Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Trzos-Rastawiecki, Andrzej

2 kwietnia 2019 roku odszedł pan Andrzej Trzos-Rastawiecki, jeden z niewielu znanych reżyserów filmów dokumentalnych, którego najbardziej popularne filmy zostały obejrzane przez dosłownie miliony Polaków, a niektóre nawet za granicami.

Andrzej Trzos urodził się 23 czerwca 1933 roku w jeszcze polskim wtedy Lwowie (od 1939 r. pod okupacją sowiecką, a od rozpadu ZSRS do dzisiaj pod okupacją ukraińską). Był synem notariusza i skrzypaczki. W 1958 roku został absolwentem Politechniki Krakowskiej, po czym podjął dalszą naukę na Wydziale Reżyserii PWSFiT w Łodzi, którą zakończył dyplomem uzyskanym w 1964 r.
Pracę w filmie zaczynał od realizacji dokumentów w WFD. Od samego początku wykorzystywał w swych filmach różną stylistykę, od klasycznego reportażu aż po sceny inscenizowane. W tamtych czasach było to podejściem bardzo nowatorskim i nie każdemu widzowi, przyzwyczajonemu do dokumentów w formie kronik, odpowiadało mieszanie scen „fabularnych” (inscenizowanych) z materiałami dokumentalnymi.

Gdy mógł, zawsze koncentrował się na bohaterze indywidualnym, rzadziej zbiorowym. Doświadczenia zdobyte przy produkcji filmów dokumentalnych wykorzystał następnie w reżyserii filmów i seriali fabularnych.


Andrzej Trzos-Rastawiecki był laureatem licznych wyróżnień, między innymi II nagrody na festiwalu filmowym w Guadalajarze za obraz „Egzamin”, kilku międzynarodowych nagród za film „Zapis zbrodni”, oraz Nagrody Specjalnej Jury na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku za obraz „…Gdziekolwiek jesteś panie prezydencie…”. Otrzymał też Nagrodę Specjalną „Platynowy Opornik” za całokształt twórczości na Festiwalu Filmów Dokumentalnych „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci” w Gdyni.

W 2013 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, przyznanym za wybitne zasługi dla kultury oraz w rozwój polskiego kina dokumentalnego.


Pozycje dostępne w naszym Repozytorium
IMDb (angielski)
Wikipedia (polski)
Filmografia (polski)





Wywiad z z reżyserem


Monika Kuc:
— Od dawna planował Pan nakręcenie filmu o Piłsudskim?

Andrzej Trzos–Rastawiecki:
— Od trzech lat. Wszystko się zaczęło od książki lorda D'Abernona o bitwie warszawskiej 1920 roku, którą on nazwał „18. bitwą świata”. Kiedy ją przeczytałem, zastanowiło mnie, że pisze to o nas Anglik. Ocenia, że bitwa warszawska miała tak decydujący wpływ na losy współczesnej Europy jak kiedyś odsiecz wiedeńska. Zwykle jest odwrotnie. To my uważamy, że coś zrobiliśmy, a świat mówi, że niekoniecznie.

Wtedy zdecydowałem, że zrobię film o Piłsudskim. I pomyślałem, dlaczego nie o „całym” Piłsudskim? Telewizja zaakceptowała pomysł serialu, ale chcielibyśmy zrobić także film fabularny; niestety, nie ma na to pieniędzy.

— Czym kierował się Pan przy obsadzie roli Piłsudskiego?

— Chciałem, żeby zagrali aktorzy z „pierwszej półki”, dlatego zaproponowałem tę rolę Zbigniewowi Zapasiewiczowi i Mariuszowi Bonaszewskiemu. Podobieństwo do Marszałka nie jest najistotniejsze, najważniejsze, że są to wspaniali aktorzy. Od początku wiedziałem, że Piłsudskiego muszą grać dwie osoby, bo nie chciałem, żeby jeden aktor w średnim wieku „udawał” młodego i starego. To dla postaci nie byłoby dobre.

— O Piłsudskim jest olbrzymia literatura, także jego własne pisma. Dlaczego przy konstrukcji scenariusza za punkt wyjścia przyjął Pan wywiad z lat 30. historyka Artura Śliwińskiego?

— To niezupełnie tak. Wywiad Śliwińskiego ma zaledwie cztery strony. Miał to być wywiad o całym życiu Piłsudskiego, ale nic z tego nie wyszło. Formę wywiadu potraktowałem więc wyłącznie jako chwyt fabularny, dzięki czemu Piłsudski grany przez Zapasiewicza opowiada o całym swoim życiu, czerpiąc z bogatej dokumentacji i literatury. Oczywiście, nie piszę podręcznika historii. Staram się tylko konstruować fabularne napięcia i punkty zwrotne.

Robię film o żywym człowieku. Podobnie jak przy Starzyńskim [„Gdziekolwiek jesteś, panie prezydencie” – red.] dopuszczam fabularne chwyty. Tam np. ubrałem Tadeusza Łomnickiego w cywilne ubranie, chociaż od pierwszych dni wojny Starzyński chodził w mundurze. Ale jego największą zasługą była działalność cywilna, więc to ubranie wydawało mi się bliższe prawdzie. Historycznych zdarzeń jednak nie zmieniam.

— Czy Pana serial o Piłsudskim wpisuje się w jego legendę, czy jej się przeciwstawia?

— Nie ukrywam, że opowieść buduję z punktu widzenia Piłsudskiego. Oczywiście, mógłbym ją konstruować z perspektywy Dmowskiego, Witosa albo profesorów historii reprezentujących różne opcje. Postanowiłem jednak przedstawić go takim, jakim się sam widział, nie pomijając faktów. A widz może to przyjąć lub odrzucić. Recenzent scenariusza – prof. Tomasz Nałęcz – napisał, że z historycznego punktu widzenia jest to obiektywne.

— W biografii Piłsudskiego jest wiele zwrotnych momentów. Czy one także budują napięcia w Pana serialu?

— Oczywiście, wszystkie one są w serialu. Zesłanie na Syberię. Magdeburg, po którym Piłsudski dostał dyktatorską władzę i odegrał olbrzymią rolę w zatrzymaniu ekspansji komunizmu na Zachód (często się zapomina, że prosili go o to sami Niemcy). Powstanie niepodległej Polski w 1918 roku... Piłsudski był człowiekiem charyzmatycznym, silnie oddziaływał na otoczenie. Ludzie go wielbili albo nienawidzili.

— W filmie o Starzyńskim istotną dramaturgiczną rolę grał nie tylko wybuch wojny, lecz także śmierć jego żony. Czy w serialu o Piłsudskim „zagrają” także wątki z prywatnego życia?

— Przede wszystkim Piłsudski nie był człowiekiem, o którym można powiedzieć, że jego żony decydowały w sprawach politycznych. Oczywiście, wątek jego domu będzie się przewijał, ale on nie oddziałuje na politykę. Wprawdzie jego druga żona – pani Aleksandra Szczerbińska – była nie tylko zafascynowana jego legendą, lecz także niezwykle zaangażowana w sprawy narodowe. Była kobietą wykształconą i niejednokrotnie miała własne zdanie. I także czynnie działała. Przewoziła dynamit i nadzorowała wszystkie magazyny broni, co było zupełnym ewenementem. Ale w dokumentach nie ma śladu, żeby ona szeptała Piłsudskiemu do ucha: „Ziuk, no to robimy zamach majowy”. Nie mogę więc takich rzeczy wprowadzać.

— A jak Pan ocenia zamach majowy?

— Jest to łamanie prawa i praworządności, ale warto też pamiętać, że pojęcie demokracji było wtedy trochę inne. Dzisiejszy Sejm w stosunku do tamtego jest wspaniałym Sejmem. Tam byli ludzie skorumpowani i olbrzymia liczba partii rozrywała tę słabą polską demokrację, rządy zmieniały się z szybkością błyskawicy. Nie chcę się wdawać w różnice historycznych ocen, ale przypomnę, że historycy zgadzają się co do jednego, że nie był to zamach przygotowany. Piłsudski, wyruszając na rozmowę z prezydentem Wojciechowskim do Belwederu, mówił żonie, że wróci o trzeciej po południu. Wypadki potoczyły się inaczej, nad czym on sam bolał. Ulica, oczywiście, gwizdała za praworządnym rządem. Ale Sejm, do którego Piłsudski ostro mówił: „Mógłbym was do tej sali nie wpuścić. Jeszcze raz wam daję władzę, naród was nienawidzi, spróbujcie rządzić bez bata” – legalizował pomajowe zmiany większością głosów... To, oczywiście, może budzić nasz sprzeciw, ale powiem jedno. Tak naprawdę Polska gospodarczo zaczęła iść w górę po zamachu majowym, kiedy rządy stały się bardziej autokratyczne. Przekonałem się o tym, robiąc serię programów o miastach polskich przed wojną. Co prawda, kryzys światowy przyhamował ten rozwój, ale podnieśliśmy się z ekonomicznej zapaści szybciej niż Stany Zjednoczone.

— Polityczne usprawiedliwienie zamachu też Pan znajdzie?

— Nie zapominajmy, że myśmy się cudownie bawili w superdemokrację, kiedy obok sowiecka Rosja i Niemcy zawierały pakt w Rapallo. Obok był Stalin i zaczęły się tworzyć imperialne Niemcy, w których Hitler dochodził do władzy.

— Czy proces brzeski i Bereza Kartuska – obóz dla więźniów politycznych w latach 30. – nie przekreślają dzieła Piłsudskiego?

— Bez wątpienia to najciemniejsze chwile II Rzeczypospolitej. Rola Piłsudskiego w tworzeniu niepodległego państwa pozostaje jednak niekwestionowana. Ale powtarzam – nie jestem historykiem, żeby wydawać sądy. Ani nie roztrząsam, co zrobiłbym na jego miejscu. Wolę robić filmy, niż bawić się w politykę.

— Jednak w wielu swoich filmach wchodzi Pan w politykę na sposób dziennikarski.

— Ale nie interpretuję historii, raczej stawiam pytania.

— Bardziej interesują Pana charyzmatyczne osobowości czy sprawy niepodległości Polski?

— Niepodległość. A bardziej niż charyzma pociąga mnie bezinteresowność ludzi, którzy angażują się w walkę i poświęcają jej życie, nie wiedząc, czy to się uda, i płacąc niejednokrotnie straszliwą cenę. Gdy Piłsudski decydował się na konspirację, to musiał przecież mieć świadomość, że konspiratorzy kończyli na ogół katorgą lub rozwałką, a przecież podjął ryzyko.

— Interesuje Pana też współczesna historia i ludzie, którzy gubią się na jej zakrętach, przykład „Archiwisty”.

— „Archiwistę” zrobiłem, żeby odkłamać naszą współczesną historię. Opowiedziałem w nim dzieje PZPR, bo zauważyłem, że chociaż pozornie napisano o niej dużo, to naprawdę nie ma żadnego syntetycznego opracowania. Uznałem, że nie ma co zwlekać z opisywaniem tej karty minionego systemu.

— Czy coś łączy różne nurty Pana twórczości, np. historyczny i kryminalne fabuły o marginesie społecznym („Trąd”, „Zapis zbrodni”)?

— Nie ma między nimi związku. W tematy historyczne wszedłem trochę przez przypadek. Łatwiej znaleźć na nie pieniądze.

„Zapis zbrodni” to był taki „Dług”, tylko zrealizowany dwadzieścia parę lat temu. Chętnie jeszcze bym dzisiaj coś takiego zrobił albo kontynuował moralne dylematy „Skazanego”, ale dziś nie mam takich możliwości.

— Interesują Pana sytuacje ekstremalne?

— Tak.

— Przymierzał się Pan kiedyś do filmu o Goebbelsie. Jak w „Mefiście” fascynowało Pana uwikłanie w propagandę i władzę?

— Ja to pisałem przed „Mefistem”. Myślę, że byłby to temat pasjonujący i teraz, bo pokazuje, co propaganda może zrobić z ludźmi. Niestety, film zablokowano mi trzy tygodnie przed zdjęciami.

— Pana filmy fabularne łączą dokument z fikcją. Czy fikcja zapewnia większe poczucie swobody?

— Daje poczucie prawdy.

— Ale zrobił też Pan wiele filmów dokumentalnych, m.in. trzy filmy o Papieżu.

— Ten temat mi zaproponowano i była to wielka przygoda. Na początku wcale nie taka bezpieczna. Pamiętam, jak przy „Pielgrzymie” dzisiejszy biskup, a wtedy jeszcze ksiądz Orszulik, ostrzegał mnie: „Zdaje sobie pan sprawę, że może pan więcej kamery nie dotknąć”. To było podczas pierwszej pielgrzymki, ale myślę, że znaleźć się koło takiego zakrętu historycznego chciałby każdy reżyser.

— Następny film – „Credo” – z pielgrzymki Papieża w stanie wojennym musiał być zupełnie innym doświadczeniem.

— Zdecydowanie. Na początku miałem wątpliwości, czy wolno mi w zaledwie czteroletnim odstępie robić film o człowieku z tym samym posłaniem. Ale zwyciężyła moja „pazerność” na temat. I podobno film był dobrze przyjęty także przez Papieża.

— W 1990 nakręcił Pan film o Wałęsie „Lider”. To wyraz politycznych sympatii?

— Byłem kiedyś jego „fanem”, ale nie ja byłem pomysłodawcą filmu. Poproszono mnie o to, więc kiedy pojechałem do Wałęsy, zaskoczył mnie na początku pytaniem: „Po co ten film?”. Ale potem miałem z nim szczerą rozmowę.

Chciałem też robić film o Jaruzelskim, o ostatnim dniu prezydentury. Miałem wstępną zgodę.

— I co się stało?

— Nic, poprosił o szkic scenariusza i okazało, że nie ma czasu.

— Kogo uważa Pan za bohaterów naszych czasów?

— Chciałaby pani, żebym „poleciał” po polskich politykach? — No comments.

Powiem tylko, że swoich rodaków atakuję zazwyczaj za to, że „tak kochają”. Jak patrzę na Amerykanów, to widzę, że tam toczy się walka jak podczas wyborów między Bushem a Clintonem. W zależności od użytych argumentów w przemówieniach skakały ich notowania. A Polacy? Jak kochają, to bez względu na to, co się dzieje, zawsze uzasadnią, dlaczego ich faworyt zrobił dobrze. Uważam to za pozostałość poprzedniego systemu, kiedy jasne było, że nic tu się nie zmieni. I to usprawiedliwiało nawet złe pociągnięcia idoli. Teraz musimy się nauczyć „nie kochać w politykach”, tylko obserwować i wyciągać wnioski z tego, co mówią i co robią.


© Monika Kuc
25 sierpnia 2000
źródło publikacji:
dodatek „Kultura” do „Gazety Wyborczej”





1971


1974


1974, na planie filmu „Zapis zbrodni”


1975, na planie filmu „Skazany”


1978, na planie filmu „...Gdziekolwiek jesteś, panie prezydencie...”





Ilustracje © Filmoteka Narodowa

MATERIAŁY PRZYWRÓCONE Z KOPII ZAPASOWYCH, Z TEGO POWODU ORYGINALNY FORMAT MOŻE NIE PASOWAĆ DO FORMATU OBECNEGO BLOGU. NIEKTÓRE ILUSTRACJE MOGĄ BYĆ OBECNIE NIEDOSTĘPNE, A LINKI MOGĄ BYĆ NIEAKTUALNE.

UAKTUALNIENIE: 2019-04-03-00:41 / A.P.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2