Nie pozwól aby przepadły stare fotografie, filmy czy pamiętniki! Podziel się nimi ze wszystkimi Polakami i przekaż do zasobów Archiwum Narodowego IPN!
OSTRZEŻENIE: NASZA WITRYNA JEST NIEPOPRAWNA POLITYCZNIE I WYRAŻA BEZMIERNĄ POGARDĘ DLA ANTYPOLSKICH ŚCIERW ORAZ WSZELKIEJ MAŚCI LEWACKIEJ DZICZY I INNYCH DEWIANTÓW.
UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2

Wodecki, Zbigniew


Multiinstrumentalista (skrzypce, trąbka, fortepian), kompozytor, wokalista, aktor i prezenter telewizyjny. Pierwsze muzyczne kroki stawiał w grupie Anawa, w krakowskiej Piwnicy pod Baranami i w zespole akompaniującym Ewie Demarczyk.
Urodził się 6 maja 1950 r. w Warszawie lub Łaziskach. Rodzina Wodeckich pochodziła z Godowa i sam artysta zawsze uważał Godowo za swą wieś rodzinną (otrzymał nawet oficjalne obywatelstwo honorowe).

        Zbigniew Wodecki wychowywał się w rodzinie muzycznej – na Bachu, Mozarcie, Paganinim. Jego ojciec, Józef Wodecki, był pierwszym trębaczem Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie. Jak wspominał artysta:
Doszlusował do niej po wojnie z 8. Pułku Ułanów. Jako mały chłopiec chodziłem z nim do filharmonii na obiady, a jego przyjaciele sadzali mnie sobie na kolanach. Marzyłem, żeby tam pracować. I trafiło mi się sześć lat pracy skrzypka przy jednym pulpicie z kolegą ojca, który kiedyś brał mnie na kolana.
Pierwsze skrzypce dostał jako pięciolatek. I dość wcześnie zaczął też podbierać ojcu trąbkę.
Tak naprawdę jestem skrzypkiem, a na reszcie instrumentów grywam w miarę potrzeb – zapewniał.

        Dla każdego artysty–muzyka wybór drogi życiowej ma zasadnicze znaczenie. Zbigniew Wodecki wyznał kiedyś, że dziękuje Bogu, iż został usunięty z liceum muzycznego wraz z dwoma kolegami za wyrzucenie przez okno map i globusów. Kiedy wyszło na jaw, że zrobili to ich starsi koledzy – dziś nazwiska ze świecznika polskiego jazzu – uniesieni ambicją rodzice Zbyszka nie pozwolili mu wrócić do poprzedniej szkoły. W nowej – Państwowej Szkole Muzycznej II st. w Krakowie – trafił do klasy skrzypiec profesora Juliusza Webera, którą ukończył z wyróżnieniem.
Wtedy też poznał nieco starszych muzykujących kolegów - pełnych zapału, jakkolwiek dopiero na początku drogi twórczej - którzy wciągnęli go w życie środowisk studenckich. Jak wspominał Marek Grechuta:
U progu 1967 roku zakładaliśmy przy kabarecie Anawa zespół muzyczny. Ze średniej szkoły muzycznej przy ulicy Warszawskiej w Krakowie pozyskaliśmy do współpracy wiolonczelistkę Annę Wójtowicz. Ona wskazała nam zdolnego skrzypka w okularach, Zbigniewa Wodeckiego. Zasilił pierwszy skład naszego zespołu. Jako wykształcony skrzypek wnosił dużo muzycznych uwag do naszych pierwszych piosenek, bo byliśmy z Jankiem właściwie amatorami. Nie tylko znakomicie grał na skrzypcach, ale inspirował muzykę i ujawniał zdolności wokalne.
Jan Kanty Pawluśkiewicz tak zapamiętał ten okres:
Mając w zespole znakomitego Zbyszka Wodeckiego, który wszystko potrafił zagrać, mogłem eksperymentować i pisać najdziwniejsze pochody skrzypcowe. Został zaproszony do współpracy z kabaretem Anawa jako szesnastoletni uczeń średniej szkoły muzycznej. Współpraca mogła być tylko tajna, gdyż dyrekcja szkoły surowo zabraniała nieletnim uczniom jakichkolwiek pozaszkolnych występów. I w ten sposób na niewielkiej estradce kabaretu Anawa objawił się zdumionej publiczności utalentowany skrzypek.
        Niezapomnianym przeżyciem był dla Wodeckiego kontakt z Kazimierzem Kordem, który dostrzegł go na jednym z koncertów i zaangażował do Krakowskiej Orkiestry Kameralnej. Sześć lat grania pod dyrygencką ręką Korda, w tak cenionej orkiestrze, było dla młodego muzyka wielkim wyzwaniem.
W życiu artysty wiele znaczą przypadki. Kolejnym takim przypadkiem było spontaniczne śpiewanie w restauracji „Parkowa” w Świnoujściu, którego przypadkowo wysłuchał realizator telewizyjny Andrzej Wasylewski. Wodecki tak o tym napisał:
Moje pierwsze radiowe „jasełka” zupełnie nie zgadzały się z emploi kameralisty i muzyka symfonicznego. Była to piosenka „Znajdziesz mnie znowu” do słów Wojciecha Manna, z muzyką Piotra Figla. I tak, zupełnie przypadkowo, zaczęło się moje śpiewanie.
W latach sześćdziesiątych, kiedy wyjazd z Polski na Zachód był tak zwanym marzeniem ściętej głowy, skrzypek Wodecki podróżował już po całym świecie, grając muzykę klasyczną w zespołach popularnych – a może i odwrotnie, jak sam się nad tym zastanawiał, gdyż nagle zaczął śpiewać piosenki, które w opinii znawców plasują się na znacznie niższym poziomie, ale za to zyskują o wiele większą popularność. Zdobył za nie liczne laury. Kiedy po raz pierwszy musiał wypełnić życiorys artystyczny, ze zdumieniem spostrzegł, że już brał udział w sześciu festiwalach, na których dostał dziesięć nagród. Ale sam zastrzegał:
Ten dorobek nie musi być miarodajny bo pamiętam nienagrodzonych, którzy nie byli ode mnie gorsi. Festiwale przynoszą nagrody nielicznym i sporo krzywdy pozostałym.

        W tym czasie pojawiał się też w „Piwnicy pod Baranami”. Zbigniew Wodecki przyznawał się, że wcześnie poznał specyficzny klimat „Piwnicy”, choć zupełnie nie rozumiał, z czego ludzie się śmieją. Doszedł do wniosku, że z niczego. Uznał, że tam po prostu jest fajnie. To jednak nie zwalniało go z czujności artystycznej. Podczas występów z Ewą Demarczyk musiał uważać na każdy jej oddech. Czatował przy „Cygance”, żeby nie wejść za wcześnie, aż mu – jak wspominał – włosy dęba stawały. Wiele się wtedy nauczył. Później, kiedy nagrywał walc „Embarras” z Ireną Santor, solistka była ogromnie zdumiona, że udało im się to uczynić już za pierwszym razem.

Z „Piwnicą” ściśle związana jest także historia jego życia, bo to właśnie tam, podczas któregoś z koncertów dostrzegł dziewczynę w pierwszym rzędzie, która od razu wpadła mu w oko. Zafascynowany muzyk zaczął grać dla niej na skrzypcach z takim zaangażowaniem, że… popękały mu wszystkie struny. Młodziutka studentka geologii Krysia, bo tak miała na imię ta dziewczyna, odwzajemniła jego afekt i dwa lata później została jego żoną.
To była miłość od pierwszego wejrzenia – wspominała siostra wokalisty – Dla Krysi Wodecki zrezygnował ze stypendium w Leningradzie, bo ukochana zaszła w ciążę. Pobrali się 30 czerwca 1971 r. w kościele św. Anny w Warszawie. Z przyjęcia weselnego pan młody wyszedł przed czasem, bo nazajutrz grał w Świnoujściu. Takie też miało być jego całe życie - ciągle w drodze, ale zawsze w kontakcie z bliskimi.
Tymczasem Krystyna nie była typem kobiety domowej, ale krakowską elegantką, wywodzącą się z artystycznej rodziny, sama obracała się w środowisku twórców. Przyjaźniła się m.in. z Wiesławem Dymnym i Zygmuntem Koniecznym (ten ostatni był nawet świadkiem na ich ślubie). W książce „Pszczoła, Bach i skrzypce” Wodecki ujawnił, jak wiele żona poświęciła, by zbudować szczęśliwe rodzinne gniazdo.
Krysia wiedziała, że ma w domu ześwirowanego skrzypka, a nie inżyniera czy urzędnika. Dlatego zrezygnowała z własnej pracy i zajęła się domem. Wiedziała, że nie ma co tupać nogami, bo się tego nie przeskoczy. Rozumiała, że taki jej los. Albo ćwiczę, albo wyjeżdżam. I na tym polegała jej mądrość – napisał.
Pani Krystyna początkowo jeździła z mężem na wszystkie koncerty, raz nawet pozwoliła się sfilmować Polskiej Kronice Filmowej, ale przeważnie kryła się w cieniu męża–artysty. Z miłości zrezygnowała z własnych ambicji. Dbała o męża, dom i edukację dzieci, gdyż w międzyczasie Wodeccy dochowali się dwójki córek i syna.

        W swoich kompozycjach Wodecki starał się przemycać jak najwięcej melodyki przy użyciu instrumentów symfonicznych: oboje, waltornie, chóry, bardzo duże składy. To oczywiście nie było i nie jest tak popularne, jak piosenki, które od razu wpadają w ucho. Śpiewał: „Zacznij od Bacha”, „Lubię wracać”, „Z tobą chcę oglądać świat”, „Izoldę”. Po pewnym czasie odezwały się głosy, że Wodecki kostyczny, wciąż robi to samo – ciągle te skrzypce, podobne instrumentacje. Kiedy nagrał „Chałupy Welcome to” przeczytał: Wodecki zniżył loty. Do tego jeszcze doszła niezwykle popularna chyba do dzisiaj piosenka dla dzieci „Pszczółka Maja”, o której napisał:
Na szczęście dała mi na dłuższy czas popularność i, jak myślę, kredyt zaufania. Dzięki niemu mogę od czasu do czasu napisać coś poważniejszego, co może nie będzie aż tak popularne, ale bliższe memu sercu.
Gdy po wielu latach stęsknił się za nim Jan Kanty Pawluśkiewicz, zaprosił Wodeckiego do „Nieszporów Ludźmierskich”. W ten sposób, wśród doborowych solistów, śpiewających z towarzyszeniem wielkiej orkiestry symfonicznej i chórów, Zbigniew Wodecki objawił się zdumionej publiczności jako niezwykły śpiewak oratoryjny.
Kompozytor Pawluśkiewicz obiecał autorowi słów Leszkowi Aleksandrowi Moczulskiemu, że jego tekst będzie dobrze docierał do widza. Dlatego w grupie wykonawców obok krystalicznego sopranu Elżbiety Towarnickiej znaleźli się śpiewający aktorzy i estradowcy, wszyscy z perfekcyjną dykcją.
Zbyszka poznaje się w ciemnym korytarzu po włosach, bo ma ich sporo i nieustannie sprawdza ich organizację. Ma tę wielką grzywę wpisaną we włóczęgowsko-monarszy charakter. Włóczęga nie ma na fryzjera, monarcha zaś pielęgnuje lwią aparycję. Chociaż należę do młodszego pokolenia, dzięki „Nieszporom Ludźmierskim” mogę uważać Zbyszka za kolegę i fantastycznego kompana – o fantazji włóczęgi i charyzmie dobrego króla. A poza tym – głos! – opowiadał Grzegorz Turnau i miał rację. Jak okazało się przy okazji „Nieszporów Ludźmierskich”, Wodecki faktycznie obdarzony był mocnym głosem o szlachetnym brzmieniu i czystej barwie.
Jacek Wójcicki, inny z partnerów Zbigniewa Wodeckiego w „Nieszporach”, uważał go za nietypowego krakowianina, bo z gestem. Trochę uwikłanego, szczególnie w „Pszczółkę Maję” i „Chałupy Welcome to”, ale – jak dodał – daj Boże innym tyle przebojów.
Ze śpiewaniem trzeba się wpasować w gust odbiorców. Czuję się jednak człowiekiem staromodnym, bo jestem wychowany na muzyce bigbandowej, której się już prawie nie słyszy. Teraz liczy się łatwy refren, który, jak powiedział Marek Grechuta, na drugi dzień po nagraniu wszystkie dzieci w Polsce będą śpiewały, przytupując nóżką. Wtedy jest przebój! W radiu od wielu lat jest modna piosenka brzęcząca. Musi być fus w gitarze, werbel, stopa, i na cztery. A najchętniej powtarzający się w kółko jeden zaśpiew w dwóch taktach. Jako człowiek z innej epoki piszę więc dużo muzyki teatralnej i filmowej. Jak się tworzy większe formy symfoniczne, to się z człowiekiem bardziej liczą. Choć, moim zdaniem, łatwiej jest napisać dużą formę na orkiestrę, niż porządną czterominutową piosenkę z dobrym pomysłem i niebanalną harmonią. Pisząc melodie do „Miłości i gniewu”, „Żołnierza królowej Madagaskaru” czy „Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków” czułem się jak ryba w wodzie. Natomiast przy komponowaniu piosenek już się duszę, chociaż śpiewam je z przyjemnością – obszernie wyjaśniał Wodecki.

Muzyk ocierał się o różne style, także o jazz. Nagrał kilka utworów instrumentalnych z orkiestrą Andrzeja Trzaskowskiego w Studiu S1, przerobił „Tańce rumuńskie” Béli Bartóka na sekcję jazzową. Okazało się jednak, że publiczność tego nie odbiera.
Z jazzu nie udałoby mi się wyżyć – chyba że dodałbym „Ave Maria” na ślubach i „Silentium” na pogrzebach – mówił Zbigniew Wodecki. – Praca w kulturze zawsze przynosiła marne pieniądze. Kultura potrzebna jest ludziom nażartym, wypoczętym i nudzącym się, których u nas nie ma zbyt wielu, stąd też trudno ich znaleźć w teatrze czy filharmonii.

I choć Wodecki należał do tej garstki wybranych, którzy wprost przyciągają oko telewizyjnej kamery, dawał się również namówić na skromne, żeby nie rzec: niszowe przedsięwzięcia. Taki był na przykład jego występ obok Beaty Rybotyckiej w kameralnym musicalu „Grają naszą piosenkę” Neila Simona, z muzyką Marvina Hamlischa, który Bogdan Augustyniak wystawił w warszawskim Teatrze Na Woli w 2005 roku. Był to dla obojga mistrzowski popis – aktorski i wokalny: ona śpiewała ze swobodą dyplomowanej wokalistki, on zaś grał niczym wytrawny aktor.

        Zawód muzyka wywarł na nim trwałe piętno. Przyznawał się do skrzywionego kręgosłupa i śladu na szyi od trzymania skrzypiec, chorych oczu od ciągłego patrzenia w nuty i do tak zwanej ambażury, czyli zgrubienia na wargach (w muzycznym slangu określanym "podeszwą") od grania na trąbce. Zapytany, czy przeszkadza mu to przy pocałunkach, odpowiedział nie kryjąc zdziwienia:
Nie, dlaczego?… Jak człowiek ma silną wolę, to nawet ściana nie przeszkodzi.
Co roku przemierzał setki tysięcy kilometrów, aby dotrzeć do publiczności w większych i mniejszych polskich miastach. O estradowym życiu Wodeckiego krążył zresztą po Krakowie i Polsce dowcip, który podobno miał źródło z ust samego artysty:
Po powrocie z długiej trasy koncertowej drzwi otworzył mu sześcioletni wtedy synek Pawełek i zawołał w głąb mieszkania:
– Mamo, przyszedł ten pan, co w telewizji śpiewa „Pszczółkę Maję”!
Jak sam stwierdził, artyście estradowemu, który długo nie odbiera telefonu zapraszającego go na koncert, wydaje się, że już się skończył.
To straszny narkotyk – zdradził piosenkarz. – Widzę jednak, że młodzi ludzie starają się znaleźć własne sposoby na wylansowanie. Nie liczy się wartość artystyczna, ale na przykład ogolenie do gołej skóry, przekłucie ucha i łatwa melodyjka z odpowiednią mocą decybeli. Same w sobie utwory te nie mają treści. Bez obrazka nie istnieją. Szkoda. Nawet jeśli wraca moda na gitarę klasyczną, to trzeba na niej zagrać więcej niż cztery nuty. A tak się porobiło, że teraz wystarczą dwie. Choć dobrze zagrać te dwie nuty potrafi tylko człowiek, który gra tysiące innych.

Paradoksalnie uważał jednak, że facetowi śpiewanie piosenek – jak mawiał – nie uchodzi. Nawiązał do tego w swej książce:
Jakbym się jeszcze raz urodził, zostałbym lekarzem, bo chciałbym ludziom pomagać, albo policjantem, bo nie znoszę chamstwa, a śpiewanie i granie traktowałbym jako hobby.
Artysta zmarł na udar mózgu 22 maja 2017 roku w wieku 67 lat i został pochowany 30 maja na Cmentarzu Rakowickich w jego ukochanym Krakowie.
Był jednym z najpopularniejszych muzyków polskich, a także – jak okazało się po jego śmierci – jednym z zamożniejszych (jak na polskie realia). Przez całe życie był tytanem pracy i pozostawił po sobie nie tylko całkiem spory dorobek muzyczny, ale także finansowy: posiadał przynajmniej kilka nieruchomości wartych parę milionów złotych, a same tantiemy z ZAiKs-u podobno przynoszą rodzinie przynajmniej 200 tys. zł rocznie.


© Janusz R. Kowalczyk
opracowanie, skróty i uaktualnienie tekstu: Jan Praeter
Projekt Repozytorium, 22 maja 2018, dla ITP²tiny.cc/itp2



Pozycje dostępne w Repozytorium
IMDb (angielski)
Wikipedia (polski)
Dyskografia (polski)
Filmografia (polski)
Fotografie dostępne w Filmotece Narodowej (polski)






Źródła:
Janusz R. Kowalczyk – „Zbigniew Wodecki” / www.culture.pl, maj 2017
oraz
brak autora – „Zbigniew Wodecki odebrał honorowe obywatelstwo Godowa, swojej rodzinnej miejscowości” / www.radio90.pl, 19 sierpnia 2012
brak autora – „Cała prawda o małżeństwie Wodeckiego” / www.salon24.pl, 2014
brak autora – „Zbigniew Wodecki zostawił po sobie ogromny majątek” / Superekspress, maj 2017
brak autora – „Uczczą pamięć Wodeckiego. Olga Bończyk wykluczon” / www.fakt.pl, 26 kwiecień 2018
i inne

Ilustracje:
fot.1 © brak informacji / Archiwum ITP
fot.2 © brak informacji
fot.3 © domena publiczna
fot.4 © Wojciech Olszanka / East News
fot.5 © brak informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: PRZEGLĄDASZ STRONY ARCHIWALNE!
NASZ ZAWSZE AKTUALNY ADRES BIEŻĄCEJ STRONY TO:
tiny.cc/itp2