…Ale dlaczego ich zastraszone kierownictwa pożegnały się z rozumem?
Gromy spadły na posłów PO i Nowoczesnej niegłosujących lub głosujących przeciw projektowi ustawy liberalizującej przepisy dotyczące aborcji. Nagle stali się wrogami ludu (kobiet), bo nie poparli pomysłów przedstawionych przez Barbarę Nowacką pod niemającym nic wspólnego z rzeczywistością hasłem „Ratujmy kobiety 2017”.
Wszystko jedno, czy chodziło tylko o skierowanie projektu do prac w komisji sejmowej, czy o generalny stosunek do pomysłów firmowanych przez Nowacką. Wyszło na to, że niesubordynowani posłowie rozwalają opozycję i ją kompromitują, a dzielni przywódcy opozycyjnych partii muszą za nich znosić potępienie i cierpieć.
„Gdzie, do jasnej cholery, są te pacynki podczas obrad wybrańców narodu …?! – dramatycznie pytał rewolucjonista Maciej Stuhr, na co dzień udający aktora. „Posłowie opozycji, mówiąc wprost, jesteście k…mi. Tanimi politycznymi dziwkami” – jeszcze ostrzej pojechała specjalistka od celebryctwa, czyli niespełniona celebrytka Karolina Korwin-Piotrowska. Tyle że to wszystko kompletna bzdura. Nawet jeśli za przesłaniem projektu było kilkudziesięciu posłów PiS (z Jarosławem Kaczyńskim), bo już jakiś czas temu postanowili z zasady nie „uwalać” na starcie projektów mających duże społeczne poparcie udokumentowane zbieranymi podpisami, miganie się od głosowania bądź bycie przeciw nie było niczym strasznym, a wręcz przeciwnie – było przejawem zdrowego rozsądku. A karanie tych posłów jest wyrazem braku rozsądku. A już histeria rozpętana przez kierownictwa obu partii jest kompletną hucpą.
Projekt firmowany przez Barbarę Nowacką zawierał tyle nonsensów, że w pełni nadawał się do odrzucenia. Wprowadzał np. taki przepis: „Kto rozpowszechnia, również w internecie, twierdzenia, nieznajdujące oparcia w aktualnym stanie wiedzy ani badaniach naukowych, o przebiegu lub konsekwencjach medycznych stosowania antykoncepcji lub zabiegów przerywania ciąży, mające na celu odwiedzenie od jej stosowania lub od wykonania lub poddania się zabiegowi, bądź też napiętnowanie osób, które go wykonały lub się mu poddały, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub karze pozbawienia wolności do lat 2”. Projekt dopuszczał przerwanie ciąży już przez piętnastolatkę bez zgody rodziców, a własną opinię, braną pod uwagę, w sprawie aborcji mogło wyrazić nawet dziecko niemające 13 lat. Projekt przewidywał, że kto „krzykiem hałasem, alarmem lub innym wybrykiem” zniechęcałby do aborcji przed szkołami, szpitalami bądź innym placówkami ochrony zdrowia, podlegałby „karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”. Projekt przewidywał przede wszystkim, że gdy „występuje prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”, przerwanie ciąży jest „dopuszczalne do 24. tygodnia ciąży”, zaś w wypadku, gdy „upośledzenie lub choroba uniemożliwia płodowi samodzielne życie, przerwanie ciąży jest dopuszczalne bez ograniczeń”.
Nawet pomijając nonsensy projektu „Ratujmy kobiety 2017” i zawarte w nim uzasadnienia do przeprowadzenia aborcji, to nie zachowanie „krnąbrnych” posłów jest dziwaczne, lecz to, co wokół tego wyczyniali liderzy PO i Nowoczesnej. A już głosy celebrytów walących w opozycję to jakieś zaćmienie mózgów. Najwidoczniej „krnąbrni” posłowie przeczytali projekt i uznali go za niewarty poparcia nawet na wstępnym etapie. Oczywiście mogli machnąć na to jedną ręką, a drugą rękę podnieść i wcisnąć przycisk „za”, ale przecież nie musieli. Sprawa dotyczyła bowiem wartości i kwestii światopoglądowych, gdzie zwykle posłom daje się jednak wybór. „Szaleństwo” lewaków i feministek zgromadzonych 13 stycznia 2018 r. pod Sejmem mieści się w normie, bo dla nich kwestie aborcji to jeden z fundamentów ich ideologii, a wręcz być albo nie być. Ale dla przeciętnych posłów, także tych z PO i Nowoczesnej, to sprawa zwyczajowo rozstrzygana „sumieniem”. Kierownictwa partii Schetyny i Lubnauer wpadły w histerię, bo zostały przez lewaków i feministki zaatakowane za „zdradę” i postawione przed takim wyborem, jakby chodziło o niepodległość. I najwyraźniej uległy temu szantażowi awangardy postępu, bojąc się, że odwróci się od nich kompletnie nieprecyzyjnie zdefiniowany elektorat kobiecy. Szefowie PO i Nowoczesnej zachowali się więc tak jak zakładnicy, choć nie byli w stanie określić realnych możliwości szantażystów.
Gdyby PO i Nowoczesna nie były w ogromnym kryzysie, zapewne ich kierownictwa nie uległyby szantażowi lewaków. Ale są w kryzysie, dlatego boją się nawet własnego cienia. Stąd kompletne rozhisteryzowanie i karanie posłów, nawet za nieuczestniczenie w głosowaniu. Ale w ten sposób ani PO, ani Nowoczesna nic nie zyskują. Przecież awangarda postępu przejechała się po nich w tę i z powrotem i nie zostawiła na nich suchej nitki. To już lepiej było nic nie robić. A tak tylko obie partie opozycyjne zaogniły narzucony im temat, a z radykalizmem lewaków nie były w stanie wygrać. Decyzje kierownictw obu partii były wyjątkowo niemądre i potwierdziły, że nad niczym nie panują. Jedynymi, którzy w tej sytuacji zachowali zdrowy rozsądek byli właśnie krnąbrni posłowie. Nie kombinowali jak koń pod górę, czy przesłać projekt dalej, tylko uznali go za „nieprocedowalny” z zasadniczych powodów. A reszta to już klasyczna dla skrajnej lewicy głupawka, obejmująca także część celebrytów i dziennikarzy, którym aborcja zawsze wyłącza rozum, niezależnie od tego w jakim kontekście jest dyskutowana.
© Stanisław Janecki
14 stycznia 2018
źródło publikacji: „Lewacy rozjechali PO i Nowoczesną. Ale dlaczego ...”
www.wpolityce.pl
14 stycznia 2018
źródło publikacji: „Lewacy rozjechali PO i Nowoczesną. Ale dlaczego ...”
www.wpolityce.pl
Ilustracja © DeS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz