Moje młodsze dziecko było wczoraj na spotkaniu z autorką książki „Fajna ferajna”. Książka opowiadała o losach dzieci w Powstaniu Warszawskim i była ilustrowana bardzo prymitywną grafiką. Spotkanie autorskie połączone było z projekcją filmu, w czasie którego Miśka tak się rozryczała, że słyszało ją pół kina, a to jest naprawdę wielkie kino. Potem kazała sobie opowiadać o Powstaniu w taki sposób, żeby jakoś złagodzić tę traumę i ja jej opowiadałem o polityce, o różnych meandrach losu narodów i temu podobnych rzeczach, albowiem jest to osoba nader poważna i rzeczowa, a także domaga się wyjaśnień konkretnych.
Potem zaszliśmy na chwilę do Empiku w nowej galerii i tam zobaczyłem serię książek Egmonta dla dzieci.
Wszystkie one zostały wydane na rocznicę odzyskania niepodległości i wyróżniała je podobnie prymitywna grafika i jeszcze bardziej łopatologiczne treści. Nie to mnie jednak zdziwiło. Okazało się, że autorami tych książek są ludzie, którzy normalnie dystansują się od patriotyzmu i tradycji czyli Roman Kurkiewicz – on napisał książeczkę o Wandzie Krahelskiej, Jan Wróbel, który napisał książeczkę – najbardziej idiotyczną ze wszystkich – o wynalazcach z początku wieku i ich córkach, a także Marcin Baran, który napisał książeczkę o Dmowskim. Dzieciom te książeczki w niczym nie pomogą, bo są po prostu prymitywne, a dotyczą spraw skomplikowanych znajdujących się poza dziecięcym umysłem. Pomogą za to autorom, którzy swoją pozycję – czy to wybitnych publicystów, czy to wybitnych poetów – odziedziczyli w socjalistycznym systemie dziedziczenia dostępu do państwowych najpierw, a potem w ogóle do dużych i centralnie dystrybuowanych budżetów. Na tym bowiem polega istota socjalizmu, żeby unieważnić dziedziczenie jawne i jednocześnie zachować to drugie. Nie ma bowiem żadnego powodu, by dzieci w zakresie patriotyzmu edukował taki degenerat i komunista jak Kurkiewicz i jeszcze robił to za pomocą Krahelskiej, podobnej mu czerwonej pajęczycy, co zrobiła zamach tak nieudolnie, że Skałonowi nic się nie stało. Nie ma żadnego powodu, żeby ten karłowaty idiota Wróbel pisał cokolwiek o historii, nie mając o niej zielonego pojęcia. Jego książeczka nazywa się – chyba – Kiedy nie było telefonów. Człowiek bierze do ręki relacje z procesów krakowskich z początku XX wieku i ma wrażenie, że wszyscy prokuratorzy, adwokaci, a także zbrodniarze i ich mocodawcy zajmowali się wyłącznie wydzwanianiem do siebie przez system Bella w godzinach późnowieczornych i nocnych. Dla Wróbla jednak to jest epoka – kiedy nie było telefonów. To też jest charakterystyczne dla opisu rzeczywistości i historii dokonywanego przez socjalistów i ich spadkobierców – dają oni opis historii zapośredniczonej przez instrukcje, które ich dziadek dostał od jakiegoś bandyty z otoczenia lorda Milera. I nawet nie próbują dociec jaka była ona naprawdę. Mogliby wtedy zemdleć, albo się nawet, pardon, porzygać od nadmiaru wrażeń. Aha, Jan Ołdakowski napisał książeczkę pod tytułem „Mój pan woła na mnie Pies”, o psie Piłsudskiego. Nie próbuję nawet dociekać dlaczego poeta Baran napisał książkę o Dmowskim. Książeczki są już solidnie przecenione, bo nikt ich nie chce brać do ręki, ale nie taka jest ich funkcja. One mają zatykać kanały dystrybucji i i utrzymywać wrażenie, że właściwa narracja dominuje. To znaczy, że wszyscy wierzą w to iż Krahelska była bohaterką, a autor książki o niej to wcale nie narkoman, ale sympatyczny facet, co miał różne przygody. Ja się tym trochę denerwuje, ale powód jest tylko jeden i zaraz go wyjaśnię. Otóż trawimy mnóstwo czasu na to, by promować nasze produkty, które jakościowo są o dziesięć długości przed opisywanym tu śmieciem. Niestety nikt nas nie wspiera. Ja co jakiś czas sugeruję, że mogliby to zrobić jacyś księża, ale odzewem jest głucha cisza. Nie mam pretensji. Wiem jednak, że wydaję ważne książki, które nie znajdują nabywcy, bo nikt nie jest w stanie przekonać ludzi, że one są ważne. Takiej sztuki dokonuje się jedynie w szerokich kanałach dystrybucji i w mediach. One sprzedają właśnie ludziom gówno przerobione na piernik i ludzie zawsze się na to łapią. Nie mogą jednak powiedzieć głośno co zjedli, bo wszyscy dokoła mlaskają ze smakiem. Stąd też bierze się uporczywe poszukiwanie wroga, którego obecność mogłaby ten absmack jakoś zniwelować. No i my jesteśmy takim wrogiem. To znaczy ja konkretnie – a kto pan jest? Takie pytanie słyszałem często. Teraz słyszę inne – a dlaczego pan nie chce występować z tym czy z tamtym autorem? Nie chcę, bo nie mam ochoty, będę występował wtedy kiedy będzie mi się chciało i gdzie mi się spodoba. Będę też organizował własne imprezy.
Z przytoczonych przykładów jasno widać, że jakość nie obroni się sama, jak to twierdzą niektórzy. Jakość trzeba wskazywać i jej bronić, bo inaczej zaleje nas fala śmiecia. Tak się jednak składa, że ludzie, którzy powinni się zawodowo zajmować bronieniem jakości, czyli krytycy, sami poszukują jakiejś akceptacji i pięciu złotych na piwo. Nie są wstanie spojrzeć na dystrybucję treści systemowo, a odnoszą się jedynie do pojedynczych produktów. Zresztą dystrybucja jest w ogóle poza zasięgiem ich zainteresowań. Ich głównym zadaniem jest stróżowanie by socjalistyczny sposób dziedziczenia wszystkiego nie został w żaden sposób zakłócony.
Było o gangsteryzmie teraz będzie o dobroczynności. Trudno sobie wyobrazić, by człowiek pracujący na jakimś odcinku i robiący sukces w swojej dziedzinie, oparty na talencie, umiejętnościach i wiedzy, zajmował się wypychaniem swojego krewnego czy nawet syna, półidioty, na lidera w jakiejś innej dziedzinie. On go może ustawić gdzieś w magazynie, schować pod schodami w kantorku, albo za jego pomocą szerzyć idee dobroczynności i pomagać biednym, ale zdolnym uczniom zrobić sukces prawdziwy. Być może nawet w strukturze, którą sam stworzył. U socjalistów jest inaczej – to oni muszą, to im się należy, to dla nich jest wszystko i dla ich dzieci, bo choć dziedziczenie jest już półfikcyjne, to nie w strukturze, którą oni obsługują. Zwracam uwagę na słowo „obsługują”, bo socjalizm to kreowanie obsługi. Im więcej gadania o sprawiedliwym podziale dóbr tym bardziej wiadomo, że chodzi o oddanie tych dóbr za darmo komuś niewidocznemu, a także o postawienie na straży jakiegoś Wróbla, Kurkiewicza, czy Barana, który ma solidnie przykazane by mówić o, pardon – gównie – pierniczek. I za nic nie wyjdzie z tego formatu, bo spotka go za to coś znacznie gorszego niż wszelkie kościelne anatemy.
My poruszamy się w sferze wolności, ale ceną za to jest nieufność i brak certyfikatów z centrali. No, ale my mamy pierniki w koszyku i jak ktoś raz spróbuje już po tamte produkty nie sięgnie. Jest tylko jedno niebezpieczeństwo, że oni trafią do naszych dzieci poprzez wrażliwość i otwartość, która zostanie wykorzystana za pomocą historii, jakże pięknych przecież i tragicznych, a do tego jeszcze prawdziwych i opartych na faktach.
Wczoraj jedna z czytelniczek powiedziała mi, że w hotelach w Kaliszu i okolicach nie ma miejsc na termin 8-9 grudnia, że są ogłoszenia o tym iż został tylko jeden, góra dwa pokoje. Chyba kosmici w tym Kaliszu wylądują 8 grudnia, mali, zieloni, skurczeni, z rękami do samej ziemi.
Zapraszam na stronę www.prawygornyrog.pl
Wszystkie wytłuszczenia i drobne poprawki tekstu pochodzą od redakcji ITP.
Ilustracja © Wydawnictwo Bis (materiał promocyjny książki „Fajna ferajna” - www.wydawnictwobis.com.pl/produkt/fajna-ferajna/ )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz