Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wszyscy są zadowoleni

Przed wyborami samorządowymi zawsze można napisać, tyleż mądrze, co zachowawczo, że jaki nie byłby wynik, wszyscy będą zadowoleni i ogłoszą swoje zwycięstwo. Nie rzucę w nikogo kamieniem, sam chętnie korzystałem z tej kliszy, jest bowiem tyleż poręczna, co powtarzalna.

Faktycznie, tuż po ogłoszeniu wyników chyba wszyscy mogli poczuć się zwycięzcami, jedynie w sztabie Patryka Jakiego nie było zbyt wesoło. I ten nastrój na chwilę zakłócił odbiór sytuacji części wyborców Zjednoczonej Prawicy. Wyniki, które później spływały z głosowań do sejmików (a także, choć jeszcze później i z mniejszym hukiem, z rad powiatów) przywróciły ich jednak do pionu po chwilowych wątpliwościach.

Czy jednak realistyczny ogląd sytuacji mają partie opozycyjne, zjednoczone w Koalicji Obywatelskiej i poza nią, które pierwsze wyniki powitały hurraoptymistycznie, nie zauważając tego, co zauważyli od razu co trzeźwiejsi komentatorzy, czyli wyniku PiS, który pozwala nie tylko zyskać wpływy na sejmiki, co i patrzeć na wybory parlamentarne z dużym optymizmem.

Wpływ na pierwszy odbiór wyników wyborów miały oczywiście sondaże exit poll, z których pierwszą pewną informacją był warszawski wynik Rafała Trzaskowskiego. Wyborcy opozycji, być może przekonani trwającą od kilku dni kampanią medialną optującą za takim rozwiązaniem, potraktowali głosowanie z 24 października tak, jakby była to druga tura. W efekcie Trzaskowski od razu zgarnął wszystko, co było do zgarnięcia, nie dzieląc się poparciem z tymi kandydatami, którzy prawie na pewno poparliby go w drugiej turze, zaś panowie Rozenek czy Wojciechowicz nie mieli okazji przekazać głosów, których nie zdobyli.

Ciekawe, że jedyny, poza Trzaskowskim i Jakim, relatywnie dobry wynik w wyborach prezydenta Warszawy (5,6 %) zdobyły ruchy miejskie. Co z tego jednak, skoro wcześniej zdążyły się podzielić tak skutecznie, że umiarkowanie charyzmatyczna Justyna Glusman uzyskała poparcie niemal tej samej wysokości, co typowany na czarnego konia tych wyborów Jan Śpiewak. Z kolei bardzo słaby wynik Marka Jakubiaka, który nie tylko moim zdaniem był zwycięzcą prezydenckiej debaty każe zastanawiać się, czy i prawicowi wyborcy Ruchu Kukiza nie postanowili od razu wesprzeć Jakiego, nie czekając na nieuchronne, jak się wydawało, wezwanie przed drugą turą. Inni kandydaci właściwie nie zaistnieli, co wskazuje, że albo swoich wyborców nie mieli, albo również stracili ich jeszcze przed pierwszym, w efekcie zaś również ostatnim, głosowaniem.

Patryk Jaki może wydawać się wielkim przegranym i w kierunku utrwalenia takiego obrazu zdają się iść medialne przekazy. Tymczasem młody polityk wykonał kawał pracy, przeprowadził brawurową kampanię i w kilka tygodni dla wyborców prawicy stał się jedną z kluczowych postaci tego obozu politycznego. Nawet jeśli nie porwał, bo jak widać tym razem porwać jeszcze nie mógł, Warszawy, na pewno zyskał dużo sympatii również poza miastem, o które walczył. Jeśli komuś marzy się marginalizacja polityka, który wyrósł trochę znienacka ponad partyjną przeciętność, popełnia duży błąd. Sam Jaki, zmęczony, a pewnie i trochę rozgoryczony zbyt szybkim końcem pojedynku, wspomina o europarlamencie, czy jednak jest to najlepsze rozwiązanie?

Wynik wyborów jedne drzwi do ratusza zamyka, lecz inne otwiera – i to wykorzystać może komisja weryfikacyjna, która wciąż miałaby czym się zająć. Oczywiście wyjazd do Brukseli można potraktować też jako utarcie nosa Rafałowi Trzaskowskiemu, który, jak głosi plotka, tam widział się chętniej, niż w warszawskim ratuszu, mam jednak nadzieję, że nie taka motywacja będzie głównym czynnikiem, determinującym niedaleką przyszłość przebojowego kandydata na prezydenta stolicy.

PiS, zgodnie z przewidywaniami, słabo wypadł w dużych miastach i to było pierwszym sygnałem do komentarzy o rzekomej przegranej tej partii. Zwycięstwo w wyborach sejmikowych, choć liczbowo imponujące (9 województw) miało nie przełożyć się na realną władzę z powodu braku zdolności koalicyjnych i według polityków opozycji Prawo i Sprawiedliwość zostać miało z władzą w jednym tylko sejmiku. Bardziej optymistyczne dla PiS szacunki do Podkarpacia dodawały jeszcze Małopolskę.

Politycy Koalicji Obywatelskiej i PSL w niedzielny wieczór czuli się bardzo pewnie w roli zwycięzców, lekceważąc wygraną partii Jarosława Kaczyńskiego. Jednak kolejny dzień przyniósł zupełnie inny obraz sytuacji. O ile zjednoczona opozycja w wyborach wypadła trochę lepiej, niż PO cztery lata temu, przy wyraźnej poprawie stanu posiadania PiS, o tyle w przypadku PSL należy mówić o bardzo bolesnych stratach. Ludowcy tłumaczą to głównie zmasowanym atakiem ze strony PiS, czy jednak ich problemem nie jest odpływ wyborców, którzy albo nie są szukając chłopskiego anty-PiS zwracają się ku tej właśnie partii, odwołującej się przecież w pewnym stopniu do nurtu ludowego, albo szukając opozycji wobec rządzących wybierają totalną negację KO?

Ludowcy, do tej pory lokalna potęga, w kilka dni stali się cieniem (potężnym, ale jednak cieniem) samych siebie. Być może postanowią, wbrew partyjnej górze, lecz jak się wydaje, nie przeciw swoim wyborcom, wchodzić w lokalne układy z PiS, które potem, stopniowo, mogą przenosić się na wyższe szczeble. Są przecież w Polsce miejsca, gdzie PSL władzę traci pierwszy raz, odkąd przestał być ZSL-em, czasem sprawując ją również wcześniej swoim PRL-owskim wcieleniu.

Partyjne doły i zbudowane wokół nich układy biurokratyczno-rodzinne mogą być w swoim odrzuceniu dobrej zmiany mniej radykalne od partyjnej góry, a to w perspektywie może zachwiać pozycją Władysława Kosiniaka-Kamysza, któremu na pewno nie pomogły ujawnione taśmy, w których wyszedł z jednej strony na krytyka swoich kolegów z ruchu ludowego, a z drugiej jako człowieka, wydelegowanego przez PO do najgorszej, najbardziej ryzykowanej wizerunkowo roboty. Tak czy inaczej, liderowi PSL nie ma czego zazdrościć.

Czy jest czego zazdrościć Grzegorzowi Schetynie? Lider opozycji liczył na pewno na więcej. Zjednoczenie z Nowoczesną przyniosło poparcie mniejsze, niż uzyskane przez obie partie oddzielnie w wyborach do parlamentu. Przyrost w stosunku do poprzednich wyborów samorządowych natomiast tłumaczyć należy raczej pełną mobilizacją wyborców, przestraszonych takimi konstrukcjami antypisowskiej propagandy, jak „pol-exit”, nie zaś premią za jedność.

Tu warto zresztą zauważyć, że postulujący dziś dołączanie do jednej opozycyjnej listy kolejnych ugrupowań, by wygrać w wyborach parlamentarnych w 2019 roku zupełnie nie biorą pod uwagę ryzyka, że również ewentualne głosy na ludowców czy lewicę, oddane oddzielnie, w masie poparcia dla jednolitego antypis mogą zniknąć i nie przynieść oczekiwanego rezultatu. Osłabienie PSL czy nawet SLD pokazuje zaś, że jest to zupełnie realne.

Wybory do sejmików mają swoją specyfikę, część głosów odbierają partiom siły lokalne, jednak są one pewnym prognostykiem przyszłego rozkładu ugrupowań w parlamencie. Niedzielne wybory pokazują, że PiS musi nadal szukać pomysłu na miasta, być może zniuansować swój przekaz medialny, lecz jego wygrana nie wydaje się dziś zagrożona, zaś samodzielna większość bynajmniej nie jest założeniem nierealnym.

Schetyna nie dokonał więc cudu i nawet jeśli on sam jeszcze o tym nie wie, wie to już Donald Tusk, który zapowiada kolejny raz powrót do krajowej polityki, kwestionując przy okazji pozycję nielubianego przez siebie kolegi. Towarzyszy temu z jednej strony mocna krytyka, na jaką wobec szefa Rady Europejskiej pozwalają sobie jego koledzy z Brukseli i atak niemieckich polityków i mediów na prezydenta Andrzeja Dudę, pozostającego najpoważniejszym potencjalnym rywalem Tuska w przyszłych wyborach prezydenckich i walkę o rząd dusz w Polsce. Jest to zresztą dramat nie tyle PiS, co opozycji, która nie zdołała wyłonić ze swojego grona żadnego lidera, który mógłby równać się z byłym premierem. Ten zaś też nie musi wcale rozszerzyć swojej bazy wyborczej ponad żelazny elektorat opozycji, mając ze sobą bagaż w postaci ucieczki do Brukseli, porzucenia kraju i… partyjnych kolegów. „separowania się od tego całego syfu”, jak to zgrabnie zostało określone na taśmach.

W głosach polityków PiS pobrzmiewa ton refleksyjny, co cieszy. Zwycięzca ma co świętować, ale też ma co przemyśleć. Opozycja powinna pójść podobną drogą, na razie jednak dominuje narracja obrażania się na mniejsze ośrodki, słychać o zapóźnieniu cywilizacyjnym prowincji i „zdrowym miejskim powietrzu”, mentalność jak widać zmienić jest czasem bardzo, bardzo trudno.


© Krzysztof Karnkowski
27 października 2018
źródło publikacji: „Wszyscy są zadowoleni [OPINIA]”
www.TVP.info





Ilustracja © TV wPolsce.pl / www.wpolsce.pl (zrzut ekranu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2