Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Drodzy nieobecni

Wiele lat temu wybrałam się do Desy współczesnej z moją koleżanką, która robiła przepiękne figurki z wypalanej modeliny. Były to jakieś bajkowe smoki, wyglądające jak Yinglong smok deszczu z epoki Ming, oraz jednorożce i inne mitologiczne zwierzęta. W tej Desie wielokrotnie widziałyśmy smutne krasnoludki na których widok każde wrażliwe dziecko powinno się rozpłakać albo zwymiotować. Koleżanka pochodziła z małej wioski na Podhalu i chciała w ten sposób dorobić do swego głodowego stypendium. Studiowała chemię i nie miała ambicji artystycznych. Kierowniczka Desy odmówiła nie oglądając nawet przyniesionych figurek. Kiedy nalegałyśmy żeby przynajmniej je obejrzała wrzasnęła naprawdę wściekła: „Czy ty się dziecko nazywasz Zuzanna Lipińska?”. Jak się okazało krasnoludki na wystawie były dziełem Zuzanny Lipińskiej i miała ona monopol na sprzedawanie figurek w Desie.
Nic do Zuzanny nie mam, widziałam ją może dwa razy w życiu i to z daleka. Jej ojcem był znany rysownik Eryk Lipiński a matką Anna Gosławska- Lipińska popisująca się Ha Ga, autorka dość śmiesznych karykatur. Nie wiem na jakiej zasadzie zmonopolizowali oni za czasów PRL rynek karykatury, oczywiście byli członkami PZPR ale to chyba nie wystarczało. Dotarło wówczas do mnie, że tort jest już podzielony. Monopol na zarabianie na sztuce czy na marginesie sztuki jest dziedziczny i wszelkie rojenia o rynku sztuki są naiwną utopią. Nie jest ważne co się komu podoba i na czym może sprzedawca ewentualnie zarobić, ważne jest who is who. (Mój znajomy, niepokorny dziennikarz dopisuje na końcu w tym anglojęzycznym zwrocie jedną polską literkę, niestety korektorki są czujne).

Uświadomiłam sobie, że w literaturze PRL, podobnie jak w malarstwie czy rzeźbie praktycznie przetrwali tylko kolaboranci z systemem. Kolaborantką była Dąbrowska, która chodziła na wyżerkę do ambasady sowieckiej a potem w swoich pamiętnikach obsmarowywała spotkanych tam ludzi, kolaborantem był Iwaszkiewicz, kolaborantką była nawet wielka dama literatury Nałkowska. O Putramencie, Czeszce czy Szczypiorskim , który donosił na własnego ojca, a potem był przedmiotem donosów swego syna nie warto nawet wspominać. Po 1989 roku w dziedzinie literatury polskiej mamy już zupełną pustkę. Trudno poważnie traktować literackie wyrobnice produkujące seryjne powieści dla kucharek ( Olga Tokarczuk, Małgorzata Kalicińska) czy skandalistki usiłujące epatować czytelnika wulgaryzmami ( Dorota Masłowska - „Wojna polsko ruska pod flagą biało czerwoną”, „Paw królowej” ) czy anatomią i fizjologią ( Manuela Gretkowska - „Trans”, „Agent” ). To nie tylko kiepskie lecz niekończenie nudne powieści. Kilka z nich próbowałam przeczytać. Przysługuje im zbiorczy tytuł: „Opowieści z wojskowej latryny”. Nawet tak zwani młodzi i obiecujący (wiecznie młodzi i wiecznie obiecujący) zajmują się najchętniej narkomanami dilerami oraz artystycznym półświatkiem skupiającym się wokół kokainy (Jakub Żulczyk – „Ślepnąc od świateł”). Margines społeczny, a właściwie skrajny margines staje się centrum. Nikt nie podejmuje autentycznych problemów współczesności, nikt nie próbuje uporać się z komunistyczną przeszłością własną czy współobywateli. Problemy współczesności sprowadzone zostają do liczby orgazmów czy łechtaczek (Gretkowska) lub romansów nad rozlewiskiem (Kalicińska). Zdarzają się jeszcze wspomnienia z życia bananowych dzieci, ale czym takim mogą zainteresować się tylko miłośnicy najbardziej opiniotwórczego portalu czyli Pudelka. Mam na myśli bogatą twórczość autobiograficzną Moniki Jaruzelskiej – wydaną w 2013 roku książkę „Towarzyszka panienka”, a następnie jej kontynuacje „Rodzina” oraz „ Oddech” i „ Zmiana”. W tym nurcie mieści się „Dom na Rozdrożu” innej towarzyszki, jaśnie panienki Ewy Bieńkowskiej, lecz ze względu na jej ogromne dokonania w eseistyce filozoficznej nie będę jej wypominać słabości jaką jest potrzeba lukrowania własnych korzeni.

Na tym ponurym tle jak gwiazdy błyszczą powieści Bronisława Wildsteina, Witolda Gadowskiego czy Rafała Ziemkiewicza; nie da się jednak ukryć, że szanownych autorów bardziej fascynuje polityka i historia niż literatura piękna.

Zbliżamy się do tezy - nadreprezentacja stalinowskiej grupy interesu w polskiej sztuce, grupy o wyjątkowo wysokiej samoocenie i niewielkich możliwościach twórczych, grupy która swój monopol traktowała i nadal traktuje jako niezbywalne prawo, zaowocowała takim właśnie stanem współczesnej literatury i sztuki jaki opisuję i jaki wszyscy obserwujemy. Brak talentu nie jest oczywiście grzechem tych ludzi. Brak talentu to rzecz ludzka i niezawiniona. Ciężkim grzechem wobec zbiorowości jest jednak traktowanie sztuki jak prywatnego folwarku, jak salonu jednej koterii i bezwzględne wycinanie z konkurencji osób nie należących do tej koterii. Kilkadziesiąt lat temu monopol Zuzanny Lipińskiej uniemożliwił warszawskim dzieciom zachwycanie się bajkowymi smokami produkowanymi przez moją koleżankę, a koleżance być może światową karierę. Monopol takich twórców jak Agnieszka Holland czy Krystyna Janda czyli osób, które jak się wydaje mieszkają nie w Polsce lecz w jakimś ponurym „tym kraju” oznacza nieobecność we współczesnej sztuce polskiej racji stanu, a nawet gorzej - prymat racji zdecydowanie antypolskiej. Histeryczny ton ostatnich wypowiedzi tych dam najłatwiej byłoby zinterpretować prześmiewczo jako kwik ryjów odsuwanych od koryta. Każdy komu zdarzyło się karmić sympatyczne świnki doskonale zna towarzyszący każdemu karmieniu rozpaczliwy dramatyczny kwik. Samo podejrzenie, że koleżanka jest bliżej koryta wystarczy aby taka polska biała zwisłoucha czy złotnicka pstra (rodzime rasy polskie) darła się jak zarzynana, choć swoją porcję za chwilę dostanie. Nie chodzi nam jednak o obyczaje rodzimych ras polskich czy antypolskich, lecz o to, co pozostanie po nich w historii sztuki i literatury. A przede wszystkim o tych drogich nam nieobecnych, którym odebrano szanse pozostawienia czegoś nadzwyczaj cennego.

Tekst drukowany w Warszawskiej Gazecie


© Izabela Brodacka Falzmann
29 grudnia 2018
źródło publikacji: blog autorski
www.naszeblogi.pl





Ilustracja © Jerzy Wróblewski

2 komentarze:

  1. Z którego Kapitana Żbika pochodzi obrazek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież wszystkie informacje są w nazwie obrazka!
      (prawy klik w obrazek -> zachowaj…)
      Anna / ITP²

      Usuń

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2