No i jak tu nie wierzyć w reinkarnację, na widok programu „Kropka nad „I”” w wykonaniu naszej resortowej „Stokrotki” - bo takim służbowym pseudonimem operacyjnym zwrócił się do niej prezydent Lech Kaczyński? Pani red. Monika Olejnik – bo o niej wszak tu mowa – nie spodziewała się takiego noża, więc dostała spazmów, w związku z czym prezydent Kaczyński następnego dnia posłał jej bukiecik kwiatków gwoli zatarcia niemiłego wrażenia. Ale to nieważne, bo przecież chodzi o reinkarnację. Otóż w okresie stanu wojennego gwiazdą rządowej telewizji był niejaki pan Szykuła – tak zwany „smutny pan”, który swoich gości zwyczajnie przesłuchiwał. Przypominam sobie takie przesłuchanie, na które zaciągnięty został pan Kołodziej, przywódca „Solidarności” w stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Pan Szykuła spoza kamery zadawał mu pytania, na które pan Kołodziej odpowiadał w sposób wyraźnie wymuszony, bo rozbieganymi oczyma śledził ukrytych za kamerą pozostałych swoich dręczycieli.
Michał Mońko twierdzi, że Bogusław Szykuła był oficerem UB, gdzie służbę zakończył w roku 1956 w stopniu majora, a potem rzucony został na lżejszy, dziennikarski odcinek frontu i po oszlifowaniu w „Głosie Pracy”, w 1971 roku trafił do Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, gdzie zastał go stan wojenny, kiedy to – jak pisze pan Mońko - „z esbecką precyzją” przesłuchuje w telewizyjnym studio swoje ofiary. Nie wiem, czy pan Szykuła jeszcze żyje, czy już trafił do ubeckiego inferna – i ta okoliczność trochę komplikuje sprawę, podobnie jak kwestia, czy reinkarnacja dokonuje się tylko w obrębie jednej płci, czy też ma charakter transpłciowy. Jeśli bowiem żyje, to nie mógłby się wcielić w panią red. Monikę Olejnik, chociaż podobno i ona legitymuje się stopniem oficerskim – czy przypadkiem też nie majora? - no a nawet gdyby nie żył, to czy taki smutny mężczyzna mógłby wcielić się w rozrywkową panią red. Olejnik? Inna sprawa, że skoro w ramach reinkarnacji człowiek może wcielić się, dajmy na to, w świnię, to dlaczego nie w panią redaktor Olejnik? „Teologicznych przeszkód nie ma żadnych” - jak jezuita Jan Pawelski z „Przeglądu Powszechnego” wyjaśnił Adamowi Grzymale-Siedleckiemu, kiedy ten wyraził wątpliwość, czy Żyd Bieder może napisać dla tego miesięcznika poemat ku czci Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny.
Wszystkie te wątpliwości i rozterki ogarnęły mnie na widok Jego Ekscelencji księdza biskupa Tadeusza Pieronka, którego resortowa „Stokrotka” przesłuchiwała na odległość; ona w studio w Warszawie, podczas gdy Ekscelencja – w Krakowie. Chodziło oczywiście o nieboszczyka Piotra Szczęsnego z Niepołomic, co to podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie na znak protestu przeciwko obecnemu rządowi. Ciekawe, że żaden z komentatorów nie zatrzymał się nad okolicznością, że pan Szczęsny uznał, iż najlepszym miejscem do zaprotestowania przeciwko obecnemu rządowi będzie Pałac Kultury i Nauki im. Stalina. Może była to okoliczność przypadkowa, ale nie przypuszczam, by człowiek, który z taką premedytacją zaplanował swój protest, nie zastanowił się nawet przez chwilę nad wyborem miejsca. Mógł przecież podpalić się pod siedzibą PiS przy ul. Nowogrodzkiej, mógł to zrobić przed Kancelarią Premiera przy Al. Ujazdowskich, mógł też w ostateczności pójść pod Sąd Najwyższy przy Placu Krasińskich, a tymczasem nie – wybrał akurat Pałac im Stalina. „Nie ma przypadków, są tylko znaki” - mawiał ś.p. ksiądz Bronisław Bozowski, więc jeśli wybór miejsca na samospalenie nie był przypadkowy, to kto wie, czy panu Szczęsnemu nie towarzyszyła intencja poskarżenia się na nieprawości obecnego rządu właśnie Józefowi Stalinowi, jako patronowi miejsca? Wprawdzie Józef Stalin jako szermierz wolności może wzbudzać kontrowersje, ale również i w Polsce ma swoich wielbicieli. Jeden z nich nawet do mnie napisał, zwracając mi uwagę na pozytywne, a nawet zbawienne strony rewolucji bolszewickiej w Rosji. Chodziło mu o to, że to właśnie dzięki niej jego matka została tramwajarką, a on sam skończył studia ekonomiczne i został księgowym. Rewolucja bolszewicka spowodowała zagładę co najmniej 100 mln ludzi, a wobec tej liczby holokaust jawi się jako niewiele znaczący epizod – ale z drugiej strony, ta tramwajarka i ten księgowy...? „Pero, pero, bilans musi wyjść na zero” - śpiewał Jan Kaczmarek, więc może niepotrzebnie tak się trzęsiemy nad tymi wszystkimi ludobójstwami? Kto wie, czy i pan Szczęsny nie uważał Józefa Stalina za Ojca Narodów i Chorążego Pokoju, skoro postanowił podpalić się akurat w takim miejscu? Na taki trop naprowadza nas również pozostawiony przezeń testament polityczny – wypisz wymaluj jakby przepisany z „Gazety Wyborczej”, kierowanej przez pana red. Adama Michnika, który wobec mikrocefali, stanowiących grono czytelników tej gazety pełni obowiązki właśnie Józefa Stalina, który swoim wyznawcom też komunikował, co w danej chwili myślą.
Wracając do JE biskupa Pieronka, to podczas przesłuchania przez naszą „Stokrotkę” zachowywał się podobnie do wspomnianego pana Kołodzieja – jakby w krakowskim studio znajdował się przedstawiciel pana Aleksandra Smolara, który za każdą błędną odpowiedź potrącałby Ekscelencji jakąś część jurgieltu z Fundacji Batorego. Wspominam o tym, bo jako redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” w latach 90-tych otrzymywałem obiegiem z Fundacji Batorego coś w rodzaju sprawozdania finansowego; kto ile od nich dostał i za co. Był to świetny przewodnik po życiu publicznym naszego nieszczęśliwego kraju, bo dzięki temu łatwiej było zrozumieć, dlaczego ten i ów autorytet moralny ćwierka akurat z tego klucza. Jego Ekscelencja też na tej liście płac figurował, ale nie pamiętam już, za co był tak wynagradzany. Więc i tym razem Ekscelencja nie tylko odpowiadał na każde pytanie „Stokrotki” prawidłowo, chociaż z widocznym wahaniem – jakby oczekiwał na dyskretną podpowiedź – ale również pochwalił czyn pana Szczęsnego jako „bohaterski”, a nawet złożył coś w rodzaju samokrytyki, że jego samego nie byłoby na to stać z powodu słabości charakteru. Najwyraźniej ksiądz Biskup Pieronek nie tylko nie kocha demokracji i praworządności tak, jak tego wymaga od swoich jurgieltników stary żydowski finansowy grandziarz, ale – podobnie jak i sam pan red. Michnik – tylko łatwowiernym ofiarom swojej propagandy basuje.
Łatwowiernym – bo w przypadku pana Szczęsnego uprzejmie taka słabość głowy zakładam, natomiast do Jego Ekscelencji chciałbym skierować pytanie – w jakich to mianowicie dziedzinach cierpi on na zdławienie, czy choćby ograniczenie wolności? Jeśli nie liczyć widocznych przed kamerą wahań, to Jego Ekscelencja wystąpił w ogólnopolskiej telewizji, podobnie jak i „Stokrotka” i nikt nie przerwał tego programu wtargnięciem do studia i aresztowaniem uczestników. Kościół nie tylko cieszy się wolnością wyznania, ale jest nawet w różnych formach subwencjonowany przez rząd z pieniędzy publicznych, więc o żadnej dyskryminacji nie ma mowy. Również przeciwnicy rządu demonstrują na ulicach kiedy tylko chcą, podobnie jak sodomici, gomorytki, „wściekłe kobiety” i każdy inny. Więc jeśli Jego Ekscelencja nie wyjaśni publicznie, w czym jego wolność została zagrożona, to będę musiał – a przypuszczam, że nie będę w tym odosobniony – uznać go za szelmę i łgarza.
Para idzie w gwizdek?
No proszę! Jak tylko w Niemczech załamały się rozmowy koalicyjne i kto wie, czy nie dojdzie do nowych wyborów, zaraz zaczęła się komplikować sytuacja również w naszym nieszczęśliwym kraju. To znaczy, nie tyle może komplikować, co rozłazić. Gdyby bowiem doszło do utworzenia koalicji i Nasza Złota Pani otrzymała inwestyturę, to BND zaraz zabrałoby się za nasz nieszczęśliwy kraj, żeby zrobić porządek i u nas. Już wszystko było przygotowane; Parlament Europejski uchwalił aż dwie rezolucje, za którymi głosowali również niektórzy folksdojcze z Polski, niezawisły Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu zagroził Polsce surową karą 100 tys. euro dziennie, jeśli natychmiast nie przerwie wycinki drzew z Puszczy Białowieskiej, rabin Schuldrich przyszedł do prezesa Kaczyńskiego ze skargą na Marsz Niepodległości, w którym „prasa międzynarodowa”, to znaczy – żydowskie gazety dla mniej wartościowej ludności tubylczej – doliczyła się aż „60 tysięcy” złych nazistów, więc kto wie, jakie jeszcze decyzje zostałyby podjęte – ale nagle rozmowy koalicyjne w Niemczech się „załamały”, no i znowu cała para może pójść w gwizdek. Wprawdzie pod Sejmem, w którym kotłuje się „pierwsze czytanie” ustaw o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa przygotowanych przez pana prezydenta, gromadzą się konfidenci, ale już nie pod sztandarem Komitetu Obrony Demokracji, tylko pod sztandarem „Obywateli RP”, co by wskazywało na inną bezpieczniacką watahę, jako na organizatora tego przedstawienia, ale nie wiadomo, jaki właściwie ma być dalszy jego ciąg. Nie bardzo też wiadomo, po co właściwie te wszystkie „czytania”, bo pan prezydent z góry zapowiedział, że jeśli choćby jedna jota zostanie w tych projektach zmieniona, to on takich ustaw nie podpisze. Ponieważ trudno wymagać od Umiłowanych Przywódców, by powstrzymali się od radosnej twórczości, bo to właśnie ona stanowi jedyne alibi tych wszystkich przywilejów, jakimi obsypuje ich Rzeczpospolita, to na pewno jedną, czy drugą jotę w prezydenckich projektach przerobią po swojemu. W tej sytuacji pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko wspomniane ustawy znowu zawetować, dzięki czemu w Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa wszystko zostanie po staremu. W tej sytuacji Umiłowanym Przywódcom, zarówno z obozu rządowego, jak i nieprzejednanej opozycji, nie pozostaje nic innego, jak urządzić w Sejmie klangor. I tak dobrze, że ten klangor ma jakiś racjonalny pretekst, bo chudość tematyczna była już tak duża, że w pewnym momencie nieprzejednana opozycja zaczęła spierać się z rządem na temat ewentualnej rozbiórki Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Opozycja zarzucała rządowi, że chce ten Pałac rozebrać, podczas gdy opozycja, a zwłaszcza z jakichś tajemniczych powodów – najbardziej pan Ryszard Petru – gotów był nawet się tam podpalić, żeby tylko Józefowi Stalinowi nikt nie zrobił przykrości. Najwyraźniej pan Ryszard musi kochać Józefa Stalina bardziej, niż panienki z jego Nowoczesnej i kto wie, czy to nie jest właśnie przyczyna dla której właśnie on został umieszczony na fasadzie tej partii? Podejrzewam bowiem, że Nowoczesna została na poczekaniu utworzona przez stare kiejkuty, które w ten sposób chciały pokazać Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi, że warto wciągnąć ich na listę „naszych sukinsynów”, bo na scenie politycznej potrafią wykonać każdy obstalunek. Więc zostały wciągnięte, ale ubocznym tego skutkiem jest brak pomysłu, co właściwie ta cała Nowoczesna ma dalej robić to znaczy – czy wspierać Stronnictwo Pruskie, czy odwrotnie – Ruskie, bo o wspieraniu Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego nie ma mowy w sytuacji, gdy robi to „dobra zmiana”. A tu jeszcze, jak na złość, załamały się rozmowy koalicyjne w Niemczech, wskutek czego sama BND też się waha, czy dalej stawiać na Naszą Złotą Panią, czy też może puścić ją w trąbę i zacząć nadymać Alternatywę Dla Niemiec, jednocześnie ją ze sobą stopniowo oswajając i infiltrując swoimi agentami, podobnie jak w swoim czasie partię NPD. To jednak pociągałoby za sobą zmianę nie tylko retoryki, ale nawet jedynie słusznej linii, co musiałoby przełożyć się na mniej wartościowe unijne bantustany. Wtedy nie tylko Platforma Obywatelska, ale kto wie, czy również nie „Gazeta Wyborcza” musiałyby pryncypialnie opowiedzieć się przeciwko przyjmowaniu imigrantów, co wspierających je mikrocefali musiałoby wprowadzić w potężny dysonans poznawczy. Ale „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku”, toteż mikrocefale jakoś by sobie ten dysonans wyjaśniły, najlepiej przy pomocy sławnej marksistowskiej dialektyki, którą pan redaktor Michnik musiał przesiąknąć jeszcze w rodzinnym domu tak samo, jak inni przesiąkają zapachem czosnku.
Tymczasem złowrogi minister Antoni Macierewicz, na marginesie konfliktu z panem prezydentem Dudą nie tylko na tle przekazania „Aneksu” do „Raportu o rozwiązaniu WSI”, ale i wyposażenia współpracującego z panem prezydentem generała w certyfikat dostępu do informacji niejawnych, podał do publicznej wiadomości rewelację, że większość, a może nawet wszyscy generałowie, co to „odeszli” z naszej niezwyciężonej armii wskutek kuracji przeczyszczającej, jaką zaordynował jej złowrogi minister, pochodzili z tak zwanego „złotego funduszu”. Pod tą nazwą kryła się obietnica, jaką generał Wojciech Jaruzelski złożył Michałowi Gorbaczowowi, że nawet po ewakuacji imperium sowieckiego ze Środkowej Europy i odwróceniu sojuszów, sowieckie, czy rosyjskie wpływy tu nie ucierpią, właśnie dzięki „złotemu funduszowi”. Oznaczał on bowiem wyselekcjonowanych starannie oficerów, przed którymi wojskowe tajne służby otworzyły świetlane perspektywy karier wojskowych w nowych warunkach ustrojowych i sojuszniczych – ale oczywiście nie za darmo. Kuracja przeczyszczająca dokonała w szeregach „złotego funduszu” sporych spustoszeń, więc w takiej sytuacji trudno się dziwić, że uczestnicy i pogrobowcy porozumienia okrągłego stołu nienawidzą złowrogiego ministra Macierewicza nawet jeszcze bardziej, niż prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Tę nienawiść dodatkowo podsyca zerwanie kontraktu na francuskie śmigłowce „Caracal”, przy którym – jak podejrzewam – musiały pójść pod stołem spore pieniądze. To szalenie kłopotliwa sytuacja, gdy ani kupić śmigłowców, ani zwrócić łapówek już nie można i kto wie, czy pani Beacie Szydło, która właśnie pojechała do Paryża, by udobruchać obrażonego na Polskę prezydenta Emmanuela Macrona, uda się tego dokonać. Kto wie, czy nie trzeba będzie tych śmigłowców jednak kupić, może nie za dwukrotnie wyższą cenę, jak to było pierwotnie, niemniej jednak. Nie ma bowiem takiej bramy, jakiej nie przeszedłby osioł obładowany złotem, więc z dwojga złego lepiej już kupić od Francuzów śmigłowce, niż bulić 100 tysięcy euro dziennie za nic.
Ilustracja © brak informacji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz