Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Boże Narodzenie z Herodem. Sromowe wargi funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej”. Drodzy Czytelnicy…

Boże Narodzenie z Herodem

        Polska wchodzi w ostatnie dni przed Bożym Narodzeniem, co zawsze oznacza rodzaj nirwany – stanu, w którym życie polityczne, a nawet wiele innych objawów życia zamiera. W Wigilię sklepy zamykane są wcześniej, ulice powoli pustoszeją, odgłosy miasta cichną, podobnie jak we wsi opisywanej przez Bolesława Prusa – gdzie „słychać tylko wołanie upiora i ujadanie strwożonych psów”. Jednak nic złego się nie dzieje. Kiedy pierwsi sekretarze za pierwszej komuny pragnęli ogrzać się nieco w cieple uczuć narodowych, to mówili, że to samo robią „partyjni i bezpartyjni, wierzący i niewierzący, żywi i u...” - no mniejsza z tym.
Tak i w Wigilię wszyscy – jedni i drudzy, a nawet trzeci (słynne „osoby trzecie”, których nigdy nie ma), siedzą w domach przy wigilijnych stołach, a nawet łamią się opłatkiem. Ruch na ulicach zaczyna się dopiero o godzinie 23, kiedy to obywatele wierzący, ale i niektórzy niewierzący, idą do kościoła na Pasterkę, śpiewają tam kolędy, przypominają sobie dzieciństwo i nawet się wzruszają. Potem wszyscy wracają do domów i pierwszy dzień świąt spędzają we własnych czterech ścianach. Życie towarzyskie zaczyna się drugiego dnia i w niektórych środowiskach nie ustaje aż do Nowego Roku, kiedy to każdy uczestnik życia towarzyskiego zaczyna już odczuwać potrzebę wytchnienia. Potem jeszcze Trzech Króli, których pan Ryszard Petru naliczył aż sześciu, choinki są rozbierane i następuje bolesny powrót do rzeczywistości.

        To znaczy – tak było do tej pory, ale nieubłagany postęp wkracza również do naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju. Na przykład w USA kongresmanom już w ubiegłym roku zakazano składania wyborcom, znaczy się – suwerenom - życzeń według dawnej formuły „Merry Christmas”, tylko według formuły „Happy Holidays”. Kto im ten surowy nakaz wydał i dlaczego przedstawiciele suwerenów z podkulonymi ogonami się mu podporządkowali – tajemnica to wielka i szkoda, że uczeni politologowie nie mają odwagi przystąpić do rozwikłania tej zagadki politycznej demokracji. Pewne światło na tę tajemnicę rzuca okoliczność, że politologowie niczego nie robią za darmo, no a wiadomo, kto w Ameryce ma pieniądze i może wypłacać granty. To oczywiście jest teoria spiskowa, ale to nic, że spiskowa, skoro nie jest sprzeczna wewnętrznie i w dodatku dość prosto objaśnia tajemnicę, która dla uczonych politologów wydaje się niezgłębiona. Ale Polska szybko się dostraja, co prawda nie pod względem dobrobytu, czy postępu technicznego, tylko próbuje przodować w bigoterii laickości. Radna Warszawy z ramienia Koalicji Obywatelskiej, pani Agata Diduszko-Zyglewska, w cywilu kolaborantka „Krytyki Politycznej” - pisma stojącego w pierwszym szeregu komunistycznej falangi w Polsce, no i oczywiście – żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją potomka sowieckich kolaborantów, pana red. Adama Michnika - zaprotestowała przeciwko „religijnym aspektom Wigilii”. Przysłowie wprawdzie powiada, że „psie głosy nie idą w niebiosy”, ale jeśli psiaków będzie więcej, to ich ujadanie może zakłócić nawet spokój Nieba Empirejskiego. W tej sytuacji nie od rzeczy będzie spenetrować tradycję sprzeciwu wobec Bożego Narodzenia. Ma on bardzo starą historię, bo – jak pamiętamy – narodzeniem Jezusa Chrystusa bardzo zaniepokoił się judejski król Herod „i cała Jerozolima z nim”. Najwyraźniej Herod, no i oczywiście „cała Jerozolima”, dochowały się również i u nas licznego potomstwa, ot – choćby w osobie pani Agaty Diduszko-Zyglewskiej - bo przecież ten judejski kacyk znany jest również z urządzenia słynnej rzezi niewiniątek – a tę tradycję podtrzymują – oczywiście już w wersji zaawansowanej technologicznie – postępowi mikrocefale. Podobno w związku z Bożym Narodzeniem traumatycznych przeżyć doznają również sodomici, więc tylko patrzeć, jak niezawisłe sądy będą przyznawały im z tego tytułu wysokie odszkodowania i inne rekompensaty – oczywiście od Kościoła katolickiego, który takie bezeceństwa wszystkim „zleca”, wypełniając w ten sposób dyspozycję słynnego już art. 430 kodeksu cywilnego. W ten sposób „piękne”, czyli Europa wolna od wszelkich śladów znienawidzonego chrześcijaństwa, może zostać połączone z „pożytecznym”, bo – powiedzmy sobie szczerze – któż po traumatycznych przeżyciach nie chciałby przyłożyć sobie na rany złotego plastra?

        Zanim jednak padnie pierwsza salwa, niech świąteczne humory nam dopisują tak, jak Leopoldowi Tyrmandowi, który w okresie Bożego Narodzenia uczestniczył w przyjęciu u pani Gieni na warszawskim Powiślu. Było to w roku 1954, kiedy szalał Plan Sześcioletni – a jednak na świątecznym stole znalazł się i gotowany karp i szyneczka, bigos, wino i wódeczka, a towarzyska rozmowa przerywana była co pewien czas rodzajem refrenu: „ale żyć trzeba” - jakby z tego, że się żyje, trzeba było się tłumaczyć. A jednak ten refren – zauważa Tyrmand – był potrzebny, bo gdyby tego głębokiego półtonu, który więcej wyjaśnia, niż mówi, nie było, to pytanie, skąd pani Gienia z mizernej pensji ma na tego karpia i na tę szynkę, psułoby cały smak biesiady. Na szczęście był, toteż gdy Tyrmand, po zakończeniu przyjęcia, dumny z warszawskiego ludu, wyszedł na zaśnieżoną Tamkę, „z przyjemnością nienawidził komunistów”. Okazuje się, że nie tylko miłość potrafi dostarczyć przeżyć – również duchowych.

        Niech sobie tedy żydokomuna we własnym kółku, jak w krzywym zwierciadle, zadręczy się, a może nawet zatruje jadem waszem, bo wielu normalnym ludziom to również może dostarczyć dodatkowej satysfakcji – a w święta nie powinniśmy odmawiać sobie żadnej przyjemności, jako że już wkrótce nastąpi bolesny powrót do rzeczywistości, w której będziemy musieli skonfrontować się z potomstwem Heroda. Nie ustaje ono w wysiłkach, by „przeszłości ślad” w postaci nie tylko chrześcijańskiego, ale również greckiego i rzymskiego składnika łacińskiej cywilizacji, zetrzeć z powierzchni ziemi. Najgroźniejsze jest to, że nie proponują atrakcyjnej, a nawet żadnej alternatywy, jako że sami są żałosnymi ofiarami własnej propagandy. Tym bardziej nie ma żadnego powodu do rewerencji wobec nich, bo – po pierwsze – tu idzie o życie i to w formach, które są częścią nas samych, a po drugie – że taka rewerencja zawiera w sobie zalążek kapitulacji. Skoro bowiem uczestnik „dialogu”, z uprzejmości musi przynajmniej udawać, że głupotę i łajdactwo traktuje z szacunkiem, to – po trzecie – wzmacnia głupotę i łajdactwo kosztem własnych wartości i przekonań, które w końcu i jemu samemu mogą wydać się względne. Warto tedy sobie te wszystkie sprawy nieśpiesznie rozważyć w miłym gronie, niechby i przy wódeczce, bo dlaczegóż by nie, skoro „żyć trzeba”? I tego właśnie życzę wszystkim Czytelnikom, nie tylko tym, którzy przedstawione tu poglądy podzielają, ale również i tym, którzy ich nie podzielają – bo skoro kropla drąży skałę, to tym łatwiej może poradzić sobie też z materią nie tak twardą.


Sromowe wargi funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej”


        Z obfitości serca usta mówią, zwłaszcza „wargi kłamliwe”, czyli – mówiąc po staroświecku – sromowe – funkcjonariuszy „Gazety Wyborczej”. Już nie wystarczy im, podobnie jak propagandystom w postaci pani dr Aliny Całej (czy nie wystarczyłoby pół tej Całej Aliny?), czy pani Barbary Engelking, szkalowanie narodu polskiego w ramach tzw. „pedagogiki wstydu” – ale najwyraźniej próbują skompromitować w oczach Polaków nawet niewątpliwe polskie zwycięstwa militarne. Ta „pedagogika wstydu” ma na celu wywołanie w Polakach bliżej nieuzasadnionego poczucia winy wobec Żydów – a to dlatego, że ich nie ratowali, ale też dlatego, że ich ratowali, słowem – i tak źle i tak niedobrze. Bo o tym co jest źle, a co jest dobrze, chcą decydować Żydzi, którzy – jak wiadomo – kierują się tzw. „mądrością etapu”. Raz nienawidzą Niemców, innym razem – jak dajmy na to – teraz – z Niemcami kolaborują – i tak dalej. Coraz więcej ludzi w Polsce zaczyna się zastanawiać, czy Polacy, próbując ratować Żydów podczas okupacji, przypadkiem nie popełniali karygodnego głupstwa – ale bo też efekty propagandy bywają niekiedy całkiem inne od intencji propagandystów. Na przykład, kiedy partia w latach 70-tych uprawiała propagandę sukcesu, co prawda w postaci raczkującej – bo postać dojrzałą propaganda ta osiągnęła w telewizji rządowej dopiero teraz, podobnie jak w telewizjach nierządnych – propaganda klęski – to skończyło się to dla partii katastrofą w postaci wielkiego buntu przeciwko niej w 1980 roku. Toteż i teraz „pedagogika wstydu” może nie tylko nie wywołać w społeczeństwie polskim żadnego poczucia winy wobec Żydów, ale pojawienie się zimnej nienawiści do tego narodu, podobnej do tej, jaka istnieje na przykład we Francji. Im bardziej jest tłumiona, tym bardziej narasta i jeśli kiedyś eksploduje, to może przybrać formy podobne, albo nawet jeszcze gorsze, niż w czasie II wojny światowej. Słychać, że niektórzy przewidujący Żydzi też biorą pod uwagę tę ewentualność i staraja się opuścić Francję, póki jeszcze można – ale ludzi przewidujących jest stosunkowo niewielu. Jeden taki żył na dalekich Kresach za czasów króla Jana III Sobieskiego.Kiedy król zapuścił się w tamte strony, przedstawiono mu starca niemal stuletniego, co było zwłaszcza tam wielką rzadkością. – Jakże ty niebożę dożyłeś takiego wieku – zapytał go Jan III. – Iżem miał wiarę – odpowiedziańł starowina. – Jak to – wiarę? – zdumiał się król. – Ano, kiedy gadali, że Tatary idą, to ja wierzyłem i uciekałem – wyjaśnił starzec. U nas chyba nie ma takiego ani jednego – bo w przeciwnym razie unikaliby ostentacji, z jaką uprawiana jest nie tylko „pedagogika wstydu”, ale również kompromitowanie wszystkiego, czym Polacy się chlubią.

        Ta antypropaganda uprawiana jest ze znajomością rzeczy i pewnym wyprzedzeniem. Oto już za niecałe dwa lata nadejdzie setna rocznica polskiego zwycięstwa w wojnie z boleszewikami. Warto przypomnieć, ze w awangardzie bolszewickich oddziałów szli właśnie Żydzi, przeważnie w charakterze komisarzy. Jeden taki, nazwiskiem Izmaiłow, kazał rozstrzelać mojego ojca, bo poszukiwał „gramotnych”. – Ty sukinsyn, kontrrewolucjonier! – krzyczał. Już bojcy wyprowadzili go za stodołę, ale miejscowi go wybronili, być może nawet przy pomocy argumentów brzęczących – bo banknoty w tamtych czasach i na tamtych terenach nie miały zadnej wartości. Toteż nic dziwnego, że polscy żołnierze śpiewali wówczas tak: „Hej tam na Litwie z naszych kościołów porobili Żydzi stajnie dla wołów. Pójdziem wygnać te bydlęta, bo tam nasza wiara święta, bagnet na broń, bolszewika goń! Marsz, marsz, marsz!” Przywódcy polityczni każdego narodu staraliby się nadać tej rocznicy specjalnie uroczystą oprawę tym bardziej, że – po pierwsze – było to samodzielne polskie zwycięstwo, a po drugie – że miało ono znaczenie historyczne nie tylko dla Polski, ale i dla Europy. Dlatego byłoby ze wszech miar wskazane, by nie tyle nawet Polska, co świat się o nim dowiedział i to nie od jakichś filutów z „prasy międzynarodowej”, która tylko z uwagi na względy komercyjne nie używa jidysz, zwanego inaczej „żargonem” – tylko od samych Polaków. Najwyraźniej jednak nie mają oni na to ani czasu ani ochoty, bo wolą palić chanuki z rabinami. Daleko z tym nie zajedziemy, a jeśli nawet daleko, to z całą pewnością nie w tę stronę, w którą chcielibyśmy zajechać. Być może zresztą Umiłowani Przywódcy, zarówno z obozu płomiennych dzierżawców monopolu na patriotyzm, jak z z obozu zdrady i zaprzaństwa, wiedzą już coś, co starannie ukrywają przed polską opinią i zawczasu trenują praktykowanie obrzędów wyznania dominującego pod rychłą okupacją. Warto zwrócić uwagę, że nawet płomienni wyznawcy konstytucji, co to konstytutki zakładają nawet na krocze, nie ośmielą się nawet pisnąć, kiedy rabini urządzają zapalanie chanuki w gmachu Sejmu, ostentacyjnie lekceważąc konstytucyjną zasadę rozdziału Kościoła od państwa. Pewnie pani Diduszko skądś wie, że ten rozdział nie dotyczy innych wyznań, zwłaszcza mojżeszowego, a jeśli by nawet wiedziała, to przezornie udawałaby, że nie wie, bo w przeciwnym razie niewidzialna Mocna Ręka mogłaby ściągnąć jej majtki na oczach całej Polski. Toteż jeśli nawet pyskuje, to pyskuje rozważnie, bacznie rozgladając się na boki.

        Ale nie tylko zwycięstwo w wojnie bolszewickiej nie podoba się funcjonariuszom żydowskiej gazety dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, pracującego dla starego żydowskiego grandziarza finansowego Jerzego Sorosa. Okazuje się, że nie podoba się im przypomnienie innego polskiego zwycięstwa – mianowicie odsieczy wiedeńskiej w 1683 roku. Jak pamiętamy, wojska koalicji z decydującym udziałem oddziałów polskich i pod dowództwem polskiego króla, rozgromiły tam armię turecką do tego stopnia, że muzułmański napór na Europę został zatrzymany na 300 lat – i dopiero teraz, kiedy Europą rządzi banda eunuchów, rozpoczęła się kolejna faza tego naporu. Trudno zatem zrozumieć przyczyny niecheci żydowskiej gazety dla Polaków do przypominania tego zwycięstwa, chyba, że uświadomimy sobie konsekwencje wynikające z faktu, że jest to żydowska gazeta dla Polaków. Znaczenie tego określenia wyjaśnił Władysław Studnicki, charakteryzując niemieckie gazety dla Polaków. Niemiecka gazeta dla Polaków to taka, która prezentuje niemiecki punkt widzenia jako obiektywny. Gazeta żydowska prezentuje żydowski punkt widzenia jako obiektywny. Ale żydowski punkt widzenia bynajmniej obietywny nie jest, bo jest właśnie żydowski. Żydowski punkt widzenia obraca się wokół podstawowej kategorii, którą jest aktualny interes Izraela. A aktualny interes Izraela polega na tym, by pozyskać przychylność Turcji w rozgrywce z Syrią i Iranem. W takiej sytuacji przypominanie polskiego zwycięstwa nad Turcją i powstrzymanie muzułmańskiego naporu na Europę na 300 lat jest izraelowi potrzebne, jak psu piąta noga, więc funkcjonariusze „Gazety Wyborczej”, ci „maleńcy uczeni” – jak takich nazywał Stefan Żeromski – krytykują MON, że w broszurze dla sojuszników z NATO o tym wspomniało.


Drodzy Czytelnicy i Uczestnicy Forum


        Ludwik Hieronim Morstin wspomina, jak to na spotkaniu Unii Intelektualnej w 1926 roku w Wiedniu wystąpił prof. Tadeusz Zieliński. Najpierw zdumiał słuchaczy, przemawiając po grecku, po łacinie, po niemiecku, po angielsku i po francusku, a potem zachwycił, przedstawiając horyzonty kultury europejskiej, opartej na trzech pojęciach: Dobra, Prawdy i Piękna. Kto podziela ten pogląd, ten podporządkuje tym pojęciom odpowiednio trzy inne pojęcia: przynależność narodową, chrześcijaństwo i antyk.

        Obecnie coraz więcej postępaków nawet o tym nie zapomina, bo zapomnieć można to, co się kiedyś wiedziało, a oni najwyraźniej nie mieli o tym pojęcia – więc coraz więcej postępaków pogardza synonimami pojęć Dobra, Prawdy i Piękna, a więc – przynależnością narodową, chrześcijaństwem i antykiem. W miejsce przynależności narodowej deklarują internacjonalizm, teraz już wprawdzie nie proletariacki, tylko „europejski”. „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka” - pisała Agnieszka Osiecka – toteż poseł Protasiewicz, choć europejczyk w każdym calu, jednak krzyczał „Niemcy mnie biją!” w nadziei, że obecnych Polaków pobudzi do okazania solidarności – oczywiście na płaszczyźnie przynależności narodowej. Odrzucają też chrześcijaństwo z jego uniwersalną etyką, a rzecz pozornie wygodnej etyki sytuacyjnej, w której wszystko, a więc również Dobro i Zło, zależą od mądrości etapu. Cóż jednak z tego, kiedy na podstawie tej pozornie wygodnej etyki nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi na proste pytanie: czy gazowanie Żydów jest dobre, czy złe? Bo etyka musi być zakotwiczona w Prawdzie, a skoro Prawdy nie ma, „to jakiż ze mnie kapitan!” - mówił bohater powieści Teodora Dostojewskiego. Wreszcie antyk, który przy wszystkich swoich niedoskonałościach obdarzył nas Pięknem – a pałeczkę w tej sztafecie przejęło chrześcijaństwo. Jego wielka literatura dostarczyła inspiracji dla artystów różnych dziedzin – muzyków, malarzy, dramaturgów i poetów. Teraz wielu pracowników przemysłu rozrywkowego – bo jacyż tam z nich artyści! - tą inspiracją gardzi – więc nic dziwnego, że tworzą knoty, za które bez subwencji rządowych nie zarobiliby nawet na papierosy.
„Ale kościół katolicki nie na próżno nazywa się rzymskim i grecko-łacińska kultura nie jest mu obcą, ani wrogą. Że Bóg objawia się także w pięknie, tego nie neguje że ten element piękna i sztuki jest we współczesnej nam epoce przez kościół katolicki nie dosyć uwzględniony jako środek wychowania duszy ludzkiej w kulcie i miłości bóstwa, to także prawda.” - pisze Ludwik Hiernim Morstin.
Zatem nie skąpmy sobie wzruszeń, jakich dostarcza nam piękno chrześcijańskiej religii, zwłaszcza w święto Bożego Narodzenia, które każdego wrażliwego na piękno człowieka zawsze rozrzewnia.


© Stanisław Michalkiewicz
22-24 grudnia 2018
www.michalkiewicz.pl / www.magnapolonia.org
☞ WSPOMÓŻ AUTORA





Ilustracja © Chappatte / Archiwum ITP

UAKTUALNIENIE: 2018-12-24-00:05 CET / T. (dodane życzenia świąteczne od p. Michalkiewicza)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2