Czy zachodnie koncerny celowo oszukują i doprowadzają polskich rolników na skraj upadłości? Czy wciskany przez sprzedawców sprzęt rolniczy wart jest swojej ceny? A może rolnicy są ofiarą systemu, który został stworzony po to, by wydoić polską wieś z ostatnich polskich właścicieli?
Sezon na rolnika
Polski rolnik ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę w najnowszym kombajnie czy traktorze za kilkaset tysięcy złotych to fałszywy obraz polskiej wsi. Prawdziwa polska wieś jest niedofinansowana, często bez perspektyw na lepsze życie. Coraz częściej sami rolnicy padają ofiarą oszustów, którzy doprowadzają ich celowo do upadłości. Nie znajdują przy tym pomocy w państwowych organach ścigania. Jak polska wieś długa i szeroka przemierzają ją mobilni sprzedawcy sprzętu rolniczego rodem zza Odry. Mają jeden cel: wcisnąć i sprzedać jego jak największą ilość. Nieważne, że gospodarstwo go nie potrzebuje. „Przecież może pan wynajmować swój kombajn na żniwa. Inwestycja zwróci się w jeden sezon” – takie słowa mają skusić rolnika do zakupu sprzętu, którego jego gospodarstwo nie jest w stanie wykorzystać. Unijne dopłaty, preferencyjne kredyty tworzą klimat, że aż szkoda nie skorzystać. Gdy rolnik spyta: „A jak mnie nie będzie stać na spłatę rat leasingowych?”, sprzedawca odpowiada: „Ryzykuje pan tylko sprzętem”. Kto by się nie skusił, prawda?
Prawda jest boleśniejsza. „Co żniwa dostaję telefony od rolników z nowymi kombajnami oferującymi mi swoje usługi. W ofertach mogę przebierać. Aż przykro obserwować, gdy młodzi ludzie, ale i ci bardziej doświadczeni rolnicy, dają się nabrać na zakup niepotrzebnego dla nich sprzętu. Kupują kombajn za 400 tys., »połowę daje Unia«, a resztę sami spłacają. Tylko że raty są olbrzymie nawet przy preferencyjnym kredytowaniu, zarobek zaś niski. Duża liczba świeżego sprzętu na rynku sprzyja rywalizacji cenowej. W efekcie mogę prowadzić gospodarstwo bez własnego sprzętu, a oni spłacają raty. Ceny są atrakcyjne, bo i konkurencja duża” – tak opisuje sytuację rolników z nowym sprzętem pan Jarosław, rolnik z północnego Mazowsza. Wszystko przypomina zorganizowane oszustwo. „Przed zakupem są mili. Oferują pomoc i doradztwo. Nie tylko w zakresie zakupionego sprzętu, ale także prowadzenia gospodarstwa. Chętnie pożyczą ci przyczepę. Byle tylko zdobyć zaufanie i »złapać leszcza na ponton«. Gdy zakupisz sprzęt, zapomnij, że ktoś się tobą przejmie” – opowiada dalej wspomniany pan Jarosław. Dlatego coraz więcej rolników nie kryje rozczarowania. Mają poczucie, że padli ofiarą oszustwa. Coraz częściej twierdzą, że mamiono ich perspektywą zarobku, który nigdy nie przyszedł, a raty trzeba spłacać. W ten sposób popadają w spiralę zadłużenia, z której często nie są w stanie wyjść. Sprzęt jest zabierany, a rolnik zostaje bez sprzętu i z długami na koncie.
System jest genialny w swojej prostocie. Unia daje dopłaty, które zasilają konta niemieckich, francuskich czy holenderskich producentów sprzętu rolniczego. Niemiecka czy holenderska produkcja rośnie, a w Polsce zostają długi. Część kwoty to środki własne rolników. Gdy przestaną spłacać raty, sprzęt trafia do producenta czy dystrybutora i dalej może być przedmiotem obrotu. Taki sprzęt trafia znów do Polski jako używany (z założenia tańszy) lub do innych krajów nowej Unii (Rumunia, Bułgaria). W ten sposób polska wieś jest po cichu i na własne życzenie zadłużana, kawałek po kawałku.
Rolnika szuka biegu
To tylko jedno dno całej historii lub jak niektórzy twierdzą – misternego planu. Nikt jeszcze nie poruszył sprawy celowego zaniżania jakości dostarczanego sprzętu rolniczego czy innych produktów wykorzystywanych przez polskie rolnictwo. Media, zajmując się tzw. dyskryminacją produktową, mówią o jedzeniu, elektronice czy ubraniach. Okazuje się, że podobnie dzieje się w stosunku do rolników. Dostarczany im sprzęt jest gorszej jakości oraz ma mniejsze osiągi niż ten sam model dostarczany na zachód Europy. Część dostaw to zwyczajne oszustwo, gdzie dostarczony sprzęt nie odpowiada specyfikacji złożonej na zamówieniu lub rolników celowo wprowadza się w błąd.
Jedna z takich spraw stała się głośna i już nabrała miana „afery biegowej”. Gdy rolnikowi zepsuł się stary, wysłużony, czterobiegowy ciągnik, postanowił kupić nowy sprzęt. Tym razem, co istotne, postanowił zakupić pojazd z mocniejszym silnikiem, co oznaczało, że będzie o jeden bieg więcej. Rolnik udał się do producenta i zamówił traktor z pięcioma biegami. Cena maszyny odpowiadała kawalerce w Warszawie. Przy podpisywaniu umowy rolnik poprosił o wpisanie do zamówienia, że jest to sprzęt pięciobiegowy. Przedstawiciel dilera stwierdził, że firma nie ma w zwyczaju opisywania specyfikacji dostarczanego sprzętu, a cena „sama mówi za siebie”, że jest to traktor z pięcioma biegami, a nie z czterema. Po krótkim oczekiwaniu do gospodarstwa rolnika dostarczono na lawecie nowy upragniony ciągnik. Gdy gospodarz postanowił się nim przejechać, stwierdził, że maszyna ma nie pięć biegów, ale cztery, odezwał się do producenta. Na własny koszt odesłał ciągnik i zażądał dostarczenia mu sprzętu, jaki zamawiał. Czekając na ciągnik, za który zapłacił, do obróbki ziemi musiał wynająć ciągnik. Firma odmówiła zamiany ciągnika, stwierdzając, że dostał taki sprzęt, jaki zamawiał. Rolnik zwrócił się z prośbą o interwencję do Warszawskiej Izby Gospodarczej. Próby mediacji spaliły na panewce. Na dodatek rolnik otrzymuje od warszawskiej kancelarii prawnej pięknie sporządzone pismo, w którym jest uprzejmie informowany, że ponieważ nie odebrał sprzętu, przepada mu zaliczka – bagatela 110 tys. zł!
Nasz anonimowy rozmówca, były pracownik jednego z dilerów sprzętu rolniczego, potwierdza doniesienia prasowe. „Cały biznes jest tak skonstruowany. Rolnicy nie mają specyfikacji sprzętu przy podpisywanych umowach. Mamienie ceną, która ma odpowiadać cenie za określony towar, to celowe działanie. Rolnika to uspokaja, a dilerowi daje poczucie bezkarności – no bo w umowie nie było mowy na temat pięciu biegów”. W rzeczywistości chodzi oczywiście o pieniądze. Różnica pomiędzy ciągnikiem pięciobiegowym a czterobiegowym to ok. 40 tys. zł. Przy sprzedaży ciągnika czterobiegowego firma i tak ma niezły zarobek. Przy sprzedaży tego samego ciągnika w cenie o klasę wyższego możemy mówić o cichej prowizji rzędu kilkudziesięciu złotych. Pracownicy nie robiliby tego, gdyby sami nie mieli udziału w zysku. Tak więc wszystkim zależy na sprzedaży gorszego sprzętu w cenie lepszego. „Gdy rolnik się stawia, dostaje pismo od warszawskiej kancelarii ze znanym nazwiskiem w nazwie. Widmo utraty połowy kwoty za ciągnik skutecznie studzi zamiary każdego zdesperowanego. Czymś w polu trzeba robić. Proces może by był wygrany, ale kogo na to stać? Oczywiście dilera. Rolnik, odbierając ciągnik czterobiegowy zamiast pięciobiegowego kwituje odbiór, no i potwierdza, że dostarczono mu towar zgodny z zamówieniem. System idealny!” – podsumowuje nasz rozmówca.
Miłe poczucie bezkarności
Fala frustracji rolników jest o tyle większa, że gdy np. zgłaszają sprawę na prokuraturę, zderzają się ze ścianą. Prokuratorzy nie rozumieją ich motywów ani sytuacji, w jakiej się znaleźli. Dla nich to często „sprawa cywilna”. Część zawiadomień z podejrzeniem oszustwa zwyczajnie jest umarzana, no bo na czym oprzeć zarzuty? Na zeznaniach samych rolników? I tak kwitnie biznes wykorzystujący słabsze położenie rolników.
Ciągniki to niejedyny produkt, na którym są oszukiwani polscy rolnicy. Zdarza się, że otrzymują gorsze nawozy czy maszyny przeznaczone do obróbki płodów rolnych niż ich zachodni koledzy. Nawozy mają odmienny skład lub inny niż deklarowany na opakowaniach. Maszyny za to psują się, są awaryjne i mają mniej wytrzymałe podzespoły. Dzieje się tak, ponieważ brakuje w Polsce instytucji, która wzięłaby w kompleksową ochronę polskich konsumentów, w tym i rolników. W związku z przygotowywanym artykułem prasowym zwróciliśmy się z pytaniami, czy do Ministerstwa Rolnictwa docierają sygnały o niskiej jakości sprzętu rolniczego, który ma być sprzedawany jako pełnowartościowy polskim rolnikom przez zachodnie koncerny. Spytaliśmy również, czy Ministerstwo Rolnictwa zamierza w jakiś sposób zainterweniować w tej sprawie. W odpowiedzi otrzymaliśmy informację, że Ministerstwo Rolnictwa nie posiada takich informacji. „Kwestie dotyczące jakości maszyn nie należą do zadań resortu rolnictwa”.
Nadal mamy niską świadomość prawną, no i co najgorsze – boimy się po czyjej stronie staną sądy. Sprawą oszukiwania rolników interesują się od lat organizacje związkowe i stowarzyszenia rolników. Edukują i informują, ale nie docierają z przekazem do każdego. W efekcie oszukańcze interesy kwitną, a cierpią rolnicy i ich rodziny, które albo godzą się być ofiarami przestępstw, albo stają się bankrutami z dnia na dzień. Co pomoże zwrot zaliczki po pięciu latach procesu? Odsetki są śmieszne, a gospodarstwa już nie ma…
Chodzi o ziemię
Cała sytuacja nabrała takiej skali, że niektórzy twierdzą, że jest ona elementem większej gry. To nie tylko grupka cwaniaków. Przecież gdyby tak było, szybko by byli wyeliminowani z rynku lub skazani. Ponieważ największym bogactwem polskiej wsi jest ziemia, której obrót przez cudzoziemców został zahamowany, gra toczy się o faktyczną kontrolę nad polskimi gospodarstwami. To trochę jak z polskimi szpitalami – nie można ich zlicytować, ale ich długi rosną i co ciekawe, dalej mają chętnych na kredytowanie, na czym więc opiera się cały system? To prawda, trudno jest zlicytować gospodarstwo rolne. Ale nie jest to niemożliwe. Tak więc celowe oszukiwanie i zubożanie gospodarstw rolnych może w perspektywie kilkunastu lat zmierzać do rugowania rolników z ich ziemi. „Jak mamy konkurować z Europą, skoro mamy dobrą ziemię, ale musimy uprawiać ją gorszym sprzętem i nawozić gorszymi nawozami? To droga donikąd” – podsumowuje nasz kolejny rozmówca, rolnik spod Płońska, który swoje produkty sprzedaje na jednym z warszawskich targowisk.
© Łukasz Pawelski
30 marca 2018
źródło publikacji:
www.warszawskagazeta.com
30 marca 2018
źródło publikacji:
www.warszawskagazeta.com
Ilustracja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz