Ech, ta niemiecka buta…
Kilka dni temu na jednym z czołowych portali internetowych ukazał się wywiad z „niemiecką dziennikarką”.
Wywiad tak żałosny i tak przepełniony typową niemiecką butą, że z litości pozostańmy tylko przy imieniu jego bohaterki. Andrea twierdzi, że kocha Polskę, co nie przeszkadza jej arogancko stwierdzić, iż sprawdziła, że NRD zapłaciło 81 mln dolarów reparacji i że pieniądze trafiły do ZSRR. Andrea przyznaje, że „Polska raczej niewiele dostała, ale to już niestety nie jest sprawa Niemiec, a Rosji”.
Trudno nie zapytać, czy pani Andrea jest głupia czy bezczelna? Dolar kosztuje dziś ok. 3,60 zł. Jak łatwo policzyć, gdyby całe 81 mln dolarów trafiło do Polski (zakładając, że NRD faktycznie te pieniądze zapłaciła), to dostalibyśmy 291 600 000 zł (słownie: dwieście dziewięćdziesiąt jeden milionów sześćset tysięcy złotych).
Dużo? Tylko Portret młodzieńca pędzla Rafaela, ukradziony przez rodaków „dziennikarki”, jest wart co najmniej 100 mln dolarów, czyli 360 mln zł (a najczęściej stwierdza się, że po prostu nie ma ceny). Polska poszukuje wciąż ok. 100 tys. dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej. I mówimy tylko o dziełach sztuki. Nie mówimy o zrównaniu z ziemią Warszawy, o średniowiecznych kościołach wysadzonych w powietrze razem z ich freskami i rzeźbami, o zniszczonych fabrykach, spalonych wioskach, porwanych i zniemczonych dzieciach, ani o 5 mln obywateli Polski zamordowanych przez Niemców.
A pani dziennikarka stwierdza, że, co prawda, żadne pieniądze krzywd nie wyrównają, ale NRD coś tam zapłaciło do „Sojuza”, a że Polska nic nie dostała, to już nie jest sprawa Niemiec. Otóż, droga pani dziennikarko – to JEST sprawa Niemiec. I będzie, dopóki nie oddacie nam ostatniej zrabowanej w Polsce srebrnej łyżeczki, ostatniego kolczyka i pierścionka. Będzie tak długo, aż zapłacicie za każdy zburzony budynek i za każdą przelaną przez was kroplę polskiej krwi. I do końca świata plus jeden dzień dłużej nie macie prawa zabierać głosu w żadnej polskiej sprawie. Chyba że przepraszając nas, przyznając się do winy i płacąc. A już na pewno nie macie prawa wciskać nam swoich „gości”, których serdecznie zaprosiliście do siebie.
Tymczasem pani dziennikarka przekonuje Polaków, że nie widzą tego, co widzą – poważnego problemu, jaki Niemcy mają z „uchodźcami”. Stwierdza więc, że ataków na kobiety z sylwestra 2016 nie można utożsamiać z obecnością uchodźców, bowiem „nie wiemy, kto to zrobił”, no i „media też tego nie podały”, zaś na sugestię, że po pamiętnym sylwestrze w Kolonii media ukrywały informacje i pytanie, czy było tak na polecenie władz, pani dziennikarka wyraża wątpliwość. Orzeka, że to mogła być decyzja policji, „bo może wstydzili się, że nie zapanowali nad tym wszystkim”. Tak, proszę Państwa. Ona naprawdę to powiedziała. Cała Europa wie, że media w Niemczech ukrywały tożsamość sprawców napadów na kobiety i było to celowe polecenie władz, tylko pani Andrea w to wątpi i sądzi, że to wstyd niemieckiej policji. Aż dziwne, że sama nie ma wstydu, by coś takiego powiedzieć. Może powinna sobie pooglądać zamieszczone w internecie filmiki, pokazujące przebieg „integracji” przybyszy? A jest ich całkiem sporo. Choćby z Berlina.
Ich liebe Berlin
Trzeba powiedzieć jedno – chociaż nam Berlin kojarzy się zdecydowanie źle i już zawsze tak będzie, to zanim Niemcy radośnie oddali władzę Adolfowi Hitlerowi i zaczęli się nim masowo zachwycać, Berlin był miastem niezwykłym i dla wielu kręgów – fascynującym. Dziś wszystko się zmieniło. Berlin coraz bardziej przypomina… slums. A niemiecka policja zupełnie sobie z tym nie radzi. W interncie krąży wiele filmików na ten temat, ale szczególnie poruszający jest jeden z opublikowanych ostatnio. Przy wtórze skocznej piosenki To jest Berlin możemy obejrzeć, jak poczynają sobie „uchodźcy”. Filmik powinna koniecznie zobaczyć pani dziennikarka, przekonująca, że nie wiadomo, by to oni krzywdzili kobiety. Co na nim mamy? Otwiera go sekwencja strzałów z pistoletów oddawanych na wiwat w środku miasta przez ciemnoskórych mężczyzn, nijak nieprzypominających niemieckich nordyków. Te strzały to oczywiście bliskowschodni zwyczaj, popularny także w północnej Afryce (oraz w tzw. czarnej Afryce, gdzie jak pisał bodajże hołubiony przez całe lewactwo Ryszard Kapuściński, ojciec prędzej kupi sobie kałacha i naboje do niego niż chleb dla swego dziecka). Młodzieńcy zabawiają się też rzucaniem racami w przejeżdżające samochody i strzelaniem w ich koła. Spowitym dymem chodnikiem biegnie, kuląc się, kobieta z wózkiem i druga – ciągnąc za rękę małe, może czteroletnie (może poczują się chociaż trochę jak polskie kobiety, gdy Niemcy strzelali sobie do nich „dla zabawy”?). Na środku jezdni, wprost przed maską samochodu wybucha inna raca. Kilku młodzieńców podpala choinkę, a inna grupa ciemnoskórych gości Angeli Merkel zabawia się… spychając samochód z… ruchomych schodów.
No, proszę, kiedy w Warszawie kilka lat temu pani radca prawny po pijaku wjechała do przejścia podziemnego w centrum miasta, ekscytowała się tym cała Polska (nawiasem mówiąc, sprawa jakoś szybko ucichła), w Berlinie podobny wyczyn na nikim nie robi wrażenia.
Przynajmniej nie na tyle, by poinformowały o nim media. Możemy też obejrzeć sobie „dzienne rozrywki” imigrantów – uderzenie siwowłosego reportera, przewracanie kontenerów na śmieci, rzucanie kamieniami w samochody i przechodniów, kopanie i bicie ludzi na ulicach w biały dzień. Płoną kosze na śmieci i kontenery, a uzbrojeni po zęby funkcjonariusze policji czy też wojska, ubrani niczym saperzy rozbrajający ładunki wybuchowe, ewidentnie nie radzą sobie z agresywnym tłumem ciemnoskórych mężczyzn. Oczywiście nie brakuje i sekwencji kopania i napadu na kobiety. A całość wieńczy „widoczek” ulicy zasypanej śmieciami. I obrazek fajerwerków rzucanych wprost na ulice i chodniki.
W Polsce w sylwestrową noc tysiące fajerwerków rozświetliło niebo nie tylko nad Warszawą. W Berlinie – wybuchały one na ulicach, pod nogami policjantów, w grupę których zostały rzucone. Oto Berlin 2018 – „uchodźcy” bezkarnie napadający na jego mieszkańców, obrzucający samochody racami, utarczki z policją, napady na kobiety, podpalanie i niszczenie mienia, stosy śmieci zalegających na czystych niegdyś ulicach. Oto codzienność Niemców – ucieczka przed agresywnymi gośćmi zabawiającymi się w strzelanie w opony samochodów. Oto, co chcą nam oddać Angela Merkel, Martin Schulz i cała reszta lewackiej hołoty berlińsko-luksembursko-brukselskiej przy aplauzie lewactwa znad Wisły.
Rosnące zagrożenie
Integracja to bzdura. Mulitkulti to idiotyzm, poroniony pomysł, który się nie sprawdził, co Angela Merkel przyznała już w 2010 r. Powoli przyznają to także politycy innych państw. Nieśmiało, bo zaczadziałe lewacką ideologią społeczeństwa Zachodu, niczym pani dziennikarka z Niemiec, nawet jak widzą, że „imigranci” napadają, kradną i gwałcą, przekonują, że jest inaczej. „Imigranci” nie chcą ani pracować, ani się uczyć. Według danych Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców, ponad 80 proc. uchodźców wysłanych na darmowe kursy językowe nie osiąga poziomu średnio zaawansowanego, wymaganego w Niemczech do rozpoczęcia prostych prac lub dalszego kształcenia. Efekty? Dziś w Niemczech mieszka ok. 7,5 mln funkcjonalnych analfabetów, tj. osób mających kłopoty z rozpoznawaniem liter, składaniem je w słowa i budowaniem z nich zdań. Aż 2,3 mln osób spośród nich w wieku 18–64 lat w ogóle nie potrafi czytać ani pisać. Oczywiście owe 7,5 mln analfabetów potrafi żądać socjalu i egzekwować swoje żądania.
To zaczyna docierać już nawet do niektórych aktywistów, dotychczas mocno zaangażowanych w pomaganie „uchodźcom”. Jedna z takich aktywistek, w wywiadzie dla portalu euroislam.pl stwierdziła wprost: – W tej kulturze liczy się silny i jeśli pomagasz komuś tak po prostu, z dobrego serca, to nie mieści się w ich pojmowaniu świata. Jesteś dla nich po prostu głupi, co oznacza słaby. I tak oni nas postrzegają – jako głupców, upadłe społeczeństwo słabeuszy. Jeśli do niej to dotarło, od dawna wiedzą o tym tzw. zwykli Niemcy. Pominąwszy szok, jakim musi być dla nich stoczenie się „rasy panów” do kategorii głupców, „niemieckich dzi...ek” i słabeuszy”, istnieje zawsze ryzyko, że po ponad tysiącu latach szanowania każdej władzy w końcu się postawią. Tym bardziej że widzą na polskim przykładzie, że można… Dla nas najgorsze jest, że wie o tym Martin Schulz, wiecznie pijany Juncker czy krzywozęby pajac Guy Verhofstadt.
Na Zachodzie bez zmian
Nie możemy się nawet pocieszać, że Niemcy właśnie dostają to, na co sobie zasłużyli. Politycy niemieccy już wiedzą – pomysł ze ściąganiem imigrantów, którzy mieli pracować na starzejące się społeczeństwo, nie wypalił. I za wszelką cenę będą go chcieli zneutralizować. Najchętniej kosztem Polski. Dlatego nie ma co liczyć, że odpuszczą, że zrezygnują z szantażowania naszego kraju. Od tego, czy pozbędą się chociaż części najbardziej agresywnych „uchodźców”, zależy utrzymanie przez nich władzy. A nikt nie ma chyba wątpliwości, że właśnie tacy „inżynierowie” i „lekarze” do nas zostaliby skierowani. Z drugiej strony tak Niemcy, jak i brukselscy urzędnicy nigdy nie pozwolą, by nasz kraj spokojnie się rozwijał, był oazą bezpieczeństwa. Nie tylko dlatego, że miał być na zawsze państwem drugiej kategorii, gdzie można zbijać fortuny na sprzedawaniu towarów gorszej jakości. Oni problem widzą gdzie indziej.
Europejczycy już nie wierzą w przekaz o „faszystach” i wolą tłumy na Marszu Niepodległości niż zwykły dzień na berlińskiej ulicy. Przy Berlinie to Warszawa jest dziś czysta, przyjazna i bezpieczna. Lewactwo to widzi i drży o swoją władzę. Niemcy od miesięcy nie mają rządu i wiele wskazuje, że może tam dojść do przedterminowych wyborów. To akurat wcale nie oznacza dla nas czegoś dobrego, bo każda władza w nich wyłoniona będzie chciała przerzucić nam tę „imigrancką żabę”. Oczywiście – postawa naszego rządu konsekwentnie odmawiającego przyjmowania „uchodźców” i uszczelniającego granicę wschodnią przed ekonomicznymi imigrantami z dawnych republik ZSRR jest godna pochwały. Tylko pozostaje jeszcze jedno drobne „ale”. Tym „ale” jest uważne obserwowanie pozostałych granic. Jesteśmy w strefie Schengen i „goście” Angeli Merkel, których Niemcy mają serdecznie dosyć, mogą bez przeszkód przyjeżdżać do Polski. Co prawda, gdy próbowali sobie poszaleć w swoim stylu w Zgorzelcu, spotkali się ze stanowczą reakcją miejscowych, ale nie znaczy, że jesteśmy bezpieczni. I bez zgody na przyjęcie imigrantów możemy mieć z nimi poważne problemy. Dlatego może warto zastanowić się, czy strefa Schengen jest nam koniecznie do szczęścia potrzebna.
© Aldona Zaorska
9 lutego 2018
źródło publikacji: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
9 lutego 2018
źródło publikacji: „Warszawska Gazeta”
www.warszawskagazeta.pl
Ilustracja © DeS
Niemcy to problem od zawsze. I nie tylko w Europie
OdpowiedzUsuń