Urodziła się jako Ewa Oksza-Orzechowska 17 listopada 1923 roku w rodzinie o bardzo patriotycznych tradycjach. Jej matka Maria z domu Korwin-Sokołowska była nauczycielką, a ojciec Ludwik Orzechowski - z zawodu lekarz - pochodził z Podola i jako żołnierz Wojska Polskiego w 1918 r. z karabinem w ręku walczył z bandami ukraińskimi oraz bolszewikami w heroicznej obronie Lwowa, za co został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Dwa lata później ponownie brał czynny udział w zwycięskiej wojnie z agresorami z bolszewickiej Rosji.
Z Wojska Polskiego przeszedł do rezerwy w stopniu kapitana WP. Niestety, zmarł przedwcześnie, gdy mała Ewa była jeszcze dzieckiem, a wychowaniem dziewczynki zajmowała się owdowiała mama oraz mieszkający w rodzinnych Kresach dziadkowie, do których po śmierci męża przeniosła się matka. Tam Ewa uczęszczała do prywatnej szkoły Jadwigi Kowalczykówny i Jadwigi Jawurkówny.
Niemiecko-rosyjska napaść na Polskę zastała 15-letnią wtedy Ewę w staropolskim mieście Sarny na Polesiu, wówczas mieście powiatowym w województwie wołyńskim (od września 1939 r. pod okupacją sowiecką z krótką przerwą na okupację niemiecką w latach 1941-1944; od rozpadu ZSRS aż do dzisiaj Sarny nadal znajduje się pod okupacją ukraińską). Jej rodzina, dobrze pamiętająca i znająca z pierwszej ręki bolszewizm rosyjski (przemianowany w międzyczasie na sowiecki komunizm) natychmiast zadecydowała o ewakuacji całej rodziny spod okupacji sowieckiej i przeniesieniu się na terytorium okupowane przez Niemców, których wtedy w 1939 r. błędnie uważano jeszcze za „bardziej cywilizowanych” od komunistycznej barbarii ze wschodu.
Tak mała Ewa trafiła wraz z rodziną do Warszawy.
Tam kontynuowała naukę na tajnych kompletach szkolnych i ukończyła tajne komplety Akademii Sztuk Pięknych, prowadzonych w warunkach konspiracyjnych przez Wandę Telakowską. Jeszcze podczas nauki, w wieku 17 lat w roku akademickim 1941-1942 nastoletnia Ewa zaczęła działalność w konspiracji pod pseudonimem „Ewa”.
Po szkoleniu wojskowym trafiła na praktyki do szpitala jako pomocnica pielęgniarska, łączniczka, a wkrótce roznosiła także konspiracyjną prasę jako jedna wielu podziemnych kolporterów.
Trwało to aż do chwili wybuchu Powstania Warszawskiego.
– Bardzo byłam zadowolona, że moja mama poszła do swojej przyjaciółki i nie było jej w domu, bo było by tak: „A gdzie ty idziesz?”, więc mogłam wyjść swobodnie i wyszłam. Zamknęłam mieszkanie i na biurku zostawiłam mamie kartkę: „Nic się nie martw, zaraz wrócę”. Spotkałyśmy się dopiero po roku – opowiadała pani Jeglińska w wywiadzie w 2006 r.
1 sierpnia 1944 r. po południu wyszła więc ze swego mieszkania przy ul. Rakowieckiej 45 aby dostać się na ul. Madalińskiego, gdzie znajdował się punkt zbiorczy jej podziemnego oddziału. Nawet nie podejrzewała, że jej własna ulica już następnego dnia stanie się praktycznie linią frontu, na której będą toczyły się najzacieklejsze walki.
Kilka dni później, 5 sierpnia uratowała życie kilku Jezuitom z klasztoru przy ul. Rakowieckiej 61, do którego wdarł się niemiecki oddział SS i dokonywał masakry na znajdujących się tam Polakach.
– Ona była jak „anioł opiekuńczy” – powiedział uratowany przez nią Jezuita, o. Leon Mońka.
– Nie tylko uratowała mi życie. Jej odwadze zawdzięczam to, co ma dla mnie wartość najwyższą – mogę o sobie mówić, że jestem powstańcem warszawskim – powiedział inny uratowany przez nią Polak, Stanisław Kral-Leszczyński ps. „Henryk”. W pierwszych dniach Powstania, jako sanitariuszka batalionu „Baszta” nosząca teraz pseudonim „Ewa 319”, z pomocą czterech chłopców przetransportowała rannego „Henryka” z domu przy Narbutta do lazaretu przy ul. Madalińskiego.
Sanitariuszki z Wojskowej Służby Kobiet 5 sierpnia 1944 r., ul. Moniuszki 9 |
Przechowywany do dziś przez jej syna Piotra kieszonkowy kalendarzyk, w którym „Ewa 319” na bieżąco zapisywała ważniejsze wydarzenia, posiada wiele lakonicznych wpisów, za którym kryją się podobne historie. Historie, które po rozwinięciu mogłyby praktycznie stanowić gotowe materiały na scenariusze filmowe. A to były przecież tylko pierwsze dni Powstania, zanotowane przez jedną z wielu biorących w nim udział sanitariuszek AK…
Pod datą 15 sierpnia 1944 r. zapisała: „Zostaję łączniczką Komendy”.
Tylko tyle, chociaż z pewnością wiedziała, że szanse na przeżycie jako „łączniczka Komendy” miała niewielkie (ponad połowa z nich zginęła) i było bardzo możliwe, że mógł to być jej ostatni wpis w kalendarzyku.
Chłopcy z batalionu „Baszta” (do którego należała sanitariuszka „Ewa 319”) |
„Ewa 319” opisała to w swym kalendarzyku jednym zdaniem: „Idę do Lasów Kabackich i Chojnowskich”.
Ostatniego dnia sierpnia zginęła kolejna łączniczka kanałowa Komendy (przenosząca kanałami meldunki i rozkazy między odciętymi od siebie komendanturami Armii Krajowej na Mokotowie i w Śródmieściu). „Ewa 319” ani chwili nie zawahała się przed zgłoszeniem się na ochotnika i podjęciem tej straceńczej misji, chociaż było już wtedy wiadome, że aż 90% łączniczek kanałowych ginęło podczas misji. Od tego dnia aż do 24 września przenosiła kanałami najważniejszą korespondencję między dowództwem powstania a dowódcą Mokotowa.
Każde przejście zabierało co najmniej kilkanaście godzin, czasami dłużej, zależnie od sytuacji na powierzchni i toczących się tam walk. Było to kilkanaście godzin spędzonych w najprawdziwszych ściekach miejskich zwanych kanałami: ciemnych, zimnych, bez powietrza, w wielu miejscach nadal pełnych zastałej brei odchodów i wszędzie wypełnionych przeraźliwym smrodem nie do wytrzymania. Dlatego niewielu z tych, którzy raz przeszli nawet najkrótszą drogę kanałami, potrafiło zmusić się do ponownego wejścia do kanałów.
„Ewa 319” miała jednak silną wolę i niekończące się pokłady patriotyzmu w sobie, dzięki którym – oraz woli Bożej, czy też wyjątkowemu szczęściu – aż kilkanaście razy przebyła kanałami w obie strony, doznając jedynie niezagrażających życiu ran i… poznając swego przyszłego męża, także żołnierza AK, Stanisława Jeglińskiego ps. „Baśka”.
Dopiero pod sam koniec Powstania została poważniej ranna i ostatnie dni walk spędziła kurując się z bandażem owijającym jej głowę.
Po kapitulacji Powstania, pomimo własnej rany, ponownie jako sanitariuszka opiekowała się rannymi w punkcie sanitarnym na Wyścigach. Kilka dni później, gdy Niemcy zaczęli już oczyszczać tereny z ludności przygotowując się do całkowitego zniszczenia resztek Warszawy, Ewa – jak wiele innych kobiet Armii Krajowej biorących udział w walce – ukryła swą przynależność wojskową przed Niemcami i w ten sposób udało jej się wyjść z Warszawy wraz z ludnością cywilną. Dzięki temu nie trafiła do obozu jenieckiego i w okolicach Mszczonowa doczekała tzw. końca wojny, czyli zmiany okupacji niemieckiej na sowiecką, ale to już osobna historia.
Po „wyzwoleniu” nie ujawniła się komunistom i dalej działała w podziemnej organizacji „Wolność i Niepodległość” zwalczającej komunistów. Gdy MBP (Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, poprzednik SB) wpadło na jej trop zaczęła ukrywać się w klasztorze na Podhalu. Po pewnym czasie wróciła stamtąd do Warszawy i na tym zakończyła się czynna walka o wolność Polski sanitariuszki Ewy ps. „Ewa 319”.
W Warszawie uratowany w pierwszych dniach Powstania przez panią Ewę od niemieckiej egzekucji ojciec Mońka został księdzem, który celebrował zaślubiny Stanisława Jeglińskiego z Ewą Oksza-Orzechowską. Miłość tych dwojga młodych ludzi wykuta w ogniu walki Powstania i węzeł małżeński zawiązany przez uratowanego od śmierci Jezuitę były nierozerwalnym spoiwem dla obu Patriotów, a ich małżeństwo przetrwało dożywotnio.
Państwo Jeglińscy w międzyczasie dochowali się dwójki dzieci, których także zostali wychowani patriotycznie, w miłości do Ojczyzny i z pogardą dla komunistycznych okupantów. Syn Piotr po wyjeździe z Polski pozostał na Zachodzie i tam związał się antykomunistycznymi organizacjami polonijnymi. W ten sposób w połowie lat 70. dom Jeglińskich stał się nielegalnym ośrodkiem dystrybucji wydawnictw emigracyjnych przysyłanych z Zachodu przez syna.
Ewa Jeglińska wraz z córką Magdaleną przekazała w ręce rodzącej się wtedy w Polsce opozycji przemycone z Francji pierwsze powielacze i sprzęt poligraficzny. Jednak SB szybko dowiedziała się o tym i za tę działalność ponad 50-letnia wtedy Ewa Jeglińska poddawana była niekończącym się rewizjom i przesłuchaniom. Pomimo lat inwigilacji, nie mogąc jej nic udowodnić, ostatecznie w 1986 r. komunistyczne SB zdecydowało się na zorganizowanie na nią zamachu. Miała zginąć w wypadku samochodowym, ale Pan Bóg ponownie czuwał nad jej losem i cudem przeżyła. Doznała jednak trwałego uszczerbku na zdrowiu, ale mimo to nie zaprzestała swej antykomunistycznej działalności i cały czas traktowała ją jako służbę Polsce i kontynuację przysięgi złożonej ponad pół wieku wcześniej, podczas wstępowania do struktur podziemnego Wojska Polskiego.
Szczęśliwie doczekała końca istnienia dziwolągu zwanego PRL i w nowej III Rzeczypospolitej ponownie zaczęła brać – tym razem już otwarcie – aktywny udział w społeczeństwie, przypominając i opowiadając młodym Polakom o dotąd zabronionych przez komunistyczną cenzurę czasach walki o wolność i bohaterskich Polakach z lat jej młodości. Dożyła nawet czasów pierwszych w pełni niekomunistycznych rządów III RP po wyborach 2015 roku i na kilka miesięcy przed śmiercią, w przeddzień 73. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, prezydent RP Andrzej Duda, za „wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej” 31 sierpnia 2017 roku odznaczył panią porucznik WP Ewę Jeglińską Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Zmarła 9 marca 2018 roku w Warszawie w 99 roku życia.
Została pochowana z honorami państwowymi na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie, a uroczystości pogrzebowe prowadzili kardynał Nycz oraz biskup Dydycz. W pogrzebie uczestniczyła rodzina, znajomi, przedstawiciele władz i urzędów państwowych, w tym m.in. wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin, wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz, marszałek senior Kornel Morawiecki oraz ppłk. Artur Frączek z Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych. Uczestniczyło w nim także tysiące warszawiaków żegnających „zwykłą Wielką Polkę” – jak adekwatnie określił ją jeden z wielu anonimowych uczestników pogrzebu.
Warszawa, 31 lipca 2017 r.
Pani porucznik Ewa Jeglińska odznaczana Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski
przez zwierzchnika Wojska Polskiego, pana prezydenta RP Andrzeja Dudę
Ilustracje: © różni autorzy oraz domena publiczna
NOTATKA OD REDAKCJI ITP:
Z UWAGI NA BRAK ODPOWIEDZI OD WŁAŚCICIELA NIEKTÓRYCH Z DOŁĄCZONYCH PRZEZ AUTORA ILUSTRACJI, ARTYKUŁ ZOSTAŁ PRZEZ TO OPUBLIKOWANY Z KILKUTYGODNIOWYM OPÓŹNIENIEM, A NIEKTÓRE Z FOTOGRAFII PIERWOTNIE WYBRANYCH PRZEZ AUTORA NIE ZOSTAŁY ZAMIESZCZONE I ZOSTAŁY ZAMIENIONE INNYMI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz