albo nie – bo, jak od lat głoszę – fundamentem III RP pozostaje zasada „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – bez względu na to, czy rządzi zmiana dobra, czy niedobra. Oczywiście nie wymaga to żadnych zdolności profetycznych, tylko pamiętania między innymi o biblijnej zasadzie: „Nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”, albo o retorycznym pytaniu starożytnych Rzymian – „kto upilnuje strażników?” Ale jak jest rozkaz, żeby ogłosić mój upadek, no to nie ma rady – trzeba ogłosić nawet do spółki z „Gazetą Wyborczą”.
Nawiasem mówiąc, od lat też twierdzę, że literatura wyprzedza u nas i to znacznie, tak zwane życie. I oto uzyskałem kolejny dowód. Jeden z moich Czytelników, komentując list otwarty, jaki w gazetach ogłosił niedawno mój syn, zauważył, że to bardzo źle świadczy o mnie. Dokładnie taką samą sytuację opisał Jarosław Haszek w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. W pewnym czeskim mieście zamordowano jakiegoś jegomościa, a ta zbrodnia odbiła się szerokim echem w tak zwanej opinii publicznej. Zamordowany pozostawił syna, który odtąd miał złamane życie, bo kiedy tylko ktoś go rozpoznał, to zaraz mówił: „A, to syn tego zamordowanego. To musi być niezły gagatek!” Mechanizm, jak widzimy, jest dokładnie taki sam, a szczególnej pikanterii dodaje okoliczność, że tę opinię kolportuje gorliwy wyznawca Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który też ma rodzinę, wprawdzie dalszą, niemniej jednak.
© Stanisław Michalkiewicz
14-16 grudnia 2018
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
14-16 grudnia 2018
www.MagnaPolonia.org / www.Michalkiewicz.pl
☞ WSPOMÓŻ AUTORA
Ilustracja © brak informacji / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz