Czy mnie to martwi? Absolutnie nie, na takiego prezydenta głosowałem i potem zupełnie innym prezydentem się zawiodłem. Bardziej mnie zastanawia skąd ta nagła zmiana, bo przecież ponad rok pod wpływem „Czerepacha”, Romaszewskich i pozostałych „doradców”, kurs wyglądał zupełnie inaczej.
Andrzej Duda przesuwał się do centrum, walczył w otwartej wojnie z PiS i wybijał się na niepodległość. W tym czasie jak mantrę powtarzał wszelkie brednie z katalogu „europejskich wartości” i wręcz przejmował argumentację Michnika, mówiąc o powrocie do PRL, kiedy to prokurator zastępował sądy. Słowem prezydent kreował się na nowoczesnego polityka formatu europejskiego, który z konieczności współpracuje z PiS, ale tak naprawdę czuje się członkiem Unii Wolności. Oddając sprawiedliwość i proporcje, trzeba powiedzieć, że coś tam na tym ugrał, rzeczywiście odciął się od pępowiny PiS i odróżnił politycznie, o co mu chodziło, jednak odbyło się to gigantycznym kosztem, a rachunek zapłacili Polacy.
Dziś trudno poznać prezydenta sprzed roku, całkiem inny, chociaż znany i z tej strony człowiek. Co się porobiło? Powiem prawdę. Nie wiem, nie mam pojęcia, co się porobiło, widzę tylko, bo nie da się nie widzieć, że nastąpiła gwałtowna zmiana kursu. Andrzej Duda ostro atakuje nie tylko sądy i UE, ale w ogóle stare układy peerelowskie, których do niedawna bronił i to w wyjątkowo paskudny sposób, wetując ustawę degradacyjną i to jest bardzo zaskakujący zwrot akcji. Wydawać by się mogło, że właśnie teraz prezydent powinien skorzystać z prawa do milczenia i beznamiętnie wykonywać obowiązki, jakie nałożył na niego ustawodawca, zresztą według projektu ustaw, które sam sporządził. W najgorszym razie wywołany do odpowiedzi mógł zachować się zgodnie z nowym kursem i „łączyć Polaków”, co musi się wiązać z łagodniejszą retoryką niż słyszymy ze strony PiS.
Tak się nie dzieje, Andrzej Duda znów jest wojującym antykomunistą i eurosceptykiem, a takie zwroty w polityce nie biorą się znikąd. Coś lub ktoś zmusiło prezydenta do korekty i to ostrej korekty kursu. Bomba nie bomba, może jakiś szantaż starych układów, nie wiem, ale za to mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że za tymi płomiennymi deklaracjami nie idą choćby średnio odważne czyny. Prezydent wręcz wygraża sędziom i łaje UE, ale jednocześnie przez całe miesiące bawi się w kazuistykę i unika jasnego stwierdzenia, że mandaty sędziów SN wygasły. Dopiero dziś po południu, pod wpływem presji z lewa i prawa wysłał 7 pism do sędziów i stwierdził, że przeszli w stan spoczynku. Przed nim jeszcze wiele podpisów przy powołaniu nowych sędziów nowej izby. W związku z tą asekuracją mamy przedłużoną tragifarsę w sądach i melodramat „prejudycjalny”. Wygląda to tak, jakby Andrzej Duda krzyczał, że się nikogo nie boi i nikomu nie da złamać i jednocześnie bał się podjąć odpowiednie kroki, które korespondowałby z przekazem werbalnym. W rezultacie mamy kolejną łamigłówkę polityczną, z dymisją trzeciego już rzecznika prezydenta w tle.
Sprawą bym się nie zajmował i głowy nikomu nie zawracał, gdyby nie to, że następna gierka Andrzeja Dudy ściśle wiąże się z kluczowymi dla Polski reformami. Nie mam złudzeń co do tego, że prezydent to nie Jarosław Kaczyński, prezydent gra na siebie i wolałbym wiedzieć w co gra i jakim kosztem. Niestety nie wiem, zwracam jedynie uwagę, że znów mamy do czynienia z nagła woltą, które ma się nijak do rzeczywistych działań. Oby wszystko się wyjaśniło przed wyrokami TSUE i oby do tego czasu w SN nastąpił porządek, o czym byłem do niedawna przekonany, ale teraz, może trochę na wyrost, zaczynam się martwić. 100 żarliwych przemówień Andrzeja Dudy zamieniłbym na 20 beznamiętnych podpisów, póki co pod wpływem presji złożył siedem, w końcu stwierdzając przejście w stan spoczynku sędziów SN.
Ilustracja © DeS / Archiwum ITP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz